Rozdział szósty
Poniedziałek to zdecydowanie najgorszy dzień tygodnia. Myśl o tym, że czeka mnie dziś osiem godzin wykładów, a potem jeszcze cztery kolejne dni wstawania o szóstej rano, nie pozwalała mi zasnąć już godzinę przed budzikiem. W głowie wciąż powtarzam sobie "byle do piątku".
Już z samego rana Tobias zasypywał mnie wiadomościami. Może nawet dzięki temu wstawanie z łóżka było przyjemniejsze. Od samego początku nie ukrywał, że chce się ze mną spotkać, ale wciąż nie byłam przekonana.
Schodzę na dół, gdy woła mnie mama. Od razu informuje mnie, że w piątek wyjeżdża do sąsiedniego stanu na romantyczny weekend z jakimś gościem poznanym przez neta.
- Co ty o nim wiesz? - unoszę się. Czuję się trochę, jakby rolę się odwróciły i to ja muszę pouczać własną matkę, aby nie zrobiła nic głupiego.
- Nie martw się, nie wywiezie mnie jako towar na targ ludźmi, mamo. - śmieje się lekceważąc moje uwagi.
- Bardzo śmieszne. - podsumowuję, udając się do wyjścia.
Zamykam drzwi lekkim trzaśnięciem. Nie wiem dlaczego, poczułam złość. Kilka minut później znajduję już pod domem przyjaciółki, która rozwesela mnie pozytywnym humorem.
- Co robimy w weekend? - pyta.
- Jest dopiero poniedziałek.
- Halo, próbuję szukać pozytywów.
- Eh, niech ci będzie. Mam wolną chatę od piątku.
- I dopiero teraz się o tym dowiaduję? - pyta entuzjastycznie.
- Ja też wiem od dziesięciu minut.
- A więc?
- Nawet o tym nie myśl - pouczam ją wzrokiem.
- Oj, no nie daj się prosić. Kiedy ostatnio zrobiłaś imprezę? Zastanówmy się, hmmm nigdy.
- Charlie...
- Zawsze mówisz, że nic nie dzieje się bez przyczyny.
- I? - pytam ze znudzeniem.
- Los chce żebyś zrobiła domówkę, dlatego wysyła twoją mamę daleko od domu. - mówi tak, jakby opisywała jeden z siedmiu cudów świata.
- Przemyśle to okej? - mówię, żeby skończyć temat, chociaż słowa Charlie dają mi do myślenia.
Kiedy tylko przekraczam mury szkoły, wiem, że ten dzień nie może być przyjemny. Wystarczy spojrzeć na twarze wszystkich fałszywych "koleżanek" z grupy, które tylko czekają, na każde twoje potknięcie, żeby mieć nowy temat do plotek, a uśmiech od razu znika z mojej twarzy. Dwadzieścia dwie dziewczyny na siedmiu chłopaków to niezbyt sprawiedliwy przydział. Mogę nawet przyznać, że zazdrościlam płci przeciwnej, tego że w tak małej grupie mogą trzymać się razem, podczas gdy zamkniecie dwadziestu kobiet w jednym pomieszczeniu grozi trzecią wojną światową.
- Weź mi nic nie mów, byłam tak pijana, że jedyne co pamiętam z tej imprezy, to jak Stev budził mnie, bo zasnęłam na trawniku. - słyszę rozmowę dziewczyn, mijając próg drzwi do jednej z sal.
Ach zaczęło się przechwalanie.
- Ty to chociaż coś pamiętasz. Nigdy więcej nie tknę wódki, przysięgam. - odezywa się Lucy, sącząc kawe z logo Starbucksa.
- Mówisz tak co tydzień. - odpowiedziada jej najlepsza przyjaciółka Maya.
- Strasznie żałuję, że mnie tam nie było. - odzywa się kolejna z dziewczyn.
- Nadrobisz to w ten weekend. - straszny haos przerywa głos Charlie. - Tris robi domówke w sobotę, wszystkie jesteście zaproszone.
Halo!? Też tu jestem.
Dziewczyny ucieszyły się i zaczęły dopytywać mnie o szczegóły, których oczywiście nie miałam ustalonych. Jednocześnie było zdziwione, ponieważ wiedziały, że nie przepadam za tego typu rozrywką.
- Dzięki. - szepczę nieczule do przyjaciółki, na co rzuca sztuczny uśmieszek.
***
Przez cały tydzień głównym tematem wszystkich była sobotnia impreza, do której z każdym dniem coraz bardziej się zniechęcałam. Nigdy nie lubiłam przebywać w dużym tłumie, tym bardziej pijanych osób. Domyślałam się, że będę musiała wszystkich pilnować, żeby mój dom po wszystkim był w całości.
Wszystko na szczęście ma swoje plusy. Tobias nie brał pod uwagę opcji, żeby nie pojawić się na imprezie. Ja też cieszyłam się, że wreszcie porozmawiamy inaczej, niż przez messengera.
Zapasy alkoholu zajmowały większą część mojej spiżarni, już dwa dni przed imprezą. Ku mojemu zdziwieniu mama nawet tego nie skomentowała, chociaż przyznam, że gdy otworzyła drzwi od tego pomieszczenia, myślałam, że zejdzie na zawał. Prawdopodobnie nie chciała odradzać mi imprezy, ponieważ wiedziała, że gdy zajmę się organizacją, nie będę wtrącać się w jej wyjazd.
Odkąd zaszła w ciążę, skończyło się jej życie prywatne i jak każda matka zaczęła żyć za dwóch. Zawsze podziwiałam ją za to, że poświęciła dla mnie wszystko, w dodatku będąc zdana sama na siebie, godząc to z pracą, zmianami mieszkania, a w końcu nawet kupnem domu. Teraz, gdy jestem już dorosła ma czas dla siebie, czas na przyjaciół, facetów, podróże. Myślę, że nie byłabym przeciwna, gdyby związała się z kimś na stałe, a nawet wyszła za mąż.
Przecież nie jest jeszcze taka stara.
Zgodziłam się na imprezę tylko dlatego, żeby sprawić przyjemność Charlie. To ona zaprosiła gości, zagrała muzykę, wybrała alkohol i zamówiła pizze. Ja nie przywiązywałam uwagi nawet do własnego wyglądu, chociaż przyjaciółka postanowiła, że będę wyglądać jak "księżniczka".
Ostatecznie ubrałam koronkową, bordową sukienkę, do czego zmusiła mnie Charlie. Sama miałam z nią kiepskie wspomnienia.
Prawie dwa lata temu, po kilku dnia usługiwania mamie, wreszcie pozwoliła mi na moją pierwszą domówke. Miałam wtedy siedemnaście lat i było to dla mnie mega ważne wydarzenie, tym bardziej, że miało być tam wielu znajomych Mikego. Pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz i to właśnie była ta okazja. Której dziewczynie nie zależy, żeby dogadywać się z kolegami chłopaka? Trzeba również dodać, że w tym wieku, jednym z powodów do zrobienia dobrego wrażenia, była ilość wypitego alkoholu. Mogłabym opowiadać o tym dniu wiele, ale nie wiele potrafię sobie przypomnieć. I właśnie z tego powodu nie pamiętam, jak skończyła się impreza... Ponieważ sama się skończyłam.
***
Wybija godzina dwudziesta, a mój dom przypomina już trochę klub. Pełno tańczących osób (niektórych nawet nie znam), hektolitry rozlewanego w kieliszki alkoholu i zapach świeżo upieczonej pizzy. Ludzie bawią się na tyle dobrze, że nikt nie zauważył nawet, kiedy zniknęłam z niej na prawie godzinę.
Tobias ostrzegł mnie, że może się spóźnić, a ja nie zamierzałam wyczekiwać go całą imprezę, chociaż przyznam, że nawet tańcząc, przyglądałam się drzwiom.
Jakiś czas przed północą ciężko jest znaleźć trzeźwą osobę. Doszły mnie słuchy, że ktoś orzygał całą toaletę, jakaś małolata śpi w mojej wannie, a Brandon posuwa już trzecią laskę na łóżku mojej mamy. Charlie wciąż tańczy z nieznanym mi wcześniej chłopakiem, który wygląda dla niej trochę za grzecznie. Co jakiś czas rzuca mi spojrzenie, mówiące, że coś z tego będzie. Kiedy jej nowy kolega (?) poszedł po coś do picia, podbiegam do niej podpytując o szczegóły znajomości, lecz zamiast odpowiedzi, informuje mnie, że Tobias czeka na mnie w moim pokoju.
- Charlie powiedziała mi, że na mnie czekasz. - zaczynam nieśmiale, wchodząc do pokoju.
Tobias siedzi na moim łóżku, a ja mam wrażenie, że zajrzał do każdego miejsca w mojej sypialni i wie już o mnie wszystko.
- Ciężko było cie znaleźć w tym tłumie.
- Do dziś nie widziałam, że można zgubić się we własnym domu. - śmieję się.
Nie wypiłam wiele, lecz czuję, że muszę się pilnować, żeby nie palnąć nic głupiego.
- A to pewnie twój brat? - chłopak próbuje zacząć rozmowę, wskazując zdjęcie na stoliku nocnym, na którym obejmowałam Mikego.
- Nie mam brata. - serce zaczyna bić mi szybciej i mam wrażenie, że minie jeszcze chwila i zaleję się łzami. - To mój chłopak... były chłopak. - maksymalnie wyciszam swój głos i podchodzę do okna, nie musząc patrzeć, ani na Tobia'sa ani na zdjęcie.
- Wygladacie tu na szczęśliwych. - podsumował. Głos diametralnie mu posmutniał, chociaż próbuje nie pokazać, że trochę go zawiodłam, robiąc mu nadzieję, pisząc z nim całymi dniami, a jednocześnie trzymając przy łóżku zdjęcie Mikea
- Byliśmy szczęśliwi. - głos mi się łamie, zamieniając w szept.
- Musiał być debilem, zostawiając tak wspaniałą dziewczynę.
- Nie mówmy o nim. - kończę temat zanim pierwsza łza wypłynie spod powieki. Chowam zdjęcie do szuflady, a pokój ogarnia ogromna cisza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro