Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XLVI


Nie wiem, w którym momencie porozumienie między nami zaczęło znikać. Patrząc na to z perspektywy czasu, myślę, że nie dogadywaliśmy się od początku. Niegdyś byliśmy grupą, jednak teraz... W tym świecie stanowiliśmy jedynie bandę ludzi żyjących śledztwem, które nie posuwało się do przodu. Na domiar złego byłem na tych bezowocnych poszukiwaniach skoncentrowany do tego stopnia, że nie zauważyłem, że warto poszukać czegoś innego. Warto poszukać złotego środka i dyskutować na temat tego wszystkiego, co złe i nieudane. Gdybym wcześniej zauważył, co się dzieje w grupie... Być może wszystko potoczyłoby się inaczej.

- Ryuzaki... Razem z resztą podjąłem decyzję, że nie będziemy już brać udziału w śledztwie. - powiedział Mogi pewnego deszczowego, zimnego poranka, gdy wszyscy zebraliśmy się w pomieszczeniu na dole.

Wydawało mi się, że ten dzień będzie zwyczajny, ale nie był. Tak, jak wiele innych przed nim. Tak jak dzień, w którym w kostnicy zjawiło się pierwsze ciało z tajemniczym symbolem. Tak jak wtedy, kiedy zobaczyliśmy w telewizji program poświęcony chwale Kiry. Tak jak dnia, w którym w budynku komendy słychać było nerwowe pokrzykiwania i wybijanie okien. Każdego dnia, z każdą kolejną tragedią i upadkiem, wmawiałem sobie, że wszystko jest w porządku. Myślałem, że wszyscy dalej jesteśmy pełni zapału.

- Chcecie zrezygnować? - zapytał L, odwracając się na obrotowym krześle w ich kierunku. Pytanie było czystą formalnością. On wiedział, że chcieli.

- Tak. Uznaliśmy, że wszyscy mamy sprawy, których nie możemy porzucić na wieczność. Śledztwo w ogóle nie posuwa się do przodu, wręcz się cofamy. Do tego atmosfera w kwaterze... Nie możemy pracować w ten sposób. Jesteśmy wdzięczni za to, że przez tyle czasu mogliśmy w tym uczestniczyć i stać na pierwszej linii frontu w walce z Kirą. Wiemy, że wygląda to z naszej strony żałośnie, jednak zastanawialiśmy się długo i doszliśmy do takich wniosków.

- Nie, nie jest to żałosne. - lekko pokręcił głową, z ciężką do odgadnięcia miną. Wydawało mi się, jakby szykował się na taką ewentualność od dawna. - Nigdy nie mówiłem wam, że znajdziemy Kirę ani że stanie się to szybko. Ale to trwa potwornie długo i kosztuje was tyle emocji, że nie zamierzam podważać waszej decyzji. Nie byłem idealnym liderem, popełniłem wiele błędów w prowadzeniu was i mam jedynie nadzieję, że rozstaniemy się w zgodzie. Byłbym wdzięczny za wybaczenie i życzenie mi powodzenia.

Pierwszy raz widziałem u L'a tak wiele pokory i spokoju. Spodziewałem się bardziej, że będzie chciał ich odwieść od tej decyzji, mówiąc, że wiedzieli, na co się piszą i już zbyt wniknęli w sprawę. Być może od dawna chciał pracować sam i dlatego jest w tym momencie tak bezuczuciowy, a może już się poddał. Przerażała mnie ta druga opcja.

- Nikt nie ma ci niczego za złe, Ryuzaki. - włączył się Aizawa, któremu najwyraźniej ulżyło, że obeszło się bez kłótni i opryskliwości. Zapewne cieszył się, że wróci do rodziny i znów będzie żył tak, jak powinien żyć mężczyzna w jego wieku. - To my przepraszamy, że nie umieliśmy ci wystarczająco pomóc. Wszyscy wiemy, że poradzisz sobie ze schwytaniem Kiry. Będziemy tylko na to czekać.

- Dziękuję. - kiwnął lekko głową. - Weźcie wszystkie swoje rzeczy, o niczym nie zapominając. Powiem Watariemu, żeby przy wyjściu odebrał od was identyfikatory.

Tym razem to mężczyźni pokiwali głowami. I to by było na tyle. Nie rozstawała się para kochanków, aby zerkać sobie z tęsknotą w oczy i droczyć się, kto będzie tęsknił bardziej. Oni za chwilę wyjdą, zapominając o kwaterze i Ryuzakim, który znów skryje się w cieniu. Tak łatwo było porzucić wszystko to, co w ostatnich miesiącach stało się całym naszym światem. Ciekaw byłem, czy kiedyś będą za tym tęsknić.

- Matsuda. - odezwał się znów L, gdy mężczyźni wycofali się, aby zebrać ostatnie rzeczy i opuścić kwaterę. Brunet na dźwięk swojego imienia się odwrócił. - Przepraszam.

- Wybaczam. - uśmiechnął się lekko i z zawahaniem, jakby nie wiedząc, czemu się tu znalazł i dlaczego teraz odchodzi. Też nie wiedziałem. Wydawał się szczęśliwy, mogąc przyglądać się ekspertom. Tak przynajmniej twierdził. - Powodzenia.

Zakończył i po chwili czmychnął na górę wraz z resztą mężczyzn, którzy nie chcieli przyglądać się temu ckliwemu momentowi. Być może faktycznie pragnęli jak najszybciej wyjść i zapomnieć, bo to będzie bolało mniej niż świadomość, że miesiące ich ciężkiej pracy spełzły na niczym.

- Nie wiem czemu. Być może chodzi o późniejsze rozgrzeszenie. Nie zachowywałem się wobec niego fair. - powiedział, czując na sobie mój pytający wzrok, gdy przeprosił Matsudę. - Co z tobą?

- W jakim sensie?

- Inni idą. Ciebie też nie trzymam na siłę. Nie chcesz wrócić do wcześniejszego życia?

- Ono już nie istnieje. Przestało istnieć, gdy wkręciłem się w sprawę. Złapmy Kirę, dobra?

- Złapiemy. - mruknął, co brzmiało tak smętnie, że sam zaczynałem w to wątpić. Potem podniósł się z krzesła. - Pójdę się przewietrzyć.

***

Z każdą chwilą lało coraz bardziej. Wilgoć wydawała się przedostawać wszędzie. Czułem ją przez zamknięte okno, po którego powierzchni niczym łzy przemykały krople deszczu. Ryuzaki tymczasem długo nie wracał z ''przewietrzenia się'', więc po jakichś dwóch godzinach zacząłem go szukać. Byłem zaniepokojony, miałem złe przeczucia. Wiedziałem, że nie wyszedł poza kwaterę, więc naturalne było, że poszedłem na dach. Doznałem tam uczucia deja vu, bo Ryuzaki faktycznie tam był. Stał i patrzył w górę, w niebo zasnute chmurami. Deszcz siekał, rozbryzgując się na powierzchni dachu, tworzył ścianę nie do przejścia i wiatr nie do przekrzyczenia. Mimo to spróbowałem.

- Pada, wracaj do środka! - krzyknąłem, jednak tak jak myślałem, jedynie spojrzał na mnie pytająco. Znów to nieprzyjemne uczucie powtarzalnej przeszłości, ale i strachu, który od czasu odejścia członków grupy na stałe zakorzenił się w moim sercu. - Pada!

Dalej mnie nie słyszał, więc ignorując złe warunki pogodowe, wyszedłem spod wiaty. W moment poczułem, jak moja koszulka nasiąka, a wilgotna grzywka przylepia mi się do czoła.

- Pada. - oznajmił Ryuzaki, gdy do niego podszedłem. Idiota. Jakbym nie widział i nie krzyczał do niego chwilę temu dokładnie tego samego. - Fajnie.

- Niezbyt, łatwo się w taką pogodę zaziębić. Wracajmy do środka, nie ma sensu tu moknąć.

- Nie przeszkadza mi deszcz.

- Jeśli zachorujesz, będzie ci przeszkadzał. - złapałem go za rękę, starając się poprowadzić w stronę wejścia do ciepłego wnętrza kwatery. Ten jednak uparcie stał. Westchnąłem. - Czego tu szukasz?

- Nie wiem. Ale niebo w trakcie ulewy jest naprawdę ładne. Kiedyś miałem więcej czasu, więc przez szybę oglądałem krople deszczu, które po niej skapywały. W moich stronach wierzyło się, że pada, kiedy Bóg płacze. Ciekawy, jaki powód ma dzisiaj...

- Zapewne dobry. Co rusz wszczyna się wojny, ludzie zabijają się nawzajem, ziemia jest na skraju katastrofy. Doprowadziliśmy świat do okropnego stanu. Ale dalej można go w pewnych kwestiach zmieniać na lepsze, choćby poprzez złapanie Kiry. Więc proszę, wróćmy do środka.

- Nie chcę cię okłamywać, Light. Mam mało czasu. Cholernie mało.

- Mamy dużo czasu. Ale nie możemy marnować go na choroby. - starałem się brzmieć łagodnie, jednak zaczynałem się powoli irytować. I coraz bardziej bać. Potworne uczucie.

- Nie rozumiesz. Ja nie mam czasu. Ty też nie masz go za wiele. - mówił szyfrem gorszym od tego Kiry i cholernie mi się to nie podobało.

- Możesz jaśniej?

- Przepraszam cię. Za to wszystko, a w szczególności za trzymanie cię tak długo.

- Jestem tu z własnej woli. I mogę trwać tak jeszcze dłużej, bylebyśmy tylko złapali Kirę. Pomogę ci to zrobić.

- Nie. Nie mamy czasu. - pociągnął nosem, zaczynając powoli iść przed siebie. - Mogę ci coś powiedzieć?

- Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko.

-Odpuść. W tym momencie odpuść, jeśli chcesz mieć jakąkolwiek przyszłość.

- Co to za przyszłość, w której panuje Kira? Nie wygłupiaj się. Jeśli chcesz mnie spławić, bo wolisz pracować sam, powiedz mi to wprost.

- Nie o to chodzi. To, co mówię, to jedynie dobra rada. Zrobisz z nią, co chcesz, ale pamiętaj, że cię ostrzegałem. - wszedł na krawędź między gruntem a przepaścią. Wyglądał niczym ptak, który zbiera się do lotu. Choć trafniej chyba będzie powiedzieć, że jak pisklę, które chce latać jak jego rodzice, nie wiedząc jeszcze, że nie umie. - Lubię cię, Light. Zapewne zrobiłeś wiele rzeczy, których żałujesz i nie zawsze byłeś ze mną szczery, ale byłeś dobrym pierwszym przyjacielem. Pierwszy raz zrównałem się z kimś umysłem do tego stopnia. To było miłe doświadczenie.

- Złaź stamtąd. - westchnąłem zrezygnowany, przyglądając mu się z nieco większą uwagą. To wtedy dostrzegłem rękaw jego białej koszulki, który nieśpiesznie nasiąkał czerwienią. Część z niej zastygła, tworząc plamę. Ta świeższa mieszała się z deszczem, skapując z jego dłoni. Rozbryzgiwała się na ziemi, blednąc w kałuży wody. Cały świat wydawał się teraz być jak jedna wielka kałuża.- ... Co zrobiłeś?

- Posłuchaj mnie uważnie. - odwrócił się w moją stronę. Jego włosy całkowicie nasiąkły wodą i przylegały częściowo do jego czoła, a częściowo szyi. Lekko drżał. - To już mój koniec. Twój za niedługo też nastąpi i będzie równie niespokojny co mój. Zostałeś już całkiem sam, więc chyba mogę ci to powiedzieć. A raczej nie chcę, lecz wiem, że muszę i chciałbym to zrobić na moich zasadach.

- Zejdź stąd... - zapewne łatwiej byłoby go złapać i ściągnąć, ale krawędź dachu była śliska. Za duże ryzyko.

- Piwnica, Light. Piwnica. - powiedział, totalnie mnie ignorując.

- Piwnica? Co to znaczy? - zacząłem ostrożnie do niego podchodzić.

- Piwnica w twoim rodzinnym domu.

W tym momencie mogłem spodziewać się po nim wszystkiego, ale nie tego, co faktycznie zrobił. Rozłożył ręce i zamknął oczy, po czym spokojnie przechylił się do tyłu, prosto w wielopiętrową przepaść. Gdyby nie to, że stałem blisko, nie zdołałbym rzucić się i złapać go za dłoń. Szczerze mówiąc, było to bezmyślne, jedną ręką zapierałem się o krawędź, a drugą go trzymywałem. Wydawał się zupełnie bez życia, nie próbował chwycić się krawędzi i znów wspiąć na górę. Po prostu wisiał, bezwiednie poruszany przez wiatr.

- Puść mnie. - powiedział, spokojnie jak na kogoś, kto wisiał kilkaset metrów nad ziemią i zaraz miał zginąć.

- Chyba śnisz, idioto. Mamy śledztwo do rozwiązania.

- Właśnie podsunąłem ci jego rozwiązanie. - odpowiedział i pewnie wzruszyłby ramionami, gdyby w tej pozycji mógł.

Bardziej zacisnąłem dłoń na jego nadgarstku, przerażony tym, jak śliski jest od wody. Oprócz wody było na nim jednak coś jeszcze, ciecz bardziej lepiąca i szorstka. Czułem na jego skórze nieprzyjemne wybrzuszenia. To wtedy pokusiłem się o to, aby zerknąć i zobaczyłem dobrze mi znany wzór. Wcześniej sądziłem, że mężczyzna po prostu się okaleczył. A jednak to wyrok śmierci w postaci tych kilku kresek, które miało na ciele wiele ostatnich ofiar Kiry. Starałem się chwycić go jeszcze mocniej, ignorując krew, która przez to mocniej tryskała z ran. Mimo to czułem, jak jego chuda, krucha dłoń powoli mi się wyślizguje.

- I tak jestem skazany na śmierć. Ty też jesteś. Zostało mi do niej jeszcze trochę czasu, ale to mój ostatni bunt względem losu. Dziękuję za naszą współpracę i to, że mnie teraz trzymasz, mimo że ledwie dajesz z tym radę. Pamiętaj o piwnicy. Do zobaczenia piekle, czyśćcu czy gdzie tam się trafia. - uśmiechnął się naprawdę. Pierwszy raz widziałem, jak się uśmiecha i teraz, gdy do tego za jego głową majaczyły budynki sięgające nieba, wyglądało to jak coś, co nie mogłoby się nigdy wydarzyć. - Puść mnie, Light.

Wiedziałem, że to już koniec, a jednak puściłem jego dłoń delikatnie i z niemałym żalem. Potem z jeszcze większym patrzyłem, jak spadał, aż w końcu jego obraz całkowicie zanikł. Przez dłuższą chwilę klęczałem jeszcze przy krawędzi, czując w ręce ciężar mężczyzny, którego już nie było. Ludzie są naprawdę krusi.

***

Biegnąc w stronę domu wprost ze stacji metra, czułem zbyt wiele, aby to opisać. Ani słowami, ani płaczem, krzykiem czy śmiechem. W mojej głowie stale odbijał się obraz Ryuzakiego mówiącego mi o piwnicy, a następnie zachęcającego, abym go puścił. Doszło do mnie, że to wtedy był naprawdę pogodzony ze śmiercią i cieszyła mnie myśl, że najwyraźniej stanowiła ona dla niego ukojenie. Jednak ja dalej żyłem i tak naprawdę zostałem zupełnie sam. Nigdy nie byłem sam, więc teraz, kiedy reszta śledczych odeszła, ojciec zmarł, a Ryuzaki chwilę temu popełnił samobójstwo, musiałem ze wszystkim poradzić sobie w pojedynkę.

Zacisnąłem w pięść rękę, na której wciąż miałem zaschłą krew Ryuzakiego, po czym wparowałem do domu. Było w nim cicho i ciemno, prawie tak jak wtedy, przed pogrzebem ojca. Wszyscy gdzieś pojechali? Przełknąłem ciężko ślinę i udałem się w głąb domu, który, mimo że znajomy, obecnie sprawiał wrażenie obcego. Chodziłem po nim i słuchałem deszczu, który uderzał w szyby i dach, tworzył upiorną muzykę. Momentami brzmiał prawie jak żałobny marsz. Szczególnie wtedy, kiedy odszukałem drzwi piwnicy i stanąłem przed nimi, łapiąc za klamkę. Nie wiedziałem co tam znajdę, czy krwistą masakrę, czy może papiery, które w końcu pokażą mi prawdę. A może ta piwnica była tylko bzdurą, która powstała w umyśle Ryuzakiego wraz z całą tą beznadzieją i niemocą?

Westchnąłem drżąco i otworzyłem drzwi, gwałtownie i od razu na oścież. Nie spodziewałem się, że stanę oko w oko z Kirą.


Witam moje jelonki! Przez naprawdę długi czas wyobrażałam sobie śmierć Ryuzakiego, bo tak naprawdę od początku wiedziałam, jak umrze. Jeszcze bez szczegółów, ale na pewno na dachu, na którym tamtego pamiętnego dnia w oryginalnej historii obserwował deszcz. Myślę, że był wtedy zmarznięty, przybity i wiedział, że nie zobaczy na własne oczy pojmania Kiry. Ale to może właśnie dlatego wydawało mi się, że był w tamtym momencie bardzo silny. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro