Rozdział 15 - Rozmowy nieco pokrzepiające
Nie można było powiedzieć, że ten piątek był jakimś cudownym dniem. Aurélie dałaby wszystko, żeby do jej głowy nie docierały smutne rozmyślania na temat rzeczywistości i tego, co może przynieść przyszłość, bo zdecydowanie odbierały jej chęć życia. A nawet nie wiedziała już, co byłoby gorsze: dać się pokonać własnej głowie czy monotonnym głosom nauczycieli wygłaszających skomplikowane regułki, tak jakby były łatwiejsze niż zawiązanie sznurówek. Na szczęście w końcu dotrwała do końca ostatniej lekcji i z pewnego rodzaju ulgą wyszła z sali. Jak widać, to jej własne myśli zwyciężą w tej batalii.
Miała już wyjść ze szkoły, gdy z pewnym zdumieniem ujrzała przed sobą burzę rudych włosów. Przez chwilę pomyślała, że to Roxy, ale już po chwili zreflektowała się, że jednak nie. Włosy tej dziewczyny były ciemniejsze, a do tego nie miała charakterystycznych kocich uszu.
— Sende? — zdziwiła się na głos.
— Cześć! — Sende wyszczerzyła się. Aurélie zastanawiało, jak w jednej osobie może się mieścić tyle radości. — Co tam u ciebie? Kończysz lekcje? Bo ja niestety jeszcze nie... Przeklęta szkoła!
— No, akurat już kończę... — odparła Aurélie, przytłoczona nieco słowotokiem rudej. — A co, chciałaś coś?
— Wiesz, wczoraj jak nagle wyszłaś z kawiarni, to nie zdążyłam tego zrobić, ale proszę, tu masz mój numer! — Wyciągnęła przed siebie małą karteczkę.
Aurélie przyjrzała się jej i ujrzała, że znajduje się na niej nie jeden numer, a dwa. Co tu było grane? Zmarszczyła brwi; Sende najwyraźniej to dostrzegła.
— Pewnie cię dziwi, że są dwa numery, co? — zapytała. — Pozwoliłam sobie zapisać na dole numer Roxy. — Mrugnęła do Aurélie. — Mam nadzieję, że mnie za to nie zabije.
— E... To czemu zapisałaś jej numer, jeśli nie wiesz, jak zareaguje?
— Bez ryzyka nie ma zabawy!
— W każdym razie, zakładam, że chcesz, żebym przekazała ci swój numer? — zapytała Aurélie.
Sende entuzjastycznie skinęła głową. Aurélie na to wyjęła telefon, by nie pomylić się przy podawaniu. Niby pamiętała swój numer, ale jednak okazałoby się niezłą wtopą, gdyby pomyliła jedną cyferkę i Sende zamiast do niej dodzwoniłaby się do jakiegoś znudzonego faceta po pięćdziesiątce. Podawała cyferkę po cyferce, słysząc przy tym klikanie klawiatury komórki Sende.
— Dzięki! — zawołała dziewczyna, gdy już skończyła wstukiwać numer. — Ech, akurat następną lekcję mam po drugiej stronie szkoły, więc już lecę, cześć!
Pomachała jej na pożegnanie, po czym pognała w kierunku schodów. Aurélie tymczasem wyszła ze szkoły, wpatrując się w kartkę. Uznała, że zapisze te numery jak najszybciej, zanim gdzieś zgubi papier. Wiedziała, że jeśli nie będzie miała ich w telefonie, Sende nie da jej żyć — zdecydowała się to zrobić chociażby dla świętego spokoju.
Nagle z jej podświadomości wypłynęła inna kartka. Ta, którą dostała wczoraj od tajemniczego Alexandre. Z tego, co pamiętała, cały czas miała ją w kurtce. Sięgnęła do kieszeni i z zadowoleniem wymacała papier. Spoglądając na nią uważnie, tak żeby niczego nie pomylić, wstukała numer. Zatwierdziwszy, rozpoczęła połączenie.
Usłyszała pierwszy sygnał. Potem drugi, zaraz za nim trzeci. Czy na pewno wybrała odpowiedni numer? Zaczęła się obawiać, że jednak dodzwoniła się do tego faceta po pięćdziesiątce, przed którym chciała wcześniej przestrzec Sende. Jednak po chwili usłyszała w słuchawce znajomy głos:
— Niestety nie mogę teraz odebrać, zostaw wiadomość po sygnale, a oddzwonię!
Och, super. Czyli najpierw daje jej numer, by potem nigdy nie miał czasu na odebranie? Chociaż czemu ona się tym właściwie przejmuje? I czemu do diaska próbuje się do niego dodzwonić? Nagle usłyszała sygnał, który przerwał jej rozmyślania.
— No cześć... — odezwała się nieco nieśmiało do słuchawki. — Mówiłeś, żebym zadzwoniła, to dzwonię, pasuje ci? — W jej głosie pojawiła się irytacja. — Może jeszcze pamiętasz Aurélie, która na ciebie wpadła wczoraj na drodze.
Rozłączyła się, nagle dziwnie zdenerwowana. Czemu się tym tak bardzo przejmowała? Och, zupełnie tego nie rozumiała! Przyspieszyła kroku, nie chcąc już o tym myśleć. Ledwo dojrzała cukiernię Sucreceurów, lecz piękny zapach otaczający budynek przykuł jej uwagę. W sumie to chętnie by się pocieszyła jakimś ciastkiem. Pchnęła drzwi i przemaszerowała do lady. Tam ujrzała nie panią Sucreceur ani nawet nie jej męża, a Brunona. Zastanawiając się nieco, gdzie się podziali jego rodzice, rozejrzała się, aż w końcu usłyszała głos chłopaka.
— Jakaś zamyślona jesteś — odezwał się.
— Serio? — odparła, spoglądając na niego. Jak zwykle się uśmiechał. Czasami naprawdę nie rozumiała, jak on potrafi być taki wiecznie szczęśliwy. — Zastanawiałam się, co tym razem czuć aż na zewnątrz.
— Przypuszczalnie to. — Bruno wskazał ciasto, które było chyba w każdym kolorze, jaki istniał. — Nieważne, co człowiek lubi, to ciasto zasmakuje każdemu — dodał, a w jego oczach pojawiło się rozmarzenie. Najwyraźniej miał już okazję go spróbować.
— To dasz mi z kawałek tego ciasta, co na pewno zasmakuje każdemu?
Sięgnęła po portfel, który na takie sytuacje zawsze trzymała w plecaku, a tymczasem Bruno zabrał się za ukrojenie dosyć dużego kawałka ciasta. Ech, on chyba chciał ją utuczyć, pomyślała, uśmiechając się w duchu.
— A tak w ogóle, to czemu ty tu stoisz? Gdzie wywiało twoich rodziców?
— Wiesz, dzisiaj jest ich rocznica ślubu. — Uśmiechnął się z rozczuleniem. — I uznali, że mogą mi zaufać i zamiast zamykać cukiernię na czas bliżej nieokreślony, oddadzą ją w moje ręce.
— Naprawdę ci zaufali? Nie boją się, że wysadzisz ją w powietrze? — Aurélie zachichotała.
— Jak widać, uznali, że jestem już na tyle dorosły, że nic nie zepsuję do ich powrotu. A poza tym uważają, że to będzie dla mnie dobrym doświadczeniem czy jakoś tak.
— I co, fajnie jest tak stać? — Aurélie przysunęła ku sobie talerzyk z ciastem, wcześniej położywszy na ladzie kilka euro. Na słodycze Sucreceurów zdecydowanie nie żałowała pieniędzy.
— Poza tym, że nogi bolą, to świetnie!
— Skoro tak powiadasz... — Aurélie wreszcie spróbowała ciasta. Z zaskoczeniem odkryła, że eksplodowało ono wszystkimi możliwymi smakami. Teraz zrozumiała, co Bruno miał na myśli, gdy zapewniał, że nie ma znaczenia, co kto lubi. — Skąd wytrzasnęliście to ciasto?! Jest chyba nawet lepsze niż ptysie! — zawołała z zachwytem.
— Sekretny przepis Sucreceurów, tylko członkowie naszej rodziny go znają! — Chłopak mrugnął porozumiewawczo. Chwila, co to niby miało oznaczać? — Ale w ogóle co u ciebie? Jakoś ostatnio mam wrażenie, że się bardziej rozmijamy. Z twoim ojcem wszystko w porządku?
— Ta... — mruknęła, jednak w mniej niż sekundę uświadomiła sobie, że lepiej jednak postawić na szczerość. — Jeśli już nie pamięta o tym, że zostawił mnie i Luciena, żeby wyjechać sobie do Marsylii, to zdecydowanie jest z nim w porządku.
— Wyjechał?! — wykrzyknął zdumiony Bruno. — Ale dlaczego? Nie przemówiliście mu do rozsądku?
— Oboje z Lucienem powiedzieliśmy mu, że nigdzie nie jedziemy, to on się uparł i sam wyjechał.
— A czy przypadkiem nie chciał was chronić przed Władcą Ciem? Teraz jego wyjazd w ogóle nie ma sensu! Jaki ojciec tak robi?
— Najwyraźniej mój — westchnęła dziewczyna z rezygnacją. — Mam dziwne wrażenie, że miał inny powód niż ucieczka przed Władcą Ciem...
— Inny? — Bruno uniósł brew. — Myślisz, że ma tam kogoś?
— Ale kogo? Cała moja rodzina pochodzi albo z Paryża, albo z północy Francji. — Aurélie pokręciła głową, choć była pewna, że chłopakowi wcale nie chodziło o rodzinę. Ale nie umiałaby tego powiedzieć na głos. W życiu by nie uwierzyła, gdyby ktoś jej powiedział, że pan Voler kochał kiedykolwiek kogoś poza jej matką! Nie po tym, co widziała.
Bruno jednak najwyraźniej dostrzegł oburzenie na jej twarzy, dlatego nie drążył tego tematu.
— A tak poza niezbyt ojcowskim ojcem, to co się działo? Bo obiło mi się o uszy coś o ofierze akumy w pobliżu warsztatu, gdzie pracuje Lucien.
— Ach, tak, Lucien coś mi mówił, że akurat blisko zna ofiarę akumy. Véronique czy jakoś tak... — Teraz pilnowała każdego słowa, by przypadkiem nie wymknęła się jej informacja o tym, że też była na miejscu wydarzeń. — Ale ten dzień w ogóle był dziwny. — Westchnęła. — Jak widać, dorobiłam się nowych koleżanek. — Po czym opowiedziała swoje spotkanie z Roxy i Sende.
— Czyżby ta Aurélie, która kręci nosem na wszystkich, zaczęła się otwierać na świat? — Bruno uśmiechnął się szeroko i ku jej zaskoczeniu, zupełnie ignorując ladę między nimi, objął ją mocno.
— Jak widać... — odparła Aurélie, nieco zażenowana. Nie miała jednak ochoty wspominać o Alexandre. Nie wiedziała czemu, ale niezbyt miała ochotę na to, by Bruno o nim usłyszał. Zresztą, niby czemu by miał? Sama nie wiedziała o nim nic ponad jego imię i wygląd. — Em, jeśli byś mógł, to nie chciałabym, żebyś mnie udusił...
Chłopak zreflektował się i odsunął się od niej, uśmiechając się przy tym przepraszająco.
— To na czym skończyliśmy?
— E, chyba na tym, że naprawdę nie wiem, jakim cudem znajduję się zawsze wśród osób bardziej optymistycznych niż ja?
Dziewczyna dalej zajadała się ciastem, przy okazji prowadząc z Brunonem dyskusję na tematy znacznie przyjemniejsze niż jej ojciec. Gdy już z talerzyka znikły ostatnie okruszki, stwierdziła, że już chyba będzie na nią czas. Nie, żeby przy Brunonie było jej jakoś źle, ale nie chciała przesiadywać całego dnia poza domem. Pomachała chłopakowi na pożegnanie i wyszła, zastanawiając się, ile czasu będzie tam jeszcze stał, zanim jego rodzice skończą świętować rocznicę ślubu.
Patrząc na ostatnie dni, nieco zaskakujący okazał się fakt, iż podczas przejścia od cukierni Sucreceurów do domu nie wydarzyło się nic odwracającego jej życie o sto osiemdziesiąt stopni. Gdy była już przy drzwiach mieszkania, pomyślała, że Lucien z ojcem pewnie są już w domu. A, nie, ojca już z nimi nie było. Ech, zapomniała o tym, a teraz ta myśl wprawiła ją w złość. Nawet nie zauważyła, że nacisnęła klamkę mocniej niż zwykle. Przekroczyła próg, po czym zamiast udać się do swojego pokoju, skierowała kroki do salonu.
Ujrzała tam Luciena, lecz po chwili zobaczyła, że nie jest sam. Obok niego siedziała czarnowłosa dziewczyna w warkoczach. Rozpoznała w niej Véronique, która jeszcze wczoraj chciała ją okraść z miraculum. Ale chwila, ona nie widziała jej w normalnej formie! Aurélie przełknęła ślinę i odetchnęła, myśląc o tym, żeby nie zdradzić się jakimś głupim słowem. A może jednak powinna dać im pobyć samym?
Jednak brat właśnie w tym momencie ją dojrzał.
— Cześć! — odezwał się, Véronique zwróciła głowę w jej stronę. — To jest Véronique. — Wskazał na dziewczynę.
— Ty pewnie jesteś Aurélie! — zgadła Véronique. — Lucien mi o tobie mówił. Chodź do nas! — Machnęła ręką, pokazując miejsce obok siebie.
Aurélie głupio byłoby nie skorzystać z zaproszenia, zwłaszcza że Véronique wydawała się naprawdę miła. Jednak oczami wyobraźni ujrzała twarz Mechaniczki, uśmiechającej się mściwie, gdy zdobyła przewagę nad bohaterami...
Nie, wyrzuć to z głowy! Nie była wtedy sobą, a jedynie marionetką w rękach Władcy Ciem. Aurélie nie miała prawa osądzać jej w taki sposób. Zwłaszcza że oficjalnie jej samej tam nie było. Nikt nie wiedział, że to ona kryła się pod maską Muchy.
— Cześć... — wybąkała nieco nieśmiało, przysiadając się na kanapie. — To... Co między wami jest? — zwróciła się do Luciena, uśmiechając się najbardziej niewinnie, jak tylko umiała.
Nie spodziewała się, że w ciągu mniej niż sekundy na policzkach Luciena wykwitnie rumieniec, którego powstydziłaby się niejedna nieśmiała dama, a on sam odwróci wzrok tak, żeby nie złapać kontaktu wzrokowego ani z siostrą, ani z Véronique.
— E, no wiesz, to nie tak, że my... To znaczy, to nie to co myślisz, to jeszcze nie ten czas, no i...
Niewinny uśmieszek na twarzy Aurélie błyskawicznie zmienił się w szeroki wyszczerz, a pół sekundy później wybuchła głośnym śmiechem. Naprawdę, nie sądziła, że Lucien tak zareaguje na jej pytanie! Nie do wiary, jej brat bywał czasami niebywale zabawny. A spojrzawszy na Véronique, ujrzała, że dziewczyna uśmiecha się lekko. Aurélie opanowała się i pokręciła głową. Doprawdy, oni chyba jednak byli dla siebie stworzeni.
— Rozumiem — odparła, nadal ciesząc się w duchu ze sceny, której właśnie była świadkiem.
— Słyszeliście o konkursie modeli, który ma się jutro odbyć? — zagadnęła ich Véronique po chwili, chcąc zmienić temat. — Mój kuzyn bierze udział, będę mu kibicować!
— Jeśli Adrien Agreste bierze udział, nie licz na to — odparł Lucien.
— Tak, choć on sam stwierdził, że drugie miejsce będzie spełnieniem jego marzeń, bo, cytuję, „Adrien Agreste to już wyższa liga".
— W takim razie chyba pozostaje nam jedynie życzyć powodzenia twojemu kuzynowi — skwitowała Aurélie.
***
Parę godzin później, gdy Véronique wróciła już do siebie, Aurélie, nie mając co robić, przeglądała jakieś memy na telefonie. Nie żeby jakoś często to robiła, wolała inne rozrywki, jak chociażby czytanie, ale nie miała absolutnie żadnej książki, którą mogłaby się zająć, a poza tym nie miała teraz zupełnie ochoty na myślenie. Pomyślała, że za chwilę położy się spać, ale postanowiła poświęcić jeszcze chwilę na obrazki z Pechowcem Brianem.
Nagle jej telefon zawibrował. Ze zdumieniem uświadomiła sobie, że ktoś usiłuje się z nią połączyć. O takiej porze? Kto to mógł być? Prawdę mówiąc, pierwsza na myśl przyszła jej Sende — z tego, co zdążyła ujrzeć, dziewczyna bywała zaskakującą osobą i byłaby w stanie coś takiego zrobić. Ale przyjrzawszy się uważnie, dostrzegła, że to jednak nie była jej rudowłosa koleżanka.
To był Alexandre.
— Halo? — zapytała nieśmiało, odebrawszy połączenie.
— Aurélie? — usłyszała głos, który zdecydowanie należał do Alexandre. — Wybacz, że tak późno, ale zupełnie nie miałem dzisiaj czasu, dopiero teraz mam chwilę dla siebie! Wyobrażasz to sobie?
Trochę zdumiało ją to, że odzywa się do niej tak, jakby znał ją całe lata, ale niezbyt jej to przeszkadzało, o ile w ogóle.
— Czyli twoje życie jest cięższe od mojego, jak widać...
— Czy ja wiem, nie wiem, czy bym chciał być w twoich butach, zwłaszcza że wczoraj wyglądałaś na niezbyt wesołą.
— Ta, w sumie trochę się u mnie podziało...
— Może mi opowiesz? — zaproponował chłopak. — Wiesz, wygadanie się często pomaga.
— Serio? A nie jesteś zbyt zmęczony?
— Już jutro mam konkurs, który zaważy na wszystkim, co do tej pory osiągnąłem, ale gdybym próbował teraz zasnąć, na pewno bym nie dał rady. Dlatego możesz mi mówić, o czymkolwiek zechcesz, może to ci nawet pomoże.
— Skoro tak twierdzisz. — Aurélie żałowała, że Alexandre nie widzi teraz jej uśmiechu.
I, nie wiedząc do końca, dlaczego mówi to właśnie jemu, zaczęła opowiadać o wszystkim. O matce, która opuściła ich z dnia na dzień. O ojcu, który po dziesięciu latach zrobił to samo. O jedynej nadziei, którą pokładała w Lucienie oraz o tym, jak bardzo czuła się na tym świecie samotna.
Kto wie, może właśnie teraz wszystko się zmieni?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro