Rozdział XXXVII
Nie wiem, co bym zrobił, gdyby nie Takada, która niespodziewanie stanęła przed rodzicami. Nie mogłem zgadnąć, czy była zatroskana tym, czy im się przypodobam. Wyglądała jednak na niezadowoloną. Zawsze była niezadowolona.
- Cześć. - uśmiechnęła się do mnie lekko. Normalnie święto.
- Cześć, Takada. - odpowiedziałem jej tym samym, wliczając uśmiech.
Starałem się grać wyluzowanego nastolatka z wielkimi ambicjami, takimi na miarę chłopaka dziewczyny z dobrego domu. Rozglądając się po wnętrzu, tym bardziej przytłaczała mnie myśl, że Takada jest z wysokich sfer i ciężko będzie zaimponować jej rodzicom, którzy wydawali się równie nadąsani co ich córka. I tak jak ich dziecko wydawali się nigdy nie zmieniać wyrazu twarzy.
Co prawda nie musiałem im imponować, w końcu nie planowałem z Takadą solidnej przyszłości. Zapewne rozstaniemy się w momencie, w którym stanie się klarowna sytuacja między nią a Kirą. Lub gdy Kira odniesie porażkę. W każdym razie daleko nam do długotrwałego związku, ślubu tym bardziej, ale skoro już mnie zaprosiła, chciałem się jakkolwiek wykazać. Miałem tę odrobinę ludzkiej przyzwoitości, aby nie robić jej problemów.
- Więc studiujesz to samo co Takada, zgadza się? - zagadnęła mnie jej matka, gdy już usiedliśmy przy stole i z ozdobnych kieliszków sączyliśmy wino.
Szczerze mówiąc, alkohol nie był dobry, patrząc na to, w jakim miejscu się znajdowaliśmy. Domyślałem się jednak, że uznali, że szkoda marnować pieniędzy na osiemnastolatka bez wyrobionego gustu w sprawie procentów. Nie, żeby osiemnastolatkowie w obecnych czasach sobie żałowali, jednak rodzice Takady byli ze starszego pokolenia i pamiętali inny świat.
- Tak, całe szczęście dostałem szansę na studiowanie z tą piękną kobietę. - odpowiedziałem z szarmanckim uśmiechem.
Niestety wydawało mi się, że średnio podziałało na Takadę, która siedziała sztywno z grobową miną. Jej rodziców tym bardziej nie ucieszyła moja odpowiedź.
- Jak sobie radzisz na kierunku? Jakie masz oceny? - pałeczkę przejął pan domu. - Jak widzisz swoją przyszłość?
- Oceny mam wystarczająco dobre, aby jakoś się utrzymać. Swoją przyszłość widzę w kolorowych barwach.
- Jakie to barwy?
- Jasne. Żwawe. Zarobki powyżej średniej krajowej.
- Jak zamierzasz tego dokonać? - do rozmowy znów wtrąciła się matka Takady. - Utrzymywanie rodziny to poważna sprawa.
Na jej pytanie miałem ochotę westchnąć lub przewrócić oczami. No tak, planowanie ślubu i dalszego życia swoich pociech to chyba ulubione zajęcie rodziców. Mimo to przykre było, że zamiast pytań o zainteresowanie, poglądy na życie czy sytuację polityczną w kraju, czym zazwyczaj interesowali się ojcowie, jestem wypytywany o przyszłe zarobki. Tak jakby ta kolacja była proszeniem o rękę Takady, z którą zamierzam mieć potem piątkę dzieci i okazały dom z widokiem na lepszy świat.
- Nie wiem. Mam dopiero osiemnaście lat, czy to nie za wcześnie na plany, które mogą spełznąć na niczym? - zapytałem z fałszywym spokojem.
Nie denerwowałem się, nie byłem też specjalnie znudzony, ale niepokoiłem się tym, w jaką stronę zmierza ta rozmowa. Po wszystkich doświadczeniach miałem w sobie więcej okazywanego otwarcie temperamentu, więc wróżyłem tego wieczoru trzecią wojną światową.
- Młody człowieku. - mężczyzna siedzący przede mną nachylił się lekko, tak, jakby rozmowa miała się przez to stać bardziej poufna. Praktycznie czułem jego ciężki, nierówny oddech na moim policzku. - Mężczyzna musi myśleć o swojej przyszłości i pracować przez całe życie. Oj tak, Japonia pod tym względem jest bardzo dobrym krajem. Tutaj trzeba pilnie pracować, aby cokolwiek osiągnąć, aby żyć na jakimkolwiek poziomie. Nie jest tak, jak w innych krajach, gdzie możesz się nie starać i odnieść sukces, lub harować cały czas i ledwie łączyć koniec z końcem. Japonia ma system. Ma dobry system. Ale trzeba robić wszystko, co w naszej mocy.
W tym momencie pomyślałem, że ten człowiek kocha nie tylko finanse i ciężką pracę, ale i Japonię. Przede wszystkim ją idealizuje. Wszędzie życie zależało od szczęścia i mimo, że faktycznie Japonia była jak jeden wielki ranking, pracując wytrwale, można było spaść. Ale ciężko o inny pogląd u człowieka, który najwyraźniej większość swojego życia spędził w pracy. Takie brednie zapewne pomagały mu przełknąć gorzką pigułkę straconych młodzieńczych lat i życia rodzinnego, którego mimo posiadania żony i córki zapewne nie doświadczył. Jakby nie patrzeć, tak samo, jak mój ojciec, którego też całe życie nie było w domu. Pracowali w różnych branżach i mieli różne motywacje, ale ludzie tego typu zawsze byli dumni z tego, ile pracowali. Chełpili się tym. Jako mały chłopiec nigdy nie rozumiałem tej dumy, bo potrzebowałem ojca, a nie policjanta. Choć chyba nigdy na dobre tego nie zrozumiem.
- Mogę zapewnić, że mam swoje życie pod kontrolą i z całym szacunkiem, nie skończę pod mostem. - odpowiedziałem z uśmiechem, wciąż serdecznym i niezachwianym. Kątem oka spojrzałem na Takadę. Dalej nie pokazywała po sobie żadnych głębszych emocji, jednak wydawało mi się, jakby było jej wstyd. Jeśli jej rodzice nie zrezygnują z głupich pytań, za chwilę będzie jej jeszcze bardziej głupio, ale z mojego powodu. - Mimo tego, że rzuciłem studia.
- Ale... Mówiłeś chwilę temu, że studiujesz z Takadą. - kobieta zmrużyła groźnie oczy.
- Cóż, zrezygnowałem. Przez ostatnie wakacje doszło do mnie, jak przyjemnie siedzieć w domu, a że już po moim obowiązku szkolnym, to czemu by nie. Studia były fajne, ale za dużo pracy. Zrezygnowałem z nich jednak tak niedawno, że jakoś tak dalej nie doszedłem z tą myślą do porządku dziennego. Proszę mi wybaczyć tę drobną pomyłkę.
- W takim razie... Jak będziesz chciał zarabiać? - kobieta pytała dalej, jej mąż za to opadł na krzesło, milknąc.
- Nie wiem. Może zostanę malarzem? Albo mangaką? Och tak, zostanę mangaką. Będę rysował romanse. Albo ecchi, z tym na pewno wybiję się na tyle, że za jakieś dziesięć lat będę mógł wynająć z Takadą mieszkanie. Możliwe, że za jakieś dwie dekady postaramy się o dzieci. Za trzy weźmiemy kredyt hipoteczny na dom. -wypaliłem, udając niezwykle zadowolonego z takich perspektyw. - Może za czterdzieści lat zaadoptowalibyśmy psa, choć nie wiem, czy wyrobilibyśmy się, posiadając jeszcze dziecko. Ale gdyby skończyło dziesięć lat, moglibyśmy je chyba posłać do pracy.
- Ty... Żartujesz? - wydusiła kobieta i lekko się zląkłem, widząc, że jej pytanie nie było żartem.
- Nie... Skądże?
- Znieważyłeś nas, panie Yagami. - odpowiedział mężczyzna, przez co niechętnie skierowałem na niego wzrok. Wyglądał nieco strasznie, jednak biorąc pod uwagę to, że podobne miny czasem robił mój ojciec, nie zląkłem się. - Życzyłbym, abyś nie spotykał się więcej z Takadą.
- Całe szczęście Takada jest dorosła, ale obiecuję, że przemyślę tę kwestię.
- Masz się z nią nie spotykać. Nie chcę, abyś sprowadził ją na złą drogę.
- Mój Boże, rzucić studia... - zawtórowała mu cicho kobieta, skrywając twarz w dłoniach. Przez tą ciężką i przykrą atmosferę czułem się trochę tak, jakby komuś stało się coś bardzo złego.
- Będę się spotykał z Takadą tak długo, jak będzie tego chciała. Będzie w stanie ocenić, jeśli zechcę sprowadzić ją na złą drogę. Jest nie dość, że dorosła, to odpowiedzialna. Wiem, że nie da sobie zrobić krzywdy. - powiedziałem, przekonany do swoich racji.
Nie była to jednak do końca prawda. Takada wydała mi się pogubiona i bardzo podatna na wpływy, zarówno w poprzednim życiu, jak i tym. Miałem jednak wrażenie, że takie słowa lekko naprostują ją do czasu, aż ta nie znajdzie kogoś, kto naprawdę ją uleczy. Kogoś lepszego, cierpliwszego i lepiej rozumiejącego uczucia niż ja.
- Takada, wiesz, że nasze decyzje są dobre, prawda? - kobieta wyciągnęła asa z rękawa, czyli zwróciła się bezpośrednio do podmiotu kłótni. Dziewczyna wydawała się przez to dość zakłopotana i błądziła wzrokiem po pomieszczeniu jakby w poszukiwaniu ratunku. - Zawsze pytasz się nas. A my zawsze ci doradzamy. Przecież nigdy się na nas nie zawiodłaś.
- Ja... Nie wiem. Ale chyba faktycznie jestem dorosła.
- No właśnie. Sami państwo słyszą, jest dorosła. I jestem pewien, że podejmie dorosłą decyzję, aby dalej spotykać się z kimś, kogo lubi. W wieku osiemnastu lat nie trzeba mieć planu na życie, nie trzeba wiedzieć, co się czuje i radzić sobie ze wszystkim, co los stawia nam na drodze. Nawet w wieku Takady nie trzeba tego robić. Zawsze w życiu pojawią się źli ludzie, złe wybory i złe wspomnienia, bo nawet wasza córka jest tylko człowiekiem. Mój Boże, jak można był tak ograniczonym. - podniosłem się z miejsca, kątem oka dostrzegając, jak mężczyzna ciężko przełyka ślinę. Chyba uderzyłem w punkt, który zabolał ich najbardziej. Choć miałem wrażenie, że powiedzenie tego na głos najbardziej zraniło Takadę, bo to ona spędziła całe swoje życie na wpasowanie się w schemat. Czułem, że teraz nie mam już jej aż tak za złe tej oziębłości i sztywności. Wszyscy jesteśmy nie tyle ludźmi, ile rzeczami, które wynieśliśmy z domu. Całe szczęście sporą ich część da się naprostować. - Swoją drogą, jeśli już robicie dla kogokolwiek kolację, powinniście wysilić się chociaż o zaserwowanie deseru.
Zakończyłem swój wywód dość szczeniacką odzywką. I skłamałbym, gdybym powiedział, że w tamtym momencie nie poczułem się z tym cholernie dobrze.
***
Idąc pustymi ulicami, czułem radość. Nuciłem sobie coś cicho pod nosem i było mi lekko, mimo że w ustach wciąż czułem smak cierpkiego, taniego wina.
Właśnie dogadałem rodzicom mojej dziewczyny tak, że im w pięty poszło. Nie oznacza to, że się ogarną, ale pierwszy raz miałem taką satysfakcję z powiedzenia na głos tego, co mi się nie podobało. Wierzyłem, że zrobiłem to w słusznej sprawie.
Z tym poczuciem totalnego rozanielenia nie zaszedłem jednak daleko, ponieważ po zaledwie pięciu minutach, być może nawet mniej, dogoniła mnie Takada. Stanęła przede mną i rozłożyła ręce, tak, jakbym próbował jej uciec. Potwornie ciężko dyszała.
- Coś się stało? - zapytałem jakby nigdy nic.
- Nie. Nic się nie stało. - powiedziała, co było niemałym zaskoczeniem. Liczyłem na zganienie, jednak gdy w końcu unormowała oddech i na mnie spojrzała, nie dostrzegłem w jej oczach żalu. - Ja... Dzięki. Może byłeś zbyt bezpośredni, ale chyba potrzebowałam, aby ktoś im to powiedział.
- Wiesz, że to powinnaś była być ty, prawda?
- Wiem. Jednak zarówno w ich oczach, jak i w swoich, nigdy nie byłam dorosła. - powiedziała, opuszczając ręce, tak, jakbym nie miał już nigdzie uciekać. - Wyszło... Trochę dziwnie. I zapewne później będzie jeszcze dziwniej. Ale dziękuję, dobrze się bawiłam tego wieczoru. Było śmiesznie.
Powiedziała, po czym zaśmiała się, jakby faktycznie miała niezły ubaw. Nawet gdy zobaczyłem, że to po części śmiech przez łzy, i tak udzielił mi się jej dobry humor. Uśmiechnąłem się. Nie ma co się smucić nad łzami szczęścia. Zapewne nie będzie łatwo, ale wierzyłem, że jej życie czekają dobre zmiany.
- Też dobrze się bawiłem, dzięki. - poklepałem po włosach dziewczynę, której śmiech dość płynnie zamienił się w szloch. Od kiedy miałem psa, zauważyłem, że moje czułe gesty wobec płci pięknej sprowadzają się praktycznie do tego samego, co robiłem w stosunku do pupila. Ale tak ciężko czasem było je po prostu objąć, pogłaskanie czy poklepanie po włosach wymagało mniejszego kontaktu. - Dbaj o siebie, Takada. Dorośli o siebie dbają. Sami.
***
Do kwatery wróciłem w dobrym humorze. Już od progu jednak doszło do mnie, że dobry humor mam tylko ja. Wszyscy wokół byli przygnębieni, o dziwo nikt nie pracował. Czyżby wszyscy po raz pierwszy umówili się na wspólną przerwę?
Chyba że w trakcie mojej nieobecności przelała się czara goryczy i doszło do jakiejś poważnej kłótni. Ach, wiedziałem, żeby ich nie zostawiać. Wszyscy byli przepełnieni męską dumą, więc zgadywałem, że mimo wspólnej pracy nieprzyjemna atmosfera zostanie jeszcze na długi czas. Jak się okazało, tak faktycznie miało być, tyle że z nieco innego powodu.
- Co jest? Ktoś umarł? - usiadłem obok Ryuzakiego, który jako jedyny niezmiennie spykał coś na klawiaturze komputera.
Być może w grupie śledczej pracującej nad sprawą Kiry nie było to dobre pytanie, ale wydało mi się odpowiednie, bo atmosfera faktycznie była jak na scypie. Jak się miało po chwili okazać, nie chciałem znać odpowiedzi.
- Twój ojciec. - mruknął L z pełną powagą. Nie żartował.
Witam moje jelonki! Jak wspominałam w poprzednim rozdziale, nie przepadam za pisaniem scen z rodzicami postaci, przynajmniej z tymi kłótliwymi rodzicami. Po tym rozdziale doszłam jednak do wniosku, że mimo iż nie lubię, bo mi nie wychodzi, to jakąś dziwną satysfakcję sprawia mi potem sprawdzenie rozdziałów z taką akcją. Być może zawsze jest tak przyjemnie, gdy okaże się, że coś, co nam normalnie nie wychodzi, tak naprawdę nie okazało się takie złe.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro