Rozdział 10 - Kawiarnia pani Mamie
Aurélie naprawdę nie mogła uwierzyć w to, że ojciec naprawdę zdecydował się wyjechać.
Zupełnie nie rozumiała jego postępowania. Paryż nie był najbezpieczniejszym miejscem pod słońcem, ale Biedronka i Czarny Kot jeszcze nigdy nie dopuścili do tego, żeby komukolwiek stała się poważna krzywda. A poza tym, jaki ojciec zostawiał swoje dzieci same? Aurélie przypuszczałaby raczej, że jego słowa miały być czymś w rodzaju prowokacji, żeby zgodziła się z nim pojechać, a jeśli by nadal odmawiała, on ostatecznie porzuciłby swoje plany. Mogłaby się spodziewać wszystkiego, ale nie tego, że zrobi to, o czym mówił.
Pan Voler postanowił opuścić stolicę Francji już w czwartek. Wyglądało to trochę, jakby już wcześniej załatwił wszystko, co niezbędne, a teraz dokonywał ostatnich uzupełnień. Aurélie coraz bardziej była przekonana, że chęć obrony przed Władcą Ciem nie była jedynym, co nim powodowało. Nie miała jednak zupełnie pojęcia, o co mogło chodzić, a pytanie o to na pewno nie było dobrym pomysłem.
Z jakichś bliżej niewyjaśnionych przyczyn wyjeżdżał dopiero popołudniowym pociągiem, więc mogłaby dotrzeć na stację po szkole i patrzeć na odjazd. Jednak wcale nie miała zamiaru go żegnać. Nie zasłużył na to. Gdy Lucien zadzwonił do niej z pytaniem, czy się zjawi, skłamała szybko, że ma do zrobienia bardzo ważny szkolny projekt niecierpiący zwłoki. W ten sposób została w domu sama przez jakiś czas.
— Och, naprawdę nie umiem w to uwierzyć! — wrzasnęła, kopiąc butelkę wody stojącą przy szafie. — Dlaczego mój własny ojciec jest takim draniem? Nic, tylko Marsylia i Marsylia! Czy naprawdę ta Marsylia jest dla niego ważniejsza od nas? Mnie i Luciena?
Flyy tylko latała wokół niej, nie śmiejąc się nawet odezwać. Aurélie nie wiedziała, czy kwami po prostu nie ma nic do powiedzenia, czy stara się może trzymać język za zębami, by nie palnąć jakiejś głupoty. Zresztą, to nie było ważne. Nie miała ochoty na rozmowy, chciała się po prostu wyżalić. Żadne słowa nie zmieniłyby tej sytuacji.
Chodzenie po pokoju było odrobinę odstresowujące. Jej wspomnienia popłynęły do soboty, kiedy Bruno dokładnie w taki sam sposób chodził po cukierni. Wtedy nie wiedziała, dlaczego tak krążył, ale teraz już doskonale to rozumiała. Rozładowywało to w jakiś sposób napięcie.
Mimo to chodzenie po pokoju było z każdą chwilą coraz gorsze. Wydawało się jej, że czas leci w nieskończoność, gdy tak zatacza kółko za kółkiem. Jednak nie chciała przerywać tego miarowego kroku.
W końcu zdecydowała, że będzie wędrować, tylko że po dworze. Ubrała się szybko, nawet nie zważając na fakt, że zapomniała o czapce. No trudno. Chłód pozwoli jej odciągnąć myśli od całej tej sytuacji, a tym, że może się przeziębić, zupełnie się nie przejmowała.
Pomyliła się jednak. Mimo zimna nie umiała na nim skupić całej swojej uwagi. Może to i lepiej, bo nie odczuwała tak przemarzniętych uszu, ale mimo wszystko wolałaby myśleć o fizycznych niedogodnościach. Im da się znacznie łatwiej zaradzić, a jeśli nie, oznacza to tylko tyle, że koniec jest blisko. A psychiczne? Nigdy nie wiesz, co im w głowie siedzi. Może chcą cię tylko na chwilę podenerwować? A może są oznaką tego, że zaraz zwariujesz?
Minęła cukiernię Sucreceurów, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem. To było jedno z tych miejsc, których wolała teraz unikać. Sucreceurowie zawsze byli bardzo rozmowni, a Bruno potrafił z niej wyciągnąć niemal wszystko. A to była właśnie ta rzecz, której w tym momencie absolutnie nie pragnęła. Nie miała ochoty dzielić się z nim swoimi żalami. Może kiedy indziej, kiedy już trochę ochłonie.
Szła więc dalej. Nie miała pojęcia, czy chce dojść do jakiegoś konkretnego miejsca, czy raczej błąka się bez nawet podświadomego celu. Ale czy to miało znaczenie?
Śnieg po sobocie już stopniał, ale dziewczyna nagle dostrzegła malutkie płatki spadające z nieba. To oznaczało, że ludzie odpowiedzialni za odśnieżanie chodników będą mieli co robić. Nawet trochę im współczuła, że ten obowiązek zależy od kaprysów natury. Przez cały rok mogli nie chodzić z łopatami, ale gdy przyszła śnieżyca, musieli jak najsprawniej doprowadzić Paryż do stanu przejezdności.
Jednak ani śnieg, ani mróz nie powstrzymały Roxy przed chodzeniem tak, jakby właśnie zaczęło się lato. Aurélie ze zdumieniem uświadomiła sobie bowiem, że ruda dziewczyna stoi tuż przed nią. Czy to mógł być przypadek?
— Cześć — burknęła. Chciała być miła, ale miała wrażenie, że wyszło zupełnie na odwrót.
Roxy chyba jednak nie zważała na takie rzeczy. Nadal tylko stała na drodze. O co jej chodziło?
— Nie sądziłam, że ktoś taki jak ty będzie chodził bez czapki — odezwała się wreszcie.
Czy Aurélie miała się właśnie poczuć obrażona? W sumie to normalnie pewnie by tak było, ale teraz mało ją obchodziły podobne zaczepki. Nie miały znaczenia.
— Jak widać, niewiele o mnie wiesz. — Starała się, by zabrzmiało to obojętnie, ale wyszło jej kolejne burknięcie.
Próbowała zrobić krok do przodu, ale Roxy zastąpiła jej drogę. Aurélie nie miała pojęcia, czego ta mogła od niej chcieć.
— Em, mogłabyś dać mi przejść?
— Dokądś się spieszysz? — Roxy uniosła brew. — Jakoś nie wyglądało na to, gdy się tak smętnie wlokłaś jeszcze przed minutą.
— Ale czy to, że chcę przejść, oznacza zaraz, że się spieszę? — Dziewczyna była coraz bardziej zirytowana. — Może po prostu nie mam ochoty na rozmowy?
— A ja się zastanawiam, czemu tak po mnie jedziesz...
Aurélie mogłaby przysiąc, że oburzenie w głosie Roxy było udawane. To było zwyczajne droczenie się. Ale jeśli dziewczyna miała teraz ochotę na droczenie się, to równie dobrze Biedronka mogłaby się okazać Władcą Ciem.
— A co jeśli bym ci powiedziała, że dzisiaj jest najgorszy dzień w moim życiu? — Nie kryła już zdenerwowania.
— Złota rybka ci zdechła?
— Nigdy nie miałam złotej rybki. I gdybym jakąś miała, nie załamywałabym się tak jej śmiercią.
— No wiesz co? Jak możesz nie żałować smutnych złotych rybek umierających w twoim akwarium?
Dyskusja o złotych rybkach niekoniecznie była tym, czego Aurélie w tym momencie pragnęła. Jednak po bardzo długiej sekundzie namysłu uznała, że już to jest lepsze niż ciągłe rozmyślanie nad swoim beznadziejnym losem.
— Może jak będę miała akwarium, to będą mogły w nim umierać jakieś złote rybki.
— No wiecie co? Żeby tak się ze złotych rybek naśmiewać? — odezwał się jakiś głos za Aurélie.
Zanim dziewczyna się odwróciła, ujrzała szeroki uśmiech na twarzy Roxy. A gdy już spojrzała za siebie, zobaczyła, co go spowodowało. To była ta sama dziewczyna, którą już dwa razy zobaczyła w towarzystwie Roxy. Jej rude włosy wystawały spod czarnej czapki z czerwonym pomponem. Jej mina wyrażała najwyższe oburzenie, lecz radosne iskierki w zielonych oczach zdradzały jej prawdziwe emocje. Roxy wybuchła śmiechem.
— Z czego się śmiejesz? — Tamta dziewczyna nadal udawała rozdrażnienie. — Już dawno powinnam była walczyć o prawa niewinnych złotych rybek!
Te dwie zdecydowanie były dobrymi przyjaciółkami. Aurélie pomyślała, że pewnie gdy tylko się spotkały, to się polubiły. Szkoda, że ona nie umiała sobie tak łatwo znajdować przyjaciół... Choć w sumie na co jej oni? I tak nie miała niczego do zaoferowania.
Dziewczyna chyba dopiero teraz dostrzegła obecność Aurélie. Odwróciła się do niej.
— O, cześć, jesteś przyjaciółką Roxy? — zapytała.
— E... — zaczęła Aurélie, ale nie było jej dane dokończyć.
— Przyjaciele Roxy są moimi przyjaciółmi! Jestem Sende, miło cię poznać!
Wyciągnęła przed siebie dłoń, a Aurélie uścisnęła ją po chwili wahania.
— Jestem Aurélie... — wymamrotała. — I w sumie nie znam Roxy zbyt dobrze...
— Wiesz, to można bardzo łatwo zmienić — odparła Sende. — Jak masz czas, to możemy pójść na kawę. Co wy na to?
— Ale ja tu czekam... — mruknęła Roxy.
— Oj, no weź, ten twój Lotos może sobie poczekać.
— W sumie czemu nie... — zgodziła się Aurélie. — I tak nie mam co robić.
— To postanowione! — Sende uśmiechnęła się szeroko. — Znacie jakieś dobre kawiarnie?
Pierwszym miejscem, o jakim pomyślała Aurélie, była oczywiście cukiernia Sucreceurów. To zdecydowanie było dobre miejsce. Ale tam nie miała ochoty się wybierać, z tych samych powodów, dla których wcześniej tam nie wstąpiła. Pozwoliła więc Sende poprowadzić się do jakiejś podobno mało znanej, lecz świetnej kawiarenki pani Mamie.
Tak właściwie to czemu to robiła? Nie znała Roxy zbyt dobrze, a z Sende rozmawiała po raz pierwszy. Skąd miała wiedzieć, że dziewczyny nie zaciągną jej do jakiegoś zaułka i nie zaczną wydzwaniać do Luciena z żądaniem okupu? Chociaż żadna z nich nie wydawała się taka. Może i Roxy zadawała się z jakimiś podejrzanymi typami, ale Aurélie nie czuła, by ta miała wobec niej mordercze intencje. A Sende... Nie, ona po prostu nie mogła taka być. To nie ten typ człowieka. Nawet gdyby chciała, raczej nie mogłaby zdobyć się na jakieś zbrodnicze działania.
Ale to i tak było dziwne. Czy chciała po prostu odciągnąć od siebie myśli o ojcu? Bo chyba właśnie na to wyglądało. Chociaż, już wałęsanie się z zupełnie obcymi dziewczynami było lepsze niż ciągłe jęczenie nad problemami swojej egzystencji. A skoro już tak zdecydowała, skupiła się na wesołej paplaninie Sende.
— No i on potem zaczął mi gadać, jaki on to nie jest dobry w jeździe na deskorolce... A jak go ostatnio widziałam, to się wywalał co dziesięć metrów! Wyobrażacie to sobie?
— Pewnie i tak jeździ lepiej ode mnie — mruknęła Aurélie. Prawdę mówiąc, nigdy nie postawiła nogi na deskorolce, a żeby jeszcze na niej jeździć...
— Serio? — zainteresowała się Sende. — Nie może być aż tak źle!
— Jak mi kiedyś proponowali spróbowanie, to stchórzyłam...
— To wiesz co? Kiedyś cię nauczę!
— Nie, dzięki...
— Oj, no weź!
Aurélie dostrzegła po lewej mały budyneczek z nieproporcjonalnie dużym szyldem, z wypisanym na nim bardzo ozdobnym, trudnym do odczytania hasłem: „Wszystko co najlepsze u pani Mamie". To chyba tutaj zmierzały. Roxy najwyraźniej też to dostrzegła, bo wskazała szyld. Sende pokiwała głową i wszystkie trzy weszły do środka.
Ich wejście oznajmiła zdecydowanie zbyt duża ilość dzwoneczków zawieszona nad drzwiami. Wnętrze kawiarenki okazało się mdląco różowe. Czyżby pani Mamie była w dzieciństwie największą miłośniczką lalek Barbie na całym świecie? Ocenianie tego miejsca po samym wyglądzie było jednak nie w porządku. Jak już zamówią coś, to wtedy Aurélie będzie mogła oceniać. Chwila... Jak chciała zamówić cokolwiek, nie mając przy sobie pieniędzy? Nie spodziewała się, że będzie cokolwiek kupować, a mówienie o tym teraz to niezła wtopa. Ale nie mogła tego w żaden sposób ukryć.
— Wiecie co... — zaczęła. — Właśnie się zorientowałam, że nie mam przy sobie ani centa!
— Nic nie szkodzi! — odparła Sende ku jej zdumieniu. — Dzisiaj ja stawiam!
Podeszła do lady, a gdy pulchna kobiecinka przy ladzie z szerokim uśmiechem na twarzy zapytała, czego sobie życzą, dziewczyna zwróciła się do swoich towarzyszek, by wybrały sobie cokolwiek, co im się marzy. Gdy Aurélie zauważyła brownie, nie było odwrotu. Z uśmiechem na twarzy przyjęła bardzo duży kawałek ciemnego ciasta i filiżankę cappuccino. Sende pełna radości wpatrywała się w swoją kawę z mlekiem, trochę jakby zapominając o szarlotce, którą też zamówiła. Tymczasem Roxy wybrała dla siebie colę i ciasto czekoladowe. Mając to, czego chciały, znalazły sobie miejsce przy jakimś stoliku w kącie.
— To w sumie co teraz planowaliście, co? — zwróciła się Sende do Roxy.
— Csi, nie tutaj! — ofuknęła ją Roxy. — Ściany mają uszy!
— Wiecie, mogę się gdzieś przejść na ten czas — zaproponowała Aurélie. — W sumie pewnie i tak tu zawadzam.
— Nie, nie! — zapewniła ją Sende. — Nie zawadzasz. A poza tym tu jest praktycznie pusto!
— Ale to i tak nie jest dobre miejsce — stwierdziła Roxy. — Może później.
— Dobra, niech ci będzie. W każdym razie, Aurélie, jak poznałaś Roxy? Bo jestem tego naprawdę ciekawa!
— Heh, to była dosyć nieciekawa sytuacja... — odparła Aurélie.
— Moi idioci pomylili ją z kimś innym i ją zaatakowali! Wyobrażasz to sobie? — wtrąciła się Roxy. — Tyle razy wtłaczałam im opis odpowiedniej osoby do tych pustych łbów, a oni i tak zrobili po swojemu.
— Naprawdę? — zdumiała się Sende. — Oni są zupełnie niereformowalni...
— Na szczęście przyszłam, zanim jej coś zrobili i kazałam ją wypuścić.
Aurélie przypomniała sobie zaniepokojenie, jakie czuła w tamtym momencie. Że też Roxy okazała się kimś więcej niż zwyczajnym ulicznym opryszkiem! W to akurat nadal nieco nie umiała uwierzyć, zwłaszcza że odkąd była mała, ojciec ostrzegał ją przed gangami i wszelkimi podejrzanymi ludźmi. Och, ojciec. Niby czemu miały ją obchodzić jego słowa, skoro dzisiaj w najbardziej tchórzowski sposób ich opuścił?
Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk telefonu. Ze zdumieniem uświadomiła sobie, że zabrała komórkę ze sobą. Może to był jakiś znak? Czyżby przeczuwała, że ktoś może zadzwonić? Ale nie przekona się, czego ktoś mógł od niej chcieć, dopóki nie odbierze. Wyciągnęła telefon, jakiś zakamarek jej podświadomości odnotował, iż to Lucien chce się do niej dodzwonić. Pewnie miał zamiar dowiedzieć się, gdzie jest, bo w końcu mówiła, że ma do zrobienia bardzo ważny projekt, a teraz jej w domu jakoś nie ma. W końcu o co innego mogło chodzić? Odebrała.
To, co usłyszała, było jednak zgoła odmienne od jej oczekiwań.
— Aurélie? — Lucien wydawał się nieco zasapany.
— Jestem... Coś się stało? — zapytała, zaniepokojona nieco.
— Kolejna ofiara akumy! — wykrzyknął chłopak do słuchawki. — Jest przy mnie...
— Co? Ale jak to?
— Jesteśmy przy warsztacie!
Nic więcej nie powiedział. Dźwięk w słuchawce brzmiał tak, jakby Lucien wypuścił telefon z ręki.
Aurélie wiedziała, że to nie może oznaczać nic dobrego. Nie mogła tego tak zostawić. Tu chodziło o Luciena. Jeśli jemu coś się stanie, zostanie zupełnie sama. A do tego nie miała zamiaru dopuścić.
— Naprawdę miło się rozmawia, ale muszę iść — powiedziała do pozostałych dziewczyn, rozłączywszy się. — Mam do zrobienia coś bardzo ważnego.
Nie czekając na odpowiedź Roxy i Sende, wstała i skierowała się w stronę wyjścia. Trochę żal jej było niedokończonej kawy, ale nie mogła na to nic poradzić. Żadna sekunda nie mogła zostać zmarnowana.
Gdy już nikt jej nie widział, puściła się pędem w poszukiwaniu jakiegoś zaułka.
~~~~~~~
Postać Sende nie należy do mnie, stworzyła ją Anglorab (znowu ta sama kwestia pingów co przy Roxy :/).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro