Rozdział XXXVI
Od kiedy ojciec trafił do szpitala, nie odwiedzałem go. Wiedziałem, że się wybudził i mimo że dalej był bardzo słaby, lekarze określali jego stan stabilnym. Tyle mi wystarczyło, aby wyrzucić z głowy myśli o nim. Gorzej radziła sobie z tym grupa śledcza, która nagle została bez autorytetu. Co prawda to Ryuzaki rządził i niezmiennie z nimi był, jednak Soichiro był dla nich kimś stałym i znajomym. Gdy stracił chwilowo zdolność uczestniczenia w śledztwie, czuli się trochę jak dzieci, których rodzice zostawili z miłym, aczkolwiek nieznanym wujkiem.
- Ryuzaki, uważam, że powinniśmy to sprawdzić. - podałem mu kilka papierzysk, kątem oka zerkając na resztę śledczych.
Brak mojego ojca nie był jedynym problemem. Zaczęło się to, czego najbardziej obawiałem się ja oraz, jak podejrzewałem, Ryuzaki. Czułem, że członkowie śledztwa tracą do L'a ufność. Wydawać by się mogło, że po tym wszystkim, co razem przeszliśmy i wszystkim tym, czego dokonał wspaniały detektyw, jesteśmy już niczym przyjaciele. Że relacje podsycone są bezgranicznym zaufaniem. I na pewno reszta poszłaby w ogień, gdyby brunet im kazał, ale nie zmieniało to ich myśli. Zapewne wszyscy zastanawiali się, czemu są tak bestialsko odsuwani od informacji i czy to na pewno w porządku. Nie byli co prawda młodym pokoleniem, które było gotów siłą wyszarpać swoje prawa, ale zdawali sobie sprawę z tego, co im wolno, a co nie. I czego mogą wymagać.
Ryuzaki tymczasem uparcie myślał, żyjąc śledztwem dziejącym się tylko w jego głowie. Czasem odnosiłem wrażenie, że ma tam dwie osobowości, które stale ze sobą kontemplują i to właśnie dlatego najlepiej pracuje mu się w samotności. Gadał z kimś równie zgranym i inteligentnym. Na pewno ja znajdowałem się wysoko w jego rankingu ludzi godnych poznania jego geniuszu, jednak wiadome było, że przekleństwem ludzi mądrych nieraz jest uważanie, że to oni posiadają całą wiedzę świata. I że są z nią potwornie samotni.
- Dzięki. Na pewno sprawdzę. - oderwał się na chwilę od ciasta, które do tej chwili konsumował, po czym zaczął nieśpiesznie przeglądać materiały.
Dotyczyły znanych wszystkim blizn, tajemniczych znaków na ciele ofiar. Kostnice zostały poinformowane, aby powiadamiać nas o każdym przypadku i stosowały się do tego nakazu lepiej niż prowadzący pewnej stacji. Co za tym jednak idzie, widzieliśmy skalę, na jaką działał Kira. Nie folgował sobie, najwyraźniej okaleczenia faktycznie były przemyślanym zabiegiem. Pytanie tylko, jaki był cel ich tworzenia.
- Podobno Sakura znowu coś nadaje. - usłyszałem za plecami głos Watariego.
Staruszek jak zawsze wydawał się pojawić znikąd i nie zauważyłem go nie tylko ja, ale i reszta grupy. Matsuda nawet lekko się wzdrygnął. Jedynie L pozostał niewzruszony.
- W takim razie przełącz, proszę, na Sakurę. Zobaczmy, co tym razem. - westchnął, jakby szczerze zmęczony użeraniem się z prezenterem. Choć wydawało mi się, że nie miał już na to siły i zapewne zajmie się tym, ale za czyimś pośrednictwem. Może z nudów pośle do Sakury Matsudę, choć wątpię, aby akurat ten śledczy przemówił prowadzącemu do rozsądku.
Watari tymczasem zastosował się do polecenia i po chwili na największym z ekranów wyświetlił się obraz ze stacji. Jak zawsze był prosty, słowo ''Kira'' na białym tle. Od razu jednak wyczułem, że ta audycja będzie nieco inna i jak się po chwili okazało, miałem rację.
- Witajcie. - rozbrzmiał głos, jak zawsze zadowolony, chropowaty, niecny i być może minimalnie czuły, niczym Bóg przemawiający do swoich kochanych owieczek. - Już dawno się nie odzywałem. Tu wasz Kira. Cieszę się, że cały czas zdobywam coraz większe poparcie, to miód na moje serce. Mam nadzieję, że reszta, która nie jest jeszcze do końca przekonana, także wybierze właściwą drogę. Chcę pochwalić moich zwolenników, ale nie do was się zwracam. Zwracam się do śledczych, którym niedawno podsunąłem następną zagadkę.
Nie wspomniał o spotkaniu czy współpracy z Kirami, nie odpowiadał na żaden inny komunikat, choć to nic dziwnego, bo na poprzedni przecież też nie dostał odpowiedzi od żadnej z Kir. Ryuzaki miał rację, zaczęło to coraz bardziej przypominać jakiś szalony scenariusz. Główny Kira (przynajmniej podejrzewałem, że to on) używał telewizji jedynie jako łącznika ze śledczymi. Wydawało mi się, że nie obchodzi go, że inni słyszą. Zależało mu tylko na przekazaniu wiadomości, aby akcja mogła trwać. Skoro nienawidził przegrywać, na pewno był też niecierpliwy, co sprowadzało się do jednego-denerwowała go nasza bezczynność.
- Podpowiedź do tej zagadki macie już u siebie. Z pewnością dobrze ją widzicie. Dobrze zadbałem o to, abyście ją dostrzegli. Ale tutaj... Tutaj macie drugą łamigłówkę, słowną. Pierwszą, o księżycu i słońcu, rozwiązaliście wyśmienicie, więc i z tą sobie poradzicie. To klucz, ale nie liczę, że zrozumie go każdy z was. - kaszlnął teatralnie, co przez syntezator zabrzmiało dziwnie, po czym usłyszałem szelest kartki. To tak długie, że musiał sobie zapisać? I o co chodziło z dobrym rozwiązaniem pierwszej zagadki? Jak to sprawdził? - Wstaje o poranku i pracuje w nocy. Teoretycznie nie śpi, ale statystycznie przesypia aż jedną trzecią życia. Nigdy nie pokazuje się na zewnątrz, a mimo to każdego dnia czuje na skórze chłodną, wietrzną bryzę. Jest otoczony mrokiem i roztacza wokół siebie oślepiające światło. Jego twarz jego ponura i szczęśliwa. Podpowiedź znajdziecie w znakach.
Dodał, po czym komunikat się urwał. Bez pożegnania, bez żadnej podpowiedzi, tylko my, szaro-bury ekran i zagadka bez rozwiązania. Miałem wrażenie, że coraz głupsze te łamigłówki.
- Człowiek przesypia jedną trzecią życia. -mruknął Matsuda.
- Ale człowiek musi spać, a podmiot zagadki tego najwyraźniej nie robi. - upomniał Aizawa.
- To niemożliwe przesypiać jedną trzecią życia i mimo to nie spać. - obruszył się Mogi.
- Niewątpliwe to osobliwa zagadka. Gwarantuję jednak, że rozwiązanie jest i je znajdziemy. - uspokoił ich L.
- Skąd masz pewność? - lubiłem czasem grać przy nim idiotę. Rozkosznie się wtedy irytował, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że wiem tak proste rzeczy.
- Bo Kira nie jest człowiekiem, który chciałby jedynie zająć grupę. Przykro mi to mówić, ale jesteśmy daleko w tyle. Na razie co nie ma powodu, aby nas jeszcze bardziej wyprzedzał. Do tego nie o to mu chodzi. Jest mentalnie dzieckiem, chce się bawić. Najwyraźniej to dla niego mało zabawne, gdy stoimy ze śledztwem w miejscu.
- Czyli mamy mu zapewnić rozrywkę. - stwierdził cicho brunet, jak zawsze po wszystkich.
- Mówisz, jakby to było coś nowego, Matsuda. - sarknął L. Akurat przy Matsudzie detektyw pokazywał zaskakująco dużo uczuć i ekspresji, niestety tej negatywnej.
- Cóż, wy możecie się zastanowić. Ja niestety mam na dzisiaj umówione spotkanie i jakkolwiek bym nie chciał, nie mogę teraz z wami dyskutować. - oznajmiłem, widząc godzinę na zegarku. Niestety zbliżało się spotkanie z rodzicami Takady, na które bez pomyślunku się zgodziłem.
- Co ja mówiłem o wychodzeniu, hm? - zgarnął widelcem śmietanę, której zebrało się trochę na brzegu talerza po cieście. Był w pełni spokojny, choć wydawało mi się, że trochę rozgoryczony moją niesubordynacją. Kolejna wada wielkich umysłów była taka, że lubili mieć wszystkich pod dyktando. Szczególnie innych inteligentnych.
- Przepraszam, tato, mam randkę z dziewczyną. Czy mogę się przedstawić jej rodzicom, zanim uczynię ich córkę wdową?
- Wybiegasz aż do ślubu? Jak na kogoś, kto wiecznie siedzi przy sprawach morderstw, masz bogate życie uczuciowe.
- Zazdrościsz?
- Skądże. Choć może bym się pokusił w imię myśli, że gdy umrę, i tak nie zobaczę łez ani kochanki, ani jej rodziców.
- Bardzo zabawne. Czyżbyś sugerował mi egoizm?
- A nie jesteś egoistą, Yagami-kun?
- Korzystam z przywilejów bycia osiemnastolatkiem. - wzruszyłem lekko ramionami, zgarniając z wieszaka płaszcz. - I jestem egoistą.
- Wróć przed podwieczorkiem, zapewne jako dziecku byłoby ci przykro, gdybyś nie załapał się na ciasto.
- I tak nigdy się nim nie dzielisz. - mruknąłem, ignorując resztę grupy, patrzącą na nas z pewną fascynacją.
Choć lekka żartobliwa nuta w byciu L'a była niespotykana. Wymieniając się z nim zabawnymi uwagami, byłem kilka granic dalej. Granic, do których reszta nigdy się nie zbliży. Nie wiem, czy czułem się z tego powodu błogosławiony, czy może przeklęty. Dobrze było mieć z Ryuzakim dobry kontakt, jednak przy tym czułem się dziwnie. Czułem się, jakbym był jego kolegą i przez to cholernie się bałem, że gdy przyjdzie czas, nie będę mógł zrobić tego, co będzie trzeba. A przecież L nie jest kimś, kto będzie mógł uczestniczyć w historii tworzenia nowego świata.
- Zrobię wyjątek. Ale naprawdę za niedługo wróć, wybrałeś sobie tragiczny moment na jakiekolwiek randki. Mamy kolejną zagadkę do rozwiązania.
- Wiem o tym. - westchnąłem, zgarniając jeszcze na ramię torbę, w której miałem czekoladki dla mamy Takady. Nie wiedziałem, czy to na pewno słuszne, jednak zwykła ludzka przyzwoitość wydawała się tak nakazywać. Chociaż czy to nie dziwne, że moja dziewczyna nigdy nie dostała ode mnie czekoladek, a jej mama już tak? - Do zobaczenia potem. Postaram się nie wsiadać do aut obcych, podejrzanych mężczyzn i nie brać od takich cukierków.
Na moje słowa detektyw jedynie przewrócił oczami, tymczasem reszta grupy z obawą obserwowała, jak kieruję się w stronę wyjścia. Zniknęła ostatnia cząstka Soichiro, stary element ich zwyczajowego otoczenia. Znów zostali sami z tym, czego najbardziej się obawiali. Miałem jednak nadzieję, że przez te kilka godzin L nie będzie zbyt straszny, szczególnie dla Matsudy.
***
Znalezienie adresu Takady było potwornie czasochłonne. Błądziłem i traciłem nadzieję, krążąc od jednego wystawnego domu do drugiego. Była to bardzo bogata dzielnica, w której nigdy wcześniej nie byłem, więc czułem się zagubiony. Całe szczęście w momencie, gdy już miałem dzwonić i pożalić się mojej dziewczynie, znalazłem odpowiedni adres. Domostwo pasowało do opisu, do tego drzwiom towarzyszył dzwonek, który z jednej strony mnie od siebie odpychał, a z drugiej nakazywał się nacisnąć. Zrobiłem tak i usłyszałem zza drzwi krótką, cichą melodyjkę, a następnie kroki. Byłem pełen nadziei, że otworzy mi Takada, jednak, jak się okazało, spotkałem się w progu z jej matką. Od razu wiedziałem po kim moja ''ukochana'' odziedziczyła wygląd, ale przede wszystkim urodę. Choć jej matka też wykorzystała ją w zły sposób, grymas niezadowolenia szpecił nawet najpiękniejsze twarze.
- Dzień dobry. - przywitałem się, uśmiechając w typowy dla siebie sposób. Być może przyprawiało to młode dziewczyny o szybsze bicie serca bądź rozmarzone westchnięcia, jednak dla starej mężatki zapewne wydało się to nad wyraz. Wywnioskowałem to z wyrazu jej twarzy. Ale nie winiłem jej, starzy ludzi czasem tak mają. - Jak zapewne pani wie, nazywam się Light Yagami, chodzę z pani córką. Jestem rad, że mogę panią poznać.
Po tych słowach sięgnąłem do torby i nie rezygnując z uśmiechu, podałem jej czekoladki. Były to te niedobre, z alkoholem w środku, ale znowu uznałem, że dobrze dopasować się do gustów ludzi starszych ode mnie. Jakby nie patrzeć, nie wpadałem do rówieśników.
- Osamu! - zawołała kogoś, podejrzewałem, że swojego męża.
Na czekoladki co prawda spojrzała, jednak, zamiast odpowiedzieć uśmiechem, na co w głębi serca liczyłem, pozostała obojętna.
- Dzień dobry, nazywam się Light Yagami, chodzę z pana córką. - gdy przyszedł, powtórzyłem formułkę i lekko się przed nim pokłoniłem, bo w przeciwieństwie do kobiety wyglądał tak, jakby mógł mi złamać kręgosłup, gdyby miał na to ochotę.
Był rosły i nie ukrył tego nawet czarny garnitur, który teoretycznie powinien go wyszczuplić. Patrząc na niego, zdawało mi się, że jest wręcz przeciwnie. Jego klatka piersiowa wydawała się bardzo rozległa, tak, jakby koszula ledwie mogła ją objąć. Choć nie było to takie dalekie od prawdy.
Ja w moim kremowym garniturze wyglądałem tak mizernie, że w czarnym pewnie bym zupełnie zniknął. Przyznam, że przez ostatni czas schudłem, z twarzy też nie prezentowałem się najlepiej. Starałem się w miarę regularnie jeść i spać te osiem godzin, jednak momentami się po prostu nie dało. Pełną gębą przeżywałem to niesławne, dorosłe życie. Nawet jeśli już wcześniej dobrze się w nim zadomowiłem, obecnie było mi cholernie ciężko.
- Wejdź. - potężny człowiek odsunął się, robiąc dla mnie przejście do małego, aczkolwiek bogato urządzonego przedpokoju.
Nie wiem czemu, ale zerkając nieśmiało na ich twarze, czułem, jakbym samym stawieniem się w ich domu popełnił błąd. Jak się miało później okazać, takich błędów było jeszcze więcej.
Witam moje jelonki! Jak ja nie lubię pisania spotkań z rodzicami postaci, naprawdę. Przynajmniej tymi, z którymi coś jest nie tak. Sama mam w miarę spokojnych, ułożonych i niezbyt staromodnych rodziców, przez co potem pisanie postaci w średnim wieku, które są obrażone na świat, jest trudne. Co prawda zdarzali się sadystyczni nauczyciele, zwariowani dorośli i inni ludzie, na których trafiałam w ciągu swojego życia, jednak zawsze piszę takich bohaterów nad wyraz. Znalezienie złotego środka w tym przypadku to jakaś mordęga i z tego się już chyba nie wyleczę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro