Rozdział 16 - Pan Démodé
W lustrze Alexandre jak zwykle ujrzał swoja bladą, aczkolwiek przystojną twarz. Teraz akurat zwierciadło nie odbijało żadnych emocji, jednak jego obojętność była tylko pozorna. Tak naprawdę nie wiedział, czy powinien się cieszyć, czy raczej wrzeszczeć głośno. W jego głowie cały czas pojawiał się głos oznajmiający mu, iż zajął drugie miejsce w najważniejszym konkursie w jego życiu. Prawdę mówiąc, nie spodziewał się najwyższego stopnia na podium, lecz jednak w jego sercu już zdążyła zapłonąć iskierka nadziei. Tyle czasu przygotowywał się do tego dnia, a poza tym miał wrażenie, że poszło mu naprawdę dobrze. Ale jednak z Adrienem Agreste'em nie miał żadnych szans.
Wcale nie miał zamiaru oskarżać Adriena o nic. To, że okazał się lepszy, nie było powodem do wyrzucania mu tego w twarz. Jednak widział, że ten, który zajął trzecie miejsce, już nie był taki zadowolony.
— Proszę, proszę, oto Alexandre Démodé! — usłyszał za plecami głos przesiąknięty jadem.
Alexandre natychmiast go rozpoznał. Zresztą rudych loków Louisa Poulina, które właśnie odbiły się w lustrze, nie można by pomylić z nikim innym. Chłopak miał nieprzyjemne przeczucie, że wie, po co ten przyszedł.
— Od razu po konkursie poleciałeś tutaj, by wypłakiwać sobie oczy? — zadrwił Poulin. — „Mamusiu, dlaciego pseglałem?" — dodał, naśladując dziecięce seplenienie.
Alexandre odwrócił się ku niemu. Nie miał ochoty na kłótnie, jednak ostatnio rzadko zdarzała się okazja bezpośredniej konfrontacji na słowa z jego najbardziej zaciekłym wrogiem.
— Jeśli chcesz wiedzieć, nie wypłakuję sobie oczu. — Uśmiechnął się równie drwiąco jak Louis przedtem. — I to chyba ty latasz z płaczem do mamusi zawsze, jak coś ci nie wyjdzie. Teraz też się jej poskarżysz? A, nie, zapomniałem, twoja mamusia wspiera cię ze Strasburga, nie mylę się?
— Ty... — syknął tamten z nienawiścią. Alexandre miał rację. By go wspierać, jego rodzina udała się wraz z nim do Paryża, jednak Poulin był we francuskiej stolicy zupełnie sam. — Ale naprawdę, jakoś nie wierzę, że to cię w ogóle nie ubodło. Alexandre, którego poznałem w Strasburgu, był bardziej uparty.
— A nawet jeśli mnie ubodło, to co z tego? — Chłopak założył ręce na piersi. — Nie wtykaj tego długiego nochala w nieswoje sprawy.
— Skoro tak... Ale jeszcze zapytam, którą to już dziewczynę podrywasz? Ostatnio widziałem cię z jakąś panienką.
Alexandre natychmiast przypomniał sobie swoje spotkanie z Aurélie. Czy to o niej mówił Louis? Nie mógł uwierzyć, że wtedy ktoś go zobaczył. Chociaż wcale nie uważał, że zrobił coś złego, w końcu nie był teraz z nikim, przypomniał sobie jednak, że przecież nie zawita w Paryżu na długo. Zamierzał wrócić do Strasburga zaraz po krótkiej przerwie. Skoro nie zwyciężył, nie miał powodów tu zostawać. Czy w takim razie nawiązywanie relacji z kimkolwiek stąd miało sens? Żeby potem zaraz zerwać kontakt? Nie wierzył bowiem, że Aurélie będzie o nim długo pamiętać. Może i wczoraj rozmawiali długo, ale to nie miało znaczenia. Nikt przy nim nie zostawał. Ona też w końcu zapomni.
Uświadomił sobie, że zaciska pięść, więc natychmiast ją rozluźnił.
— A niby po kiego grzyba interesuje cię to, z kim się zadaję, co? — zapytał, a w jego tonie pobrzmiał gniew. Nie, Alexandre, panuj nad sobą, niby co ci da przywalenie temu rudemu błaznowi w twarz? — To moja sprawa, komu złamię serce czy też nie. — Te słowa zabolały, oj tak. Wcale nie miał ochoty łamać nikomu serca.
— O, czyli może powinienem ją odnaleźć i powiedzieć jej o twoich niecnych zamiarach?
— Łapy precz od Aurélie!
Nie, zupełna gafa! Miał się pilnować! Louis chciał go tylko sprowokować. Tak naprawdę nie miał pojęcia o Aurélie, a on teraz mu się wygadał. Zaczął się obawiać, może nadal nieco irracjonalnie, że Poulin ją odnajdzie, a z doświadczenia wiedział, że nie jest zbyt przyjemnym typem.
— Aurélie, powiadasz? Takie małe złotko... Szkoda by było, gdyby przestało być takie lśniące.
— Zamknij się! — wrzasnął Alexandre, samemu będąc zdumionym, że to właściwie zrobił. Nie, było już zupełnie źle! Teraz to emocje brały górę.
Skierował się ku drzwiom łazienki, lecz Louis zablokował mu drogę.
— Do kogo idziesz się wypłakać, hm? Do małego złotka czy może to twojej tłustej matki?
Alexandre odepchnął go, choć Poulin nie stawiał zbytnio oporu. Nie widząc już mściwego uśmiechu na twarzy rudzielca, pobiegł jak najdalej. W końcu odnalazł drzwi prowadzące na zewnątrz i nie przejmując się szczególnie tym, że jego ubiór nie był szczególnie adekwatny do styczniowej pogody, przeszedł przez nie, rozkoszując się zimnym powietrzem, które trochę ostudziło płomień na jego policzkach. Uznał, że powinien tu postać przez chwilę, aż nieco ochłonie, a potem jak gdyby nigdy nic powrócić na przyjęcie dla uczczenia wyników.
Nagle jednak poczuł się dziwnie. Jakby ktoś obok niego stał. Odwrócił się, lecz nie dojrzał nikogo. Ale nagle usłyszał czyjś głos:
— Witaj, jestem Władca Ciem.
— Halo? Kto tam? — zapytał Alexandre, obracając się ponownie, ale cały czas był sam. Potem uświadomił sobie, że słyszy tajemniczego mężczyznę tylko w głowie. Czyżby oszalał?
— Jestem tym, który rozwiąże twoje problemy.
— Niby jakie problemy? — warknął Alexandre. Zupełnie nie ufał temu głosowi.
— Wiem, że zostałeś haniebnie upokorzony — odparł Władca Ciem. — Dzięki mnie możesz się zemścić na swych wrogach, w zamian oczekuję tylko jednej małej przysługi.
— Jakiej? — Chłopak zaczynał się powoli przekonywać do głosu w głowie. Nawet jeśli oszalał, to może wreszcie utrze Poulinowi nosa.
— Wystarczy, że przyniesiesz mi miracula Biedronki i Czarnego Kota, a jeśli by ci się udało, to także to należące do ich nowej towarzyszki.
Najwyraźniej nie był na bieżąco, skoro po raz pierwszy usłyszał o towarzyszce Biedronki i Czarnego Kota, ale jakie to miało znaczenie? W tym momencie żadne. Teraz liczyło się tylko to, że Władca Ciem chce zdobyć jego miraculum.
Nie wiedząc do końca, czy to co robi, jest słuszne, pokiwał głową, mimo że nie miał pojęcia, czy mężczyzna go widzi.
— Zgoda.
***
Siedzenie w kuchni i pilnowanie obiadu nie było najbardziej wymarzonym zajęciem Aurélie, ale skoro Lucien już się uparł, że powinna się w końcu nauczyć gotować, nie zamierzała z tym polemizować. W sumie i tak nie miała nic lepszego do robienia, a tak mogła w międzyczasie pomyśleć o swojej wczorajszej rozmowie z Alexandre.
Nadal nie rozumiała, jak to możliwe, ale rozmawiało się z nim zupełnie dobrze, tak jakby znała go od lat. Nie czuła się źle, gdy opowiadała o okropnościach, które ją ostatnio spotkały, szczerze mówiąc, nieco jej to pomogło. Nawet nie zauważyła, że przez cały ten czas winiła się o tę sytuację i dopiero wyznanie wszystkiego pozwoliło jej pozbyć się wyrzutów sumienia. Prawdę mówiąc, o mało nie powiedziałaby mu też o Flyy i miraculum Muchy, powstrzymała się w ostatnim momencie. Nie chciała wiedzieć, kto zabiłby ją jako pierwszy za wypaplanie sekretu: kwami Muchy, mistrz Fu czy Wayzz.
Kątem oka ujrzała Luciena wchodzącego do kuchni. Nie zdziwiło ją to: brat co jakiś czas sprawdzał, czy Aurélie nie spaliła kuchni lub też obiadu. Zauważyła, że rozmawia przez telefon — zapewne z Véronique, która teraz była na przyjęciu po konkursie dla modeli.
— Mówisz serio? — usłyszała rozbawienie w głosie Luciena. — Nie sądziłem, że twoja ciotka może być taka zabawna!
Aurélie zerknęła na brata i zauważyła szeroki uśmiech na jego twarzy. Mimo że dopiero co poznała Véronique, już zrozumiała, że Lucien naprawdę ją kocha. I dobrze, na pewno był osobą, która zasługiwała na szczęście w tym świecie.
Nagle jednak uśmiech na jego twarzy zniknął, a zamiast niego pojawił się szok.
— Co? — wyjąkał. — Twój kuzyn zaakumowany?
Zaakumowany? O nie, to nie wróżyło dobrze.
— Uciekaj stamtąd! Proszę cię, nie daj mu się złapać!
Opuścił rękę, w której trzymał telefon; połączenie najwyraźniej zostało przerwane.
— Aurélie — odezwał się po chwili. — Nie pozwól, żeby Véronique stała się krzywda, błagam cię.
Dziewczyna skinęłą głową. Walka ze złoczyńcą wydawała się gorszą perspektywą niż stanie przy garach, ale czy miała jakiś wybór? Nie chciała widzieć Luciena w takim stanie już nigdy więcej. Jeśli Véronique zostanie skrzywdzona, to on też. A obiecała, że na to nie pozwoli.
— Flyy, bzycz nad uchem!
Uznawszy, że nie ma co tracić czasu, otwarła okno na oścież i wyskoczyła, mając szczerą nadzieję nie tylko, że się nie zabije, ale też, że nikt jej nie ujrzał. Zauważyła jakąś lampę i zaczepiła o nią gumę, by zamortyzować upadek, ale broń ją zaskoczyła i wywindowała na pobliski dach. Cóż, tak też może być.
Z tego, co się dowiedziała od Alexandre, to on też był uczestnikiem konkursu i zdążył jej zdradzić, gdzie odbywają się zarówno starcie modeli, jak i przyjęcie po nim. Skierowała się więc w odpowiednią stronę i dobiegła tam względnie szybko; nic nie stanęło jej na drodze. Jej oczom ukazał się wysoki budynek pełen ozdób. Barok, przemknęło jej przez myśl. Odszukała wzrokiem wejście i zeskoczyła na dół, oplatając wcześniej gumą wystający kawałek dachu. Na szczęście lądowanie poszło jej lepiej niż podczas walki z Mechaniczką, teraz stanęła pewnie na obu nogach. I zupełnie fortunnie znalazła się tuż obok drzwi.
Nie siląc się na ceremoniały, po prostu nacisnęła klamkę i wbiegła do środka. Zobaczyła, że stoi właśnie w dosyć wąskim korytarzu, a po obu jego stronach są różne pary drzwi. Zajrzała na najbliższe, gdzie wisiała tabliczka z napisem: „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony". Pewnie jakiś schowek. Chwilę potem dotarło do niej, że z ostatnich drzwi po prawej stronie dochodzi światło. Postanowiła poszukać najpierw tam.
Nie zdążyła nawet do nich dobiec, gdy usłyszała czyjś głos:
— Stójcie tak jak stoicie, a nikomu nie stanie się krzywda!
Znała go, tylko nie umiała teraz sobie przypomnieć, kto tak brzmiał. Och, głupia zawodna pamięć! Ale w sumie na co jej ona? Mogła po prostu tam wbiec i zobaczyć, kto to mówi, zwłaszcza że to właśnie to pomieszczenie musiało być jej celem. Chwila, nie powinna tam tak wbiegać bez zastanowienia! Najpierw niech chociaż zobaczy, co tam się wyprawia. Dlatego gdy już znalazła się odpowiednio blisko drzwi, wyjrzała przez nie ostrożnie, tak by nikt jej nie dojrzał.
To, co sama tam zobaczyła, było zaiste zaskakujące.
W ogromnej sali rozstawiono wszędzie małe stoliki, jednak mało kto przy nich siedział. Ludzie wyglądali, jakby chcieli uciec, jednak większość z nich zastygła w dziwnych, groteskowych pozach. Parę osób leżało na ziemi, najwyraźniej nie umiejąc się ruszyć. Czyżby kuzyn Véronique był w głębi duszy niespełnionym rzeźbiarzem?
Zajrzała głębiej i ujrzała szczupłą postać stojącą na scenie. Prawdę mówiąc, z początku zastanawiała się, czy w środku sali nagle nie wyrósł sopel. Bowiem superzłoczyńca zdecydowanie był uosobieniem bieli — od białych włosów i ubrań po śmiertelnie bladą skórę. Jedynym odcinającym się elementem były czarne okulary przeciwsłoneczne, które miał na nosie. Chłopak uśmiechnął się mściwie, gdy zauważywszy jakąś tęgą kobietę chcącą opuścić salę, wycelował w nią dłoń i strzelił białym promieniem. Jak można było się spodziewać, kobieta stała się jej ofiarą i zastygła na czworakach. Mucha ponownie przeniosła wzrok na twarz wroga i przyjrzała się jej uważnie. A potem oniemiała.
Zrozumiała, że jej przeciwnikiem jest nie kto inny, tylko Alexandre Delamode.
Jak to możliwe? Co takiego się stało, że Alexandre, który wydawał się jej raczej spokojną osobą, padł ofiarą akumy? I przede wszystkim, to właśnie on był kuzynem Véronique? A poza czarnymi włosami zupełnie jej nie przypominał! A z tego, co już zdążyła zaobserwować, jego mocą było najwyraźniej unieruchamianie ludzi.
Nagle zobaczyła ruch przy ścianie i rozdziawiła usta. To byli Biedronka i Czarny Kot. Jak mogła ich wcześniej nie zauważyć? Czyżby też zostali unieruchomieni? Ale to w takim razie oznaczało, że moce Alexandre miały swój limit. Tylko teraz musiała jakoś to wykorzystać.
— Mucha? — usłyszała za sobą głos.
— Aaa! — wrzasnęła głośno, mając nadzieję, że nikt z sali jej nie usłyszał, po czym odwróciła się gwałtownie.
Jej oczom ukazał się rudowłosy chłopak w eleganckiej marynarce. Jego mina była mieszaniną złości i zaskoczenia.
— Co ty tu robisz? — zapytał.
— Tak się składa, że jeden z uczestników konkursu padł ofiarą akumy — odparła Aurélie.
— Akumy? — Rudzielec otworzył szerzej oczy. — Tylko mi nie mów, że to Delamode!
— Wiesz coś o tym? — zapytała bohaterka nieco podejrzliwie. — Bo tak, to właśnie on tam stoi.
— Nie sądziłem, że tak to się skończy. — Chłopak westchnął głośno. — Chyba jednak nieco przesadziłem.
Mucha tylko uniosła brwi, choć przez fakt, że były one zasłonięte maską, musiało to wyglądać nieco komicznie.
— Trochę mu nagadałem i dobrze, drań sobie na to zasłużył. Ale naprawdę nie miałem pojęcia, że Władca Ciem go wykorzysta! Nie chcę, żeby z mojej winy wszyscy tam byli w niebezpieczeństwie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro