Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Siódmy


Kelnerka rzuca Robbiemu zalotne spojrzenie, kiedy oddala się ze srebrną tacą. Robbie jednak zdaje się tego nie zauważać, pochłonięty swoim telefonem.

Kawiarnia jest niemal w pełni zapełniona klientami. Siedzą przy okrągłych, szklanych stolikach rozmawiając głośno. Rozmowy mieszają się z cichą klasyczną muzyką lecącą w głośnikach i odległym hałasem miasta.

Przyglądam się jak Robbie w skupieniu marszczy ciemne brwi, a zaraz potem przygryza wargę, chcąc powstrzymać uśmiech. Wygląda na wyjątkowo zrelaksowanego, co w ostatnich dniach było rzadkością. Jego czarne włosy nieco urosły, upodabniając go jeszcze bardziej do starszego brata. Na samą myśl o Samie mój żołądek podskakuje jak na trampolinie. I nic nie mogę poradzić na to, że moje myśli znowu uciekają do tego cholernego tatuażu na jego piersi. Staram sobie wmawiać, ze to nie ma nic wspólnego ze mną, że to tylko przypadek. Nic nie znaczący płatek śniegu. Jednak mimo to chcę wierzyć, że śnieżynka na jego sercu miała związek ze mną.

Nadzieja to suka.

W tej samej chwili mój telefon brzęczy w mojej torebce. Sięgam do niej nieśpiesznie i mój oddech zamiera w piersi, kiedy widzę na wyświetlaczu wiadomość od Sama.

S: Chcę cię dzisiaj wieczorem. Ubierz się ładnie, wychodzimy.

Wpatruję się w ekran, nie wiedząc co odpisać.

Serce bije mi szybko w piersi i mimowolnie rzucam spojrzenie w stronę Robbiego, ale ten nie podnosi spojrzenia znad telefonu. Wydaje się być nim całkowicie pochłonięty, za co jestem mu w tej chwili dozgonnie wdzięczna.

Zdenerwowana wpatruję się w wyświetlacz telefonu. Zaraz potem zabieram się za odpowiedź. Być może i Sam wygrał ten cholerny zakład, ale koniec końców nie byłam jego własnością.

J: Gdzie?

S: Zobaczysz.

J: Muszę wiedzieć, gdzie idziemy. Nie wiem co ubrać!

S: Cokolwiek, Isa. We wszystkim będziesz wyglądać pięknie.

Moje policzki pokrywają się okropnym rumieńcem, kiedy czytam wiadomość. Odruchowo ocieram policzek o ramię, a uśmiech wkrada się na moje usta. Nie jestem z tego dumna. Jednak fakt, że ktoś tak piękny i przystojny jak Sam nazywam mnie piękną...

— Rozmawiałaś z twoją mamą w ostatnim czasie? — pyta Robbie, wyrywając mnie z zamyślenia. W panice blokuję telefon i patrzę na niego szybko.

— Nie, dlaczego pytasz?

Robbie przytakuje sobie skinieniem głowy, zupełnie jakby spodziewał się takiej odpowiedzi. Czasami mam wrażenie, że moi rodzice woleli Robbiego ode mnie. Pomimo tego, że starałam się być idealną córką i zazwyczaj postępowałam zgodnie z ich życzeniem, nigdy tak naprawdę nie byłam wystarczająco dobra. Musiałam wyrobić również normę za Linsey, która bądź co bądź ideałem nigdy nie była. Z tego co mi było wiadomo w tym roku rozpoczęła naukę w college'u, ale znając Linsey jej nauka polegała na imprezowaniu i piciu na umór. Moje kontakty z siostrą nigdy nie były zbyt dobre. Linsey miała swoje towarzystwo, ja swoje. Nie miałyśmy ze sobą wiele wspólnego, a sama Linsey zawsze miała mi za złe faworyzowanie rodziców, o które nigdy się nie starałam. Pomimo różnic charakteru, z wyglądu byłyśmy niemal identyczne. A przynajmniej zanim Linsey ścięła swoje piękne jasne pukle, ufarbowała końcówki na morski błękit i wytatuowała sobie ramię. Rodzice byli nieźle wkurzeni, ale bądź co bądź miała już swoje dziewiętnaście lat.

— Twoja mama dzwoniła do mnie ostatnio, żeby zapytać czy przyjedziemy na przyjęcie urodzinowe twojego brata.

Zmarszczyłam brwi. Matka próbowała do mnie dzwonić kilka razy w zeszłym tygodniu, jednak jak zwykle postanowiłam odwlekać nieuniknione i nie odbierać telefonu. Zwykle po którymś razie odbierałam, tłumacząc się nawałem pracy. Nie lubiłam rozmawiać z moją rodzicielką. Zwykle znajdywała coś co mogła skrytykować. A to, że za mało trenuję. A to, że angaż w teatrze nie był wystarczająco dobry, a to że jeszcze nie jestem panią Black. Zawsze było coś.

Nie chciałam jechać do domu, tego byłam pewna. Urodziny Damona zapewne i tak zmienią się w bankiet wypełniony grubymi rybami, a sam dziesięciolatek zostanie zapomniany. Kochałam jednak mojego małego brata wystarczająco, żeby się poświęcić. Wiedziałam przecież, jak to jest dorastać w domu Rousseau, gdzie nigdy nie było się wystarczająco doby i nigdy nie zyskiwało się miłości i uwagi od rodziców.

— Próbowała dzwonić, ale nie miałam czasu odebrać — tłumaczę się pod czujnym spojrzeniem szarych oczu Robbiego. — Co jej odpowiedziałeś?

— Że porozmawiam z tobą — mówi takim tonem, jakby to było oczywiste.

Przygryzam wewnętrzną część policzka, a telefon Robbiego zaczyna wibrować na stoliku. Łapie go szybko i bez sprawdzania chowa do wewnętrznej kieszeni szarej marynarki. Ma przy tym nieprzenikniony wyraz twarzy. Marszczę brwi, bo ta mina do złudzenia przypomina mi moją, kiedy chowałam swoją komórkę. Szybko jednak wyrzucam te myśli z głowy. Zaczynam mieć paranoję.

— Przyjęcie będzie w sobotę? — pytam, udając że nic nie zauważyłam. Damon miał urodziny w środę, więc podejrzewałam, że robienie przyjęcie w środku tygodnia nie wchodziło w grę.

Robbie chrząka cicho, zanim odpowiada. Chwyta w dłonie białą filiżankę z zimną już kawą.

— Tak — rzuca lakonicznie i na chwilę ucieka spojrzeniem. Mam wrażenie, że chce o coś zapytać, jednak nie może się zdobyć na odwagę. I co gorsza, chyba wiem co to za pytanie. Mam ochotę uciec z kawiarni i omal nie wstaję, kiedy Robbie wreszcie się odzywać.

— Myślałaś o przeprowadzce? — wypala szybko, patrząc na mnie uważnie. Jego szare oczy zdają się prześwietlać mnie na wylot.

Wzdycham ciężko i sięgam przez stolik, żeby chwycić jego dłonie. Są ciepłe i delikatne. Zaciska mocno palce na moich i zaczyna delikatnie pocierać wierzch mojej prawej dłoni kciukiem.

— Robbie, to nie jest taka prosta sprawa — odpowiadam i krzywię się na widok jego zawiedzonej miny. — Nie mogę od tak zostawić Dorrit. Dobrze wiesz, że nie opłaci czynszu sama. A nie ma szans, żeby znalazła współlokatorkę jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Robbie marszczy ciemne brwi.

— To niech zacznie szukać, a ty pomału wprowadzaj się do mnie. I tak większość wieczorów i nocy spędzasz u mnie. Poza tym, jeśli sprawa z czynszem się szybko nie wyjaśni, mogę zapłacić twoją część.

Tym razem to ja marszczę brwi, tyle że z czystej złości. Wyrywam ręce z uścisku Robbiego.

— Nie będziesz płacić za mnie czynszu, Robbie — mówię ostro, na co Robbie przewraca oczami.

— To i tak zapadła nora, a nie mieszkanie, Iso. Ile może kosztować miesięczny wynajem...

Teraz to omal nie otwieram ust ze oburzenia.

— To gówniane mieszkanie, Robbie jest moim domem i przynajmniej płacę za nie moimi własnymi pieniędzmi, a nie mojego tatusia — syczę przez zaciśnięte zęby i podnoszę się z krzesła, zabierając z oparcia płaszcz. — Wybacz, ale śpieszę się do pracy.

Zanim Robbie ma szansę zareagować, wychodzę z restauracji. I jakaś część mnie, ta mniej wściekła, jest cholernie rozczarowana i przerażona faktem, że nawet nie próbował mnie zatrzymać.

*

Po skończonej próbie w teatrze ledwo czuję własne stopy, a mięśnie o których nie miałam do tej pory pojęcia palą żywym ogniem. Do premiery został równy tydzień i nasz reżyser powoli zaczynał panikować, a to oznaczało dwa razy więcej pracy i dwa razy więcej stresu. Gorgiana Walls na przykład w czasie przerwy wybuchła płaczem. Steven Nott omal nie skręcił kostki, a ja sama byłam bardziej obolała niż zwykle i tak przejęta kłótnią z Robbie, że ledwo mogłam się skupić na tym co robiłam. Jakby na domiar złego podczas jednego z ostatnich skoków coś skrzyknęło mi w kolanie tak mocno, że ledwo powstrzymałam łzy i dokończyłam próbę. Jednak pomijając te drobne incydenty wszystko szło perfekcyjnie.

— Masz zamiar wyjść w tym? — pyta Dorrit, siedząc na skraju mojego łóżka. Oczywiście fioletowa pościel jest rozkopana, a na niej leży moja sportowa torba.

Rzucam jej przez ramię szybkie spojrzenie, odwracając jednocześnie wzrok od mojej wiecznie nieuporządkowanej szafy. Cóż, nigdy nie byłam pedantycznym typem.

— Co z tym jest nie tak?

Dorrit wzrusza ramionami.

— A bo ja wiem... wyglądasz za grzecznie.

Patrzę w dół na moją rozkloszowana różową spódniczkę z wysokim stanem i kremową koszulę z podwiniętymi rękawami. Do tego beżowe szpilki na niebotycznym obcasie. Wyglądałam jak zwykle. Elegancko i schludnie, a jednocześnie modnie.

— Wyglądam normalnie — mamroczę.

Dorrit znowu wzrusza ramionami. W swoich obcisłych dżinsach i koszulce z napisem „Jestem pijana, a Ty wciąż jesteś brzydki", wygląda raczej na szesnastolatkę niż dwudziestojednolatkę. I ona mi mówiła, że źle wyglądam.

— Gdzie w ogóle cię zabiera? — pyta, kładąc się na łóżku.

— Nie mam pojęcia. To Sam...

— Tia... To Sam — powtarza.

Zaciskam mocno wargi.

— Przestań Dorrit, nie potrzebuję twoich wykładów, jasne?

Dorrit unosi ręce w obronnym geście i patrzy na mnie osadzającym wzrokiem. Dobrze znam ten wzrok, bo co rano widzę go patrząc w lustro. I wiem, że nie powinnam spotykać się z Samem. Wiem, że powinnam powiedzieć o wszystko Robbiemu. Wiem to wszystko, ale jakiś obrzydliwy potwór w moim wnętrzu nie pozwala mi tego zrobić. Może to tęsknota za Samem, którego znałam te pięć lat wcześniej, może to po prostu zwykła głupota. Ale kiedy byłam w jego towarzystwie... Boże w życiu nie czułam się tak żywa. Wszystko było intensywniejsze, bardziej wyraźne, elektryzujące...

— Upewnij się czy warto, Iss — mówi cicho Dorrit. Unikam jej spojrzenia, nie chcąc słyszeć tego co ma do powiedzenia. Chcę się zachować jak rozkapryszona pięciolatka i ignorować problem dopóki nie zniknie. — Wtedy w liceum wiedziałam, że coś się dzieje. Podejrzewałam, że ty i Sam... wiesz. Ale nigdy mi o tym nie powiedziałaś i nie mam o to do ciebie żalu, bo obie wiemy, że nie jesteś tym typem, który rozmawia o swoich uczuciach. Chodzi mi o to, Iss że... to nie bajka. Sam nie jest księciem w srebrnej zbroi. Nie zmieni się w grzecznego chłopca tylko dlatego, że tego chcesz. Nie nakręcaj się, błagam cię, Isa, nie nakręcaj się.

— To tylko zakład — oponuję słabo.

— Obie wiemy, że to nieprawda. Obie wiemy, że gdybyś chciała powiedziałabyś mu spierdalaj i wróciła do Robbiego.

Przez chwilę milczymy, dopóki mój telefon nie zaczyna dzwonić. Na wyświetlaczu pojawia się wiadomość od Sama i wiem, że na mnie czeka przed mieszkaniem.

Zakładam beżowy płaszcz, ale zanim opuszczam mieszkanie, odwracam się w stronę Dorrit.

— Skoro wiedziałaś, że coś się działo między mną i Samem, czemu nic nie mówiłaś?

Dorrit patrzy na mnie w milczeniu przez dłuższą chwilę, jakby walczyła z samą sobą. Wreszcie wzrusza ramionami.

— Bo byłaś szczęśliwa.

Kiwam głową, choć wewnątrz niej mam całkowity mętlik.

*

Jeśli człowiek chce, zawsze znajdzie sobie jakąś wymówkę i usprawiedliwienie. Z taką właśnie myślą wychodzę z klatki schodowej i ruszam w stronę czarnego samochodu Sama.

Sam obiera się o drzwi pasażera, paląc papierosa. Wygląda jak gwiazda rocka w czarnych okularach przysłaniających połowę przystojnej twarzy. Nogi odziane w potargane dżinsy ma skrzyżowane w kostkach i sprawia przy tym wrażenie lekko znudzonego. Kiedy tylko mnie dostrzega, zaciąga się po raz ostatni i wyrzuca niedopałek, przygniatając go czubkiem motocyklowego buta.

Chociaż nie mogę dostrzec jego oczu, ukrytych za ciemnymi szkłami, doskonale zdaję sobie sprawę, że omiata wzrokiem całą moją sylwetkę. I co gorsza, nie mogę nic poradzić na to, że ciepło uderza w moje policzki. A w moich myślach pojawia się jego obraz bez koszulki i znowu widzę ten cholerny tatuaż na jego piersi.

—Hej — rzuca, otwierając przede mną drzwi. Głos uwziął mi w gardle, więc mogę jedynie skinąć głową i niezgrabnie wsiąść do samochodu.

W czasie, kiedy Sam obchodzi auto, staram się unormować rozszalałe serce. Mimo to nadal uderza w piersi zdecydowanie za szybko. Kiedy jednak Sam wsiada do samochodu i posyła mi jeden z tych jego olśniewających uśmiechów, uspokajam się.

— Dokąd jedziemy? — pytam, kiedy Sam odpala silnik. Budzi się do życia z głośnym warkotem.

Na jego usta wkrada się mały uśmiech, który tak bardzo lubię i którego tak bardzo się boję. Wiem, że zwiastuje coś niebezpiecznego. Zresztą cały Sam jest jak wielki ostrzegawczy neon z napisem „kłopoty".

Szybkim ruchem ściąga okulary i rzuca je za siebie.

— Do Portland — odpowiada, nie odrywając wzroku od jezdni. Niebo na zewnątrz zaczyna ciemnieć, a ciężkie chmury zapowiadają opady. — Gramy z chłopakami koncert w tamtejszym klubie.

— Och — mówię, tylko patrząc po sobie. — Chyba nie jestem odpowiednio ubrana na koncert rockowy.

Zdecydowanie nie pasuję do rockowego klimatu. Sam wygląda za to idealnie, ja... cóż, jakbym się wybierała na niedzielną mszę. Może Dorrit miała rację, wyglądałam za grzecznie.

— Nah — rzuca Sam, przyglądając mi się z rozbawieniem. — Lubię to jak wyglądasz.

Odpowiadam uśmiechem, bo ten komentarz w pełni mi wystarcza. Skoro Samowi nie przeszkadza mój wygląd, mi też nie.

— O czym myślisz? — Sam przerywa ciszę po dłuższej chwili.

Odrywam spojrzenie od szyby i kieruję je na Sama. Patrzy na mnie uważnie, czekając na odpowiedź. Kilka kruczoczarnych kosmyków opadło mu na czoło i rodzi się we mnie przerażająca ochota, żeby je odgarnąć. Omal nie sięgam ręką w jego kierunku. Nagle robi mi się niewyobrażalnie gorąco, więc nieporadnie ściągam płaszczyk i rzucam go na tylnie siedzenie.

Wzruszam ramionami, przygryzając przy tym wargę. Nagle jestem zażenowana moimi myślami.

— Będziesz się ze mnie śmiał...

Sam poważnieje, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jego granatowe oczy patrzą na mnie intensywnie.

— Nigdy bym się z ciebie nie śmiał, Iso.

I w jakiś dziwny sposób mu wierzę. Na potwierdzenie moich myśli, kiwam głową, uśmiechając się lekko. Sam odwzajemnia gest.

— Myślałam o Europie — rzucam i na sekundę uciekam spojrzeniem. Szybko jednak wracam do Sama spojrzeniem. Sam nie wygląda jednak tak, jakby miał się ze mnie naśmiewać.

— O Europie? — pyta, marszcząc brwi.

Samochód zatrzymuje się na światłach i niemal w tej samej chwili zaczyna padać deszcz. Krople uderzając o dach samochodu i spływają po szybach, a ja mam wrażenie że odcinają nas od całego Seattle. Że istnieje tylko wnętrze tego auta. I w moje myśli wkrada się dawno zapomniane popołudnie w mojej sypialni, kiedy Sam rysował serce na mojej piersi. Moje policzki znowu robią się zdradziecko gorące.

Patrzę na niego uważnie, a on odpowiada tym samym. Sama nie wiem czego szukam w jego twarzy. I zaczynam się zastanawiać czy kiedykolwiek przestałam być jego. Ta myśl mnie przeraża, a ja tam bardzo nie chcę czuć paniki. Nie przy Samie. Ale właśnie w tym problem... Sam w jakiś kuriozalny sposób sprawiał, że czułam więcej i intensywniej niż zwykle. Nie powinnam tego czuć.

— Mówiłeś, że razem z Jakiem pojechaliście w podróż po Europie... — zaczynam nieporadnie i nerwowym ruchem zakładam za ucho kosmyk włosów. — Myślałam właśnie o tym, że to... fajne. — Krzywię się na nieporadność mojej wypowiedzi.

Sam jednak nie wydaje się ze mnie śmiać. Uśmiecha się jedynie, a w jego oczach rozbłysnęło coś ciepłego. Wręcz przyjaznego. Podoba mi się to nowe spojrzenie.

— Wiem, że czasami wydaje ci się, że krytykuję wszystko co robisz — mówię dalej, sama nie wiedząc co mną kieruje. — Ale tak naprawdę w większości przypadków... Nie, nie ważne.

— Hej — oburza się, jednak z jego głosu nie znika dobry humor. — Jak zaczęłaś to powiedz.

Patrzy na mnie wyczekująco, a ja czuję się złapana w pułapkę.

— Czasami po prostu chciałabym mieć odwagę, żeby rzucić to w cholerę, wsiąść do samochodu i jechać przed siebie.

Przez jego twarz przemyka dziwny cień i odwraca ode mnie wzrok. Patrzy przed siebie na jezdnię, a jego dłonie zaciskają się na chwilę mocniej na kierownicy, tak że aż bieleją mu knykcie.

— Nie ma w tym zbyt wiele odwagi, jeśli tak naprawdę nie masz czego rzucić w cholerę.

Marszczę brwi nie do końca rozumiejąc i nie do końca wiedząc skąd ta nagła zmiana nastroju. Boję się jednak zapytać, więc kiwam jedynie głową i z powrotem kieruję wzrok na jezdnie. Światło zmienia się na zielone i znowu ruszamy przed siebie.

Na tylnym siedzeniu dostrzegam puste pudełko po pizzy i czarny futerał na gitarę. Uśmiecham się lekko, wiedząc, że to ten sam który towarzyszył Samowi pięć lat temu. Dostrzegam na nim te same naklejki z rockowymi zespołami. Czasami Sam zabierał go ze sobą, kiedy uciekaliśmy za miasto i leżeliśmy na rozgrzanej masce jego samochodu. Sam brał wtedy gitarę do ręki i grał dla mnie smutne melodię bez słów. Lubiłam tę naszą niemą rozmowę. Lubiłam milczeć z Samem. Nigdy mi się to nie nudziło, mogłam patrzeć na niego do woli i nie było w tym nic dziwnego. Zero niezręczność... Ale teraz wszystko się zmieniło.

Jakieś dwadzieścia minut później Sam zatrzymuje samochód na tyłach jakiegoś klubu. Wysiada bez słowa i wyciąga z tylnego siedzenia gitarę. Zwlekam kilka sekund, jednak kiedy do moich uszu docierają męskie wrzaski, wysiadam. Mój wzrok od razu kieruje się do ciemnozielonego vana, przy którym widzę Jake'a, więc domyślam się, że reszta chłopaków również należy do zespołu. Nie wiem dlaczego, ale nagle czuję się zdenerwowana, a dziwne milczenie Sama wcale mi nie pomaga.

— Kurwa, Black! — krzyczy wysoki blondyn, dźwigający czarny futerał na gitarę. — Przez ciebie przegrałem zakład, miałeś się spóźnić co najmniej godzinę.

Marszczę brwi, kiedy blondyn patrzy w moim kierunku i zaczyna sugestywnie poruszać biodrami. Zaraz potem krzywię się ostentacyjnie i cieszę się, że jest już wystarczająco ciemno, żeby nikt nie zobaczył moich czerwonych policzków.

Sam w odpowiedzi pokazuje mu środkowy palec, a Jake śmiejąc się głośno, uderza do pięścią w ramię. Trzeci w muzyków wydaje się szczerze zażenowany swoimi kolegami. Zanim mam jednak szansę bliżej im się przyjrzeć Jake woła ich do środka i zostajemy z Samem sami na pustym parkingu.

Sam podchodzi do mnie blisko, tak że muszę się oprzeć o chłodną karoserię samochodu. Delikatnym ruchem odgarnia za ucho kosmyk moich jasnych włosów. Jego kciuk ledwo dostrzegalnie ociera się o mój policzek i całym moim ciałem wstrząsa potężny dreszcz, a oddech więźnie mi w gardle.

— Nie przejmuj się Asherem, to totalny idiota — mówi miękko, z ręką ciągle poprawiającą moje włosy. Jego bliskość sprawia, że nie mogę się skupić.

— Ok. — odpowiadam cicho, przełykając głośno ślinę. Sam nieruchomieje nagle, zupełnie jakbym powiedziała coś czego nie powinna. Patrzy na mnie zdecydowanie zbyt długo, a ja nic nie potrafię odczytać z jego twarzy. Wreszcie uśmiecha się ciepło.

— Chcę żebyś się trzymała dzisiaj blisko mnie, dobrze? — pyta.

— Blisko ciebie? — powtarzam, marszcząc gniewnie brwi. Uśmiech Sama się powiększa, kiedy przytakuje głową.

— Tak. Jakbyś zapomniała dzisiaj jesteś moja, a ja się nie dzielę. Nie mam zamiaru pozwolić, żeby jacyś napaleni kolesie przystawiali się do mojej Isy.

Serce mimowolnie bije mi szybciej, a ciepło znowu pełznie po szyi. Chcę zaprotestować i powiedzieć, że nie jestem jego, ale żadne dźwięk nie wydobywa się w mojego gardła. Zanim odnajduję głos, Sam chwyta mnie za rękę i splata nasze palce. Czuję jego kciuk łagodnie gładzący wierzch mojej dłoni i ten niewinny gest budzi we mnie zdecydowanie zbyt intensywne uczucia.

Wchodzimy tylnym wejściem do środka klub. Od razu uderza mnie zapach papierosów, taniego alkoholu i czegoś jeszcze, czego nie potrafię zidentyfikować. Odruchowo ściskam mocniej dłoń Sama, kiedy w ciasnym korytarzyku mijamy wielkiego, napakowanego ochroniarza. Ten kiwa jedynie Samowi głową, jakby dobrze go znał.

— Siemasz, Phil — rzuca do niego Sam, jednak się nie zatrzymuje. Mimo to czuję na moich plecach przeszywające spojrzenie ochroniarza. Odwracam się przez ramię, żeby zobaczyć jak lustruje wzrokiem mój tyłek. Uśmiecha się lubieżnie, kiedy podchwytuje moje spojrzenie. Odwracam się szybko i w tym samym momencie wychodzimy z korytarza na główną salę.

Klub jest zdecydowanie większy niż Poison, jednak jak na razie sala nie jest tak wypełniona. Zniszczona drewniana podłoga, wygląda jakby przeżyła zdecydowanie zbyt wiele, a krzesła i stoliki sprawiają rachityczne wrażenie. Klienci jednak nie wydają się być przejęci tym faktem. Ludzie siedzą przy stolikach rozmawiając głośno i popijając wszelakie trunki. Kilka rozchichotanych dziewczyn, wyglądających jakby zapomniały założyć co najmniej kilku części garderoby tańczy w kącie w wyjątkowo wyuzdany sposób, a kiedy dostrzegają Sama zaczynają chichotać i posyłać mu uwodzicielskie spojrzenia. Nie wiem czemu mnie to denerwuje. I nie wiem czemu się wściekam, kiedy Sam mruga do nich z szerokim uśmiechem.

Sam prowadzi mnie w stronę baru, za którym kręci się wytatuowany barman. Ma półdługie brązowe włosy i lśniący kolczyk w lewej brwi. Mógłby uchodzić nawet za przystojnego, gdyby tylko nie znalazł się w tym samym pomieszczeniu co Sam. Barman kiwa mu głową i mierzy mnie spojrzeniem. Mam ochotę się kryć za szerokimi barkami Sama.

Zanim jednak mam szansę to zrobić, Sam chwyta mnie w talii i podnosi z łatwością, jakbym ważyła tyle co nic. Ląduję na wysokim barowym stołku. Sam śmieje się głośno, siadając obok mnie.

— Potrafię sama usiąść, Black — warczę nieprzyjaźnie, chociaż tak naprawdę nie jestem na niego zła. Zresztą czy można być złym na kogoś takiego jak on? Wystarczy spojrzeć na tą piękną twarz, żeby cała złość uleciała z człowieka jak z pękniętej plażowej piłki.

— Nie wątpię. — Mruga do mnie, zamawiając piwo. — Nie mogłem się powstrzymać. Każda okazja do tego, żeby moje ręce znalazły się na twoim ciele jest dobra.

— Jeszcze raz twoje ręce znajdą się na moim ciele i...

— I? — przerywa mi z łobuzerskim uśmiechem. — Co mi zrobisz, Śnieżynko?

Przed odpowiedzią ratuje mnie nadejście reszty zespołu. Jake od razu zamyka mnie w niedźwiedzim uścisku i szczerzy się jakby nawdychał się gazu rozweselającego.

— Powiem ci, Rousseau że w liceum wyglądałaś mega, ale teraz... cholera, kobieto. — Kręci głową, nie przestają się uśmiechać.

— Będę musiał poskarżyć Lanie — rzuca Asher, klepiąc go w plecy. — A zaczynałem się już do niej przyzwyczajać. Szkoda.

Sam wybucha śmiechem, a Jake marszczy gniewnie brwi, patrząc na niego nieprzychylnie. Ten w odpowiedzi unosi ręce w obronnym geście.

— Ja tam ją lubię — kontynuuje Asher. — Wiecie, że jak przeczyta się jej imię od tyłu wychodzi anal?

— Serio, stary? — pyta Jake. — Dlatego ją lubisz? I zdajesz sobie sprawę, że mówisz o miłości mojego życia i jeśli jeszcze się odezwiesz, będę musiał dać ci w mordę?

Asher unosi ręce w obronnym geście, identycznie jak chwilę wcześnie Sam.

Sam kręci głową, jakby sobie coś przypomniał.

— Gdzie ja mam maniery! Isa — zwraca się do mnie. — Ten idiota do Asher, nasz perkusista. A ten tutaj to Thomas basista. — Wskazuje na drugiego z mężczyzn. Ten w przeciwieństwie do Ashera ma nieco ciemniejsze włosy, w kolorze brudnego piasku, a jego ramiona, tak samo jak Sama pokryte są kolorowymi tatuażami. Jedno z nich obejmuje stojącą obok niego drobną brunetkę w okularach, na którą zaraz wskazuje Sam. — A ta urocza istotka to Emma.

Emma macha mi nieśmiało, wtulając się mocniej w ramię swojego chłopaka, jakby chciała się ukryć. Odwzajemniam gest. Czując na sobie wzrok Sama, przenoszę na niego spojrzenie. Patrzy na mnie tak miękko i z taką czułością, że gdybym nie siedziała, zapewne ugięły by się pode mną kolana.

Nadal się we mnie wpatrując zwraca się do swojego zespołu i Emmy.

— A to jest moja Isa. — Jego granatowe oczy błyszczą z jakąś dziwną dumną i czymś jeszcze, od czego robi mi się ciepło na sercu. I chociaż wiem, że nie powinnam tego czuć, nie mogę powstrzymać przyjemnego uczucia, które wypełnia mnie całą.

Kilka minut później zostajemy z Emmą same, a chłopaki zaczynają rozkładać na scenie instrumenty. Ludzie zaczynają powoli wypełniać salę, a ja co chwilę czuję na sobie spojrzenie Sama. Kiedy tylko podchwytuje moje spojrzenie uśmiecha się do mnie lekko i kiwa głową.

— Długo jesteś z Samem? — pyta mnie Emma, sprawiając że muszę odwrócić od niego spojrzenie. Moje policzki znowu robią się gorące i krztuszę się piwem.

— Nie... my... nie, nie jesteśmy razem — mówię szybko i nieskładnie. A Emma marszczy ze zdziwieniem brwi.

— Och? Musiałam coś pokręcić, wybacz. Wyglądacie jak para.

Zażenowana trę policzek o ramię i mimowolnie zerkam w stronę sceny, gdzie Sam wykłóca się o coś z perkusistą.

— A ty i Thomas? — pytam, chcąc jak najszybciej zmienić temat.

Emma rumieni się lekko i poprawia okulary, które zsuwają się z czubka jej lekko piegowatego nosa. Nie wygląda jak dziewczyna rockmena. Ma na sobie jasne dżinsy, trampki i zielony sweterek, który sprawia, że jej włosy wydają się odrobinę rudawe. Wygląda jak pilna, grzeczna studentka i to w jakiś sposób sprawia, że budzi się we mnie do niej jakaś sympatia.

— Z Thomasem znamy się już dobrych pięć lat. Od czterech jesteśmy razem.

Chcę powiedzieć, że to tak samo jak ja i mój chłopak, jednak w ostatniej chwili się powstrzymuję. Nie mam pojęcia, dlaczego.

— Jesteśmy licealną parą — dodaje z uśmiechem, po czym milknie na chwilę. Zaraz potem zerka na mnie nieśmiało.

Po kilku kolejnych minutach dowiaduję się, że Emma studiuje na Uniwersytecie Nebrasce, więc z Thomasem widzą się nieczęsto i są parą na odległość. Poza tym Emma jest artystką i w przyszłości chciałaby być rekonstruktorem zabytków, co wydaje mi się całkiem fajne. Rozmowa wciąga mnie do tego stopnia, że nie zauważam, kiedy w klubie zrobiło się naprawdę głośno i tłoczno. Niemal każdy zakątek jest wypełniony ludźmi.

— Zawsze są takie tłumy na ich koncertach? — pytam, wskazując ruchem głowy w stronę sceny, gdzie chłopcy przygotowują się do rozpoczęcia koncertu.

Emma śmieje się cicho w odpowiedzi.

— A czego się spodziewałaś? — odpowiada pytanie. — Są całkiem nieźli i całkiem nieźle wyglądają.

Cóż, nie słuchałam jak grają, bo ostatnim razem zwinęłam się z Poison, zanim zdołałam się wplątać w jeszcze większe bagno. Ale musiałam przyznać, że z tym drugim stwierdzeniem musiałam się zgodzić. Sam wyglądał jak sam bóg seksu, a reszta członków zespołu też nie mogła być nazwana brzydkimi.

Kieruję wzrok w stronę sceny i patrzę, jak Sam podchodzi do mikrofonu. Pozbył się ramoneski, pokazując białą koszulkę z napisem „Sorry I'm Bad". Krzyk ze strony tłumu się wzmaga, kiedy Sam chwyta mikrofon w dłonie. Przez chwilę nic nie mówi i kieruje spojrzenie w stronę tłumu. Zaraz potem podchwytuje moje spojrzenie. Przez chwilę patrzy na mnie z błąkającym się po wargach uśmiechem, a potem kiwa głową i Thomas zaczyna intro, do którego zaraz dołącza Asher. Emma miała rację są całkiem nieźli. Piosenka jest żywa i chwytliwa. Już po kilku chwilach cały parkiet drży od tańczącego i skaczącego tłumu. Mnie samej udziela się ten nastrój.

Ciężko oderwać wzrok od Sama. Jest w nim jakiś dziwny magnetyzm, który przyciąga spojrzenia. Zupełnie jakby został stworzony do występowania. Jakby urodził się na scenie. Uśmiecham się szeroko, kiedy dostrzegam, że co chwila rzuca mi wesołe spojrzenie i mruga figlarnie okiem.

Po którymś z kolei piwie, zaciągam na parkiet wzbraniającą się Emmę. Mieszamy się z kolorowym tłumem, który zapewne przeszkadzałby mi, gdybym była choć troszkę trzeźwiejsza. Teraz jednak miałam to kompletnie gdzieś. Byłam tylko ja, wibrująca muzyka i seksowny głos Sama, który zdawał się śpiewać tylko do mnie. Moje ciało żyło własnym życie. Moje biodra i nogi tańczyły, jakby właśnie obudziły się do życia. Jakbym zbyt długo powstrzymywała się od... wszystkiego. Moją twarz wykrzywia gigantyczny, zapewne nieco głupkowaty uśmiech, kiedy Sam przestaje na moment śpiewać i wpatruje się we mnie jak zaczarowany. A może to tylko moja wyobraźnia. Nie wiem, ale jestem zbyt szczęśliwa żeby się tym przejmować.

*

Jestem już nieźle podchmielona, kiedy Sam wsiada do samochodu od strony kierowcy. Przez chwilę mości się w fotelu, szukając wygodnej pozycji. Opiera się o drzwi, nogi kładzie obok ręcznego hamulca i patrzy na mnie spod ciężkich powiek. Przybieram identyczną pozycję, choć idzie mi to nieco nieporadnie, przez to że świat nagle zaczyna się kręcić. Krzywię się, co wywołuje śmiech Sama, który jednak szybko milknie.

Cisza w samochodzie zaczyna się przedłużać, jednak tym razem nie ma w tym za krzty niezręczności. Wreszcie ciężkie krople deszczu zaczynają uderzać o dach samochodu.

— Dobrze cię widzieć znowu taką... — mówi, na co marszczę brwi i uśmiecham się kokieteryjnie.

— Jaką? Pijaną?

Sam chichocze.

— Nie, taką jak kiedyś. Żywą, wesołą. Po prostu moją Isę.

Spojrzenie Sama jest uważne. Śledzi każdy mój najdrobniejszy ruch. Czuję jak przesuwa się po mojej twarzy. Delikatnie dotyka zmarszczki między moimi brwiami, przejeżdża po różowych powiekach, sunie wzdłuż nosa i zatrzymuje się na wargach, które mimowolnie rozchylam. Parzy na nie odrobinę zbyt długo. Jego język wysuwa się delikatnie z jego ust i przejeżdża nim po dolnej wardze. W jego granatowych oczach lśni głód, pożądanie. I jestem boleśnie świadoma, że moje wyglądają identycznie. Wstrzymuję powietrze, czując jak znowu rodzi się we mnie to obezwładniające uczucie. Dół brzucha zaciska się w supeł. Powietrze jest ciężkie i unosi się nad głową jak wizja nieszczęścia. Problem tylko w tym, że nie jestem pewna czy słowo nieszczęście jest tutaj odpowiednie.

Przełykam głośno ślinę i zagryzam mocno dolną wargę. Spojrzenie Sama od razu zatrzymuje się na moich ustach, a z jego własnych wyrywa się cichy jęk, jakby znajdował się w agonii.

Waham się tylko sekundę. Sekundę w czasie, której miga mi przed oczami twarz Robbiego. Szybko jednak znika i chwytam dłoń Sama, którą przyciąga mnie do siebie. Gramolę się niezdarnie, żeby zaraz potem znaleźć się na nim. Pachnie oszałamiająco i znajomo. Moje ciało wpasowuję się idealnie w niego, jakbyśmy byli dawno zagubionymi elementami tej samej układanki. Moje kolana znajdują się po bokach jego bioder i wyraźnie czuję wybrzuszenie w jego spodniach.

Żadne z nas się jednak nie odzywa. Sam patrzy na mnie, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy w życiu i bał się, ze jeśli tylko mrugnie, zniknę.

Ostrożnie, drącymi palcami przejeżdżam po jego policzkach. Obrysowuję jego idealnie wyrzeźbione kości policzkowe, sunę pod cieniami odznaczającymi się pod granatowymi oczami. Oczami, których unikam, bo wiem, że jeśli tylko w nie spojrzę, utonę i nie będę nawet chciała złapać koła ratunkowego. Kiedy moje palce wreszcie docierają do jego ust, rozchyla je i przygryza delikatnie moje opuszki. Jego biodra poruszają się ledwo dostrzegalnie i z pomiędzy moich warg wyrywa się głośne jęknięcie. Przymykam oczy, czując jego erekcję napierającą na mnie. Staram się opanować moje rozszalałe serce, jednak to na nic.

— Isa...

Jego powieki zamykają się, skrywając granatowe oczy. Siedzi całkiem nieruchomo, jego oddech staje się odrobinę szybszy. Z jego gardła wydobywa się cichy pomruk. Mam wrażenie, że walczy sam ze sobą. Ja już się poddałam.

Podnosi na mnie spojrzenie, przeszywając mnie do głębi. I zwyczajnie patrzy, tak jak tylko on potrafi. Jakby był jedynym człowiekiem na całym tym cholernym świecie, który tak naprawdę mnie widzi.

— Musisz się ode mnie odsunąć — mówi cichym szeptem, zupełnie jakby zwracał się do samego siebie. — Błagam, Isa nie testuj mnie... Ja... Cholera.

Milknie raptownie i chwyta moją głowę w swoje ciepłe ręce. Przysuwa się do mnie tak blisko, że czuję na ustach jego ciepły oddech. Jego własne wargi ocierają się o moje, jednak mnie nie całuje. Oczekiwania wydaje się być nie do zniesienia. Mam wrażenie, że jeszcze sekunda zwłoki i eksploduję.

— Co ty robisz, Isa?

W odpowiedzi z moich ust wydobywa się cichutki jęk. Chcę zmniejszyć dzielące nas minimetry, ale ręce Sama mnie powstrzymują. Jedną nadal trzyma na moim policzku, druga zsuwa się delikatnie na moją szyję.

Przejeżdża nosem po mojej szyi i zatrzymuje się tuż pod uchem, które zaraz potem całuje delikatnie. Ledwo czuję jego wargi, jednak całe moje ciało drży jak osika na wietrze. Mam wrażenie, że przeszył mnie impulsem prądu. Jakbym składała się z samym zakończeń nerwowych istniejących tylko po to, aby odczuwać przyjemność.

Przygryza płatek mojego ucha, a z moich ust wydobywa się głośny jęk. I gdybym nie była tak pijana, zapewne spaliłabym się ze wstydu. Teraz jednak nie ma to żadnego znaczenia. Moje ręce niemal bez mojej wiedzy kierują się w jego włosów. Są tak samo miękkie, jak te pięć lat temu.

Usta Sama nadal pieszczą moją szyję. Schodzi coraz niżej, aż do obojczyka który liże delikatnie, a potem przygryza. Znowu drgam, jakbym została porażona prądem. Oddech Sama jest szybki i niemal parzy moją skórę.

— Sam — jęczę błagalnie, kiedy po raz kolejny przygryza moją szyję. Jego chłodne ręce wsuwają się pod moją sukienkę i suną w górę ud. Mam wrażenie, że jeśli nie poczuję go bliżej, najzwyczajniej w świecie umrę. Chwytam go jedną ręką za szyję, drugą zaciskam boleśnie na jego ramieniu. — Sam... proszę...

Jego palce zaciskają się mocno na moim udzie i jestem przekonana, że zrobiły dziurę w rajstopach, jednak mam to całkowicie gdzieś. A kiedy jego palce dotykają koronki moich majtek, całkowicie przestaję zawracać sobie głowę rajstopami.

Stykamy się czołami, dysząc głośno. Jego usta są tylko kilka centymetrów od moich i jestem tego boleśnie świadoma. Poruszam biodrami, ocierając się o jego wypukłość. Z ust Sama wydobywa się seksowny, gardłowy pomruk, który omal nie doprowadza nie na skraj. Poruszam się jeszcze raz, a Sam zaciska dłoń na moim udzie, tak mocno, że jestem pewna, że będę mieć po tym wielkie siniaki. Ale to też mam gdzieś.

— Boże, Isa... — mówi ochryple.

Serce bije mi w piersi tak głośno, że ledwo go słyszę. Całe moje ciało pali z bólu i pożądania. Chcę go poczuć. Chcę go bliżej.

Jedna ręka Sama nadal zaciska się na moim udzie, boleśnie blisko miejsca w którym chciałabym ją poczuć, druga wędruje na tył mojej głowy i zaciska się na włosach. Jęczę głośno, zmuszona odchylić głowę i spojrzeć prosto w lśniące czystym głodem oczy Sama. Oddycha głośno przez uchylone lekko usta. Przez chwilę wpatruje się w nie, przygryzając mocno dolną wargę. Sam jęczy, jak zranione zwierze, a potem przymyka oczy zrezygnowany. Palce na moim udzie się rozluźniają, te we włosach też.

Delikatnie, jakbym była czymś wyjątkowo kruchym, ujmuje w dłonie moją twarz. Całuje mnie najpierw jeden, a potem drugi policzek.

— Nie — mówi tak cicho, że ledwo go słyszę. Marszczę gniewnie brwi. A potem moje oczy zaczynają szczypać od łez. Odrzucił mnie. Nie chce mnie. — Nie zrobię ci tego, Isa. Nie tu, nie tak, nie teraz. Rozumiesz, prawda?

Mrugam szybko, nadal czując pod powiekami łzy.

Sam zamyka oczy, jakby coś go bolało i próbował się nie rozpłakać. Potem wzdycha cicho i wtula twarz w moją szyję. Jego ręce oplatają mnie całą. Oczy przestają mnie szczypać.

Delikatnie zaczynam głaskać go po głowie, a z jego gardła wydobywa się zadowolony pomruk. Ciepły oddech łaskocze mnie po szyj, na której zaraz potem czuję ciepły pocałunek.

— Tęskniłem za tobą, Śnieżynko — szepta z twarzą nadal ukrytą w mojej szyi.

— Ja za tobą też, Sam... Bardziej niżbym chciała.

Słyszę, jak przełyka głośno ślinę, zanim się ode mnie odsuwa.

— Zabiorę cię teraz do domu, Śnieżynko — mówi, zanim całuje mnie w czoło. Kiwam w odpowiedzi głową i odsuwam się na bok. Nagle wyjątkowo szczęśliwym wydaje mi się fakt, że stary chevrolet Sama ma złączoną przednią kanapę.

Obserwuję w milczeniu, jak Sam wyjmuje z kieszeni dżinsów kluczyki i wkłada je do stacyjki. Sekundę później samochód zaczyna rytmicznie podrygiwać, a głośny ryk przerywa nocne powietrze.

Sam wyjeżdża powoli z parkingu i chwilę później znajdujemy się na prostej drodze.

— Chodź tutaj — mówi w pewnym momencie, patrząc mi prosto w oczy. — Chcę cię mieć dziś blisko, pamiętasz?

W jego głosie brzmi dziwny smutek. Niewiele myśląc przysuwam się do niego bliżej i kładę głowę na jego ramieniu. Nie mija sekunda, a jego dłoń znajduje się na moim udzie, tuż nad kolanem. Przymykam ciężkie powieki i upojona oszałamiającym zapachem Sama, rytmicznym warkotem silnika i alkoholem, zasypiam. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro