Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13 - Misja

— Och, nie mogę uwierzyć w to, że jestem taką porażką! — zawołała Aurélie, odmieniwszy się w jakimś ciemnym zaułku.

— Wiesz, jakby na to nie patrzeć, mało ludzi ma w życiu okazję, by zostać pokonanym przez ofiarę akumy, powinnaś czuć się wyróżniona! — odparła na to Flyy z szerokim uśmiechem.

— Weź mnie nie dobijaj... A najgorsze jest, że nie udało mi się ochronić Luciena i to on musiał ratować mnie!

— Mogło być gorzej. Mógł nie przyjść, a wtedy Mechaniczka odebrałaby wam miracula, a Władca Ciem zapanowałby nad światem. Więc chyba powinnaś się cieszyć, że wyszło, jak wyszło.

— No niby tak, ale jaka ze mnie teraz superbohaterka? — Westchnęła. — Musi mnie ratować Lucien, a do tego nie udało mi się powstrzymać taty przed wyjazdem.

— To co w takim razie zrobisz? — zapytała Flyy.

— Nie dopuszczę do tego, żeby Lucienowi kiedykolwiek coś się stało.

Z tym postanowieniem ruszyła powoli przed siebie, cały czas jednak rozmyślając o tym, co się stało. Po jakichś kilku czy kilkunastu minutach wyczerpującej walki złapał ją jeden z potworów, a chwilę później Biedronka i Czarny Kot podzielili jej los. Wtedy właśnie zaakumowana dziewczyna zechciała się im łaskawie przedstawić, twierdząc, że jako Mechaniczka pokaże wszystkim, ile jest warta, cokolwiek miało to znaczyć. A potem, gdy już szykowała się do tego, by odebrać Biedronce jej miraculum, przyszedł Lucien i od tamtego momentu Aurélie już nic nie rozumiała. Wychodziło na to, że się doskonale znali, skoro się całowali... Ach, ale teraz wyglądało na to, że Lucien nieprędko wróci do domu. A jej też nie chciało się tam siedzieć, zupełnie samej, nie mając co robić.

Dlatego właśnie uznała, że najlepszym wyjściem będzie powałęsanie się po Paryżu. Może powinna zajrzeć do kawiarni pani Mamie, by zobaczyć, czy Roxy i Sende nadal tam były? Ale z drugiej strony jakby wparowała tam zupełnie sama, a potem ich nie znalazła, głupio byłoby tak po prostu wyjść. A nie miała przy sobie pieniędzy, by coś kupić i zatrzeć ewentualne złe wrażenie. Pokręciła głową i pomyślała, że może jednak trochę się przespaceruje, a potem wróci do domu. Zwłaszcza że marznące uszy znowu zaczęły jej dokuczać.

Myśli pędziły w jej głowie jak oszalałe. Cały czas przypominała się jej bezsilność, jaką czuła podczas starcia z Mechaniczką. A teraz jeszcze wróciły rozmyślania o ojcu. Och, czy ona naprawdę nie miała żadnego wpływu na swoje życie? Odnosiła wrażenie, że wszystkim kierują inni. Mistrz Fu, który zrzucił na jej barki zadanie, które chyba jednak ją przerastało. Ojciec, dla którego to zadanie przyjęła, lecz on i tak zrobił po swojemu. I nawet nie umiała pomóc w pokonaniu złoczyńców Władcy Ciem. Czy on też będzie nią kierował? Nie, nie mogła na to pozwolić. Nie da mu się. Nie dopuści do tego, by kiedykolwiek to ona próbowała ukraść miracula.

Nagle poczuła, że uderza w coś, a raczej kogoś. Czy naprawdę zamyśliła się aż tak, że nie była w stanie zauważyć człowieka idącego prosto w jej kierunku?

— Przepraszam! — powiedziała, czując się przy tym bardzo głupio. — Nie chciałam...

Przyjrzała się temu, na kogo właściwie wpadła. Chłopak, na oko w jej wieku, miał ciemne, ulizane włosy, które natychmiast skojarzyły jej się z Drakulą. Trochę też słynnego wampira przypominał, ponieważ był blady jak ściana, jednak poza tym nie wydawał się zbyt wampiryczny. W każdym razie skórzana kurtka i ciemne, ciasne spodnie na to nie wskazywały.

— Patrz, gdzie lecisz, bo następnym razem mogę cię nie złapać. — Uśmiechnął się lekko.

Aurélie zdziwiła się nieco na te słowa, ale miała nadzieję, że nie dała tego po sobie poznać. Zamiast tego zapytała:

— Nie gniewasz się? No bo zupełnie się zamyśliłam no i...

— Nie, na ciebie zupełnie nie mógłbym!

— Nawet nie wiesz, kim jestem — stwierdziła dziewczyna nieco sceptycznie.

— Ale wkrótce mogę się dowiedzieć, jeśli tylko zechcesz mi zdradzić swoje imię.

Dzisiaj zdecydowanie była świadkiem za dużej ilości dziwnych zdarzeń. Najpierw jej ojciec okazał się większym draniem, niż mogłaby przypuszczać, potem spotkała Roxy i Sende i zgodziła się z nimi pójść do kawiarni, a raczej nie zdarzało się jej nigdzie wychodzić z ludźmi, których dopiero co poznała. Potem jeszcze pojawiła się Mechaniczka i okazało się, że łączy ją coś z Lucienem. A teraz wpada na w sumie całkiem przystojnego chłopaka, który zdaje się, że od razu ją polubił? Coś tu zdecydowanie nie grało. Czy to był sen?

Uszczypnięcie, które zaaplikowała sobie w ramię, utwierdziło ją w przekonaniu, że jednak nie. Ech, chyba będzie się musiała kiedyś pogodzić z tą pokręconą rzeczywistością. Raz kozie śmierć. Najwyżej chłopak okaże się przestępcą, który wykorzysta ją do swoich złych planów.

— Powiem ci to, jak tylko ty też mi zdradzisz swoje imię.

— Alexandre Delamode, do usług! — Skłonił się w teatralny sposób.

— Niech ci będzie, jestem Aurélie — odparła, nie umiejąc powstrzymać chichotu.

— A więc, Aurélie — odpowiedział na to Alexandre — akurat teraz nie mam jakoś bardzo dużo czasu, ale jeszcze chciałbym ci coś dać.

Wyciągnął z kieszeni kurtki jakąś kartkę i długopis, po czym z wprawą, jak można było zauważyć, zapisał coś na niej. Po paru sekundach wręczył papier Aurélie. Dziewczyna, zajrzawszy przelotnie, z początku nie zrozumiała, co miał oznaczać ciąg cyferek zakończony serduszkiem, ale chwilę później dotarło do niej, że to był numer telefonu Alexandre. Uznała to za co najmniej dziwne, że przypadkowo spotkany chłopak dzieli się z nią swoim numerem, ale mimo to schowała kartkę do kieszeni kurtki.

— Dzięki... Ale właściwie po co to wszystko?

— Po co? Żebym mógł cię jeszcze gdzieś spotkać! — Wyciągnąwszy telefon, sprawdził coś. — Ale teraz już naprawdę nie mam czasu, więc muszę iść. Cześć!

Pomachał jej jeszcze ręką, po czym skierował się dokładnie w tym kierunku, z którego wracała. A ona nie ruszyła się nigdzie — stała skonfundowana przez dobre pięć minut. To, co się właśnie wydarzyło, nie umiało do niej dotrzeć. To chyba jednak naprawdę był sen. Albo nie sen, a raczej halucynacja spowodowana jego brakiem. Oj, musiała być w takim razie naprawdę zmęczona. Uznała, że najlepiej będzie, jeśli jak najszybciej dotrze do domu i zazna kilka godzin nieprzerwanej drzemki. Podreptała więc, mimo swoich postanowień niezbyt szybko, ale mając za to nadzieję, że już nie natknie się na cokolwiek, co mogłoby ją zaskoczyć. Patrzyła na już ciemniejące niebo, cały czas mając mętlik w głowie.

Musiała przyznać, że Alexandre ją zainteresował. I to nawet bardzo. Nie zadawała się z jakąś szczególnie dużą ilością osób, a jedyny chłopak, z jakim miała kontakt, nie licząc oczywiście Luciena, był Bruno. Ale żeby jego miała postrzegać jako kogoś innego niż przyjaciela? Nie umiała sobie tego wyobrazić. Ale Alexandre... Było w nim coś, co sprawiało, że Aurélie chciała się dowiedzieć o nim czegoś więcej.

Ale na pewno nie teraz. Nie dość, że sam mówił, iż nie ma czasu, to ona najpierw musiała ogarnąć zamieszanie, które narodziło jej się w głowie.

***

— Zimno! — zawołała Brigitte chyba po raz setny w ciągu tego dnia. — Zimno, zimno, a do tego cholernie wysoko!

Pierre przewrócił na to oczami, ale na tyle subtelnie, by dziewczyna tego nie dostrzegła. Gdyby to ujrzała, jego głowa prawdopodobnie poturlałaby się aż do podnóża góry, którą właśnie usiłowali zdobyć. Nie, żeby ich najnowsza misja jakoś szczególnie mu się podobała, ale wolał iść w milczeniu niż marnować swoją energię na narzekanie i doprowadzanie Brigitte do wściekłości.

— A ty mógłbyś też coś powiedzieć. Milczysz od rana!

— A co niby mam mówić? — odparł, ostrożnie dobierając słowa. Nie chciał jeszcze bardziej rozjuszyć Brigitte. — To część naszej misji. A wiesz, że to jedyna opcja, żeby świat nie został zniszczony.

— No tak, ale niby dlaczego my mamy przetrząsać całą Skandynawię w środku zimy, podczas gdy moi rodzice siedzą sobie w Australii!

— Ale pomyśl, w Australii jest teraz lato, okropnie gorąco. Naprawdę chciałabyś się z nimi zamienić? Ja już wolę zimno. Wystarczy się rozruszać, założyć parę swetrów i napić się ciepłej herbatki, z chłodzeniem w upale jest gorzej.

Wiedział, że nie przekona dziewczyny tymi słowami, ale skoro już kazała mu się odezwać, to mógł przynajmniej powiedzieć, co myśli. Od zawsze była drażliwa, ale przez ostatnie dwa miesiące czasami bywała naprawdę nie do zniesienia. Najgorsze było to, że to ona sama upierała się, by wziąć udział w tej misji, a teraz marudziła.

Właśnie udało im się wejść na jakiś bardziej płaski kawałek góry. Pierre spojrzał na ciemne już niebo, a potem na zegarek. Było już dosyć późno, rozsądną opcją byłoby rozbicie obozu. Już chciał się podzielić tą myślą, gdy zauważył, że Brigitte najwyraźniej wpadła na dokładnie to samo. Ogromny plecak, który nosiła na plecach przez całą tę drogę, już wylądował na ziemi. W jej rękach tkwił tylko pożółkły, duży arkusz pergaminu — mapa, którą kupili od jakiegoś azjatyckiego handlarza sporo kilometrów wcześniej. Mężczyzna zapewnił ich, iż prowadzi ona do niezmierzonych bogactw pozostawionych przez dawne ludy, a oni bez wahania uznali, że powinni sprawdzić to miejsce. Kto wie, czy wśród tych niezmierzonych bogactw nie ukryło się jakieś miraculum. Tymczasem dziewczyna, świecąc sobie latarką, studiowała ją uważnie. Pierre zaciekawiony podszedł do niej.

— Czego szukasz? — zapytał tuż przy jej uchu.

— Nie strasz mnie! — Drgnęła. — Daj znak, że podchodzisz...

— Naprawdę jestem taki niewidzialny?

— Na miłość boską, nie! Tylko byłam skupiona na tej mapie, a ty tak znienacka...

— Dobra, już nie będę. — Uznał, że na dzisiaj koniec droczenia. — Znalazłaś coś ciekawego? — ponowił swoje pytanie, tym razem już na poważnie.

—Nie jestem tak całkowicie pewna, ale mam wrażenie, że coś tu jest nie tak. Jestem pewna, że mijaliśmy tę jaskinię, która jest wyrysowana dopiero tutaj. — Wskazała okrągły rysunek na części trasy, gdzie mieli się dopiero udać.

— A nie było jej namalowanej też wcześniej?

Brigitte powiodła palcem po mapie.

— Nie, jestem pewna.

— Czyli się zgubiliśmy? — zdziwił się chłopak. — To niemożliwe, oboje zawsze sprawdzaliśmy mapę, zanim ruszaliśmy dalej!

— Nie, parę innych rzeczy też mi się tu nie zgadza. Owszem, większość wygląda podobnie, ale im dalej, tym więcej niezgodności. — Brigitte wzięła głęboki oddech, by oznajmić złą wiadomość. — Obawiam się, że mapa jest sfałszowana.

— Tego mogliśmy się spodziewać po niewinnym azjatyckim staruszku — odparł Pierre nieco sarkastycznie. — Dobra, a skoro mapa wyprowadziła nas już na manowce, to co robimy? Próbujemy dalej, czy wracamy?

— Ale po co mielibyśmy dostać fałszywą mapę? — zapytała Brigitte. — To przecież bez sensu. Jeśli nie ma nic do ukrycia, to równie dobrze mógł nam sprzedać prawdziwą.

— Czyli sugerujesz, że w tych górach naprawdę coś jest?

— Jest czy nie, przekonamy się dopiero jutro. Teraz już padam z nóg!

Pierre musiał przyznać jej rację. Szli przez cały dzień, zaznając naprawdę mało odpoczynku. Sam chętnie zaznałby paru godzin nieprzerwanego snu. Chociaż, z tym nieprzerwanym to chyba nieco przesadził. Podczas swoich misji nigdy nie był w stanie przespać całej nocy. Ataki pod osłoną mroku były normą przy takim trybie życia. Miał jednak nadzieję, że doczekają świtu względnie spokojnie.

Sięgnął do plecaka, by odnaleźć tam namiot i go rozbić. Gdy pierwszy raz wyruszył na poszukiwanie miraculów, trudno było mu zrozumieć, jak rodzicom Brigitte udaje się rozbijać namioty z łatwością i dlaczego nie narzekają na spanie w nich. Czasami potrafiło w ich być naprawdę zimno i jedynie szczelne zawinięcie się w śpiwór cokolwiek dawało. Jednak nawet nie zauważył, gdy się zupełnie do nich przyzwyczaił i to raczej spanie w łóżku wydawało mu się dziwne. Już po paru minutach ciemny namiot stał dumnie, choć w nocy dosyć trudno było rozróżnić jakiekolwiek szczegóły.

Pozwolił Brigitte wpełznąć do środka, tymczasem sam uznał, że powinien zasiąść na warcie. Oczywiście, wolałby wylegiwać się w ciepłym śpiworze, ale miał nieprzyjemne przeczucie, iż właśnie dzisiaj powinni szczególnie uważać. A Brigitte nie zamierzał męczyć. Ona powinna odpoczywać. Prawdę mówiąc, czasami przeklinał się w duchu, że zgodził się, by z nim wyruszyła. Wolałby, żeby jeszcze przez parę miesięcy została w Paryżu, bezpieczna i blisko mistrza Fu. Wiedział jednak doskonale, że nie wytrzymałaby ani dnia z myślą, że siedzi i nic nie robi, podczas gdy on szuka miraculów, narażając tym nieraz swoje życie. Jednak tak naprawdę Pierre też bardzo cieszył się z tego, że Brigitte jest przy nim. Gdyby miał samotnie przemierzać całą Skandynawię, chyba by tego nie zniósł. Ba, już dawno by zginął! Nie umiał zliczyć, ile razy dziewczyna go uratowała. A poza tym, tak mogli cały czas być ze sobą. Uśmiechnął się. Te wszystkie misje nie były takie złe, wystarczyło tylko na nie odpowiednio spojrzeć.

Jego rozmyślania przerwał szelest roślin. Nie było ich jakoś dużo w tej okolicy, ale jednak. Jednak wiatru nie było wcale, a to mogło oznaczać tylko jedno. Ktoś był w pobliżu. I Pierre szczerze wątpił, by był to przyjaciel, lecz nie mógł postępować pochopnie. Udając, że niczego nie usłyszał, nadal obserwował.

Nie musiał długo czekać, by coś dojrzeć. Po co najwyżej minucie stanęła przed nim niska postać z rogami na głowie. Nie widział zbyt wyraźnie, ale to był mężczyzna, do tego miał na sobie obcisły kostium. Bez większego zdumienia, raczej z pewnym rozczarowaniem, rozpoznał staruszka, od którego kupili mapę. Jak widać, faktycznie miał ich na celowniku.

— Jeśli się poddacie, natura zapewni wam szybką śmierć — oznajmił.

Cokolwiek to miało znaczyć, Pierre nie zamierzał się poddawać. Przy odrobinie szczęścia uda mu się to skończyć tak, by Brigitte nawet nie musiała wstawać. Wstał powoli i wymacał kolczyk w brwi.

— No, to już chyba czas na przemianę — powiedział. — Huunta, złap w sieć!

~~~~~~

To rozdział, gdzie debiutuje mój ulubiony ship :D Zgadnijcie, o kim mówię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro