Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XLIV


Dzień był ciepły i spokojny, jak to już bywało w Wammy's, sierocińcu w Japonii, a jednak na końcu świata. Matt, Mello i Near zazwyczaj w takie dni wylegiwali się na kanapie w pokoju białowłosego, jednak dziś mieli inne, bardziej szlachetne zadanie. Tamta rozmowa w słabym świetle przebijającym się przez zakurzone okno w całej trójce zostawiła pewien ślad, który zaowocował tym, co mieli dziś zrobić. 

- Wychowawcy każą wyjść na dwór. - informowali, chodząc od drzwi do drzwi, zarówno tych pokoju najmłodszych, jak i starszych. 

Nie opuścili żadnego pomieszczenia. Wiedzieli, że nie mogą nikogo zostawić. Potem dokładnie jeszcze sprawdzili, czy nikt nie schował się w łazienkach, nie siedział gdzieś w kącie, ukryty przed całym światem. Całe szczęście tego dnia dzieciaki były na widoku i posłusznie wyszły na dwór, czując zapewne wobec starszych respekt. Starszych i ''wybranych''. Już nawet one dostrzegały pewną okrutną faworyzację w stosunku do tych najmądrzejszych towarzyszy. 

- Szybciej, wychowawcy nie będą czekać. - poganiał ich Matt, bo młodsze, roześmiane dzieci biegły do wyjścia, a starsze gawędziły, wcale się nie śpiesząc. Nie mieli wystarczająco czasu, specjalnie wybrali moment, w którym wychowawcy mieli naradę. 

Długo zastanawiali się, jaka chwila będzie dobra. Jasne, że to niebezpieczne przeprowadzać całą akcję, gdy wszyscy opiekunowie są w środku, ale znajdują się w jednym pokoju. Byłoby groźniej, gdyby byli rozproszeni i czujni. Z pewnością zainteresowaliby się, gdyby nagle wszystkie dzieci wyszły na podwórko, nawet te, które nie lubiły przebywać na świeżym powietrzu. 

- Co się dzieje? - zapytał mały chłopiec, który uczepił się jego ręki. 

- Nic niezwykłego. - uśmiechnął się uspokajająco. - Wychowawcy chcą zrobić mały apel. Będą źli, jeśli ktoś się nie zjawi, więc przypilnuj, aby twoi koledzy nie wchodzili do środka, dobrze? 

Maluch pokiwał głową i po chwili puścił jego dłoń, aby żwawo pognać przed siebie. Matt zacisnął wtedy palce w pieść i stanął w miejscu, patrząc na wesołą gromadę z ciężkimi do odgadnięcia emocjami. Nie wiedział, czy czynią słusznie i czy im się powiedzie. Jeśli nie, życie może być, a raczej będzie, jeszcze większym piekłem. 

- Chodź, Matt. - Mello położył na jego ramieniu dłoń i uśmiechnął się pocieszająco. Wszyscy się bali, ale podsycanie wzajemnie swojego lęku na nic im się zda. To, co chcieli zrobić, już się zaczęło. - Near już działa. Musimy się śpieszyć, póki wychowawcy mają zebranie.

Wyszeptał mu przy uchu, aby nie usłyszał nikt poza nim, choćby inne dziecko. Byli w ogromnym spisku, bali się nawet młodszych, którzy mało jeszcze wiedzieli o świecie, sobie, a nawet Wammy's, które pozostawało dla nich przytulnym zakątkiem. 

- Chodźmy więc. - odpowiedział i na chwilę położył swoją dłoń na tej blondyna, po czym odwrócił się i udał z powrotem do środka Wammy's. - Słuchaj... Nie uważasz, że to szczególne przejście jest zbyt ryzykowne? 

- Sprawdziliśmy, wszystko jest z nim w porządku. Będzie prowadziło do wyjścia. Mamy plany, nie przebudowują takich rzeczy co chwilę. 

- A może były fałszywe, właśnie po to, aby wykryć, kto chce uciekać? 

- Nie bądź śmieszny. Obstawiam, że jesteśmy pierwszymi dziećmi, które w ogóle wpadły na coś takiego. - grał swobodę, jednak zestresował się. Faktycznie, tak mogło być. Bo czy dostanie, a raczej ukradnięcie planów, mogło być tak proste? - Teraz już i tak po wszystkim. Robimy to, jasne? Razem. Jak już wpadniemy, to we trójkę. Nie ma się czego bać. 

- Jasne. - kiwnął lekko głową, oddychając ciężej, gdy przekroczyli próg Wammy's. 

Szli korytarzem spokojnie, wyprostowani, z twarzami zwróconymi ku górze. Myśleli chyba, że są jak zwierzyna, która jest silniejsza, jeśli patrzy drapieżnikowi w oczy. Problem tkwił w tym, że nawet jeśli wydadzą się silniejsi, przeciwnik i tak będzie mógł ich pożreć. Życie to nie gra pozorów.

- Osz cholera. - szepnął cicho blondyn, gdy znad przeciwka nadszedł jeden z wychowawców. Co najgorsze nie ten starszy i z reumatyzmem, a ten młody, w pełni sprawny.

Dlaczego zebranie skończyło się wcześniej?

- Gdzie są wszyscy? Mieli siedzieć w pokojach. - mężczyzna rozejrzał się i zmrużył oczy, gdy zauważył gromadkę dzieci bawiących się na dworze. 

- Jak dobrze, że pana widzę! - zaczął Mello. - Mówiłem im, że gdy macie zebranie, nie wolno wychodzić z pokojów. A oni i tak poszli. Mówili, że nie będą się was dłużej słuchać. Wie pan... - zniżył głos do szeptu. - Chyba okres buntu, dzieci tak mają. 

- Niedobrze. - wymruczał mężczyzna pod nosem. - Dzięki, Mello, ogarnę to! 

Powiedział, już w biegu na zewnątrz. Szybkim biegu. Mello od razu spoważniał, znów gubiąc gdzieś twarz posłusznego, zaniepokojonego sytuacją dziecka. 

- Mamy mało czasu. Zaraz dowie się reszta wychowawców. A maluchy zapewne powiedzą, że to my nakłoniliśmy ich, aby wyszły na zewnątrz. 

- Argh, trzeba było powiedzieć tym dzieciakom, że w razie czego to nie my. - Matt uderzył się z otwartej dłoni w czoło. 

- To dzieci, zapewne i tak by się wygadały. Do tego skąd mogliśmy wiedzieć, że zebranie skończy się tak wcześnie? Jesteśmy mądrzy, ale mamy tylko dwanaście lat, nie mogliśmy przewidzieć wszystkiego. - złapał przyjaciela za nadgarstek i pobiegł, ciągnąc go za sobą. - Musimy sprawdzić, jak radzi sobie Near. 

Minęli pokój zebrań, który wciąż był zamknięty. Zza drzwi słychać było głosy, więc pewnie wychowawcy wymieniali żartobliwe uwagi i skrawki codziennych spraw, jako osobliwe pożegnanie. Skoro jeszcze jednak nie wyszli, nie jest tak najgorzej. To dodatkowe sekundy. 

Chłopcy wpadli do biblioteki i zatrzasnęli za sobą drzwi, przez co Near oderwał się od swojego zajęcia. Wykańczał właśnie ostatni baniak benzyny, obok leżało kilka innych, pustych. Zawsze myśleli, że są odgradzani od większości rzeczy z wyjątkiem jedzenia i wiedzy, ale prawda była taka, że łatwo było zdobyć to, czego chcieli. Lecz ponownie, nikt zapewne nie podejrzewał, że kiedykolwiek dzieciaki zechcą się zbuntować. Więc po co chować przed nimi rzeczy takie jak benzyna? 

- Co jest? - zapytał białowłosy, widząc ich niepewne miny i nierówny, spowodowany biegiem oddech. 

- Skończyli zebranie wcześniej. - wydyszał Matt, przez co Near jeszcze bardziej pobladł, choć wydawać by się mogło, że przy jego cerze to niemożliwe. 

- Co teraz? - zapytał, odkładając pusty baniak zaraz obok innych. Jego ręce lekko drżały, nie wiadomo czy z wysiłku, czy ze stresu. 

- Wszystko według planu. Skończyłeś? - blondyn przekręcił klucz w zamku bibliotecznych drzwi. Były stare i miejscami spróchniałe, więc pewnie nie wytrzymają wiele. Ale to nawet lepiej, wychowawcy w końcu i tak mieli się tu dostać, tyle, że za chwilę. 

- Skończyłem. - kiwnął głową. - Trochę szkoda bibliotecznych zbiorów, ale to miejsce jest jednak najlepsze. 

- Wiem. W końcu dlatego je wybraliśmy. - wszedł w środek kręgu stworzonego z benzyny. Tworzyła ona tłuste ślady na podłodze i dywanie, którego część w wybranym fragmencie wyciął Near zaledwie kilka chwil wcześniej, aby po dziś dzień nie rzucał się w oczy. W środku diabelskiego wręcz kręgu było ich wyjście. - Ile mamy czasu? 

- Znając życie, jeszcze z pięć minut. - oszacował Matt. 

- Pięć... Cholernie mało. Near, sprawdziłeś, czy zasuwka działa? 

- Działa. Wszystko jest w porządku. - kiwnął głową. 

Przejście, aby się nie otwierać, było zabezpieczone zasuwką wykradzioną z drzwi starej szopy. Co prawda w nocy, gdy wycinali dziurę, nie mogli używać wiertarki (nie, żeby w ogóle umieli się nią posługiwać) więc przykleili na mocny klej zasuwkę. Może nie było to najlepsze rozwiązanie, ale miało wystarczyć na jeden raz. System polegał na tym, że w dobrej chwili kopną zasuwkę, a ta się przestawi, uaktywniając w podłodze klapę, która działała jak zapadnia. Plan idealny. 

- W takim razie nie pozostaje nam nic, tylko czekać. - powiedział i westchnął, słuchając kroków. 

Wychowawcy zapewne zaczęli orientować się w sytuacji i biegali korytarzami z pokoju do pokoju, z jednego miejsca na drugie. Omijali póki co szerokim łukiem bibliotekę, ale i tu zajrzą. Pytanie, czy wiedzą, kto wyciągnął dzieciaki na dwór i czy w związku tym już szukają trójki swoich ulubieńców. 

- Boję się. - przyznał Near. - Ja mówiłem, że ten plan ma za dużo wadliwych punk... 

- Shh, spokojna głowa. - Mello poklepał go po włosach. - Uda się. Myśleliśmy nad tym przez dużo czasu, wszystko jest sprawdzone. Teraz musimy już tylko czekać. 

Miał dość pocieszania wszystkich wokół, podczas, gdy sam umierał ze strachu, ale najwyraźniej taka już była jego dola jako tego z pozoru najśmielszego. Rola przebojowego, buntowniczego dziecka była fajna do momentu, w którym nie zrzucano na barki odpowiedzialności i lęku wszystkich innych.

- Elizabeth! - usłyszeli po chwili wyraźnie krzyk, który dobiegł z podwórka. - Chodź tutaj, wychowawcy będą źli! 

- Haha, co ty gadasz! Przecież kazali nam zostać w pokojach! - odpowiedział ktoś z góry, dziewczynka mająca zapewne nie więcej niż pięć lat. ''Dlatego nienawidzę bab'', pomyślał Mello. 

W tym samym czasie ktoś zapukał, a raczej załomotał do drzwi, szarpiąc za klamkę. Zaczęło się. Prawdopodobnie wychowawcy faktycznie szukali właśnie ich, i znaleźli. Ile mogą wytrzymać takie drzwi? 

- Mello, nie. - Near patrzył na niego, zły na samą myśl, co ten planuje zrobić. Potrafili już nieźle czytać sobie w myślach, choć trafniej będzie powiedzieć, że białowłosy znał naturę Mello. 

- Przystawcie pod drzwi jakieś biurko i co tam jeszcze znajdziecie, połóżcie na nim jakieś ciężkie encyklopedie. - polecił, otwierając okno. 

- No ty chyba żartujesz. Jest nas trójka, naprawdę chcesz narażać wszystkich?! Nie mamy czasu. 

- Jeśli nie wrócę za jakieś dwie minuty, możecie iść beze mnie. Będę milczał na wasz temat. - powiedział i usiadł na krawędzi okna, wychylając się przez nie. Dziewczynka była piętro wyżej. 

Near tymczasem zamilkł. Nie miał żadnego argumentu, w końcu Mello z własnej woli chciał się poświęcić. To było szokujące i jednocześnie białowłosy był wściekły, bo wiedział, że bez względu na wszystko nie będzie go umiał zostawić. Tak to już było, kiedy razem ucieka się z sierocińca. Człowiek naprawdę przywiązuje się do towarzyszy. 

- Przysuńmy to biurko, Near. - polecił Matt, wywalając z mebla szuflady pełne bibliotecznych kart i innych pierdół. Przez to mahoniowy mebel miał być dla nich lekkszy.

Rzecz jasna chłopak od razu zabrał się do pomocy, Mello tymczasem stanął na parapecie i złapał się rynny biegnącej przy oknie. Nie wydawała się stabilna, ale miał dopiero dwanaście lat, do tego był bardzo chudy. Pięciolatka też pewnie waży niewiele. Postanowił zaryzykować i uczepił się chłodnego metalu, słysząc zduszone krzyki obserwujących go z dworu dzieci, którym nigdy by do głowy nie przyszły takie kaskaderskie wyczyny. Mello zignorował je i piął się po rynnie ku górze, wiedząc, że dla dzieciaków w dole to jedynie zabawa, a dla niego i tej małej dziewczynki sprawa życia i śmierci. Dosłownie i w przenośni. Dziękował w tym momencie za to, że biblioteka jest na parterze, a mała na pierwszym piętrze. Choć przecież nie mogli wybrać pomieszczenia poza parterem, wtedy byłyby nici z ich planu. 

- Wyjdź na parapet, a następnie złap się mnie. - polecił dziewczynce, gdy był już przy jej oknie. 

- Ale wychowawcy...

- Mam w dupie wychowawców. Złap się mnie i nie puszczaj, bo spadniesz i się zabijesz. - zagroził, na co ta, najwyraźniej szanując starszego kolegę, przełknęła ciężko ślinę i posłusznie wyszła na parapet, dając się przygarnąć. 

Blondyn nie podejrzewał, że tak ciężko będzie trzymać pięciolatkę i schodzić jednocześnie po rynnie. Ale tak właśnie było. Nie ważyła wiele, jednak musiał ją jedną ręką asekurować, więc do chwytania się pozostała mu jedna. 

- Mello, nie mamy czasu! - krzyknął do niego z dołu Near. 

U nich, w bibliotece, drzwi były coraz bardziej napastowane. Drewno zaczęło w kilku miejscach pękać, a biurko, na którego blacie ułożyli wyjęte wcześniej szuflady i książki, pod naporem przesuwało się do przodu. Pchane było już przez nie jednego, nie dwóch, a co najmniej trzech ludzi. 

- Już, chwila! - odkrzyknął, zsuwając się nieśpiesznie po rynnie. - George! 

Zawołał jednego ze starszych chłopaków, zaledwie dwa lata młodszego od nich. Ten rzecz jasna podszedł do rynny, zaniepokojony tak, jak cała reszta. 

- Co się dzieje? - zapytał niespokojnie. 

- Łap! - z jakichś dwóch metrów wysilił się i upuścił dziewczynkę tak, aby ta bezpiecznie wylądowała w ramionach kolegi. Całe szczęście tak się stało. - Dziękuję, przyjacielu, do zobaczenia w lepszym świecie! 

Odpowiedział jedynie, ignorując pytanie, po czym wślizgnął się do środka biblioteki, zatrzaskując za sobą okno. Dopiero teraz poczuł, jak śmierdziało benzyną.

- Mello, idioto, długo to nie wytrzyma. - upomniał Near, który wraz z Mattem co rusz starał się dosuwać na nowo biurko. Ale już nie dawali rady, było zbyt ciężkie dla dwójki dzieci. 

- Nie musi. To już czas. - uśmiechnął się lekko i podszedł do odznaczającego się kręgu, stając w jego środku, na miejscu klapy. Zasuwka była dobrze widoczna, świetnie. - Chodźcie. Dłużej ich nie powstrzymamy, drzwi prawie popękały. 

Chłopcy przełknęli ciężko ślinę i jak na zawołanie również zjawili się w kręgu. Chętnie przedłużyliby ten moment, jednak wolność nie będzie czekać na to, aż nabiorą odwagi. 

- Near, chcesz czynić honory? - blondyn podał koledze pudełko zapałek. 

- Ręce mi się trzęsą, nie wiem, czy to dobry pomysł. 

- To ty wymyśliłeś krąg, należy ci się. Mam drugie opakowanie, w razie czego pomogę. - uśmiechnął się lekko, sprawiając wrażenie pewnego. To jego rola. 

- Nie wierzę, że nawet w obecnej sytuacji zwracasz uwagę na takie rzeczy. - westchnął, biorąc pudełko. - Wiesz, że od tej jednej zapałki zależy całe nasze dalsze życie, prawda? 

- Wiem. Ale sądzę, że nie tylko od niej. Od rana nasze życie zależało od każdego małego kroku, a jednak doszliśmy aż tutaj. Zapałka nie jest już tak ważna. - westchnął, patrząc na drzwi. 

Zaczęły się przez nie przeciskać się ręce, potem widać było głowy, a następnie całe ciała, które musiały już jedynie przejść przez biurko i kawałki drewna pełne drzazg. To zajmie chwilę. 

- Dobrze, możesz odpalić. - zdecydował Mello, łapiąc za rękę Matta, który stał i patrzył przed siebie z masą obaw, lęku, ale i radości niczym pisklę, które wybiera się na wolność, zamiast na rzeź. Wszyscy trzej byli jak takie pisklęta. 

Near tymczasem wyciągnął jedną z zapałek i pociągnął nią po drasce, jednak... Nie zapaliła się. Spróbował po raz drugi i trzeci, dalej nic. Ale nie szkodzi. Wyjął kolejną i spróbował ponownie. Drewno z drzwi już jedynie trzeszczało, roztrzaskiwanie przez wychowawców na wiele części, w szamotaninie z biurka spadały książki i szuflady. Dostać się szybko, jak najszybciej, powstrzymać. To był ich cel. 

Near wyjął kolejną zapałkę i spróbował ponownie, z równie marnym skutkiem. Po chwili zdał sobie sprawę, że... Pudełko było wilgotne. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro