Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Trzynasty



—— Myślę, że się wczoraj upiłam — Wyznaje mi nad ranem Dorrit, leżąc w moim łóżku. Jej włosy wyglądają tak, jakby kilka ptaków uwiło sobie w nich gniazdko.

Unoszę brew, patrząc na nią z politowaniem.

— Możesz mieć rację.

Kusi mnie, żeby opowiedzieć jej o sytuacji jaka miała miejsce w Poison, ale zaraz potem czuję wszechogarniający wstyd. Boże, chwilami jestem taka głupia.

Przejeżdżam dłonią po twarzy.

— Głowa mi pęka — jęczy Dotitt. — Daj mi aspirynę... Albo od razu pistolet, strzelę sobie w łeb.

Mamrotam coś niewyraźnie i wygrzebuję się z pościeli. Z kuchni dociera do mnie zapach kawy i ciche krzątanie się Lin.

— Cześć, chcesz kawy? — pyta moja siostra, kiedy siadam przy kuchennej wyspie. Nasza kuchnia jest naprawdę maleńka, mimo to zajmuje niemal połowę salonu, bo salon niestety też nie należy do wielkich. Lubię jednak to mieszkanie. Jest przytulne i po prostu moje. Moje i Dorrit.

Kiwam jej głową, w tym samym czasie, kiedy Dorrit zjawia się w kuchni. Siada obok mnie, nie powstrzymując się przy tym od głośnego jęku. Ma na sobie różowe majtki i rozciągniętą koszulkę z napisem „Jestem gruba, bo mnie stać".

— Dla mnie cały dzbanek — mówi, kładąc głowę na zgiętych łokciach. Lin posyła mi pytające spojrzenie, ale kręcę jedynie głową. Upiła się, bo chciała. Tyle. Sama miałam ochotę się teraz upić. Najlepiej do utraty przytomności.

Po wypitej kawie, czuję się już nieco lepiej. To zaskakujące jak kubek kofeiny może wpłynąć na człowieka. Lin nadal coś do mnie mówi, kiedy wychodzę z kuchni, mamrocząc ciche przeprosiny.

Potrzebuję prysznica. Muszę zmyć z siebie zapach Sama. Muszę zmyć z siebie dotyk jego rąk. Gorąca woda rozluźnia moje mięśnie i wzdycham ciężko. Kto by pomyślał, że moje życie znajdzie się w tym punkcie, w którym jest teraz. Gdyby ktoś kilka miesięcy temu powiedział mi, że będę się obściskiwać w barze, wśród obcych mi ludzi i to na dodatek z Samem Blackiem, zapewne wyśmiałabym go i dała w pysk. Czuję, jak wyrzuty sumienia palą mnie od środka, jednak mimo to są niczym w porównaniu z tym ogniem, jaki czułam wczorajszego wieczoru. Tak bardzo nie chcę tego czuć.

Kiedy wchodzę do swojego pokoju, ubrana w dżinsy i zwykłą koszulkę w czarno-białe paski, Dorrit siedzi na moim łóżku.

— Wal — rzuca, poklepując miejsce obok siebie. Marszczę brwi, unikając jej spojrzenia. Nieśpiesznie odkładam szczotkę na komodę i poprawiam mokre włosy przed lustrem. Wyglądam jak topielica. Moja skóra jest jeszcze bledsza niż zazwyczaj, a ciemnofioletowe sińce tylko to potęgują. Wiem, że powinnam nałożyć makijaż i zakręcić włosy.

Wzdycham ciężko.

— Chcę go, Dor — jęczę żałośnie. — I nienawidzę się za to.

Chwytam się za głowę, nie mogąc znieść jej spojrzenia. Wiem, że będzie na mnie patrzyć z politowaniem i naganą. Dorrit zawsze była moim zdrowym rozsądkiem. Zawsze patrzyła na wszystko trzeźwo.

— Czy ty... zrobiłaś coś? — pyta ostrożnie. — Wydarzyło się coś między wami?

Patrzę na nią z paniką w oczach. Coś się przecież wydarzyło, a ja nie potrafiłam ją okłamać. Nie Dorrit. Każdego tylko nie ją.

— Nie mogę stracić Robbiego — mówię, ignorując jej pytanie.

Dorrit zagryza wargę, błądząc wzrokiem po mojej twarzy.

— Wiem co nie co o stracie — zaczyna — Pytanie tylko czy bardziej boisz się stracić Robbiego czy Sama?

Oczy zaczynają mnie szczypać, chociaż nie mam pojęcia dlaczego. Wszystko wydaje się być takie trudne i skomplikowane. Kocham Robbiego, ale nie mogę przestać myśleć o Samie.

Kręcę głową, jakby to miało sprawić, że pozbędę się tych myśli.

— Powinnam się zbierać. Ottis wychodzi dzisiaj ze szpitala, obiecałam Robbiemu, że z nim pojadę do domu.

Dorrit nic nie mówi, jedynie kiwa lekko głową. Znam ją na tyle, żeby wiedzieć, że musi się powstrzymywać. Najchętniej ciągnęłaby ten temat przez kolejną godzinę. Dopóki nie byłabym obnażona ze wszystkich uczuć i sekretów.

*

— Meliso, wyglądasz oszałamiająco! — wykrzykuje matka Robbiego, kiedy tylko wchodzimy do holu. Ma na sobie elegancką sukienkę za kolana w ciemnoczerwonym kolorze. Jak zwykle wygląda perfekcyjnie.

— To tak samo jak ty — mówię z uśmiechem, kiedy mnie przytula. Swojego syna gładzi przelotnie po policzku.

— Tak się cieszę, że przyjechaliście! — Uśmiecha się szeroko. — Napijecie się czego? Ottis czyta w salonie, możecie już tam iść. Zaraz do was dołączę.

Robbie prosi o mocną kawę, a ja jedynie o sok pomarańczowy. Patrzę nerwowo na Robbiego, czując jak wyrzuty sumienia trawią moje serce. Wczoraj całowałam się z jego bratem. Wczoraj jego brat miał ręce w moich majtkach. Wczoraj chciałam jego brata...

— Isa? Słuchasz?

Patrzę nieprzytomnym wzrokiem na Robbiego. Trzyma mnie za nadgarstek i delikatnie dotyka moje policzka. Robbie jest dobry. Ma dobre serce. Jest tym, który oddałby za mnie życie, tym który dokarmia żebraków pod supermarketami i który podnosi zagubione szaliki w centrum handlowym, tylko po to, żeby biec przez połowę korytarza, aby oddać je właścicielowi. Jest tym, który nie rani, który sprawia, że się uśmiecham i czuję bezpiecznie. Jak więc mogę go ranić? Jak mogę być taką podłą suką. Chcę uciec, nagle chcę uciec daleko skąd. Najlepiej do Nowego Jorku.

— Przepraszam, zamyśliłam się. — Wymuszam uśmiech.

— Widzę... Wszystko w porządku? — Marszczy brwi. — Ostatnio wydajesz się nieobecna.

Serce zaczyna mi dudnić w piersi.

— Naprawdę przepraszam, Robbie... To po prostu...

— Robbie? Isa? — Ottis woła nas z salonu, ratując mnie tym samym przed odpowiedzią i kłamstwem. Wymuszam kolejny uśmiech i całuję Robbiego w policzek, zanim zaczynam go ciągnąć w stronę salonu.

Ottis wygląda na zmęczonego, kiedy wstaje niezgrabnie z kanapy, żeby mnie przytulić i uścisnąć dłoń swojego syna. Mimo to uśmiecha się lekko, tym samym marszcząc już i tak rozmarszczane przez upływ czasu czoło.

Siadam obok Robbiego i w tym samym czasie po domu roznosi się dźwięk dzwonka.

— Valerie zaprosiła twoich rodziców, Iso — mówi Ottis, powodując tym samym u mnie nerwowe drygnięcie. Nie jestem psychicznie przygotowana na spotkanie z rodzicami. Robbie jakby znając moje myśli, łapie mnie za rękę i ściska ją pocieszająco.

— Uroczo — mamroczę cicho, tak że jest mnie w stanie usłyszeć jedynie Robbie, który wstaje momentalnie, gdy moi rodzice pojawiają się w salonie.

— Teściów odwiedzasz częściej niż własnych rodziców! — Śmieje się moja matka, biorąc mnie w objęcia.

— Przepraszamy za spóźnienie, Ottis — kontynuuje żywo. — Wiesz jak to jest, Evan musiał zostać dłużej w pracy. Ciągle mu powtarzam, że te nadgodziny go wykończą.

— Skąd ja to znam, kochana! — Valerie wchodzi do salonu, a za nią drepcze pokojówka z tacą.

Marzę o oblaniu się wrzątkiem i wylądowaniu na ostrym dyżurze.

— Spójrz, Blanche, jakie te nasze dzieci już dorosłe! — kontynuuje Valerie, patrząc to na mnie, to na Robbiego. Mam ochotę wywrócić oczami. Ciepła ręka Robbiego odnajduje moją i ściska ją pokrzepiająco. — Jeszcze do niedawno latali w pieluchach!

— Mamo... — mamrocze Robbie.

— Doskonale pamiętam. Od zawsze nierozłączni. Myśleliście już poważnie o swoim związku?

— Zawsze był poważny — odpowiada Robbie. Ja mogę jedynie patrzeć ze złością na moją matkę. W tej białej garsonce wygląda jak królowa lodu.

— Oczywiście, kochanie — Dołącza się Valerie. — Ale mówimy tutaj o czymś poważniejszym... Myślałam o tym. Może moglibyście po ślubie zamieszkać tutaj, czy nie było by wspaniale?

Nie.

— Albo kupić jakiś domek w okolicy. Z tego co widziałam starzy Harrisonowie chcą sprzedać swój.

— Też zauważyłaś? — mówi moja matka. — Podobno John robił jakieś przekręty w firmie i teraz ściga go prokuratura.

Jak to dobrze, że sąsiedzi mają na tyle kolorowe życie, aby odciągnąć te dwie kobiety od mojego.

Zerkam na Robbiego. Nie wydaje się być przerażony tematem ślubu jak ostatnim razem. Mam też niejasne przeczucie, że kiedy skąd wyjdziemy, znowu poruszy sprawę wspólnego mieszkania. I wiem jaka będzie moja odpowiedź.

Telefon w mojej torebce brzęczy cicho. Sięgam do niej, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Mój ojciec zanudza właśnie Ottisa jakąś sprawą, którą teraz prowadzi, włączając w rozmowę Robbiego, a Valerie i moja matka obgadują Bogu ducha winną koleżankę.

Przepraszam."

Serce mi dudni, kiedy czytam to jedno słowo, którego autorem jest starszy Black. Za co on do cholery mnie przeprasza? Za to, że miesza mi w głowie? Za to, że rozkochał mnie w sobie te cholerne pięć lat temu? Za to, że uciekł? Że złamał mi serce?! Za wczoraj? Za co?!

Jestem wściekła.

*

Kiedy wreszcie udaje nam się wyrwać z domu Blacków, nie mogę się powstrzymać od ciągłego spoglądania na telefon. Ten jednak milczy jak zaklęty, a swędząca mnie pod skórą wściekłość rośnie z każdą kolejną sekundą. Co za sukinsyn! Pieprzony manipulujący sukinsyn!

— Co się dzieje, Isa?

Podskakuję gwałtownie, kiedy Robbie chwyta mnie za rękę. Długą zaciska mocniej na kierownicy. Krew szumi mi w uszach tak głośno, że ledwo go słyszę.

— Nic.

— Przecież widzę. Coś jest nie tak. — Zerka na mnie niepewnie i zabiera rękę. Czuję się zagubiona i zraniona, kiedy znika z mojej dłoni. — Od dłuższego czasu zachowujesz się inaczej.

— Nie prawda... Po prostu drażni mnie to, że jestem bezrobotna.

Jedna wielka ściema i Robbie doskonale o tym wie. Zaciska mocniej wargi, ale nic nie mówi. Wzrok ma utkwiony w drodze przed sobą. A mi pęka serce. Ranię go... I zranię go jeszcze bardziej.

— Zawieziesz mnie do mojego mieszkania? — pytam, kiedy cisza w samochodzie się przedłuża.

— Do twojego mieszkania? — Dziwi się. — Myślałem, że dzisiaj będę cię miał dla siebie.

Zagryzam mocno wargę.

— Obiecałam Dorrit, że z nią pogadam — mówię cicho. Ma jakiś problem.

Robbie prycha cicho.

— I nie potrafi sobie sama z nim poradzić?

— Robbie, to moja przyjaciółka.

— A ja jestem twoim chłopakiem. Ostatnio traktujesz mnie jak dawno zapomnianego znajomego.

— Daj spokój. — Wzdycham. — Głupoty opowiadasz...

Chce mi się płakać. Mam wrażenie jakby coś między nami umierało. Właśnie w tej chwili, w tym cholernym samochodzie. Dałabym wszystko byle tylko cofnąć czas i przenieść się do czasów, kiedy nie było między nami jego brata... Kiedy Sam Black się nie liczył. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro