Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXIX


- Większość ludzi twierdzi, że nie może nam się w życiu przydarzyć nic gorszego niż śmierć. Nasza lub kogoś szczególnie bliskiego. - odchyliłem się do tyłu na oparciu krzesła i przymknąłem oczy, drobiąc jedną nogą, jakbym był potwornie zestresowany. - Ale im dłużej jestem w śledztwie, tym bardziej widzę w śmierci tylko liczby.

- Dla nas, na dzień dzisiejszy, to są tylko liczby. Statystyki. To dość bezpieczne i pomocne. Nie będziemy rozwodzić się nad sensem lub bezsensem każdego życia i śmierci, płakać nad ofiarami też nie będziemy. Ważne, aby w głębi duszy wiedzieć, że morderstwa na tak wielką skalę są niewybaczalnym grzechem. - odrzekł brunet, kątem oka zerkając na psa, który grzecznie leżał przy moim fotelu.

Zgodnie ze słowami Ryuzakiego, zabrałem go ze sobą do kwatery. Co prawda mógł zostać w domu, być może by się tam nawet przydał, gdyby wziąć pod uwagę to, co się wydarzyło. Matka miałaby jakieś zajęcie, aby mniej myśleć. Jednak nie chciałem zostawiać z nią zwierzaka, przyzwyczaiłem się już do tego, że jest on moim obowiązkiem.

- Ale jeśli traktować wszystkie ofiary jako dowód sprawy, zło konieczne, to jaki w ogóle jest sens tego wszystkiego? Jeśli nie walczyć o ludzi, to o co? - zapytałem, ciągle w tej samej pozycji.

Kursor lekko migał na przygaszonym ekranie, zapisany do połowy plik czekał na dokończenie. Nie śpieszyło mi się. Choć trafniej będzie powiedzieć, że z nieznanych sobie powodów nie miałem siły.

- Nie wiem. Ludzie walczą o różne rzeczy, każdy ma inne priorytety. Dla twojego ojca zapewne byłaby to duma. Ktoś inny trzymałby się w imię ochrony swoich bliskich, aby stworzyć im lepszy, bezpieczny świat. Jeszcze inni gonią za pieniędzmi, wiecznym szacunkiem czy awansem. Co prawda to życie ludzi jest najważniejsze, ale każdy w środku ma swoje cele. - mruknął, tak jak ja na chwilę odrywając się od pracy.

Byliśmy w głównym pomieszczeniu sami, reszta rozeszła się do swoich pokoi, aby odpocząć. Był środek dnia, jednak takie przerwy od czasu śmierci Soichiro były standardem. Miałem wrażenie, jakbyśmy przez to utracili pewną ważną cząstkę sprawy i w związku z tym zaczynali się powoli nienawidzić. A może nienawidziliśmy jedynie tej bezczynności, którą dusiliśmy w sobie praktycznie od początku.

- A co ciebie motywuje do śledztwa? - zapytałem, gdy mężczyzna podkulił nogi i oparł brodę o kolana.

Zawsze przyjmował taką pozę, tak, jakby zwinięcie się w kłębek mogło uchronić go przed całym złem tego świata. Jak jednak zgadywałem, już i tak wystarczająco nim nasiąkł. Nie można być dobrym detektywem i jednocześnie żyć szczęśliwie. Człowiek całe swoje istnienie poświęca wyższemu dobru.

- Jesteś tak wnikliwy, ponieważ twój ojciec ma dzisiaj pogrzeb? Zazwyczaj nie zadajesz tak bezsensownych pytań.

- Nie, nie chodzi o ojca. Po prostu... Zastanawiało mnie, skąd bierzesz siłę na to wszystko. - westchnąłem, czując, jak pies opiera głowę na moim udzie, tak, jakby wyczuł mój zły nastrój.

Wyciągnąłem dłoń i pomiziałem go lekko po łbie, czując pod palcami długą, gładką sierść. Zwierzak był cały czas przy mnie, a mimo to dalej nie miał imienia. Być może bałem się mu je nadać, bo wtedy utożsamiłbym go z czymś więcej niż jedynie elementem mojego otoczenia. Traktowanie czegokolwiek jak coś więcej niż jedynie fragment krajobrazu było niebezpieczne.

- A ty skąd bierzesz siłę, Yagami-kun?

- Co masz na myśli...?

- Skąd bierzesz siłę. - powtórzył spokojnie.

- To zupełnie inna sprawa. Nie jestem liderem, nie podejmują ważnych decyzji, ale przede wszystkim nie dostaję w zamian nic oprócz satysfakcji. Ale przez to właśnie nie muszę bać się o to, że coś stracę. Użyczam śledztwu fragment mojej inteligencji i czasu, ale na moich barkach nie ciąży tak duży ciężar.

- Nie oznacza to, że ryzykujesz mniej lub nie masz nic do stracenia. Powiedziałbym wręcz, że ryzykujesz więcej od reszty grupy, bo jesteś młody. Masz przed sobą całe życie i ogrom możliwości, dla sprawy rezygnujesz ze studiów i życia towarzyskiego. Straciłeś już całe miesiące na walkę, która może nie przynieść efektów. Więc... Skąd bierzesz siłę?

Zastanowiłem się chwilę, myśląc o mojej sile, którą było pragnienie. Pragnienie władzy i notesu. Chciałem znów być panem sytuacji i czuć się ponad innymi, zarówno tymi obcymi, którzy nie znali mojej twarzy, jak i przyjaciółmi. Jakbym się tak teraz zastanowił, życie było piekielnie nudne i być może to był mój sposób na przetrwanie. Może od zawsze, zamiast robić w korporacji, chciałem jakoś wyłamać się ze schematu i zyskać przewagę nad innymi. Być może pokazać, że jestem tak genialny, jak mi to od zawsze wszyscy zarzucali. A może byłem jedynie psychopatą, który w ten sposób starał się znaleźć swoje miejsce w świecie, bo nie potrafiłem zrozumieć ''zwykłych'' ludzi.

Ostatnio łapałem się na tym, że coraz częściej mimo angażowania się w sprawę, myślałem o sobie jak o innym człowieku. Brałem czynny udział w wydarzeniach i zadomowiłem się w tym świecie, jednak lubiłem myśleć o mojej poprzedniej działalności jak o działaniach brata bliźniaka. Analizowałem, krytykowałem i poddawałem surowej ocenie wszystkie moje kroki, nie potrafiąc dojść do ładu z tym, co uważałem za słuszne. Jednocześnie czułem, że bez względu na to, co postanowię, muszę podążać już tylko jedną drogą. Wiedziałem to, od kiedy podniosłem wtedy notatnik i jako drobny licealista poczułem się kimś naprawdę wielkim.

- Wydaje mi się, że po prostu wnerwia mnie, że Kira wywraca wszystko do góry nogami. Nie mógłbym spać spokojnie, nie wiedząc, kto to jest i jak to robi. - skłamałem, jak zawsze zresztą w takich kwestiach. Moje motywacje były moim słodkim sekretem, który być może wyjawię, gdy L będzie umierał na moich rękach. Choć ponownie nie wiedziałem, czy tak lekko zniosę jego śmierć, a szczególnie cierpienie w jego oczach, gdy zrozumiał, że poległ na zawsze. Zabrał do grobu prawdę, o jaką walczył tyle czasu. Czas. Tylko tego mu wtedy zabrakło, aby cała moja historia potoczyła się inaczej. Ciekawe tylko, czy wtedy też dostałbym drugą szansę.

- To dobry cel. - uśmiechnął się minimalnie, patrząc na mnie tak, jak zawsze. Badawczo i z pewną rezerwą, a teraz jakby zatroskaniem. Sądziłem jednak, że to wina mojego przemęczenia, bo Ryuzaki nie wydawał się zdolny do takich uczuć. Szczególnie w stosunku do podejrzanego. Chyba że poczuł się już tak cholernie samotny. - Wybierasz się na pogrzeb ojca?

- Nie. Raczej nie. A ty? - zapytałem, odczuwając pewną ulgę gdy zobaczyłem, że ten przyjął moją decyzję ze spokojem.

Znając matkę, będzie histeryzować. Matsuda zacznie rozpaczać i wytykać mi, że powinienem pożegnać się z rodzicem, bo ojca ma się jednego. Mogi zapewne zrzuci moje zachowanie na szok i traumę związane ze śmiercią kogoś z pozoru bliskiego. Ryuzaki był ponad nimi i więcej rozumiał, patrzył na świat w perspektywie szerszej niż więzy krwi i reguły, jakimi rządziło się życie w społeczeństwie. Podobało mi się to, bo nie próbował mnie umoralniać. Być może dlatego lubiłem dzielić się z nim opinią.

- Nie. Soichiro był dobrym kompanem do śledztwa i wiele dokonał, jednak, niestety, mam dużo pracy. Poza tym nie byłem kimś bliskim, zaledwie współpracownikiem, któremu nie do końca ufał. Nie czuję się zobowiązany, aby być na ostatnim pożegnaniu. - znów odwrócił się do komputera, jednak przez dłuższą chwilę nic nie robił.

Ostatnio wydawał się jakiś nieswój, być może cała ta sytuacja nawet mu dawała się we znaki. Najpierw piekielnie trudne śledztwo, a teraz ogarnięcie grupy po śmierci ich niedawnego przełożonego. Nawet wytrwały detektyw z doświadczeniem mógł poczuć się po tym wszystkim zmęczony.

- Być może masz rację. - przyznałem, podnosząc się z miejsca. - Mimo wszystko chyba podejdę na chwilę do domu, chcę sprawdzić co z resztą rodziny.

- Jasne, do potem. - odmruknął sennie i bardziej się zgarbił, wlepiając otępiały wzrok w ekran.

Zostawiłem go, otoczonego ciszą, w której mógł pomyśleć. Czasem przychodziło mi do głowy, że to myślenie coraz bardziej go zabija, jednak nic nie mogłem na to poradzić. Przez ostatnie lata nie zajmował się najwyraźniej niczym innym.

***

W domu było cicho. Przejście z ciszy w ciszę było nieprzyjemne, choć tego powinienem się spodziewać po wnętrzu domu, w którym wydarzyła się tragedia. Żadnego śmiechu, krzątaniny, rozmów. Tak jakby zatrzymał się na chwilę czas. Ciężko było nawet określić, czy ktokolwiek tu jest.

- Wróciłem! - oznajmiłem podniesionym głosem, tak jak zawsze sygnalizowałem po powrocie ze szkoły. Choć nie do końca wiedziałem, czy to odpowiednie teraz, gdy w domu bywałem niesamowicie rzadko.

Przez dłuższą chwilę odpowiedziała mi jedynie cisza, potem jakieś niezidentyfikowane mruknięcie z górnego piętra, jakby na potwierdzenie, że ktoś tam urzęduje. Wydawało mi się, że wszyscy z tej żałoby poszli spać, a że uznałem, iż chwila na odpoczynek jest czymś słusznym, udałem się na przechadzkę po domu. Czułem się jak gość i z zaciekawieniem oglądałem każdą, nawet drobną zmianę. Pies dreptał u mego boku na miarę lojalnego kompana, podczas gdy ja z uwagą obserwowałem nowy słoik na ciastka. Ciekawe, że też matce się zachciało zmieniać wystrój akurat teraz...

Odciągnął mnie odgłos skrobania pazurów o drzwi. Od razu wiedziałem, że to mój pies i idąc za dźwiękiem, już szykowałem się na to, żeby go zganić i jednocześnie odkryć, do czego on się znowu chce dobrać. Jak się okazało, drapał tak rozpaczliwie w drzwi od piwnicy.

- No co chcesz? Co? - zapytałem go pieszczotliwie, tak, jakby mógł mnie zrozumieć.

Przez mój ton głosu wydawał się lekko rozpogodzić, jednak dalej co rusz szurał łapą o drzwi, przenosząc wzrok z nich na mnie. Oczekiwał najwyraźniej, że tam wejdę.

- Nic tam nie ma. - lekko zirytowany uchyliłem drzwi i pokazałem mu skąpane w mroku wnętrze pachnące stęchlizną. Od razu uderzył w nas chłód ciągnący od betonowych ścian, świata kilka schodków w dół. - Widzisz? Czym się tak ekscytujesz?

Sam zerknąłem w mroczną pustkę, aby upewnić się, że faktycznie nic tam nie ma. Nie było. Jedynie mrok i ta burza zapachów, wraz ze zmienną temperaturą. Patrząc jednak w ten pozornie niekończący się korytarz zmierzający ku dołowi, odkryłem w swojej głowie wspomnienie. Było mgliste i z początku jedynie balansowało gdzieś na granicy mojej świadomości, jednak po chwili obraz się rozjaśnił i zobaczyłem siebie, klęczącego na ziemi i przerzucającego papiery ze starego kartonu. Bardzo się tym wtedy przejąłem, bo to była moja dokumentacja, ale wystarczył moment, aby wypadło mi to z głowy. Co prawda minęło sporo czasu, jednak gdy już sobie o tym przypomniałem, poczułem nieodpartą chęć zbadania dokładniej sprawy.

- Chodź. - zwróciłem się do psa i pognałem ku dołowi, przeskakując po dwa schodki, a pupil od razu podążył za mną.

Nie zląkłem się ani zimna, ani mroku, który po chwili lekko rozstąpił się po włączeniu zakurzonej żarówki. Piwnica była taka sama i widząc ją, przypomniałem sobie, gdzie dokładnie stał karton. Wracając jednak w to miejsce, nie zauważyłem go. Sprawdziłem jeszcze okolicę, przepatrzyłem metalowe półki, jednak nic, pustka. Miałem chwilowe wrażenie, jakbym wszystko sobie wymyślił i tak naprawdę nigdy nie przeglądał żadnego kartonu. Bo jeśli tak się faktycznie wydarzyło, to powinien tu być. Matka go wyniosła?

Po chwili usłyszałem szelest i przez to wzdrygnąłem się, zerkając karcąco na psa. Jak się okazało, podeptał on kilka opakowań po batonikach, to one były źródłem hałasu. Skąd tu się wzięły opakowania po batonikach?

Gdy rozejrzałem się wokół, doszło do mnie, że całe to miejsce to tak naprawdę jeden wielki śmietnik. Z pozoru uporządkowany, jednak przypatrując się, w kątach, a nawet kartonach leżały śmieci. Spoglądając jednak pod swoje stopy, chciałem aż parsknąć, widząc, na czym stoję. Był to jakiś dokument, zadrukowany jednak w szczególny sposób, z jeszcze bardziej charakterystyczną pieczątką. Podniosłem go i w częściowym mroku zacząłem czytać. Papier lekko rozmókł, do tego miał na sobie odcisk buta, prawdopodobnie mojego. Wyglądało to tak, jakby ktoś zabrał dokumenty i w pośpiechu jeden mu zaginął.

- Jesteś moją terapią, mój drogi. - zwróciłem się po chwili do psa, patrząc na niego z uśmiechem pozornie lekkim i swobodnym.

Papiery były z kolejnej wizyty u psychologa, w miarę świeżej. Specjalista zalecił zakup jakiegoś zwierzątka, najlepiej psa, bo wymaga dużo opieki i troski. Od początku coś mi nie pasowało w tym ''prezencie'', bo rodzice nie przepadali za zwierzętami, ale egzaminy były dobrą zmyłką. Chyba wolałem, aby to one zostały powodem, bo teraz miałem w głowie prawdziwy mętlik.


Witam moje jelonki! Nie wiem co ja wam mam tu napisać, naprawdę. Sprawdzam ten rozdział w drugi dzień świąt, po sprawdzeniu kilku innych i zapchaniu się pierogami oraz kakao. Człowiek w takich sytuacjach już po prostu nie myśli. Choć przy notkach na końcu to ja praktycznie nigdy nie myślę xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro