Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVIII


- Mamo, nie widziałaś może moich świadectw z liceum? - zapytałem pewnego sobotniego poranka.

- Twoje świadectwa? Na pewno gdzieś są... - mruknęła, w zamyśleniu mieszając zupę. Jak zawsze o tej porze i tego wolnego dla wielu dnia, stała w kuchni. - Nie mam pojęcia, gdzie dałam je dokładnie, ale powinny być w piwnicy. Przepatrz kartony, to raczej będzie w jednym z tych mniej zakurzonych. Po co ci świadectwa?

- Jeden profesor chciał zobaczyć, tyran sprawdza wcześniejsze wyniki w nauce każdemu. - mruknąłem, zgarniając z haczyka w przedpokoju klucz do piwnicy.

Wejście do niej znajdowało się pod schodami do mojego pokoju. Pamiętam, że od dziecka bałem się tam chodzić, ponieważ było potwornie ciemno i z wnętrza wydobywały się dziwne odgłosy. Z biegiem czasu dowiedziałem się, że to wiatr tańczący między nieszczelnymi oknami tak świszczy, a nie śmieje się diabeł mieszkający w zakamarkach chłodnych pomieszczeń. Wraz z tą wiedzą i wyleczeniem się z lęku do ciemności, zejście do piwnicy nie było już dla mnie wyzwaniem. Co za tym idzie, obecnie bez problemu udałem się tam w poszukiwaniu potrzebnych dokumentów, z rozczarowaniem odkrywając, że zepsuła się jedyna żarówka oświetlająca wnętrze. Nikt tu często nie zaglądał, a co za tym idzie, nie kontrolował takich rzeczy. Byłem skazany na malutkie, zakurzone okienko, przez które jednak przebijało się na tyle światła, abym widział własne ręce i co nimi chwytam. Po chwili rozpocząłem poszukiwania w tym morzu gratów, przepatrując kartony. Było ich sporo, jedne lekkie a drugie cięższe, niektóre lekko podmokłe i bardziej postrzępione od pozostałych. Co prawda matka kazała mi szukać wśród tych nowszych, jednak moją uwagę przykuło jedno ze starych, rzuconych w kąt pudeł.

Napis na nim niezgrabnie głosił ''Light''. Podejrzewałem, że jego zawartość to zabawki, ewentualnie jakieś albumy ze zdjęciami lub dyplomy z przedszkola. Moi rodzice, tak jak i większość rodziców, przy pierwszym dziecku starali się najbardziej. Chcieli pozostawić mi chyba pewną historię, utrzymać świat w przekonaniu, że ich dziecko faktycznie istniało i stawiało swoje pierwsze kroki, przeżywało pierwsze urodziny i miało ulubionego misia, co zostało dumnie uwiecznione na fotografiach. Nie miałem pomysłu, co innego interesującego mogłoby być okraszone moimi imieniem. Mimo to przełknąłem lekko nerwowo ślinę i klęknąłem, otwierając je niepewnie-stara, zużyta taśma ustąpiła bez oporu.

W środku, zamiast zabawek czy albumów, znalazłem dokumenty. Były zbyt szczegółowe jak na wyróżnienia czy dyplomy. Z początku nie przeglądałem ich dokładnie, tylko zacząłem przebierać, w nadziei poszukując świadectw. Nie znalazłem ich. Za to w połowie przedzierania się przez stos plików, gdy doszło do mnie, że jest ich cały karton, zaprzestałem czynności. Przecież... Nigdy przewlekle nie chorowałem. W szkole zachowywałem się należycie, z prawem nie zadzierałem, więc skąd tu tyle kwitów? A może jednak nie wszystkie są moje?

Usiadłem wygodniej i ostrożnie wziąłem z góry pierwszą kartkę, starając się odczytać treść. Musiałem pomóc sobie światłem z ekranu telefonu, żeby zobaczyć sens w drobnych literkach i pochyłym, niewyraźnym podpisie będącym bardziej parafką. Pismo było skierowaniem.

- Gdzie ja mogłem dostać skierowanie... - mruknąłem sam do siebie, doczytując powoli i to po kilkakrotnie, aby się upewnić.

Psycholog. Dostałem skierowanie do psychologa. Starałem się przypomnieć sobie, czy w poprzednim życiu kiedykolwiek u niego byłem, jednak miałem w głowie pustkę. Na razie nie był to jednak jeszcze niepokój, w końcu mogłem dostać skierowanie do specjalisty z uwagi na wysoką inteligencję. Jak się jednak po chwili okazało, sytuacja nie była jednorazowa. Potem także widywałem się z ekspertem, co jakiś czas psychologiem, a na stałe pedagogiem w podstawówce. Ponadto dostałem kilka szkolnych uwag mówiących o mojej nadpobudliwości i niechęci do innych dzieci. Wszystko okraszone było dodatkowymi wnioskami i kolejnymi skierowania, jakby nikt nie wiedział, w czyje ręce dać mnie następnym razem. Uważnie przeglądałem jednak przy tym daty, widząc, że są to papiery sprzed kilku, czasem nawet kilkunastu lat. Zapewne, gdybym przekopał się przez pudło, mógłbym też znaleźć coś bardziej współczesnego, jednak przerwał mi nieprzyjemny dźwięk, przez który się aż wdrygnąłem. Najpierw prawdopodobnie przeciąg przewrócił puszkę stojącą na jednym z górnych kartonów, potem usłyszałem, jak ktoś, a raczej coś, zbiega po schodach. Zastygłem na chwilę w bezruchu i czekałem do czasu, aż w pomieszczeniu nie zjawił się dobrze mi znany zwierzak. Burek wesoło usiadł obok i merdając ogonem, wypuścił z pyska kilka kopert. Podniosłem je i dokładnie obejrzałem.

- Nie musisz mi przynosić całej poczty, głupku. - mruknąłem, po czym popatałem go obślinionymi kopertami po łbie. Czworonóg wydawał się speszyć, w zawstydzeniu kuląc po sobie uszy. Mimo to popełniał ten błąd raz po raz, zawsze przynosząc mi nie tylko pocztę, ale i część z zakupów przynoszonych przez matkę. Nie mam pojęcia, czy chciał mi się pochwalić łupem, odwdzięczyć, czy zadbać o mój dostatek, jednak miałem wrażenie, że nie oduczy się już takiego zachowania. - Dobrze, nie szkodzi. Chodźmy na górę, zaraz się wybrudzisz.

Westchnąłem, podnosząc się z miejsca. Resztę trzymanych dotąd papierów wrzuciłem z powrotem do kartonu, który następnie kopnąłem w bok, aby nie przeszkadzał w przejściu. Zapominając chwilowo o ważnym i wstrząsającym odkryciu, udałem się na górę w towarzystwie skaczącego wokół, bezimiennego jeszcze stworzenia. Nie znalazłem dla niego na razie nic odpowiedniego, chociaż wydawało mi się, że najbardziej przyległo już do niego ''głupek''.

***

- L dalej nie wziął cię do śledztwa, Light? Coś słabo ci idzie ten podobny obiecujący, prowadzący do wygranej pojedynek. - Ryuuk zarechotał nad moją głową, uważnie pilnując mnie podczas zadań z matematyki.

Był wieczór. Zbliżała się pora dobranocki, chociaż dla mnie dopiero zaczynały się prawdziwe problemy. Zapewne posiedzę do późna, ale tym razem już sam. Shinigami jak zawsze opuszczał mnie kilka minut po zachodzie słońca i ani chwili dłużej. Obecnie niezwykle się z tego cieszyłem, ponieważ bóg śmierci miał dzisiaj ochotę na drażnienie się ze mną.

- To dopiero początek? Czyżbyś miał taką słabą pamięć, że nie pamiętasz, ile lat zeszło mi ostatnim razem, Ryuuku? Szczególnie teraz, kiedy nie mam przy sobie zeszytu. Sam wybrałeś wersję, jaką wybrałeś, więc musisz się przemęczyć. - mruknąłem, skreślając wynik, który przez rozproszenie po raz kolejny wyszedł mi źle. - No, chyba że chcesz jeszcze zmienić zdanie i będę mógł odzyskać notes.

- Nie mogę ci go tak po prostu zwrócić. Należy do znalazcy. A ja nie stoję ani po jednej, ani po drugiej stronie. - mruknął, robiąc przy tym swoją typową minę z rozbieganymi oczami i tępym uśmiechem. - Zresztą jak nic innego ciekawi mnie to, jak potoczy się to starcie. Wiesz dobrze, że dlatego męczę się wśród śmiertelników.

- Zazwyczaj nie wydajesz się bardzo cierpieć.

- W porównaniu do istot tak słabych jak ludzie, ja nie pokazuję znudzenia czy zawiedzenia. Po prostu czekam na to, jak potoczy się akcja... - zarechotał znowu.

Czeka na finał starcia i nie wpiera żadnej ze stron... Drgnąłem lekko, uświadamiając sobie pewien fakt, jakiego przez długi czas nie mogłem rozgryźć. Chwilę po tym, jak ochłonąłem po sprawie z Taylorem i morderstwem przed Sakurą, zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno wszystko jest do siebie takie podobne jedynie z przypadku. Co prawda Ryuuk miał rację, historia śmierci milionów musiała się powtórzyć, ale wątpiłem, że bieg zdarzeń jest taki sam. Dlaczego więc Kira, jeden lub drugi, zależy, ilu ich jest, wysłał nagranie podobne wyglądem i treścią do tej samej stacji, co kiedyś Misa? I dlaczego w chwili pierwszego komunikatu od L'a akurat oglądał telewizję? Przecież Ryuuk zawsze wracał do właściciela notesu wieczorem, z obserwacji morderstw również wynika, że Kira aktywny jest nocą. To mało prawdopodobne, aby akurat tego jednego dnia przestawił swój tryb życia i ślęczał przy telewizorze.

Zerknąłem kątem oka na Ryuuka i poczułem chłodny dreszcz przebiegający po moim kręgosłupie, który bynajmniej nie był spowodowany szpetnym wyglądem boga. Naszła mnie obecnie przerażająca myśl, że być może znany mi i lekceważony przeze mnie shinigami tak naprawdę nie jest taki bezstronny i to nie ja jestem osobą, która ma czerpać z tego profity.

- Coś się stało, Light? - zapytał, widząc najwyraźniej, że zrobiłem się bledszy.

- Nie. Wszystko jest w porządku. - odłożyłem długopis i spojrzałem na zegarek na swoim nadgarstku, który w poprzednim życiu służył mi głównie do odliczania czasu zgonów moich ofiar. Sekundnik zawsze wydawał mi się w takich momentach posuwać wolniej, jakby czterdzieści sekund trwało całą wieczność.

- Chyba muszę już iść... - mruknął cicho, na tym samym zegarku widząc późną jak na niego porę.

- W takim razie idź, Ryuuk. Mam cię zatrzymywać jak zazdrosna kochanka, że pierwszy raz raczysz się przed odejściem odezwać?

Na moje słowa shinigami nie odpowiedział. Jak zawsze lewitując, zaczął się oddalać w stronę drzwi balkonowych, które specjalnie dla niego uchyliłem chwilę wcześniej. Taki rodzaj miłego gestu, mimo że bóg śmierci mógłby przez nie przeniknąć.

Myślałem, że na ten wieczór mam go już z głowy, kiedy w jednej z moich kieszeni rozbrzmiał sygnał dzwonka. Wyjąłem telefon i sprawdziłem, kto dzwoni, co uformowało moje usta w lubieżny uśmiech. Moje zadowolenie najwyraźniej skłoniło Ryuuka do pozostania, ponieważ ten przystanął, odwrócił się i zaczął nasłuchiwać.

- Dobry wieczór, Yagami-kun. - usłyszałem cichy, przepuszczony przez syntezator głos. Mimo to od razu rozpoznałem, że to głos Ryuzakiego. Ten znudzony i zmęczony praktycznie na śmierć.

- Dobry wieczór, Ryuga. Dlaczego dzwonisz? Jestem obecnie w trakcie nauki. - od razu odsunąłem książki na bok, wyrzucając w ogóle z głowy naukę tego wieczoru.

- Przepraszam, że dzwonię dość późno i w takim momencie. Ale chodzi mi o przysługę, o którą prosiłem cię ostatnim razem.

- Rzecz jasna to dalej aktualne. Proś, o co tylko masz ochotę.

- Poproszę. Ale nie chcę robić tego przez telefon. Co prawda linia jest dobrze strzeżona, jednak dalej martwię się o przekazywanie w ten sposób tak poufnych informacji. W dodatku chciałbym z tobą pomówić na żywo, to wszystko nie będzie takie proste.

- Ależ oczywiście, rozumiem. - odpowiedziałem, zaczynając pod stołem lekko drobić nogą z całego tego podekscytowania. Obecnie śledztwo było rzeczą, która budziła we mnie najbardziej skrajne emocje, a czułem, że to właśnie do niego w końcu dostanę zaproszenie. - W takim razie... Gdzie moglibyśmy się spotkać? Mam jutro wolne, więc może zobaczymy się właśnie jutro? Domyślam się, że nie potrzebujemy jedynie bezpiecznego miejsca, ale i czasu.

- Postaram się uwinąć szybko, ale tak, czas nam się przyda. Do tego prosiłbym cię o to, abyś przez noc jeszcze raz dobrze się nad tym zastanowił. Oczekuję, że jutro rano zadeklarujesz swój udział przed tym, jak zdradzę ci wszystkie szczegóły. Nie są to informacje, które może mieć każdy i wolałbym, abyś został wtajemniczony jako ktoś powiązany bezpośrednio z grupą.

Grupa. To słowo zabrzmiało tak słodko. Było pewnikiem, że to właśnie o grupę śledczych chodzi, choć już wcześniej miałem przecież co do tego pewność. Mimo to kolejne potwierdzenie było przyjemne. Jak dobrze wiedziałem przez wcześniejsze doświadczenia, pewności nigdy dość.

- Oczywiście. Zastanowię się, ale wątpię, abym zmienił swoją decyzję. Wierzę, że nie wciągniesz mnie w nic niekorzystnego. - skoro zorientował się już w moich realnych uczuciach, nie ma co odgrywać zdziwienia czy niepewności. - Gdzie w takim razie się spotkamy? Jak już obaj wiemy, dobrze by było, aby miejsce było prywatne. Liczę na to, że już takie załatwiłeś.

- Będziemy mieć wystarczająco dużo prywatności. Nie będę zdradzał ci dokładnego adresu, pojedziesz tam jutro ze swoim ojcem. Jest już poinformowany o sprawie.

- Rozumiem. W takim razie tym bardziej nie widzę przeszkód. - odpowiedziałem i choć czułem zbliżające się w domu piekło z uwagi na moje dołączenie do śledztwa, nic nie mogło zaćmić mi euforii. Ojcu przejdzie. - W takim razie do jutra, Ryuga.

- Do jutra, Yagami-kun. - odrzekł krótko, po tym przerywając połączenie.

Ta krótka rozmowa wystarczyła mi, aby poderwać się z krzesła i opierając ręce na bokach, z triumfem popatrzeć na boga śmierci.

- Widzisz? Już chce mnie w śledztwie. Mówiłem ci, że potrzebuję jedynie czasu.

- Oczekujesz, że ci pogratuluję, że tak się chwalisz? - zapytał, i choć nie zmienił wyrazu twarzy, widziałem w jego oczach pewną pychę.

Mściwa bestia. Oby tylko nie był tak pazerny i niesłowny, jak jeszcze chwilę temu myślałem, ponieważ będę mieć kolejny problem. Być może nawet poważniejszy niż te dotychczasowe.


Witam moje jelonki! Znów powracamy do Ryuuka. Nawet stęskniłam się za tym stworzeniem, w którym zawsze fascynowała mnie ta przejmująca bezstronność. Miał do swojej dyspozycji wieczność i nic nie tracił, więc jedynie obserwował. Był wręcz jak element otoczenia Kiry, a w późniejszym czasie grupy. Ani przez chwilę nie przestał śledzić ciągu zdarzeń, przeżywając w nim kilka dobrych lat. Czasem się zastanawiam, co mu tak naprawdę w głowie siedziało podczas tej swojej cichutkiej obecności przez cały ten czas.

PS: Moi drodzy, niezwykle was przepraszam za jeden dzień opóźnienia. Zaaferowana samotną wyprawą do kina zapomniałam, że w ogóle istnieje coś takiego jak wattpad. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro