Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29 - Trening

Las niedaleko Paryża, gdzie właśnie znalazł się Pierre, był zdecydowanie dobrym miejscem do odpoczynku. Czuł, że gdyby tylko mógł, natychmiast zapomniałby w nim o całym świecie, jednak oczywiście nie mogło być tak prosto. Nie przybył tu bowiem po to, aby leżeć brzuchem do góry, a odbyć swój trening.

Zupełnie nie wiedział, na czym ten trening miał polegać, ale Shouyi zdecydowanie zabroniła mu ćwiczyć w jakichkolwiek budynkach lub przy ludziach. „Jeśli stracisz kontrolę, nie możesz pozwolić, aby twoja moc komukolwiek zaszkodziła" — tak powiedziała. I Pierre się w sumie z nią zgadzał, jednak czuł się dziwnie z myślą, że cały ten dzień spędzi tylko z samym sobą i boginią uwięzioną w bransoletce.

Chłopak rozsiadł się wygodnie na trawie, po czym położył obok siebie plecak. Miał tam, wiadomo, jedzenie i picie. A także, czego nie powiedział nikomu, nawet Shouyi, Miraculum Pająka. Mimo wszystko nie mógł się go tak całkowicie pozbyć. A kto wie, może niebawem będzie mógł do niego powrócić? Teraz jednak wszyscy myśleli, że zostało ono w szkatułce mistrza Fu, a mistrz nawet nie wiedział, że Pierre się go wyrzekł.

— To... Od czego zaczniemy? — powiedział, gdy tylko upił łyk wody z dużej butelki.

— Od tego, że w końcu rozprostuję nogi, bo nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że tkwienie w tej bransoletce jest straszliwie niewygodne!

Pierre przezornie ściągnął bransoletkę z ręki i położył ją na ziemi obok siebie. Okazało się, że dobrze zrobił — nie mógł wiedzieć, że gdy akcesorium nagle rozjarzyło się blaskiem, towarzyszyło temu rozgrzanie go do temperatury mogącej co najmniej nieźle poparzyć człowieka. I już po chwili jego oczom ukazała się Shouyi — nadal świecąca na różowo i nadal ubrana w tę okropną suknię.

— Och, tak zdecydowanie lepiej! — Okręciła się dookoła osi, po czym z zadowoleniem wykonała coś w rodzaju kroków baletowych. — Teraz to możemy cokolwiek robić!

Włożyła na rękę swoją bransoletkę, po czym usiadła naprzeciwko Pierre'a.

— Musisz wiedzieć, że jeszcze nie zdarzyło mi się trenować półboga, ale że wiem, z czym się je boską moc, to myślę, że dam radę ci pomóc — oznajmiła. — A więc, na sam początek musisz wiedzieć, że każde bóstwo czerpie moc z czegoś innego. Na przykład moja siła wzrasta, gdy czuję wenę! Gdy jestem pobudzona artystycznie, czuję, że mogę wszystko!

— Czyli jeśli wena cię opuści, to jesteś do niczego? — zapytał Pierre.

— Przypuszczam, że jeśli miałabym półboskie dzieci, to u nich coś takiego mogłoby wystąpić — odparła Shouyi. — Ale moc bogów działa na odrobinę innych zasadach. My nigdy nie możemy całkowicie stracić siły. Wy, półbogowie, przez pokrewieństwo z ludźmi jesteście o wiele słabsi od nas. Oczywiście bez obrazy! — Uniosła zapobiegawczo rękę.

— Nie obrażam się. — Pierre wzruszył ramionami. — W sumie nigdy nie zakładałem, że mógłbym mieć chociaż część boskiej mocy.

— Wracając do sposobów czerpania mocy: w przypadku znacznej części bóstw wpływ na ich moc mają emocje. Zupełnie różne, od radości, poprzez smutek, czasami nawet wstyd może dawać siłę! A jeśli chodzi o Tigili, to już pewnie się domyślasz. Jest boginią wojny, więc to naturalne, że czerpie siłę przede wszystkim ze złości i smutku.

— Czyli przed walką powinienem obejrzeć jakiś przygnębiający film i/lub poprosić kogoś, żeby mnie zdenerwował?

Bogini chyba wyczuła ironię w jego słowach, bo zupełnie to przemilczała.

— Przypomnij sobie, kiedy czułeś tę moc. Za każdym razem się wściekałeś. Pamiętam doskonale, jak pierwszy raz się spotkaliśmy, wtedy od razu zorientowałam się, kim jesteś.

— Pamiętam to... Tak samo jak fakt, że gdy pozbyliśmy się tamtego obłoku, nagle wszystko stało się łatwe.

— Dobra, przyznaję się, gdy cię rozpoznałam, od razu mnie zainteresowaliście. Postanowiłam wam pozwolić się ze mną spotkać i proszę! Wyszło dobrze dla obu stron, bo już chyba wymyśliłam sposób na wolność. Wystarczy, że będę nosić tę bransoletkę na ręce. Czemu wcześniej na to nie wpadłam?

— Nagły przypływ kreatywności? — zasugerował Pierre. — Sama mówiłaś, że to kreatywność cię napędza.

— A wiesz, to nawet możliwe... Och, ale znowu zbaczamy z tematu! Skończyliśmy na złości, tak?

— Tak, doszliśmy do tego, że mogę uaktywniać moc przez złość.

— Dokładnie, ale nie możesz jej kontrolować.

— A podczas walki z twoim dymem? Udało mi się go usunąć.

— Niestety muszę cię rozczarować. Mówiłam ci, że gdy cię rozpoznałam, pozwoliłam wam się ze mną spotkać. To ja się usunęłam wam z drogi. Gdybyś ty cokolwiek zrobił, to Brigitte już dawno by nie żyła.

— Serio? — zdziwił się Pierre. I przeraził. Gdyby Shouyi wtedy nie ustąpiła, to straciłby Brigitte na zawsze.

Właśnie teraz zrozumiał. Zrobi absolutnie wszystko, by ją chronić.

— W takim razie co mam zrobić? Bo chyba wyzbycie się wszelkich emocji nie jest dobrym pomysłem, jak mniemam.

— Jakbyś się uparł, to zawsze jest to jakiś sposób. Ale nie, raczej myślałam, żebyś się nauczył wywoływać tę moc w warunkach kontrolowanych, a przy tym ją kontrolować. Jestem genialna, nieprawdaż?

— Aha, tylko absolutnie nie mam pojęcia, w jaki sposób mam, jak to ujęłaś, wywoływać tę moc w warunkach kontrolowanych.

— A więc, skoncentruj się i przypomnij sobie, co dokładnie czułeś podczas przypływu mocy. A potem spróbuj sobie wyobrazić tenże właśnie przypływ mocy i zobaczymy, czy to naprawdę zadziała.

Prawdę mówiąc, Pierre był nieco sceptycznie nastawiony do nauki pod okiem Shouyi. Może i była boginią, ale wcale nie sprawiała wrażenia kompetentnej nauczycielki... Och, gdyby tylko miał inną opcję, byłoby cudownie... Ale nie mógł narzekać, bo innej opcji nie miał.

Skrzyżował nogi w tureckim siadzie, po czym ręce ułożył tak, jak mu się to kojarzyło z medytacją na filmach: oparł je na kolanach, a kciuki zetknął z palcami wskazującymi. Nie miał zielonego pojęcia, czy taka pozycja cokolwiek zmieni, ale skoro na filmach działa, to może będzie skuteczna? Zamknął oczy. Ma sobie przypomnieć przypływ mocy, tak? Od razu wiedział, że zdecydowanie woli to robić na podstawie sytuacji z Brigitte, niż przypominać sobie śmierć ojca. Tamto wspomnienie było zbyt bolesne. I zbyt żywe.

Co wtedy czuł? To, że złość, to oczywiste. Był jeszcze lęk o Brigitte... Że coś się jej stanie. Nie chciał tego, ale spróbował przywołać te uczucia w całej swej okazałości.

To, że nie poczuł przypływu mocy, zauważył od razu.

Postanowił do tego przypomnieć sobie, co czuł, gdy moc się uaktywniła. To było coś w rodzaju mrowienia na ciele... Ale też ciepła. Nie takiego, jakie jest przy upale, tylko raczej takiego, jakie się odczuwa podczas leżenia pod puchatą kołdrą. Spróbował sobie to wyobrazić.

Mrowienie, ciepło. I nic.

Mrowienie, ciepło. Znowu. Nadal nic.

Może nie skupia się dostatecznie? Spróbował jeszcze raz. Przypomniał sobie swoją wściekłość i lęk, a na to nałożył tamto mrowienie i ciepło.

I nadal nic.

Nie do końca chciał się do tego przyznać, ale tak naprawdę wiedział, w czym tkwi problem. Nie odczuwał tego wszystkiego naprawdę. Tylko to odtwarzał. To prawdziwa emocja była potrzebna do przebudzenia mocy.

Uznał, że na razie w ten sposób nic nie osiągnie. Otworzył oczy, a to, co zobaczył, odrobinę go zaskoczyło. Shouyi skądś wytrzasnęła okulary przeciwsłoneczne i leżała na ziemi, a na nią spływał promień słońca z serii tych, których zwykle nie spotyka się w środku zimy.

— Co tu się wyprawia? — zapytał, mrugając przy tym kilkakrotnie, żeby się upewnić, że to nie majaki.

Bogini leniwie odwróciła wzrok w jego stronę.

— Ty nie powinieneś trenować? — zapytała lekko protekcjonalnym tonem.

— Zrobiłem sobie przerwę — odparł na to Pierre.

— Przerwę... Ach, niech ci będzie. A jeśli o to chodzi, to Shanyao jest wyjątkowo kochany!

— Shanyao? — Pierre już się domyślił, że to pewnie kolejny bóg.

— Jest bogiem światła — wyjaśniła Shouyi. — I był na tyle łaskawy, żeby zesłać mi tu promień do opalania. Widzisz? — podsunęła mu niemal pod nos swoją różową rękę. — Zupełnie straciła odcień! Musiałam coś z tym zrobić!

— Opalasz się na różowo? — wyraził swoje zdziwienie chłopak. — Wow...

— Nie lubię nazywać tego opalaniem — stwierdziła kobieta. — To jest koloryzacja słoneczna! A Shanyao doskonale wie, jakie promienie są dla mnie najlepsze. Zresztą on jest ekspertem od wszelkich promieni! Mówiłam mu, żeby utworzył boskie solarium, a klienci mu się od razu zlecą, ale on, że nie! Naprawdę nie wiem, o co mu chodzi, nawet jeśli się nie zna na biznesie, wystarczyłoby mu kilka bezrobotnych bóstw od ekonomii i marketingu, a byłby jeszcze bardziej boski, niż już jest. — Zlustrowała Pierre'a, szczególną uwagę skupiając na jego twarzy. — Chyba powinnam mu powiedzieć, żeby wyszukał jakiś promień specjalnie dla ciebie, żeby coś zrobił z tą twoją bladą buźką.

— Lubię moją buźkę, nie trzeba w niej nic zmieniać — uznał Pierre.

— Tak tylko ci się wydaje. Wyglądasz jak jakiś niewyspany zombie! No i jeszcze ten kucyk... Znam paru naprawdę boskich fryzjerów, dzięki nim będziesz wyglądał znacznie lepiej.

— Może już lepiej skończmy temat mojego wyglądu... Nie ma znaczenia, jak bardzo będę przypominał zombie, jeśli przez to, że nie umiem kontrolować swojej mocy, zginę przy pierwszej walce.

— No tak, masz rację. To możesz wrócić do tego, co robiłeś wcześniej, a ja tu się jeszcze trochę dokoloryzuję.

— Tylko że to nie działa — stwierdził Pierre.

— A coś się spodziewał, że za pierwszą próbą ci się uda? — Bogini pokręciła głową. — Nie twierdzę, że ten sposób będzie dla ciebie idealny, ale na razie powinieneś go więcej próbować. Jeśli to naprawdę nie zadziała po dłuższym czasie, wtedy przejdziemy do kolejnych metod, które przyjdą mi do głowy.

Pierre znowu miał wątpliwości co do kompetencji nauczycielskich Shouyi, jednak z powodu braku lepszych pomysłów postanowił wrócić do dotychczasowych prób wywołania mocy.

Mimo wszystko czuł, że mu się nie uda.

***

Słońce już dawno schowało się za chmurami. Dzisiejszy zachód był wyjątkowo piękny, lecz Pierre, zaaferowany treningiem, nawet go nie zauważył.

Nawet nie liczył, ile prób przebudzenia mocy skończyło się niepowodzeniem. Naprawdę się starał, to jednak nie dawało absolutnie żadnych efektów. Nawet przerwy na coś w rodzaju obiadu i podwieczorku (złożonych z kanapek) nie spowodowały, że był choć odrobinę bardziej produktywny.

Gdy kolejna sesja nie przyniosła efektów, rzucił się na trawę pod sobą i ukrył twarz w dłoniach.

— Nigdy nie uda mi się tego zrobić... — mruknął.

Shouyi, już zupełnie dokoloryzowana, przysiadła obok niego.

— Nie martw się. — Uśmiechnęła się pocieszająco. — Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Ale z pewnością w końcu to opanujesz. To twoja naturalna siła, twoje dziedzictwo.

— Tak, to wielkie pocieszenie — odparł Pierre, wcale tym jednak niepocieszony. — Nie żebym był jakiś wymagający, ale w tym stanie jestem totalnie bezużyteczny! — wykrzyknął. Poziom jego złości przelał czarę. — Dopóki normalnie korzystałem z miraculum, nie było żadnego problemu! A teraz przez te durne półboskie moce, których nawet nie umiem używać, nie mogę się nawet przemienić! A ty, ty nawet nie masz zielonego pojęcia o półbogach! Sama przyznałaś, że nigdy nie trenowałaś półboga. Więc co możesz wiedzieć? Mam tego dość!

Podniósł się z ziemi i podniósł leżący na niej plecak. Z zamachem zarzucił go sobie na ramię i postąpił kilka kroków w bliżej nieokreślonym kierunku.

Shouyi również wstała, jednak ona nie ruszała się z miejsca. Zamiast tego założyła ręce na piersi.

— Poddasz się? — zapytała.

— A wiesz, nawet się nad tym zastanawiam! — odkrzyknął Pierre, nadal rozzłoszczony. Nie spojrzał w jej stronę.

— Miałam cię za odważnego człowieka, który staje naprzeciw wyzwaniom — powiedziała chłodno bogini. — Nie wiedziałam, że mam do czynienia z tchórzem, który poddaje się, jak tylko coś mu nie wyjdzie.

Pierre zatrzymał się. Odetchnął kilka razy.

— Przepraszam — wymamrotał cicho. — Trochę mnie poniosło. — Odwrócił się powoli, po czym zdobył się, aby spojrzeć w różowe oczy Shouyi. — Nie zamierzam się poddać. Opanuję tę moc. Ochronię Brigitte.

Na twarz kobiety wpłynął uśmiech.

— I to jest Pierre, którego znam. — Jej pozycja od razu stała się luźniejsza. — Ale wiesz, chyba faktycznie masz rację co do tego, że możemy już wracać. Odpoczynek dobrze ci zrobi. Spróbujesz jutro.

Zwrócili się w stronę, z której przyszli tu rano. Pierre pomyślał, że fakt, iż bogini się świeci, był bardzo pomocny. Z drugiej jednak strony mógł zwrócić uwagę przypadkowego przechodnia. Chłopak miał nadzieję, że nikt się nie pałęta po okolicy.

Polana, na której urządzili trening, była dosyć duża, dlatego chwilę zajęło im dojście do miejsca, gdzie drzewa ponownie tworzyły gąszcz. Nie zdążyli jednak zagłębić się w gęstwinę, kiedy usłyszeli jakieś dziwne głosy. Przezornie nieco się cofnęli.

I dobrze zrobili. Zza drzew wychynęło kilka zakapturzonych postaci. Ustawili się w lekko zaokrąglonym szeregu, a środkowa postać, zapewne lider, wyszła do przodu o kilka kroków. Pierre natychmiast ich rozpoznał.

— Odnowiciele.

— No proszę, jaki domyślny — odezwał się na to jeden z Odnowicieli.

— Czego chcecie? — warknął Pierre.

— Zapewniam, że naprawdę niewiele. — Lider rozłożył ręce w geście, który według niego miał być może przyjazny. — Chcemy tylko jej bransoletki. — Wskazał na Shouyi.

— Nie ma mowy — odparł na to chłopak. — O bransoletce możesz zapomnieć.

— A masz mi coś lepszego do zaoferowania?

Lider Odnowicieli uniósł głowę tak, że Pierre dojrzał jego twarz. Oczy mężczyzny, choć skryte w półcieniu kaptura, błysnęły fioletem.

— No dalej, odpowiedz, bracie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro