Rozdział 28 - Ostateczne starcie
Mistrz Odnowicieli ocknął się dopiero po chwili. Zaczął nieco żałować wstąpienia w ciało Łowcy, bo przez to był teraz skazany na wszystkie wady bycia czymś więcej niż duchem, ale szybko odgonił tę myśl. Nie może się rozpraszać ani dopuścić do rozłączenia. Musi panować idealna harmonia. A on musi być skupiony na swoim celu.
Wygramolił się spod gruzów i pomyślał, że miał sporo szczęścia, że go nie zabiły. Chociaż po chwili zorientował się, że to nie było szczęście, a moc pobrana od miraculów. Utworzyła wokół niego ochronną barierę, która już powoli zanikała. Wstał, po czym rozejrzał się wokół siebie. Gruzy były wszędzie, a ponad sobą ujrzał ciemne, bezgwiezdne niebo. I to go zaniepokoiło.
Już od dawien dawna nie widział nieba, a w siedzibie Odnowicieli było to niemożliwe. Nawet gdyby z budynków były inne wyjścia, dałoby się zobaczyć jedynie migoczące magicznie końce ich ukrytego wymiaru. Ale niebo? Tu nie istniało niebo. To musiało znaczyć jedno — właśnie opuścili ten wymiar. Znaleźli się w normalnym świecie. A te gruzy, które widział wokół siebie, to musiały być szczątki ich siedziby. A całe to zamieszanie było sprawką tego wybuchu.
Mistrz wiedział, że jedyną siłą zdolną w tak szybkim tempie zniszczyć siedzibę Odnowicieli była energia wyciągana przez jego podwładnych z miraculów. To go nieco uspokoiło, znaczyło bowiem, że proces postępuje. I już wkrótce będzie mógł wykorzystać pełną moc! A wtedy zniszczenie siedziby nie będzie miało już żadnego znaczenia. Cały świat się nią stanie!
Ale żeby na pewno się tak stało, musiał się upewnić, iż proces nie został zatrzymany. Wybuch mógł wywołać nieoczekiwane skutki. Lepiej, żeby to sprawdził.
Została jeszcze jedna rzecz — odezwał się w myślach Łowca. Mistrz oczywiście doskonale to słyszał. — Co z Jaqueline?
Mistrz dopiero teraz przypomniał sobie o zdrajczyni. Chociaż nie uważał, że mogła mu wyrządzić jakąś poważną krzywdę, wypadało upewnić się, że już nie spróbuje działać wbrew niemu. Ruszył więc przed siebie. Spróbował wyczuć jej magiczną energię, ale nie zdołał. To oznaczało dwie rzeczy: albo znalazła się gdzieś bardzo daleko (choć w to wątpił, musiałaby to być naprawdę duża odległość, by jej nie wyczuł) albo nie było już energii do wyczuwania.
I wreszcie, po dłuższej chwili, zauważył coś. Spod gruzów wystawała czyjaś noga, a po tym, że znajdował się na niej czarny strój z brązowymi akcentami, Mistrz wywnioskował, że to była ta osoba, której szukał. Jeszcze, aby sprawdzić, czy na pewno nie zdołała przetrwać, wytężył wszystkie siły (fizyczne i magiczne) i ściągnął z niej gruzy. Widząc, że spadające gruzy musiały uderzyć ją prosto w głowę, niechronioną mocą miraculum, zrozumiał, że to był jej koniec. Uśmiechnął się. O tak, wszystko szło jak najlepiej.
Sięgnął do jej ucha i zdjął z niego Miraculum Pająka. Chociaż nie było to dużo, to każda dodatkowa cząstka energii działała na jego korzyść. Schował je do kieszeni. Teraz pozostało jedno: dotrzeć do miejsca, w którym wylądowała sala ceremonii. I nie było to trudne: z miejsca tego dochodziło nienaturalnie wręcz jasne wielokolorowe światło. Ruszył więc w tamtą stronę, niespiesznie, bo nie sądził, że ktokolwiek mógłby śmieć podnieść na niego rękę. A nawet jeśli, to miał po swojej stronie moce, o których nawet im się nie śniło, a powierzając je ciału swego drogocennego potomka, zyskiwał dodatkową przewagę.
Dotarłszy na miejsce, dostrzegł, że masa złożona z miraculów i ich magii wiruje szybko wokół własnej osi i czasem nawet zmienia swoje położenie. Była bardzo aktywna. Ale tego samego nie można było powiedzieć o Odnowicielach przeprowadzających ceremonię — wszyscy czworo zemdleli, a artefakty bóstw żywiołów leżały obok nich, połyskując słabym światłem. Mistrz zmarszczył brwi. Trzeba szybko przywrócić ich do przytomności, bo inaczej magia może się wymknąć spod kontroli.
— Wstawać! — krzyknął głośno.
Wysłał w ich stronę impuls magiczny. To ich nieźle zaboli, ale z pewnością postawi na nogi. I nie pomylił się. Odnowiciele wstali, pojękując głośno, a część z nich głośno zastanawiała się, co się stało.
— Magia staje się coraz silniejsza — wyjaśnił im Mistrz. — Ale nie przerywajcie ceremonii. Musimy zdobyć magię wszystkich miraculów, jeśli chcemy spełnić nasze marzenie!
Jego słudzy nie oponowali. Podnieśli z ziemi artefakty i wrócili do tego, co robili wcześniej. Magia uspokoiła się nieco — choć nadal obracała się dość szybko, to teraz centrum kuli już się nie poruszało. Mistrz odetchnął z ulgą i wrzucił na sam szczyt stosu miraculów kolczyk Pająka.
***
Aurélie patrzyła na gruzy siedziby Odnowicieli walające się po całym mieście z lekko otwartymi ustami. Gdy zorientowała się, co robi, zamknęła je, ale i tak nie mogła w to uwierzyć. Oto siedziba Odnowicieli, z której wydostała się zaledwie kilka godzin wcześniej, już nie istniała. Stała się z niej jedynie kupa gruzów... Gdyby nadal tam była, znalazłaby się pod nimi... Kto wie, czy w ogóle by to przeżyła... I wtem coś sobie uświadomiła.
— Bruno! — zawołała. — On... On tam jest!
Nie wiedziała, co robi. Ruszyła do przodu. Bruno... On gdzieś tam był... Musiała go znaleźć. Dopiero gdy poczuła czyjąś dłoń na ramieniu, zatrzymała się i obróciła. Zorientowała się, że to była dłoń Brigitte.
— Wiem, co czujesz — odezwała się Brigitte. — Pierre... Pierre też tam jest. Tylko że nie możemy tam iść. Nie bez jakiegokolwiek planu. Nie ma sensu, żebyśmy rzuciły się tam na pewną śmierć.
— Ale co jeśli coś im się stało?
— Prawdę mówiąc, też chcę dołączyć. Ale na ślepo nie ma sensu, nie wiesz, gdzie może być Bruno. Lepiej pomyśleć nad lepszym planem.
Aurélie przetwarzała przez chwilę te słowa i wreszcie skinęła głową. Brigitte miała rację — nie pomoże nikomu, jeśli pobiegnie bez sensu i da się zabić. A to, że chciała to zrobić, to był tylko nagły impuls, który teraz zdziwił nawet ją samą. To przecież zupełnie nie było w jej stylu...
A wtedy stała się kolejna niezwykła rzecz. Medalion Shouyi, który zdążyła sobie zawiesić na szyi, zaświecił się, a z jego środka wyłoniła się bogini rzemiosła w pełnej okazałości. Z jej twarzy znikł jednak zwyczajowy wyraz zadowolenia z siebie i otaczającego ją świata.
— Co to był za wybuch? — zapytała. — Dało się go czuć nawet w wymiarze bogów... którzy nawiasem mówiąc, są kompletnie bezużyteczni, bo żaden z nich nie chce nam pomóc! Mówiłam im, że „hej, nadchodzi koniec świata, jak czegoś nie zrobicie, to wylecimy wszyscy w powietrze", ale nieee, oni uważają, że wszystko jest w porządku! Że ludzie nie mogą wcale tyle szkód narobić! A tu proszę, okazuje się, że jednak miałam rację!
— To coś w siedzibie Odnowicieli wybuchło — wyjaśniła Aurélie. — Najpewniej to świecące coś. — Wskazała na źródło dziwnego światła.
Shouyi spojrzała w tamtą stronę i zmarszczyła brwi.
— Ach, tak, chyba wiem, co to jest... Energia zebranych przez Odnowicieli miraculów. Jeśli nic się z tym nie zrobi, to może wysadzić świat...
— Tykająca bomba, tak? — wtrąciła się Brigitte. — To chyba trzeba ją rozbroić.
— Spróbuję się tym zająć — stwierdziła Shouyi. — Pomożecie mi?
Aurélie skinęła głową, ale Brigitte się zawahała.
— Nie mogę zostawić Malou samej — odpowiedziała.
— Zajmę się Malou — oświadczył nagle mistrz Fu, dotąd milczący.
— Naprawdę, mistrzu?
— Spokojnie, będzie w dobrych rękach.
Brigitte zawahała się, ale wreszcie się zgodziła. Schyliwszy się ostrożnie ku mistrzowi, podała mu o dziwo nadal śpiącą Malou. Zabawne, że hałas w domu ją budził, ale magiczny wybuch nie wywarł na niej żadnego wrażenia...
— Możemy iść — powiedziała.
— Flyy? — Aurélie zwróciła się do swojego kwami. — To chyba czas na powrót Muchy.
— Myślałam, że już nigdy tego nie usłyszę... Tylko pamiętaj o tym, co ci powiedziałam.
— To o zmianie mocy? To tylko mi pomoże... Znaczy chyba. Flyy, bzycz nad uchem!
Aurélie przemieniła się, ale instynktownie poczuła, że ta przemiana była inna od wszystkich. Po chwili zorientowała się, że coś rzeczywiście się zmieniło i tym czymś był jej strój. Teraz zamiast srebrnych rękawiczek całe jej ręce były pokryte czarnym materiałem, z wyjątkiem końcówek palców, które to stały się srebrne. Buty wyglądały podobnie — srebro ujrzała wyłącznie na podeszwach butów, które teraz były na obcasie. Dostrzegła jeszcze dwie zmiany: otrzymała srebrny napierśnik, a pas stał się jednolicie srebrny i, co ciekawe, pozbawiony niemal kolców. Obstał się tylko jeden, przytroczony do pasa tuż przy jej gumie do skakania. Całości tego nowego stroju dopełniła półprzezroczysta falbanka wychodząca spod pasa. To, co ujrzała, spodobało się jej i chętnie poszukałaby jakiegoś lustra, by zobaczyć, czy maska też się zmieniła, ale wiedziała, że nie ma na to czasu.
— Przeglądać będziesz się potem — usłyszała w głowie głos.
Zmarszczyła brwi. Co to było? Jej własne myśli? Nie... To jakieś dziwne... I brzmiało podejrzanie jak Flyy.
— Bo to jestem ja, Flyy — powtórzył ten głos.
— Flyy? — powiedziała Aurélie na głos. — Przecież to niemożliwe, jesteś w miraculum!
— Zapomniałam, jak czasem potrafisz być okropnie irytująca — stwierdziło kwami. — Tak, jestem w miraculum, mówię do ciebie z jego wnętrza! I nie musisz odpowiadać mi na głos, słyszę, co myślisz.
— Okej... — to Aurélie już tylko pomyślała w kierunku Flyy. W sumie to rzeczywiście mogło dziwnie wyglądać z boku; teraz zauważyła zdumione spojrzenia Brigitte i Fu i pomachała ręką, żeby dać znać, że wszystko w porządku. — Ale nadal nie rozumiem, czemu odzywasz się w mojej głowie, skoro nie robiłaś tego wcześniej.
— Bo to zdarza się bardzo rzadko i potrzeba więzi między posiadaczem miraculum i jego kwami. Też nie spodziewałam się, że zdarzy mi się akurat z tobą, ale wyszło!
— Czyli co, teraz możemy do siebie gadać w myślach?
— I nie tylko! Teraz, co najlepsze, będziesz mogła użyć mocy bez odmieniania się!
— Chyba nie łapię, co telepatia ma do wielokrotnych użyć mocy, ale okej...
— Teraz trochę nie ma czasu na tłumaczenie tego, powiem ci w drodze.
Aurélie zgodziła się, po czym zwróciła się do Brigitte i Shouyi:
— To co, ruszamy?
— Skoro już odbyłaś rozmowę ze swoim wymyślonym przyjacielem, to czemu nie — odparła Brigitte. — Ruszajmy.
I wszystkie trzy ruszyły w drogę. Z wyjściem poza barierę Strażników nie było takiego problemu jak z wejściem tam, co było dość pocieszające. W drodze Brigitte i Shouyi, zaskakująco zgodne, zaczęły ustalać plan, a Aurélie zwróciła się znowu do Flyy w swojej głowie.
— To co telepatia ma do użycia mocy?
— Obie te rzeczy biorą się z jednego źródła — wyjaśniła Flyy. — Chodzi o tę więź między posiadaczem miraculum i kwami, o której wspomniałam wcześniej. Dzięki niej pojawia się to połączenie telepatyczne, a poza tym energia kwami i energia posiadacza harmonizują się tak, że możliwe jest używanie mocy wiele razy bez konieczności przejścia transformacji zwrotnej.
— Myślałam, że tylko półbogowie mogą używać mocy wiele razy. Wiesz, jak Pierre.
— Cóż, półbogowie mogą używać mocy wiele razy, bo mają więcej energii, którą mogą przekazać kwami, ale nie jest to aż tak dobry sposób... Jest bardzo wyczerpujący dla kogoś, kto używa miraculum w taki sposób i dlatego zwykle tylko półbogowie go wykorzystują. Więź z kwami jest dużo bardziej efektywna, tylko że właśnie dużo, dużo rzadsza.
— A dlaczego właściwie? — zainteresowała się Aurélie. — Myślałam, że posiadacze miraculów lubią się z kwami.
— Tak, ale tu potrzebne jest głębsze przywiązanie się do siebie obu stron, a ludzie i kwami rzadko pałają do siebie takimi uczuciami. No i... czasem też trzeba do tego trochę szczęścia. Magia to bardzo delikatna sprawa.
— Okej, chyba rozumiem. Czyli magia jest taka super, że pozwoli mi używać wiele razy, a dodając ten wypadek z Pierre'em, o którym mi mówiłaś, to teraz mogę unosić nie tylko siebie, ale i inne rzeczy?
— Dokładnie.
— Odjazdowo! Może nie zginę!
Z tą entuzjastyczną myślą wreszcie postanowiła się skupić na tym, co mówiły Brigitte i Shouyi.
— Ta magiczna masa na pewno będzie chroniona — mówiła Shouyi. — Odnowiciele raczej nie pozwolą tak łatwo jej nam przejąć. Ale musimy dotrzeć tam jak najszybciej, może jeszcze nie doprowadzili się do porządku po wybuchu. W każdym razie... To będzie właśnie wasze zadanie. Spróbujecie odciągnąć strażników od masy, a ja się zabiorę za jej rozbrajanie. To znaczy... spróbuję. Nawet mnie może przerosnąć ta moc, choć jestem boginią...
— To możliwe, żeby moc użyta przez ludzi przerosła nawet bóstwo? — zdziwiła się Aurélie.
— To nie byle jaka moc. Ta z miraculów pochodzi od Ziran, a Ziran stoi ponad każdym bóstwem.
To oznaczało, że stało przed nimi niełatwe zadanie. Aurélie i tak niespecjalnie umiała sobie wyobrazić, że jej samej z Brigitte uda się odciągnąć Odnowicieli od czegoś, na czym im najbardziej w tym wszystkim zależało. Co one dwie mogły? I to jeszcze obie osłabione... Potrzebowały pomocy.
— Musimy znaleźć Pierre'a — oświadczyła Brigitte.
Aurélie spojrzała na nią pytająco.
— Same nie damy rady — odpowiedziała na niezadane pytanie. — Potrzebujemy pomocy.
— Możemy też poprosić innych Strażników — zauważyła Aurélie.
— Oni mogą być zajęci walką z pomniejszymi Odnowicielami, a poza tym, gdybyś widziała Pierre'a w ostatnich miesiącach... Zrobił postępy i będzie mógł nam pomóc.
— Niech będzie — zgodziła się Aurélie.
***
Pierre nigdy w życiu nie spodziewałby się tego dziwnego wybuchu i ledwo zdążył wokół siebie wytworzyć barierę ochronną. Dobrze jednak zrobił, bo gdyby nie to, zostałby zmiażdżony przez wszystkie gruzy, które złośliwie postanowiły się posypać akurat na niego. A było ich na tyle dużo, że gdyby nie wspomagała go peleryna Tigili, nie wiedział, czy bariera by to wytrzymała. Wstał i rozejrzał się wokół siebie. Wyglądało na to, że był jednym z pierwszych, którzy się ocknęli, bo nie widział jeszcze takich tłumów, jak wcześniej, gdy walczył z Odnowicielami.
Nadal nieco dziwna była dla niego świadomość, że stał się kimś w rodzaju generała prowadzącego wojsko do walki, ale musiał przyznać szczerze, że czuł się w tej roli jak ryba w wodzie. A jeszcze większą satysfakcję sprawiało mu to, że Strażnicy powoli, lecz miarowo posuwali się naprzód. Ale teraz sytuacja się nieco zmieniła. Wyglądało na to, że siedziba Odnowicieli została zniszczona, więc trzeba było się na nowo zorganizować i wyznaczyć cel. Postanowił, że już zaraz wyruszy na pomoc towarzyszom broni.
Ale wtedy instynkt ostrzegł go, żeby się schylił. Uczynił to i dobrze zrobił: nad sobą usłyszał świst miecza przecinającego powietrze. Gdy poczuł, że zagrożenie zniknęło, podniósł się, ale zaraz uskoczył przed kolejnym ciosem. Dopiero wtedy zdołał spojrzeć na tego, kto to atakował. I gdy zrozumiał, kto to, westchnął pod nosem. Czy Richard nigdy nie da mu spokoju?
Pierre nie zamierzał się z nim już dłużej bawić — nie mógł pozwolić na to, by jego owładnięty żądzą zemsty przyrodni brat pokrzyżował plany Zakonu na uratowanie świata. Przywołał swój miecz, który musiał utracić w czasie wybuchu i również natarł.
— Tym razem mi się nie wywiniesz! — wrzasnął Richard. Był wyraźnie wściekły, ale Pierre miał wrażenie, że nie tylko na niego. — Tego już za wiele! Trzy razy ci się udało, ale teraz już nie! Nie przepuszczę ci!
Pierre nie odpowiedział. Nawet nie wiedział, co by mógł, a zresztą, raczej nie było sensu marnować na to energii. Cokolwiek nie powie, Richard i tak będzie chciał go zabić. Lepiej było się skupić na wymyśleniu sposobu, jak szybko go pokonać i zająć się ważniejszymi sprawami.
— Hę, stałeś się panem ważniackim, że nawet mi nie odpowiesz?! Ale to, że mamusia postanowiła ci wręczyć pelerynkę, nie znaczy od razu, że jesteś lepszy ode mnie! Zaraz ci pokażę, że nie jesteś taki ważny, jak ci się wydaje!
Z każdym wykrzyczanym zdaniem Richard atakował coraz zacieklej. Choć Pierre teraz nie miał problemu z dotrzymaniem mu kroku (nie był pewien, czy to kwestia peleryny, czy treningów), musiał włożyć nieco więcej wysiłku w obronę.
— Ale wiesz co?! — Richard nadal krzyczał. — Matka jest ślepa! Nie mam pojęcia, co w tobie widzi! I dlaczego o mnie zapomniała!
— Nie mam pojęcia, o czym mówisz — odpowiedział mu wreszcie Pierre. — A jeśli masz o coś żal do Tigili, to powiedz to jej, nie mnie!
— Myślisz, że nie próbowałem? Ale zignorowała wszystkie moje modlitwy, wszystkie!
Pierre pomyślał, że to nie był jego problem. Czemu Richard go obwiniał o to, że matka go nie lubiła?
— Ale ciebie zawsze uwielbiała! Nie to co mnie! Ja się mogłem modlić wieki i mnie nie odwiedziła, nawet po śmierci mojego ojca! A do ciebie wtedy przyszła!
To akurat zdziwiło Pierre'a. Skąd Richard mógł wiedzieć o wizycie Tigili? Przecież wszyscy poza nim zginęli, a do tego przyszła dopiero po walce! Chyba że...
— Tamtego dnia śledziłem ojca — ciągnął Richard. Jego ton nagle stał się nieco spokojniejszy... — Chociaż miałem już czternaście lat, nie zabierano mnie na żadne większe misje, ale byłem zawsze ciekaw, jak to wygląda... Poszedłem za nim. I wiesz co? Wszystko widziałem! Jego śmierć z twoich rąk! A potem... potem matka przyszła, ale do ciebie! Do ciebie, dziecka, które nie miało pojęcia, kim jest! A o mnie nawet nie pomyślała! A poznała ojca... Widziałem to w jej oczach!
Pierre miał już dość tej gadaniny.
— Za to twój ojciec zabił mojego, a mnie chciał siłą porwać, więc nie był lepszy! — odpowiedział. — A Tigili też się na nim poznała. I nie chciała mieć z nim już nic wspólnego!
— Ale rodzonego syna mogłaby choć raz odwiedzić! Wiesz... Od tego momentu zawsze zastanawiałem się, co jest w tobie takiego wyjątkowego, że Tigili do ciebie przyszła. Chciałem cię spotkać, przekonać się na własne oczy... I choć zniknąłeś na tyle lat, nie zapomniałem o tobie. O tak... Uwierz, kiedy Bo wrócił ze Skandynawii, to choć pokonany, bez Miraculum Kozicy, to powiedział coś, co bardzo mnie zainteresowało. O tak, o synu Tigili z Miraculum Pająka. A kiedy tylko ujawniłeś się znowu w Paryżu, zrozumiałem, że to moja szansa! Oto znalazłem zabójcę mego ojca! Ale szybko zrozumiałem, że jesteś zwyczajną miernotą. Szkoda na ciebie mojego czasu, lepiej było się ciebie od razu pozbyć!
— Skoro tak bardzo tego pragniesz, to w takim razie czemu jeszcze żyję?
— Miałeś sporo szczęścia. Najpierw Shouyi ci pomogła, a za dwoma następnymi razami Zakon stanął pomiędzy nami! Ale teraz to koniec. Zgładzę cię własnoręcznie, tu i teraz!
Pierre miał ochotę zaśmiać się Richardowi prosto w twarz. Ciągle tylko mówił o tym, jak to nie chce go zabić, ale zawsze się z tego wycofywał. A tłumaczenia o szczęściu jakoś do niego nie trafiały. W końcu na obozowisku, mimo obecności Dorine, Odnowiciele i tak mieli nad nimi przewagę.
— Próbuj dalej! — odpowiedział wreszcie. — Może ci się uda!
Te słowa to był impuls, a na Richarda podziałały jak płachta na byka. Pierre zrozumiał, że ten już raczej nie będzie się dzielił z nim historią życiową. Wpadł w tryb całkowitego skupienia na walce. A to oznaczało, że teraz pozostało mu tylko wreszcie go powstrzymać, raz na zawsze.
Dzięki pelerynie matki energia nie opuszczała Pierre'a. Przypuszczał, że z tą mocą to Richard zmęczy się pierwszy. I właśnie to należało uczynić: doprowadzić do tego, by jego brat, napędzany własną wściekłością, zużył całą swoją energię, a potem samemu uderzyć.
Minuty mijały, ale Richard jednak wcale się aż tak nie męczył. Pierre zrozumiał, że się przeliczył. Emocje Richarda działały jednak na jego korzyść. No tak... Jak mógł o tym zapomnieć? W takim razie branie go na przeczekanie nic nie da. Sam musi zebrać energię i zaatakować mocniej. Nie chciał, żeby do tego doszło... Potrzebował energii na później, na ostateczne powstrzymanie Odnowicieli, a poza tym... Co, jeśli powtórzy się tragedia sprzed lat? Mimo że Richard był jego wrogiem, Pierre wcale nie chciał go zabijać. Nigdy więcej nie mógł splamić się czyjąś krwią, chyba by już tego nie zniósł!
Skupił się więc i poczuł moc krążącą w pelerynie Tigili. Jeśli rozegra to dobrze, powinno mu wystarczyć sił i nie będzie musiał znowu pobierać energii. Kilka celnych, silnych ciosów powinno wystarczyć. Obezwładni Richarda, a potem pomoże swoim.
Kiedy Richard zamachnął się mieczem, Pierre poczuł, że to właściwy moment. Zablokował go swoją bronią i wkładając w to nieco więcej energii niż zwykle, szarpnięciem wyrwał mu go z rąk. Zanim ten zdołał ponownie go przywołać, Pierre natarł. Sam odrzucił miecz i gołymi rękami chwycił ramię Richarda. Udało mu się powalić go na ziemię. Przywołał ponownie miecz.
Richard, nadal przytomny, spojrzał na niego.
— Czyli i mnie chcesz zabić? — powiedział, zdobywając się jeszcze na szyderczy uśmiech. — No, dalej! Czy nie to chciałeś od początku zrobić? Najpierw ukatrupiłeś mojego ojca, a teraz mnie? Zrób to! Dołączę do niego!
Pierre zrobił jednak coś innego: ciął mieczem po nogach brata. Instynkt go pokierował, dzięki temu upewnił się, że Richard się nie wykrwawi na śmierć.
— Teraz nie uciekniesz — powiedział. — Zostaniesz tu, a gdy wygramy, Zakon cię sprawiedliwie osądzi.
I, aby mieć pewność, że Richard nie postanowi się stąd odczołgać, a przynajmniej przez pewien czas, Pierre rękojeścią miecza ugodził go w głowę. Richard zemdlał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro