Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9 - Komplikacje

— I... cięcie!

Powietrze przeszyło głośne trzaśnięcie klapsa. Reżyser uniósł do góry kciuk i w szerokim uśmiechu ukazał wszystkie zęby.

— Chyba to mamy — powiedział z zadowoleniem. — Teraz scena wyszła perfekcyjnie!

Alexandre odetchnął z ulgą. Był już kompletnie zmęczony, nie tylko tym, że cały dzień filmowali, ale też już trzydziestym którymś powtórzeniem ostatniej sceny, bo reżyserowi za każdym razem coś nie pasowało. Chociaż jakąś godzinę temu zdawało się, że będzie już lepiej, to akurat okazało się, że kamerzysta nie włączył nagrywania! I w ten sposób właśnie jeszcze godzinę nagrywali... Na szczęście teraz już mieli z głowy tę scenę, kiedy Mary Slay i jej ukochany Jose mają się pocałować, ale wszystkie możliwe okoliczności świata im na to nie pozwalają.

— No, na dzisiaj to już wszystko, jesteście wolni — oznajmił reżyser. — Jutro dalej zajmiemy się wątkiem Mary i Jose'a, przygotujcie się.

W studiu zapanowało zamieszanie związane z tym, że wszyscy zaczęli zbierać swoje osobiste rzeczy i wychodzić z niego. Alexandre, chociaż marzył już o odpoczynku, mimo to nie mógł się jakoś zebrać. Nie był pewien, dlaczego... Czy to dlatego, że tuż obok niego siedziała Rose Anderson, która również nie wyglądała, jakby zamierzała opuścić studio? Nie wstała przez kolejne kilka minut, aż wreszcie okazało się, że zostali tam sami. Alexandre zastanawiał się, czy w ogóle mogą tu zostawać bez niczyjego nadzoru, ale przecież nie zamierzali zrobić nic złego, prawda?

— Wiesz co? — odezwała się nagle Rose. — Za niedługo skończymy zdjęcia...

— Ano — potwierdził Alexandre. — Nie umiem się doczekać! Chyba jeszcze nigdy tak nie harowałem w całym swoim życiu!

— A ja na przykład wcale nie chcę, żeby zdjęcia się skończyły, wiesz?

Alexandre przemógł się, żeby na nią spojrzeć. Jak zawsze wyglądała olśniewająco: blond włosy okalały jej okrągłą twarz i wystarczył jej tylko subtelny makijaż, by podkreślić jej wszelkie dobre strony. Takie, jak choćby te duże niebieskie oczy spoglądające na niego spod długich rzęs... Ale nawet chwila wystarczyła, by się zorientować, że coś ją dręczyło.

— To znaczy, faktycznie mamy dużo pracy, ale podoba mi się tutaj... To pierwszy mój taki poważny angaż. A poza tym uwielbiam was wszystkich. Dobrze mi się tu gra...

— To akurat fakt. — Alexandre uśmiechnął się lekko. — W zasadzie nigdy nie spodziewałem się, że trafi mi się akurat aktorstwo, przypuszczałem raczej, że do końca życia będę brać udział w podrzędnych sesjach modelingu w Paryżu.

— Po zdjęciach planujesz tam wrócić, prawda? — zapytała Rose. — Ech, nigdy nie byłam w Paryżu. Chciałabym tam kiedyś pojechać...

— To może cię tam kiedyś zabiorę? — wypalił Alexandre. — E, to znaczy, jeśli byś oczywiście chciała...

— Naprawdę? — ucieszyła się Rose. — To byłoby super! Serio byś to dla mnie zrobił?

— Oczywiście!

Alexandre odgonił z głowy wszelkie myśli, które mu do niej nadeszły, gdy tylko to powiedział. Przecież wcale nie chciał zrobić nic złego! Chciał pokazać Paryż swojej przyjaciółce... Czy to było coś złego? Wcale nie! Przecież przyjaciele tak robili, prawda?

Ledwo dostrzegł, że owa przyjaciółka przysunęła się bliżej niego.

— W sumie mamy już nie tak dużo scen... — mruknęła. — Wiesz, jaka jest następna?

— Kontynuacja wątku Mary i Jose'a — odpowiedział Alexandre, przypomniawszy sobie słowa reżysera. — A konkretniej...

Wtedy uświadomił sobie, do czego Rose piła.

— Scena pocałunku — powiedziała za niego. — Mary i Jose wreszcie są sami i mogą w pełni wyrazić swoją miłość do siebie. To takie romantyczne! Jak pierwszy raz czytałam „Dary demona", to wracałam do tej sceny kilka razy, taka piękna była! I wiesz, ostatnio sobie czytałam skrypt właśnie tej sceny. Wygląda dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałam!

Alexandre oczywiście wiedział, że w filmie ma być taka scena, skoro wątek romansu był jednym z ważniejszych, ale teraz uderzyło go, że to już jutro. Poczuł się nieco niezręcznie. Oczywiście nie bał się samego pocałunku, ale całowanie się przed kamerą było jednak czymś innym. Miał przeczucie, że reżyserowi jak zwykle bez przerwy coś nie będzie się podobało i zmusi ich do całego mnóstwa dubli, zanim wreszcie uzna, że było idealnie. A poza tym...

Nie myśl o tym w ten sposób, to przecież tylko aktorstwo — napomniał się. — A poza tym jej tu nie ma...

— Stało się coś? — spytała Rose, dostrzegając jego zamyślenie.

— Nie, nic — odparł szybko. — Po prostu zastanawiałem się, jak to będzie... Nigdy nie całowałem się publicznie.

— Ja też nie. — Rose wzruszyła ramionami. — Po prawdzie to nie całowałam się w ogóle, ale to nie może być takie straszne, prawda? Zwłaszcza że to będzie z tobą. Dobrze nam się gra, więc to też na pewno pójdzie dobrze.

— Mam taką nadzieję.

— I wiesz, tak sobie myślałam, że może, zanim spróbujemy na planie, to przećwiczymy? Tak wiesz, żeby może się przygotować...

— Przećwiczyć? W sensie że teraz?

Czemu się denerwował? Przecież to była tylko ich praca! Mógł przecież ją przećwiczyć, żeby dobrze wykonać ją potem! Nikt mu przecież nie mógł tego zabronić.

— Znaczy wiesz, jeśli nie chcesz...

— Chcę! — zapewnił ją nieco zbyt żarliwie. — To znaczy... Możemy to przećwiczyć. To dobry pomysł...

Rose uśmiechnęła się szeroko i kiwnęła głową. Jej ręka powędrowała do włosów, które założyła za ucho, a zaraz potem rozejrzała się wokół.

— Nie mam przy sobie skryptu tej sceny — westchnęła. — I nie pamiętam dokładnie dialogów, ale wiem, że Mary martwi się o to, czy uda się jej ocalić rodzinę, a Jose, by ją na chwilę odciągnąć od zmartwień, całuje... Oboje oddają się pocałunkowi, a potem Mary, chociaż się jej podobało, jest zmieszana i nie wie, czy powinna się rozpraszać romansem w momencie, gdy grozi jej niebezpieczeństwo... A potem odchodzą od siebie, nieco niezręcznie i przez pewien czas w ogóle nie przypominają o tym, co się zdarzyło, ale ciągle się wzajemnie obserwują.

— Jestem pod wrażeniem, że tak dobrze pamiętasz to wszystko...

— Czytałam książki z dziesięć razy chyba, a poza tym kocham Mary i Jose'a! W każdym razie, myślę, że skoro tylko chodzi o ćwiczenie, to nie musimy się aż tak sugerować scenariuszem... W każdym razie to Jose całuje Mary, nie odwrotnie.

Alexandre pomyślał, że to dość zabawne, że wszystkie jego pierwsze pocałunki z dziewczynami to zawsze on inicjował. Jak widać, Rose nie będzie wyjątkiem... Ale z nią przecież tylko grał, więc to się nie liczyło, prawda?

— Rozumiem — odpowiedział wreszcie. — Czyli Jose całuje Mary, a potem zmieszani odchodzą... Nie powinno być tak trudno.

— Na pewno nie będzie — zapewniła go Rose. — A nawet jeśli, to tylko próba. W każdym razie myślę, że możemy już zaczynać.

Gdy to powiedziała, spuściła nieco głowę i przybrała smutny wyraz twarzy. Alexandre natychmiast poznał, że już wcieliła się w rolę Mary — w jakiś sposób wyczuł to w jej postawie. Przez cały czas nagrywania był pod wielkim wrażeniem zdolności Rose i nieraz czuł, że w tej kwestii nie dorastał jej do pięt. Chociaż był mistrzem przybierania idealnej pozycji na zdjęciu, to jeśli chodzi o wcielanie się w inne postacie, miał jeszcze sporo do nauki. A teraz miał idealną okazję, by się wykazać. Miał stać się Jose'em, odważnym i opanowanym ukochanym Mary.

— Mary? — powiedział, przyjmując nieco niższy ton głosu charakterystyczny dla Jose'a. — Nie martw się. Jestem pewien, że uratujesz rodzinę.

— Nie wiem... — westchnęła Rose, doskonale wczuwając się w smutek odczuwany teraz przez Mary. — Wszyscy twierdzą, że jestem w stanie im pomóc, ale czy naprawdę? Czy podołam?

Alexandre sięgnął dłonią do twarzy Rose i uniósł lekko jej podbródek, tak że dziewczyna spojrzała mu w oczy.

— Nie jesteś sama — zapewnił ją. — Masz przecież mnie.

Wiedział, że to jest właśnie ten moment, kiedy Jose pokaże Mary, jak bardzo jest przy niej. Przysunął się nieco, starając się ignorować coraz mocniejsze bicie serca w piersi. Kompletnie nie rozumiał, co się z nim działo. Czemu się tak zachowywał? Przecież nic go z Rose nie łączyło! Byli tylko aktorami z jednego planu! Nic więcej! Ten pocałunek miał być czysto aktorski!

Powiedziawszy sobie, że da radę, dalej się przybliżał, patrząc prosto w niebieskie oczy Rose. Nagle przypomniały mu się inne oczy o tym odcieniu... Przegonił jednak szybko ich wspomnienie i wreszcie pokonał dystans dzielący jego i Rose.

Wargi Rose okazały się delikatniejsze, niż się spodziewał. Wyczuł wahanie dziewczyny... Czy to Mary się wahała, czy sama Rose? Chociaż, czy to było ważne? Wiedział, że wahanie tylko doda tej scenie wiarygodności. Bo czy Mary Slay, bez żadnych doświadczeń w miłości i mająca inne rzeczy na głowie, mogłaby teraz bez wahania oddać się pocałunkowi pełnemu pasji? Nie... Wahanie było naturalniejsze. Ale tylko dla niej. Jose przecież nie miał takich oporów. Więc Alexandre też nie mógł mieć.

Bardziej wczuł się w rolę. Skupił się na tym pocałunku, jakby to była najważniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek było mu dane zrobić. Przymknął oczy. I wreszcie poczuł, że Rose również się poruszyła. Chyba wreszcie również zaczęła się wczuwać... Trwali tak, a Alexandre wcale nie chciał, by to się skończyło. Nie... Czemu w ogóle tak myślał? Kiedyś przecież musiało, a poza tym to nic nie znaczyło! Kompletnie nic.

Zanim zdecydował się zakończyć tę scenę, poczuł, że Rose położyła rękę na jego piersi i delikatnie odepchnęła go do tyłu. Domyślił się, że to część jej roli, ale i tak poczuł coś w rodzaju irytacji. Odsunęli się od siebie, a on na nią spojrzał. Ku jego zdumieniu jej policzki powlekły się rumieńcem. Nie odwzajemniła jego spojrzenia, oczy miała skierowane w dół.

— Co to miało znaczyć? — zapytała. To nadal była Mary. — To znaczy... Ech, Jose... Co ja teraz mam zrobić?

Na koniec odwróciła głowę, co w tej sytuacji prawdopodobnie miało stanowić synonim odejścia Mary od Jose'a. Alexandre nic nie odpowiedział. Był kompletnie skołowany. Czuł, że to pytanie pasuje teraz również do niego. Co miał teraz zrobić?

***

To pytanie zadawał sobie również godzinę później, kiedy leżał na łóżku w pokoju hotelowym. Było to bardzo wygodne miejsce, ale teraz był tak pochłonięty swoją głową, że nie umiał się nim zachwycać. Wiedział jedno: odkąd pocałował Rose, coś się zmieniło.

Kiedy odsunęli się od siebie, chciał z nią porozmawiać, chociaż właściwie nie miał pojęcia, co chciał jej powiedzieć. Ona jednak zdawała się nie mieć na to ochoty, odeszła bowiem tuż po tym. Alexandre, wiedząc, że nic tu po nim, również opuścił studio i wrócił do hotelu, w którym pokoje mieli członkowie obsady „Darów demona". I od tamtego momentu leżał, próbując zrozumieć to, co się w nim działo.

Lubił Rose, to było pewne. Nawet bardzo. Chciał, żeby była przy nim, nawet po zakończeniu zdjęć do filmu, a propozycja wspólnego wyjazdu do Paryża mogła mu w tym całkiem dobrze pomóc. Ale teraz miał wątpliwości co do tego, co znaczyło u niego określenie „bardzo lubić". Bo, musiał to przyznać, pocałunek z Rose bardzo mu się podobał i wcale nie pogardziłby następnymi. Czy to znaczy, że to, co czuł, było czymś więcej niż zwyczajną przyjaźnią dwojga współpracowników? Ale czym? Czyżby ją kochał?

Nie, to niemożliwe — powiedział sobie. — Nie mogłem zakochać się w Rose.

Nie mógł, po prostu nie mógł. Rose to była Rose. Nie mógł liczyć na nic więcej. I to nie tylko ze względu na nią. Była przecież jeszcze Aurélie... Tylko że co z Aurélie? Zniknęła przecież tak dawno i nadal nie pojawił się jakikolwiek znak z niebios, że mogła jeszcze w ogóle żyć! Czy w ogóle był sens mieć jeszcze nadzieję, że wróci? Bo jeśli by nie wróciła... Czy to miało znaczyć, że miał spędzić całe życie, czekając na nią? Jaki był sens w zmarnowaniu całego życia na czekaniu na rzecz, która zwyczajnie mogła się wcale nie wydarzyć?

Poza tym w jego myślach przewijała się jeszcze jedna kwestia. Alexandre nie chciał się do tego przyznawać nawet przed samym sobą, ale im więcej czasu mijało, tym mniej chciał się ponownie widzieć z Aurélie. Oczywiście to nie tak, że nagle ją znienawidził, nie... Przecież nie zrobiła nic, czym mogłaby sobie zasłużyć na jego niechęć. Nie, chodziło o coś innego — jemu po prostu powoli przestawało zależeć. W zasadzie nie znał zbyt dobrze Aurélie. Wszystko, co wydarzyło się między nimi, stało się tak szybko... Aurélie natychmiast go zauroczyła, ale z kolejnymi miesiącami miał wrażenie, że jednak nie byli dla siebie stworzeni. Ona była innym typem osoby niż on. Chciała stabilności: wykształcić się, znaleźć dobrą pracę i najlepiej nie ruszać się poza Paryż. Jemu za to marzyło się życie pełne nieoczekiwanych zwrotów akcji, takie, w którym coś się działo. Miał poczucie, że w jego życiu nie było miejsca na kogoś tak statecznego jak Aurélie.

Z Rose to za to była zupełnie inna historia. Choć z pozoru wydawała się spokojną panienką z dobrego domu, dość szybko przekonał się, że ona również lubi zaszaleć. A plan filmowy zbliżał ich do siebie bardziej, niż by oczekiwał. Naprawdę był w stanie wyobrazić ją sobie u swojego boku, towarzyszącą mu w odkrywaniu świata. A po tym, co się dziś wydarzyło, był niemal pewien, że ona też czuła do niego coś więcej.

Rozumiał jedno: musiał porozmawiać z Rose o tym wszystkim. I powiedzieć jej prawdę o Aurélie. A jeśli Aurélie by wróciła... Wtedy będzie musiał podjąć ostateczną decyzję. Rozstrzygnąć: czy woli dalej ciągnąć ten związek i próbować wykrzesać z niego iskrę, czy jednak zakończyć i dać sobie i jej opcję pójścia nowymi drogami. Teraz definitywnie nie był gotów na podjęcie tej decyzji. A być może nawet nigdy nie będzie musiał? Może Aurélie nigdy nie wróci?

Nie, tak nie wolno ci myśleć — znowu się upomniał. — Nie możesz mieć nadziei na to, że nie wróci!

Nagle jego wewnętrzny monolog przerwało pukanie do drzwi. Alexandre zerwał się na równe nogi. To musiała być Rose! Prawdopodobnie chciała porozmawiać o tym wszystkim... Ale że aż tak szybko? Czy to był dobry pomysł? Nie lepiej, żeby zaczekała trochę?

Tak czy siak, na pewno musiał otworzyć. Rzucił okiem na swoje odbicie w lustrze i przyczesał włosy grzebieniem, a potem przygładził dłonią zagniecenia na koszulce. Mając nadzieję, że wygląda wystarczająco znośnie, powędrował do drzwi i otworzył je.

Na widok osoby, która stała po drugiej stronie, otworzył szeroko usta. To niemożliwe! Alexandre zamrugał kilka razy i uważnie przyjrzał się gościowi, a nawet uszczypnął się w ramię, by upewnić się, że to nie sen. Ale nie, to było jak najbardziej realne. Gość naprawdę tam stał.

Był to mężczyzna, który był tylko o kilka centymetrów wyższy od niego. Ciemne włosy miał przylizane po obu stronach głowy, wzdłuż przedziałka z lewej strony, a elegancji dopełniał dobrze skrojony garnitur. Mężczyzna wpatrywał się w niego swoimi stalowoszarymi oczami, aż wreszcie kącik jego ust uniósł się w uśmiechu.

— Alexandre — powiedział. — Wreszcie się znowu spotykamy.

Na dźwięk jego głosu, którego już od tak dawna nie słyszał, Alexandre wreszcie przestał stać jak słup soli.

— Spadaj.

Alexandre spróbował zamknąć drzwi, ale mężczyzna zablokował je wypastowanym butem. Chłopak poczuł ogromną pokusę, by teraz nimi trzasnąć i poważnie uszkodzić tę nogę, ale ostatecznie się powstrzymał. Obawiał się, że mężczyzna mógłby chcieć od niego odszkodowania, a nie zamierzał mu nic płacić. Zwłaszcza że to on powinien płacić jemu, a nie odwrotnie.

— Nie wyganiaj mnie — odezwał się ponownie mężczyzna. — Nie chcę się kłócić. Porozmawiajmy.

Alexandre uchylił drzwi, ale tylko odrobinę, tak, żeby mógł widzieć swojego rozmówcę.

— Nie mamy o czym rozmawiać od jakichś sześciu lat — odpowiedział. — Więc łaskawie odejdź albo wezwę ochronę. Nawet ty ich nie przekupisz.

— Mówisz o tej ochronie, co śpi na dole? — zapytał mężczyzna. — Zresztą tak jak wszyscy w holu. Hotel jest opustoszały. Nikt mnie nie zabierze.

Alexandre zmarszczył brwi. To brzmiało idiotycznie, zresztą tak jak prawie wszystko, co mówił mężczyzna. Ale jednocześnie jakoś mu wierzył. W inny sposób nie mógł się dostać nieupoważniony na korytarz. To w końcu był dobry hotel, nie wpuszczający byle przybłędów, nawet jeśli tym przybłędą był bogaty biznesmen czystym przypadkiem dzielący nazwisko z jednym z mieszkańców.

— O czym ty mówisz? Jak to ochrona śpi na dole?

— Normalnie. Przyjechałem do Nowego Jorku w interesach, ale niedawno rozmawiałem z twoją matką i powiedziała mi, że również tu jesteś. Przyszedłem więc tutaj i chciałem tylko zostawić na recepcji informację o tym, że chciałbym się z tobą spotkać, ale wszyscy spali, więc wykorzystałem okazję i przyszedłem do ciebie od razu.

— To źle zrobiłeś — warknął Alexandre — bo czegokolwiek chcesz, nie zamierzam z tobą rozmawiać. Powinienem raczej sprawdzić, co się dzieje, bo śpiący ochroniarze brzmią trochę niepokojąco.

Właściwie brzmiało to bardzo niepokojąco, a nie tylko trochę, ale Alexandre starał się nie stracić zimnej krwi. Wyszedł na korytarz i minąwszy mężczyznę, zaczął iść w stronę windy prowadzącej na parter. Mężczyzna podążył za nim.

— Zaczekaj! — zawołał. — Nie możesz tak zostawić własnego ojca!

— A właśnie, że mogę — odparł Alexandre. — Ty mnie zostawiłeś, więc ja równie dobrze mogę zostawić ciebie.

Szedł dalej i już był blisko windy, gdy nagle dostrzegł coś niezwykłego. Na korytarzu po drugiej stronie jedne z drzwi prowadzących do pokoi były otwarte. Alexandre wiedział, że całe to piętro było zarezerwowane dla obsady „Darów demona", także postanowił to sprawdzić. Nie umiejąc się pozbyć cienia w postaci pana Delamode'a wreszcie dotarł do tych otwartych drzwi.

Pokój wyglądał praktycznie tak samo jak wszystkie na piętrze. Ściany wyłożono beżową tapetą, a jednym z kluczowych elementów eleganckiego i drogiego umeblowania było ogromne, miękkie łoże. Nie ono jednak interesowało w tej chwili Alexandre, ale perski dywan, równie drogi jak inne elementy wyposażenia, na którym właśnie leżał nieruchomo mężczyzna. Jego szpakowate włosy i pierwsze zmarszczki na twarzy sprawiły, że Alexandre bez trudu rozpoznał w nim George'a Williamsa, aktora, który choć w filmie grał głównego złoczyńcę, to w realnym życiu nie był nawet w połowie tak zły jak jego postać.

Chłopak podbiegł do niego i odetchnął z ulgą, gdy stwierdził, że ten oddycha. Potrząsnął lekko jego ramieniem.

— Hej, słyszysz mnie? — zapytał głośno.

Jego działania odniosły pożądany skutek, gdyż właśnie wtedy Williams otworzył oczy. Rozejrzał się wokół, a gdy dostrzegł Alexandre, skupił swoje spojrzenie na nim. Próbował się podnieść do pozycji siedzącej, ale chłopak mu to uniemożliwił.

— Leż spokojnie — polecił mu. — Byłeś nieprzytomny. Co się stało?

— To musieli być ci złodzieje...

— Złodzieje? W hotelu grasują złodzieje?

— Niestety. — George westchnął — A myślałem, że to porządne miejsce!

— Co ukradli?

— Mój puchar! Najcenniejszą rodzinną pamiątkę... Zabrali!

Alexandre od razu zrozumiał, o jakim pucharze była mowa. Chodziło o bezcenny puchar, który Williams zgodził się udostępnić jako rekwizyt w filmie. Gdy tylko kręcili sceny z jego udziałem, Alexandre musiał przyznać, że rzeczywiście był on szczególny. Gdy tylko go dotykał, wyczuwał w nim jakąś dziwną siłę... Prawdopodobnie tylko mu się zdawało, zwłaszcza że na jego percepcję mogła wpłynąć również jego rola w filmie, ale i tak podświadomie miał wrażenie, że było w nim coś niezwykłego. Nic dziwnego, że złodzieje zainteresowali się czymś takim.

— Musimy to zgłosić na policję — postanowił Alexandre. — Nie mogą ujść bezkarnie!

— I nie ujdą — stwierdził pan Delamode. — Gdy tu wchodziłem, widziałem dwóch typów w pelerynach... To musieli być oni! Może jeszcze tu są!

I wybiegł z pokoju, zanim Alexandre zdążył zaprotestować. Gdy zniknął, chłopak zaczął się zastanawiać, co powinien zrobić: pobiec za nim czy zostać tutaj?

— Kto to był? — zapytał nagle Williams.

— To długa historia — odpowiedział wymijająco Alexandre. — W każdym razie jest po naszej stronie... Chyba.

— To nie on jest złodziejem — zapewnił go George, jakby zrozumiał, co Alexandre sugerował. — To byli ci mężczyźni w pelerynach, których widział. Nie wymyślił ich sobie.

— Czyli chyba powinienem pójść za nim — stwierdził Alexandre. — Zostań tutaj i się nie ruszaj za bardzo — polecił George'owi.

Ten zgodził się, a Alexandre opuścił pokój. Początkowo chciał pobiec do windy, ale ostatecznie stwierdził, że schody będą lepsze. W końcu to tylko dwa piętra! Co prawda z chwilą, gdy dotarł na parter, zaczynał żałować swojej decyzji, ale ignorując zadyszkę, pobiegł dalej, rozglądając się we wszystkie strony.

Znalazł się wreszcie w holu. Ojciec nie kłamał: rzeczywiście wszyscy spali. Alexandre przeszedł kilka kolejnych kroków, aż dostrzegł postać leżącą obok wyjścia. Rozpoznał ją i ruszył w jej stronę szybciej. Dość prędko zorientował się, że ojciec był przytomny, chociażby po słabych ruchach i jego ciągłym pojękiwaniu. Kiedy do niego dotarł, przyklęknął przy nim.

— Co się stało? — zapytał.

— Uciekli — odpowiedział pan Delamode. — Powalili mnie i uciekli, dosłownie przed chwilą. Au... Nie wiem, skąd się urwali, ale biją mocno.

— I mają puchar. Policja zdecydowanie się nimi zainteresuje.

Alexandre pomógł ojcu wstać i skierował się wraz z nim do pokoju George'a, tym razem przy pomocy windy. Gdy już się tam znaleźli, wszyscy trzej usiedli na krzesłach przy stole. Pan Delamode zrelacjonował, co widział, aż wreszcie zdecydowali, że to Williams zadzwoni na policję i im wszystko powie. Alexandre patrzył to na niego, to na ojca i westchnął pod nosem. Jednego był pewien. Teraz jego problemy z dziewczynami nie były już takie ważne. Po tym wszystkim już na pewno nie ucieknie przed ojcem. Chcąc czy nie, znowu wpuścił go do swojego życia.

~~~~

Ten rozdział pojawił się w fabule przede wszystkim dla wątku, który będzie kontynuowany w kontynuacji NW, która się już pisze <3 kradzież Czary Shuihai mogłaby nie być opisana tak szczegółowo, ale uznałam, że Alexandre zasługuje na chwilę uwagi. BTW co sądzicie o Rose Anderson?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro