Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19 - Korytarze

Pierre nakazał Brigitte zaczekać i wszedł pierwszy do domku. Gdyby miało się okazać, że czyhają na nich kolejne pułapki, wolałby sam w nie wpaść, aniżeli pozwolić dziewczynie stać się ich ofiarą. Przestąpił ostrożnie parę kroków, po czym zatrzymał się, by rozejrzeć się po mrocznym wnętrzu. Było to po prostu jedno pomieszczenie pełniące funkcję kuchni i sypialni, jednak na tyle małe, że nie zmieściłoby się tam więcej osób niż dwie czy trzy. Ot, tymczasowa siedziba strudzonego wędrowca, jakich wiele. Jednak Pierre wątpił, by ktokolwiek się tu zapuszczał — podejrzewał raczej, że wszelcy turyści, którzy chcieli się tu zbliżyć, byli natychmiast zawracani, czy to przez ludzi sprzedających sfałszowane mapy, czy też przez tajemniczą moc, która tu osiągała apogeum. Chłopak czuł, jak każda sekunda przesyca jego ciało tą dziwną siłą. Przypomniał sobie jednak, co wyczuwał jeszcze parę minut temu. To też była moc, ale zupełnie inna. Nie miała nic wspólnego z tą chatką. Ba, miał nawet jakieś dziwne wrażenie, że tamta siła bardziej mu się podobała.

Ale czy ciągłe zastanawianie się nad tym coś mu da? Uznał, że więcej pożytku będzie miał ze sprawdzenia każdego zakamarku w tym domku. Podszedł do okropnie zakurzonego kredensu. Przeciągnął palcem po powierzchni. Nikt tu nie przebywał od lat, zdecydowanie. Pajęczyny utkane wszędzie, gdzie się dało, tylko to potwierdzały.

Jak dotąd nie ujrzał żadnej pułapki, więc chyba mógł już założyć, że było przynajmniej względnie bezpiecznie. Odwrócił się, by zawołać Brigitte. Ze zdumieniem uświadomił sobie jednak, że dziewczyna stoi tuż za nim.

— Byłam ciekawa, kiedy mnie zauważysz. — Uśmiechnęła się połowicznie. — Naprawdę, kiedy się zamyślisz, to na nic nie zwracasz uwagi.

— Brigitte! — zawołał Pierre. — Miałaś zostać na zewnątrz, aż zobaczę, czy jest bezpiecznie!

— Myślisz, że chciało mi się tam czekać, aż odkryjesz sens życia? — Dziewczyna przewróciła oczami. — I może więcej odkryjemy, jak zrobimy jasno.

Po kolei podeszła do okiennic i rozchyliła je tak, że do środka wpadło popołudniowe słońce. Pierre zmrużył oczy, porażone nagłym oświetleniem. Ech, Brigitte mogła go przynajmniej ostrzec. Chociaż, faktycznie mówiła o jasności. Czyżby był tak zamyślony, że nawet tego nie zarejestrował?

— Może faktycznie tak będzie łatwiej... — uznał po chwili namysłu.

— Może tak, ale na razie to wygląda tylko jak najbrzydszy domek świata — stwierdziła Brigitte. — Ta dziwna moc jest tu naprawdę potężna, ale skąd się wydobywa?

— Gdybyś była bohaterką filmu, to gdzie ukryłabyś coś ważnego? — zapytał Pierre.

— Za regałem z książkami, ale tu nie ma żadnych książek! Nawet regału nie ma!

— Może pod łóżkiem?

— Pod łóżkiem raczej się chowają potwory, a nie jakaś tajemnicza potęga.

— A jeśli szukamy właśnie potwora?

— Dobra, niech będzie łóżko.

Brigitte ruszyła przed siebie. Drewniane deski pod jej nogami skrzypiały okropnie. Jak Pierre mógł nie zwrócić wcześniej uwagi na ten irytujący dźwięk? Teraz za to nie mógł przestać się na nim skupiać, co denerwowało go jeszcze bardziej. Ledwo zauważył, jak Brigitte wkłada rękę pod stare, zniszczone łóżko i marszczy brwi.

— To, czego szukamy, to nie potwór spod łóżka — oznajmiła po chwili.

Wstała i odwróciła się, po czym ruszyła w przeciwnym kierunku do tego, z którego wyruszyła. A Pierre nadal nie umiał przestać się skupiać na skrzypieniu desek. Cały czas było tak samo irytujące... Ale gdy Brigitte była już bardzo blisko jednej z okiennic, dźwięk się zmienił. Niestety nie na mniej denerwujący, ale był jakiś inny.

— Brigitte, chyba mam pomysł...

— Mam nadzieję, bo jesteś teraz jakiś okropnie rozkojarzony — westchnęła.

— Te deski, na których jesteś, brzmią jakoś inaczej niż pozostałe.

— Ta, i po deskach wywróżysz, gdzie jest skarb?

— A żebyś wiedziała! Przecież w tej połowie filmów, gdzie nie polegają na tajemniczej półce z książkami, pojawia się klapa w podłodze!

Brigitte przykucnęła tam, gdzie stała, po czym przesunęła dłonią po deskach wokół siebie. Po chwili jednak skrzywiła się.

— Nie, twoja teoria chyba jednak upadła.

— Ale jednak mam przeczucie, że te deski są ważne.

Chłopak nie mógłby wyjaśnić, skąd bierze się jego pewność, ale ostatnio już niczego nie rozumiał. Gdy Brigitte wstała, by pooglądać uważniej kredens, on pozostał przy tym kawałku podłogi. Może nie było tu klapy, ale może coś jednak znajdowało się pod spodem? Zajrzał po deskach i wybrał tę, która wydawała mu się najluźniejsza. Pociągnął mocno — to wystarczyło, aby ją oderwać od reszty podłogi.

— Bingo! — odezwał się głośno, tak by Brigitte to usłyszała. — Klapy nie ma, ale dziura już tak.

Począł odrywać pozostałe deski, podczas gdy Brigitte podeszła do niego, by mu pomóc. Po chwili ich oczom ukazała się dziura, w której spokojnie mogłaby się zmieścić jedna osoba, jednak dla dwóch już mogłaby okazać się za ciasna. Ciekawe, jak daleko znajduje się dno?

Brigitte najwyraźniej musiała się zastanawiać nad tym samym, bo jak na zawołanie wyciągnęła latarkę i zaświeciła ją, kierując blask na wyrwę.

— Niezbyt wysoko — mruknęła. — Jakieś dwa metry? Mimo wszystko powinniśmy wziąć linę, bo potem się nie wydostaniemy... A nawet nie zdziwiłabym się, gdyby to tak naprawdę była iluzja.

Pierre skinął głową i wyciągnął z plecaka linę, którą potem przywiązał mocno do nogi kredensu, czyli jedynej rzeczy, która wydawała mu się na tyle stabilna, aby utrzymała ich ciężar. Potem sam obwiązał się sznurem i podszedł do dziury. Wsunął się powoli, mając na uwadze to, że dno, które widzieli, może się jednak okazać fałszywe. Ale nie — udało mu się na nim oprzeć pewnie stopy. Strop był raczej niski, jednak Pierre mógł spokojnie być wyprostowany, nie obawiając się uderzenia w niego głową. Wyplątawszy się z liny, powtórzył swoje obserwacje Brigitte, a dziewczyna już po parunastu sekundach stała obok niego.

Rozejrzeli się uważniej po miejscu, w którym się znaleźli. To był wąski korytarz, a oni stali na samym jego początku. Jakiś metr od nich znajdowała się betonowa ściana, która skutecznie uniemożliwiłaby im podróż w drugą stronę. Wniosek był logiczny — trzeba było iść jedyną dostępną drogą. W dół. A więc bez ociągania ruszyli na spotkanie z przeznaczeniem.

Już od jakichś kilkunastu minut jedynym dźwiękiem, jaki im towarzyszył, były ich kroki odbijające się od wszechobecnego betonu. Można by pomyśleć, że to niemożliwe, ale tutaj moc, której szukali, była jeszcze bardziej odczuwalna. Żadne z nich nie miało odwagi, by zakłócać spokój tego miejsca i gdyby nigdy nic zacząć rozmawiać o czymkolwiek, nawet o tym, co ich czeka. Gdy już mogło spokojnie minąć dwadzieścia minut ich wędrówki, Pierre zaczął się powoli niecierpliwić. Kiedy wreszcie dotrą do celu? Spojrzał na Brigitte i widział, że ta też nie jest zbyt zadowolona, jednak cały czas zdumiewało go to, że dziewczyna jeszcze nie wybuchła. Na nią to miejsce także wywierało szczególny wpływ.

Przestąpił kolejny krok i wtedy zdumiał się okropnie, gdy jego noga nie natrafiła na podłogę, a na powietrze. Znaczy, stanął na podłodze, jednak niżej, niż by się spodziewał.

— Schody? — rzuciła Brigitte bardziej w powietrze, aniżeli do Pierre'a.

Ale miała rację. Teraz, zupełnie nagle znaleźli się przy schodach. I to nie byle jakich — kręconych i wyglądających na całkiem długie. No to super, tak jakby teraz nie było już dostatecznie ciekawie.

Pierre już pomyślał, że właśnie tak będzie wyglądało jego bohaterskie życie, ale wkrótce okazało się, że schody nie były tak długie, jak mogłoby się wydawać. Spędzili na nich kolejne pięć minut, ale nie zmęczyli się zanadto. Gorzej będzie z powrotem na górę.

Schody zakończyły się niewielkim kawałkiem równej podłogi, a wprost przed nimi wyrosły ogromne drewniane drzwi. Ciekawe, czy to jakaś pułapka. Chłopak sięgnął po klamkę i ją nacisnął. Drzwi otworzyły się bez trudu. To poszło podejrzanie łatwo... Może po prostu jedyną pułapką była ta czyhająca przy wejściu do domku, wystarczająco potężna, aby zniechęcić każdego, kto dotarł aż tutaj? A potem jedynie trzeba było przejść długą, aczkolwiek łatwą drogę tutaj.

Pierre przekroczył próg pomieszczenia, a zaraz za nim to samo zrobiła Brigitte. Tutaj już nie było innych wejść niż to za nimi. Sklepienie znajdowało się znacznie wyżej niż przez całą ich drogę, jednak to miejsce tak samo jak wcześniejsze odcinki było całe pokryte betonem. Uwagi nie przykuwało nic poza betonowym podwyższeniem, na którym stał niewielki drewniany kuferek ze złotymi zdobieniami rodem z kreskówki o piratach. Czyli to tu był ich skarb.

— Mamy go tak po prostu otworzyć? — zapytała dziewczyna ze zdziwieniem. — Bo prawie założę się, że jest do tego jakiś tajny klucz. Nie daliby nam skrzynki, która ot tak czeka sobie na otwarcie.

Pierre jednak postanowił sprawdzić, czy jednak tak nie jest. Ujął ostrożnie kuferek i spróbował go uchylić, lecz tak jak się spodziewał, nie udało mu się to. Spojrzał uważnie i zauważył, że dziurka od klucza jest raczej mała. Czyli klucz też nie ma jakichś gigantycznych rozmiarów. Tylko gdzie mógłby być? Podniósł skrzynkę, jednak pod nią nie znajdowało się nic. Omiótł wzrokiem pomieszczenie. Też nic. To w takim razie gdzie mógł się znajdować?

— Ach! — Brigitte uderzyła się dłonią w czoło. — Już wiem! Klucz na pewno musiał być w domku, ale nie znaleźliśmy go... To co, któreś z nas ma się tam wrócić i potem ponownie przyjść tutaj?

— Wiesz, to chyba będzie najlepszy pomysł — przyznał Pierre. — Mogę się tam przenieść, odnaleźć klucz i wrócić.

Brigitte skinęła głową, a Pierre westchnął cicho. Nie miał innego wyjścia, ale nie znosił używać swojej mocy. Zawsze miał po niej zawroty głowy, a zwykle też mu było niedobrze. Ale to dla dobra sprawy. Wyobraził sobie domek na górze ze wszystkimi szczegółami, które zdołał zapamiętać. Nie byłoby dobrze, gdyby się pomylił i wylądował na środku salonu jakiegoś niewinnego górala. Postarał się przywołać uczucia, jakie mu towarzyszyły, gdy stał koło zakurzonego kredensu i gdy uznał, że jest już gotów, zawołał głośno i wyraźnie:

— Teleportacja!

Jak zwykle pojawiło się to dziwne uczucie, jakby całe jego ciało rozrywało się na kawałeczki, a potem samo się składało. Okręcił się wokół własnej osi i stwierdził, że znajduje się tam, gdzie powinien. Wszystko znajdowało się na swoim miejscu, razem ze zniszczonym fragmentem podłogi i liną przywiązaną do kredensu. A teraz, gdzie mógł się znajdować klucz? Pierre uznał, że ów kredens będzie najprawdopodobniejszą opcją, więc począł otwierać wszystkie szafeczki i szufladki, które się w nim znajdowały i przeglądać je uważnie. Po pewnym czasie odkrył jednak, że jeśli klucz był w tym domku, to na pewno nie tutaj. Starając się ignorować narastający ból głowy, który nieuchronnie się pojawił, zaczął się zastanawiać, gdzie jeszcze mógłby zajrzeć.

Jego wzrok nagle padł na lustro wiszące nad drzwiami. Dlaczego wcześniej go nie zauważył? W końcu na co komu lustro w takiej zapuszczonej chacie? To tam musiał się znajdować klucz. Przysunął sobie toporny taboret i wspiął się na niego. Odsunąwszy lustro, uśmiechnął się triumfalnie — jak się spodziewał, klucz tam był, zawieszony na gwoździu. Ściągnął go i bez zaskoczenia stwierdził, że jest złoty i malutki, musiał idealnie pasować do skrzynki.

Nie mogąc się oprzeć pokusie, zajrzał do lustra. Ciekawe, jak wyglądał po już dosyć długim pobycie w tych górach. Tak jak się spodziewał, włosy mimo związania w kucik były raczej w nieładzie. Brud na twarzy i drobne skaleczenia też dużo mówiły o jego stanie, jednak z maską nie było tego jakoś szczególnie widać. Zwrócił uwagę na swoje miraculum — brąz powinien już ustępować czerni, co oznaczałoby rychłą odmianę. Ale nie, ku jego zdumieniu wcale tak nie było. Kolczyk wyglądał tak, jakby Pierre dopiero co wypowiedział formułkę przemiany. Czy to było w ogóle możliwe? Nie, musiał śnić... Czyżby ból głowy tak mu zamieszał? Wiedział jednak, że nie da rady ponownie użyć mocy w tym stanie. Mógłby się odmienić, nakarmić Huuntę i potem ponownie się przeteleportować, ale nie był pewien, czy wtedy jeszcze w ogóle ustoi na nogach. Nie, rozsądniejszym wyjściem byłoby ponownie ruszyć piechotą. Mimo to zupełnie nie miał na to ochoty. Pomyślał o pomieszczeniu i o Brigitte oczekującej go z niecierpliwością. Oj tak, chyba jednak wolałby użyć mocy. Teleportacja...

Obraz rozmazał mu się przed oczami. Poczuł, że spada z krzesła, jednak uderzenie w ziemię nie nastąpiło. Zamiast tego zamrugał parę razy oczami i uświadomił sobie, że leży na betonie. Jakim cudem? Co tu się właśnie wydarzyło?

— Pierre?

Brigitte stała nad nim z zaniepokojoną miną. Zupełnie nie pojmował, jak znalazł się tak szybko tuż obok niej. Przecież nie używał teleportacji! A może jednak...

— Coś się stało? — zapytała dziewczyna.

— Jak ja się tu znalazłem?

— Przeteleportowałeś się, a nie?

— Niemożliwe. Nie odmieniałem się ani razu.

— Co masz na myśli? Że niby dwa razy się przeniosłeś podczas jednej przemiany? Sam wiesz, że to niemożliwe.

— Niby tak, ale na pewno się nie odmieniałem.

— Chyba powinniśmy to jednak zostawić na potem — uznała Brigitte. — Masz klucz?

Pierre podniósł się do pozycji siedzącej i wręczył jej złoty kluczyk. Podeszła do skrzynki i szybkim ruchem przekręciła klucz. Kliknęło, a kufer stanął otworem. Brigitte uchyliła wieko, a Pierre już zdążył wstać, by razem z nią zobaczyć, co kryje się w środku.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro