Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Czwarty


Przez bar przemyka głośny, zbiorowy pisk, kiedy wychodzę z zaplecza. Mój wzrok automatycznie kieruje się w stronę sceny.

Sam stoi przed mikrofonem, jak na samym szczycie świata. Ściągnął skórzaną kurtkę. Ma na sobie jedynie obcisły biały podkoszulek z długimi rękawami, które podciągnął do łokci i który sprawia, że jego ramiona wydają się być jeszcze bardziej muskularne a idealnie wyrzeźbione ciało, aż prosi się żeby zostać odkryte. Na jego wąskich usta błąka się ten sam seksowny półuśmiech, który raz po raz kieruje w stronę rozentuzjazmowanego tłumu.

Nie mogę się zmusić, żeby odwrócić wzrok. Patrzę więc, jak przeczesuje ręką czarne i tak już zmierzwione włosy, potrząsa lekko głową i poprawia przewieszoną przez pół gitarę.

Nagle jego spojrzenie odnajduje mnie i jego uśmiech się powiększa. Nie spuszczając ze mnie wzroku, zbliża usta do mikrofonu, a całe moje ciało napina się w nerwowym oczekiwaniu. Nie jestem tylko pewna, czego właściwie oczekuję. Nogi mam dziwnie miękkie i nie chcą oderwać się od posadzki, chociaż dobrze wiem, że powinnam wyjść. Wiem, że Robbie na mnie czeka w swoim mieszkaniu i za niedługo zacznie się niecierpliwić. A mimo to, nadal wpatruję się w jego brata, jakby był centrum wszechświata.

— Cześć wszystkim! — Jego lekko ochrypły, przyjemny głos unosi się w dusznym powietrzu, a pisk tłumu się wzmaga. Sam unosi w górę dłonie, prosząc o ciszę. Posyła tłumowi kolejny półuśmiech, po czym wraca spojrzeniem do mnie. Serce mimowolnie zaczyna mi być szybciej i nieświadomie przygryzam dolną wargę. Sam patrzy na mnie stanowczo zbyt długo, a wyraz jego twarzy zdradza oznaki głębokiego zamyślenia. Szybko jednak się otrząsa i na jego twarz powraca uśmiech.

— Wiem, że już pora zaczynać — mówi do mikrofonu, ale jego czarne spojrzenie nadal jest utkwione we mnie. Ledwo dostrzegam, że piękna ciemnowłosa dziewczyna z zaplecza również mi się przygląda. — Ale zdarzył się nagły wypadek. Właściwie sprawa życia i śmierci! — kontynuuje Sam nagle robią komicznie poważną minę. — Muszę stoczyć bardzo ważną grę w bilard!

Jestem pewna, że moje usta uchylają się w wyrazie całkowitego niedowierzania. Chyba sobie żartuje!

Sam wybucha śmiechem, najwyraźniej dostrzegając moją oburzoną minę. Posyłam mu mordercze spojrzenie, mając nadzieję, że je również dostrzeże. W odpowiedzi wzrusza ramionami.

— Pomożecie mi ją przekonać? — pyta tłumu. — To ta blondynka beżowym płaszczu, stojąca przy barze. Isa ma do mnie wielką prośbę, ale niestety nie robię nic za darmo, więc...

Mam wrażenie, że wszystkie głowy obracają się w moją stronę, a ja otwieram szeroko buzie jak wyciągnięta z wody ryba. Serce zaczyna mi dudnić w piersi i chcę stąd jak najszybciej uciec.

Nagle mężczyzna siedzący za perkusją, wstaje i zaczyna skandować moje imię, a sekundę później dołączają do niego inne głosy. Cały bar wykrzykuje moje imię.

Patrzę oniemiała jak Sam robi krok na przód, jednak powstrzymuje go Jake. Chwyta go za ramię i mówi coś do ucha. Sam kiwa głową, po czym uśmiecha się do niego szelmowsko i zeskakuje z tłumu. Pisk wzbija się w powietrze i to właśnie mnie otrzeźwia. Wzdrygam się jak rażona prądem i czym prędzej rzucam się w stronę wyjścia. Tłum przy barze nieco się przerzedził, więc z pomocą łokci i przekleństw niemal udaje mi się dojść do wyjścia. Niemal, bo kiedy jestem już przy drzwiach, ktoś zagradza mi drogę. Tłum nadal wykrzykuje moje imię.

Nie muszę być geniuszem, żeby wiedzieć kto. Sam chwyta mnie w tali i odwraca gwałtownie, sprawiając że znajduję się w jego ramionach. Kładę ręce na jego torsie, chcąc zachować równowagę i wciągam głośno powietrze uświadamiając sobie, jak blisko się znajduję.

Sam przechyla głowę jak zaciekawiony ptaszek i uśmiecha się figlarnie. Ma ten sam uroczy chłopięcy uśmiech, jak pięć lat temu.

— Co ty robisz? — pytam ze złością, chcąc go odepchnąć i zwiększyć dzielący nas dystans, ale Sam jedynie wzmacnia uścisk. Wydaje się być kuriozalnie zadowolony z siebie.

Moje imię przestaje unosi się w powietrzu, a zastępuje je głośny zbiorowy okrzyk i bicie prawa. Kiedy cichnie, bar wypełnia skoczna muzyka. Mam wrażenie jednak, że nadal wszyscy nas obserwują.

— Mam zamiar zagrać z tobą w bilard — mówi. — A właściwie mam zamiar wygrać z tobą w bilard.

— Mało śmieszne — Mrożę groźnie oczy, powodując jedynie rozbawienie w Samie.

— Daj spokój, Śnieżynko, wszyscy na nas liczą. Myślisz, że ten tłum cię teraz wypuści? — zaczyna. Jego lewa ręka sunie w dół mojej tali, pod połami rozpiętego płaszcza, i zatrzymuje się na biodrze. Czuję jak cały bok mrowi przyjemnie. — Mamy się dogadać. Zostać przyjaciółmi czy coś... Obiecuję, że będę grzeczny.

Patrzę na niego, na chwilę gubiąc wątek.

— Zacznij od przestrzeni osobistej — fukam i uderzam lekko w jego tors. Śmieje się cicho i posłusznie robi krok w tył. Jego ręce znikają z mojego ciała, a we mnie ulga miesza się z rozczarowaniem.

— Więc? — Kolejny seksowny półuśmiech. — Uczynisz mi ten zaszczyt i zagrasz ze mną w bilard, Meliso Rousseau?

Moje wargi drgają lekko, kiedy staram się powstrzymać śmiech. Głos Sama brzmi tak poważnie, że aż śmiesznie.

Wywracam oczami i wskazuję ręką w stronę krętych, czarnych schodów prowadzących na półpiętro. Twarz Sama wykrzywia tryumfalny uśmiech. Chwyta bez słowa moją dłoń i zaczyna mnie ciągnąć w stronę schodów. Od razu wyrywam rękę, przerażona dreszczem, który wywołał dotyk jego palców na moich. Sam posyła mi dziwne spojrzenie, marszcząc brwi, ale nic nie mówi.

Na własne życzenie pakuję się w kłopoty. Najwyraźniej jestem idiotką. Gdyby tylko Dorrit mnie teraz widziała.

Chwilę potem Sam podaje mi kij, nie przestając się głupio uśmiechać, a we mnie rodzi się ochota, żeby go nim uderzyć. Powstrzymuję się jednak, kiedy zagryza kusząco wargę, pochylając się nad stołem. Układa bile w środku trójkąta, po czym odwiesza go nad stół.

Ja w tym czasie ściągam płaszczyk i rzucam go na najbliższe wolne krzesło. Potem podwijam rękawy seledynowego kardiganu i rzucam Samowi wyzywające spojrzenie.

Wokół nas zaczyna formować się sporej wielkości tłum, w którym odnajduję Jake'a, który przyciska do swojego boku uradowaną, ale trochę zdezorientowaną Lanę. Cóż, najwyraźniej jest nas dwie.

— Chcesz zacząć? — pyta Sam, opierając się dłońmi o stół. Wygląda przy tym cholernie przystojnie. Zbyt przystojnie jak na mój gust i przez chwilę nie wiem co odpowiedzieć skupiona za bardzo na sposobie w jakim poruszają się jego wargi, a nie na słowach jakie z nich wychodzą. Sam dostrzega to bez wysiłku i uśmiecha się z samozadowoleniem. Drań.

— Wszystko jedno  — rzucam i muszę odchrząknąć, bo głos mam dziwnie zachrypnięty. Sam oblizuje wargi i przygląda mi się z zamyśleniem. Jego wzrok błądzi po mojej twarzy, a ja mam wrażenie, że jest on zbyt intymny i pożądliwy. Ledwo się powstrzymuję, żeby głośno nie westchnąć.

Wreszcie kiwa głową i marszczy brwi, jakby właśnie wpadł na jakiś genialny pomysł. Patrzy na mnie spod długich rzęs, a psotny uśmiech, sprawia, że w jego prawym policzku pojawia się ledwo dostrzegalny dołeczek.

— Podkręćmy grę — oznajmia ze spokojem, a z tłumu dochodzi do nas entuzjastyczny okrzyk. Kilka osób śmieje się głośno.

Rozglądam się dookoła, dopiero teraz przypominając sobie, że przecież mamy publiczność. Zawstydzona tym, jak bardzo pochłonęła mnie osoba Sama, trę ramieniem gorący policzek.

— Świetnie — rzucam, biorąc przykład z Sama i pochylam się nad stołem. Jego spojrzenie ucieka w kierunku mojego dekoltu. A ja uśmiecham się z zadowoleniem. Jeśli on może sprawić, że zapominam o tłumie, ja też mogę to zrobić. Powoli przejeżdżam palcem po obojczyku i sunę w dół piersi. Sam zagryza wargi, jak zahipnotyzowany śledząc moje ruchy. Wreszcie jego usta otwierają się lekko, a spomiędzy nich wydobywa się głośne westchnienie dochodzące do mnie, pomimo dzielącego nas stołu.

Przez tłum znowu przetacza się fala śmiechu, a Sam kręci głową, jakby wybudzony z głębokiego snu.

— Hmm... — Kącik ust znowu wędruje w górę. — Prawie zapomniałem, że zawsze lubiłaś gierki.

Wzruszam ramieniem.

— Cóż, miałam dobrego nauczyciela — odpowiadam, uśmiechając się przy tym identycznie.

— Z tego co pamiętam wiele cię nauczyłem. — rzuca, leniwie przeciągając litery w wyrazie wiele. Krzywię się ostentacyjnie, starając się ignorować jego zadowolony uśmieszek i reakcje tłumu.

— Na szczęście nie przyswoiłam lekcji z uciekaniem — wypalam wściekła i łapię kij. Twarz Sama nagle wydaje się kuriozalnie blada. Przygląda mi się z powagą, jednak nic nie mówi, a ja nic nie potrafię z niego wyczytać. — O co więc gramy?

— Śpieszy ci się? — pyta, rozbierając mnie wzrokiem. Pod tym spojrzeniem, znowu nie mogę się skoncentrować.

— Tak. Mój chłopak na mnie czeka. Tak się składa, że jedziemy odwiedzić waszych rodziców. — Rozkoszuję się grymasem niezadowolenie, który pojawia się na jego twarzy. Grymas jednak szybko znika i na powrót pojawia się ten impertynencki, pewny siebie uśmiech. Wiem, że nie zapowiada on nic dobrego.

Sam przejeżdża palcami po swojej nieogolonej szczęce i rzuca mi uważne spojrzenie.

— Jeśli wygram dostanę to co chcę — zaczyna, a kilka kosmyków opada mu na czoło. — Jeśli ty wygrasz dostaniesz to co ty chcesz. Bez żadnych pytań.

Mrużę oczy, zagryzając jednocześnie wargę. Sama zapędziłam się w kozi gór, więc nie mam prawa narzekać. Wiem jednak, że z tego się nie wykpię. Mogę się zgodzić i przegrać, bo czego jak czego, ale przegranej jestem pewna. Mogę też odmówić, dać się upokorzyć przed całym tym tłumem i dać Samowi satysfakcje... Mogę ryzykować, że powie o wszystkim Robbiemu... Żadne wyjście nie jest dobre.

— Nie prześpię się z tobą — wypalam przerażona i oburzona jednocześnie. Bo cholera, mogłam sobie wyobrazić jakby to było. Gdzie tam, ja wiedziałam jakby to było. Doskonale znałam to uczucie, kiedy jego dłonie dotykały mojego nagiego ciała.

Sam wybucha krótkim śmiechem, a w jego oczach lśni prawdziwe rozbawienie. Tłum jest jednak cichy, a ja nie mam odwagi oderwać spojrzenia od tych grantowych, ciemnych jak bezgwiezdne niebo oczu.

— Gdybym chciał się z tobą przespać, Śnieżynko, nie potrzebowałbym zakładu. —Mruga do mnie figlarnie, a moje policzki pokrywają się rumieńcem. — Poza tym, myślę że to mamy już za sobą.

Tym razem tłum reaguje śmiechem, a kilka kobiet rzuca mi nieprzyjazne spojrzenie, co wydaje mi się całkiem kuriozalne.

Krzyżuję ręce na piersiach, jednak zaraz je opuszczam, widząc że jedynie uwydatniam mój spory dekolt i wzrok Sama znowu ucieka w te okolice.

— Czego więc chcesz? — pytam, starając się zachować spokój i opanować drżenie, które nagle ogarnia całe moje ciało.

— Ciebie — odpowiada od razu, a jego głos jest śmiertelnie poważny. Zastygam w bezruchu z na wpół otwartymi ustami.

— Właśnie powiedziałam, że się z tobą nie prześpię — powtarzam z irytacją.

Sam unosi w górę brew.

— A ja powiedziałem, że gdybym chciał się z tobą przespać, nie potrzebowałbym do tego zakładu... I myślę, że ty też o tym wiesz.

Prycham głośno, jak rozdrażniona kotka. Łapię gwałtownie kij i rzucam Samowi najbardziej nieprzyjazne spojrzenie na jakie mnie stać. W odpowiedzi uśmiecha się jednak szeroko. Cóż, przynajmniej jedno z nas dobrze się bawi.

Sam wykonuje ręką zapraszający gest w stronę stołu, więc pochylam się bez słowa i rozbijam bile. Oczywiście idzie mi tragicznie.

Przez całą resztę naszej gry, bardziej przypomina ona turniej na rozpraszanie i uwodzenie, niż prawdziwą grę w bilard. Sam tak jak powiedział, daje mi fory, ale nawet to mi nie pomaga. Mogę mieć wiele talentów, ale jeśli przejawiam jakikolwiek w bilardzie to musi on być naprawdę głęboko ukryty.

Z każdą kolejną bilą, którą Sam wrzuca do łuzy, okrzyk tłumu się wzmaga, a mną coraz bardziej wstrząsa panika. Panika do której dochodzi coś jeszcze... Coś pomiędzy ekscytacją a ciekawością. Jaka będzie przegrana? I co znaczy, że Sam chce mnie?

Jestem tak rozkojarzona zamartwianiem się tym i wymyślaniem coraz to nowszych scenariuszy, że nie orientuję się kiedy przegrywam. Cóż, przegrałam w momencie, kiedy tylko chwyciłam kij, więc nie było to wielką niespodzianką.

Tłum klaszcze i krzyczy z entuzjazmem. Niektórzy klepią Sama po plecach, ale jego wzrok nie odrywa się od mojej sylwetki. Znowu obrzuca mnie uważnym spojrzeniem. Zaczyna od długich nóg, poprzez biodra, wcięcie w tali, dłużej zatrzymuje się na dekolcie i w tym momencie rozchyla wargi, aż wreszcie omiata moją twarz i zatrzymuje się na oczach. Uśmiecha się z zadowoleniem, a ten uśmiech nie zwiastuje dla mnie nic dobrego. Ignorując poklepujących go po ramieniu ludzi, rusza w moim kierunku, a ja robię to co zawszę. Cofam się.

Sam kręci głową, wybuchając śmiechem, do którego dołącza kilka innych osób. Zanim mam szansę czmychnąć, czy chociażby o tym pomyśleć Sam jest już przy mnie. Jego ciepłe, duże ręce momentalnie znajdują się na moich biodrach i przyszpila mnie całym swoim ciałem do stołu bilardowego. Na chwilę tracę oddech, przerażona intensywnością tego doznania. Jego biodra znajdują się tuż przy moich, moje piersi dotykają jego torsu i na chwilę, króciutką ale jednak, przestaje mnie obchodzi to, że otacza nas masa ludzi.

Sam przysuwa się jeszcze bliżej, a jego kolano wsuwa się między moje nogi. Pochyla się nade mną i jego ciepły oddech owiewa moją szyję.

— Teraz jesteś moja, Isa — szepce prosto do mojego ucha, a moim ciałem strząsa potężny dreszcz. W podbrzuszu rodzi się obezwładniające pragnienie, żeby poczuć go jeszcze bliżej. — Przez miesiąc, jesteś cała moja.

Zajmuje mi dobrych kilka sekund zebranie myśli i przypomnienie sobie jak używa się mowy.

— Zasady — chrypię, zamykając oczy. Intensywny, męski zapach Sama obezwładnia moje zmysły. — Musimy ustalić zasady.

Cichy chichot wydobywa się w ust Sama. Odsuwa się odrobinę, żeby móc zobaczyć moją twarz. Jest tak blisko...

Odpycham go od siebie gwałtownie, a on zaskoczony cofa się o kilka kroków. Kręci z rozbawieniem głową i wznosi do góry ręce w obronnym geście.

— Co tylko zechcesz, Śnieżynko.

Wciągam głośno powietrze i wyciągam przed siebie rękę, nie chcąc żeby się zbliżał. Znowu się śmieje.

— Żadnych kontaktów fizycznych — mówię szybko, patrząc na niego z powagą. Kiwa głową nie przestając się głupkowato uśmiechać. — Mówię poważnie, Sam. Żadnych pocałunków, żadnego dotykania, żadnego seksu. Nic nielegalnego i kompromitującego.

Robi nadąsaną minę, jak pięciolatek któremu odebrano ulubioną zabawkę.

— Pozbawiasz ten zakład wszelkiej zabawy.

— Ten zakład jest głupi — rzucam ze złością, zaciskając dłonie w pięści. — Powinnam kazać ci iść w cholerę, więc jeśli coś ci nie pasuje, Black powiedz, a rozejdziemy się i...

— Nie — przerywa mi szybko, a w jego oczach lśni coś na wzór lęku. — Nie, pasuje mi. Obiecuję, że będę grzeczny. Słowo skauta.

Krzywię się.

— Nigdy nie byłeś skautem.

Wzrusza ramionami i podnosi w górę prawą rękę.

— Na grób mojej matki.

— Boże, Black twoja matka żyje. — Przykładam dłoń do czoła i kręcę z politowaniem głową, widząc jego wielki uśmiech. Szczerzy się jakby wygrał kilka milionów.

— Co z twoją dziewczyną? — pytam, przypominając sobie kakaową piękność. — Nie będzie miała nic przeciwko temu zakładowi?

Sam unosi brew.

— A co z twoim chłopakiem? — mówi identycznym tonem. — Nie będzie miał nic przeciwko temu zakładowi?

Z trudem powstrzymuję głośnie prychnięcie, które pcha mi się na usta. Zamiast tego patrzę jedynie na niego nieprzychylnym wzrokiem. Kiedy tylko wspomina o Robbiem czuję się naprawdę podle. Nie mogę mu powiedzieć, że spotkałam jego brata i przez miesiąc będę na jego każde zawołanie. Robbie mógł być wyrozumiały, ale to przekraczało wszystkie granice.

— Swoją drogą nie wiedziałem, że mam dziewczynę — dodaje Sam, szczerząc zęby.

Marszczę brwi.

— Piękna ciemnoskóra kelnerka, z którą rozmawiałeś na zapleczu? — Podsuwam sugestywnie.

— Aa! — Sam uderza się ręką w czoło. — Margot. Nie, nie jest już moją dziewczyną.

— Była dziewczyna? — upewniam się, a serce bije mi szybciej w piersi.

Sam śmieje się cicho i przejeżdża ręką po włosach. W oczy znowu rzuca mi się jego tatuaż. Michelle.

— Raczej była żona — oznajmia.

Żona, powtarzam sobie w myślach, a gdzieś we mnie rodzi się nieprzyjemne uczucie na samą myśl o tym, że mógł kochać kogoś na tyle, żeby się z nim ożenić. Nie mam prawa tego czuć. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro