Rozdział XLI
Stukanie klawiszy komputera zaburzało ciszę. Był wieczór, wszyscy rozeszli się do swoich pokoi i przynajmniej usiłowali spać. W obecnej sytuacji nie pozostało im nic innego, rzadko kiedy czuli ulgę w innych okolicznościach. To była jedyna metoda na odcięcie się od szarej rzeczywistości.
- Ostatnio wyglądasz gorzej. Dobrze się czujesz? - staruszek nie krył troski.
Gdy patrzył na swojego podopiecznego, apatycznego i pochylonego nad komputerem, czuł w sercu ból. Ryuzaki już nieraz miał ciężkie misje, poświęcał się dla dobra ogółu. Nigdy jednak nie stał na skraju życia i śmierci, nie ocierał się o szaleństwo. Obecnie wydawać by się mogło, że jest tak delikatny, że byle podmuch wiatru go zniszczy.
- Czuję się należycie, jak zawsze. - odpowiedział spokojnie, po czym westchnął i odchylił się na krześle, przymykając oczy. Przetarł je następnie, czując, jak suche są. Bolały go ostatnio bardzo często. Miał wrażenie, że jego wzrok się pogorszył. Dziwne, że dopiero po takim czasie. - Coś się stało, że pytasz, Watari?
- Zawsze pytam, gdy uważam, że coś jest nie w porządku. - lekko się uśmiechnął, co przez gęste wąsy było ledwie widoczne. Jego oczy były przymknięte, ciężko było dostrzec ich kolor. Cały czas rzucały jednak L'owi zatroskane spojrzenia. - To jak? Radzisz sobie?
- Muszę sobie radzić. Szczególnie teraz. Ja... Ja wiem, że jesteśmy blisko.
- Obaj wiemy, że daleko nam do Kiry. Bardzo się starasz, twoi towarzysze też, ale nie oszukuj się, że za chwilę go złapiemy. Nie chcę, abyś za miesiąc jeszcze bardziej się zawiódł i załamał.
- Powiedz, czy mogę zrobić obecnie coś innego? Nie mamy nic. Żadnego konkretnego tropu, podejrzanych, a nawet sposobu, w jaki zabija. I co? Mam teraz usiąść i płakać? A może uznać swoją przegraną? Dobrze wiesz, że ja nie przegrywam. - zacisnął jedną z dłoni na włosach, prawie tak mocno, jakby dostał jakiegoś skurczu. - Na pewno go złapiemy. Niedługo. Musisz w to wierzyć tak mocno, jak ja, rozumiesz?
- Ryuzaki...
- Wierz. Po prostu wierz. Nie mamy nic innego.
- Chcę widzieć rezultaty, a nie wierzyć. Ludzie napełniają swoje serca wiarą i pożywiają się nią niczym na bogatej wieczerzy, ale to jeszcze nigdy nie sprawiło, że było lepiej. Musimy coś zrobić. - z rodzicielską delikatnością złapał go za nadgarstek i ostrożnie zsunął jego dłoń z czarnych kosmyków. Mężczyzna, jakby dopiero teraz uświadamiając sobie, co robił, oplótł ręce wokół nóg przyciśniętych do klatki piersiowej. Znów trwał w tej małej, bezpiecznej przestrzeni.
- Watari... - mruknął cicho i ciężko przełknął ślinę, po chwili jakby rezygnując z tego, co chciał powiedzieć. - Wiem, jakie jest rozwiązanie zagadki.
- Więc? Co to jest? - zapytał spokojnie, nie spodziewając się niczego spektakularnego. Ot kolejny drobny trop, który pomoże wszystkim odzyskać choć trochę nadziei.
- Długo się przypatrywałem symbolom na ciałach ofiar i wtedy doszło do mnie, że to Japońskie znaki. Tyle że niepełne, powiedziałbym wręcz, że rozrzucone. O tutaj, widzisz? - włączył na ekranie zdjęcie jednej z ran na ciele ofiary. - Tutaj masz niedokończone znaki, a tu dwie kreski. Jeśli je dobrze dopasujesz, wyjdą inicjały. L oraz Y.
- L oraz Y? Tylko tyle?
- Tylko i aż tyle. Light Yagami. Jestem prawie pewny.
- Uważasz, że to kolejny dowód na jego winę?
- Nie. Powiedziałbym wręcz, że zaprzeczenie. Nie wydaje mi się, jakby chciał się bawić w coś takiego. Poza tym, czy to nie byłoby zbyt oczywiste? Nie, to na pewno nie jest on. Ale skoro komunikat, jak podejrzewamy, jest od prawdziwego, pierwszego Kiry, to Light musi być dla niego kimś szczególnym.
- Być może upatrzył go sobie, bo to syn komendanta. Poza tym ma tylko siedemnaście lat, z tego, co ustaliliśmy, Kira też jest młody. Jeśli natrafił gdzieś na postać Lighta, mógł uznać go za pewien wzór tej ''dobrej'' strony. Znane są przypadki sympatii w stosunku do wroga, szczególnie poszczególnych jednostek, jeśli wróg składa się z ich dużej ilości.
- To bardzo prawdopodobne. Może to być nawet jakiś kolega z jego szkoły. Uczeń, który był gorszy i teraz stara mu się dorównać na polu prawa, skoro w nauce nie dał rady. A może to jakiś stary policjant, który widział Lighta, gdy ten pomagał w sprawach i to wtedy uznał, że jest bardzo bystry i godny uwagi. Naprawdę nie mam pojęcia. Młody Yagami nie jest społeczny czy zamknięty w sobie, uczestniczył w wielu wydarzeniach i projektach, ale przy tym z naszych obserwacji wynika, że nie poznawał aż tak wielu ludzi. Poza tym... W sumie wątpię, aby tak było. Kira, kimkolwiek by nie był, jest inteligentny i przebiegły. Skoro już poświęca tylu ludzi, to nie po to, aby pokazać podziw dla jakiejś osoby. Czci tylko siebie. - usiadł po chwili normalnie i oparł się łokciami o blat biurka, zamykając na chwilę oczy. - Kto wie, być może Light będzie kolejną ofiarą i też wyląduje w kostnicy z uroczym znakiem na ciele.
- Nie potrzebujemy obecnie utraty większej ilości śledczych. Może tak faktycznie być, ale nie przewidujmy najgorszego.
- Masz rację... - mruknął, zawieszając się na chwilę, która wydawała się trwać wieczność. Jego wzrok zrobił się senny i mętny, brunet na chwilę się wyłączył. - ... Co z dzieciakami w Wammy's?
- Dlaczego zacząłeś teraz o tym myśleć? - zapytał, zaniepokojony tą nagłą zmianą tematu.
To w Wammy's Ryuzaki dorastał, nauczył się wszystkich detektywistycznych sztuczek i kształcił się w każdym kierunku, jaki tylko mógł mu się przydać do śledztw. Był kimś idealnym, wyrósł na śledczego bez grama tęsknoty za czułością, ludźmi i relacjami z nimi. Nie wiedział nawet, co stracił, bo był niczym kocię zabrane zbyt wcześnie od matki. Nie miał gdzie zapoznać się z prawdziwym pojęciem domu, więc traktował tak sierociniec. I mimo że był to dla niego dom, rozmowy o bidulu były między nimi tabu.
- Dzieci mają się dobrze. Sam wiesz, jak to wygląda. Nie wiedzą nawet, co obecnie dzieje się na świecie. Mają spokojne dzieciństwo.
- Wyszukaliście już jakieś specjalne jednostki? - wrócił do pracy, wklepując kolejne zdania na klawiaturze. Chciał sprawiać wrażenie, jakby nie interesowało go to tak bardzo.
- Tak. Mamy pewnych interesujących chłopców. Jednego kojarzysz, to Near. W sumie Mello też znasz. Z początku był jednak skreślony przez temperament. Co prawda z wiekiem mu się nie poprawiło, ale obecnie potrzebujemy dużo wyszkolonych ludzi. Nadchodzą straszne czasy.
- Mello i Near... - wymruczał pod nosem. - Następcy, tak? Jeśli umrę, to oni zajmą się sprawą?
- Tak. Ale spokojnie, na razie nie myśl o śmier...
- Ile oni mają lat? - wyszeptał, ignorując to, co chciał powiedzieć Watari.
- Lat...? Około dwunastu. Near jest trochę młodszy, choć bardziej bystry.
- Dwanaście. To dzieci.
- Wiesz, że w naszym świecie nie ma dzieci, Ryuzaki. Są młodzi, ale nie dadzą sobie zrobić krzywdy. Oni naprawdę są bystrzy i zaradni. - powiedział z pocieszającym uśmiechem. - Dlaczego tak o to wypytujesz?
- Jak to nie ma dzieci...? Dwanaście lat. Chyba moglibyście jeszcze trochę z tym poczekać?
- Nie ma dzieci. - potwierdził twardo. - Sam zaczynałeś bardzo wcześnie. W świetle prawa też byłeś dzieckiem.
- Nie jestem z tego dumny...
- Nie możemy czekać. Z pewnością lepiej by było, gdyby dostali więcej czasu na naukę i zdobywanie doświadczenia, ale nigdy nie wiadomo, jakie nastąpią okoliczności.
Okoliczności... Ryuzakiemu nie podobała się myśl, że jego opiekun tak mocno omija słowo ''śmierć''. Wiedział, że myśli o niej dołują i to dlatego jest od niej tak odpychany, jednak od zawsze lubił prawdę. Do niej w końcu dążył w swojej pracy. Kiedy dostawał tak pieszczotliwe zdrobnienia realnych zagrożeń, czuł się traktowany jak idiota.
- Czyli nie będziecie czekać. Skoro ja nie dałbym sobie rady, oni tym bardziej polegną. Nie mówię, że nieważne jest życie tysięcy ludzi, ale straty geniuszy wyspecjalizowanych w dziedzinie kryminalistyki to potworny ból dla całego świata.
- Dlaczego tak nagle zacząłeś mocno przejmować się ich losem? Spotkałeś Neara, gdy był jeszcze bardzo mały. Mello też. Reszty podopiecznych nawet nie widziałeś na oczy. Dlaczego teraz wypytujesz, jakby to było twoje być albo nie być?
- Mówiłem już, bo straty geniuszy są potwornie ciężkie dla wszystkich. To bez sensu posyłać dzieciaki na śmierć. - zacisnął zęby, przestając uderzać palcami w klawisze. Uznał, że to nie ma sensu, bo mimo podzielnej uwagi i tak od kilku minut produkował same głupoty. - Czeka je bardzo zły los.
- Nie robimy tego od wczoraj... - zaczął, jednak przerwał mu L, który zamaszyście podniósł się z krzesła.
Wyglądał na tak wściekłego i smutnego jednocześnie, że ciężko było na niego patrzeć. Watari był w szoku, bo nigdy nie widział u wychowanka takich emocji. Rzadko widział jakiekolwiek emocje. Być może wcześniej, gdy ten był dzieckiem, wciąż przeżywającym i pełnoprawnym człowiekiem. Ale od kiedy zaczęli pracę, Ryuzaki za bardzo się w sobie zamknął, aby kiedykolwiek pokazać, że coś go trapi. Wszystko dusił w sobie i to wypalało go od środka, przez co był potem jeszcze bardziej niezdolny do odczuwania czegokolwiek.
- To tylko dzieci! Mają po dwanaście lat... Nawet mniej... Naprawdę nie możecie poczekać...?
- Poczekamy, przecież cały czas mamy ciebie.
- Nie, nie na długo. Umrę.
- Proszę, nie mów tak teraz, gdy mamy już trochę poszlak. Wszystko będzie dobrze, rozwiążesz jeszcze wiele spraw. - wysilił się na łagodny i motywujący ton, jednak bał się. Pierwszy raz stał przy tym kruchym, niedożywionym, niedospanym mężczyźnie i się go bał. Zazwyczaj ludzi bierze lęk, gdy dzieje się coś niespodziewanego.
- Umrę, Watari! Nic nie rozumiesz! Nikt nic nie rozumie! Umrę i tak naprawdę nie zrobię nic! - zacisnął dłonie krawędzi blatu, po czym opadł na fotel.
Siedział tak przez chwilę w bezruchu i myślał o całym swoim życiu, zaczynając od dzieciństwa, aż po pierwsze śledztwo, pierwsze rozwiązanie sprawy i pierwszy raz, kiedy kontaktował się z policją. Nigdy nie czuł się wtedy, jakby był jednostką, która samodzielnie myśli i robi, był bardziej jak urządzenie z wgranym oprogramowaniem. Rozważał dużo, ale tylko na temat spraw. Nie potrafił myśleć o niczym innym. Wtedy uznawał to za swój dar, coś, dzięki czemu będzie niczym dobry anioł stróż uczciwych ludzi. Ale prawda jest taka, że całe swoje życie przeżył, będącym martwym. A teraz te dzieci... Słodki Jezu, one były jeszcze przed tym wszystkim. Być może w ich przypadku będzie lepiej? Ale na pewno nie będzie, jeśli pojawią się w grze teraz, gdy wszystko jest już tak spaczone.
- Ryuzaki? - zapytał cicho staruszek, gdy zza fotela dobiegł szloch.
Ryuzaki nigdy nie płakał. Była to kolejna nowa i niepokojąca rzecz. Watari coraz bardziej utwierdzał się w tym, że z jego podopiecznym jest coraz gorzej. Szczególnie teraz, gdy ten zaczął wmawiać sobie śmierć. Ale jak to? Dlaczego? Przecież opracował system doskonały. Człowiek bez ambicji, marzeń ani pojęcia o świecie nie może się załamać. Więc dlaczego L płacze teraz jak dziecko, ocierając niezdarnie coraz bardziej wilgotne policzki?
Wyglądał niczym mały chłopiec, który do tego kulił się tak bardzo, jakby miał zaraz zniknąć. Był tak chudy i zmęczony, że płacząc, śmierć wydawała się głaskać go łagodnie po plecach.
- Kiedy umrę, zajmij się tymi dziećmi, Watari. - zapłakał, zakrywając twarz dłońmi. - Zajmij się nimi, żeby miały lepiej ode mnie.
Wspomniany Watari nie wiedział, co ma zrobić. Co odpowiedzieć. Pamiętał L'a jako dziecko i mimo, że zrobił mu krzywdę, przez tyle lat zdążył utrwalić patrzenie na niego jak na syna. Był jednak człowiekiem interesu, kimś stawiającym dobro ogółu ponad jednostkę. Był uczuciowy, ale nie dawał się ponieść i dlatego teraz, gdy jego tak kochany przecież podopieczny płakał, jedynie ułożył dłoń na jego ramieniu w geście otuchy. Chciał go objąć i zapewnić, że wszystko będzie dobrze i świat nie kończy się w tym małym pokoiku w kwaterze głównej, jednak nie mógł. Każda taka chwila zbliżałaby Ryuzakiego do człowieczeństwa, a zderzenia z nim na pewno by nie przeżył. Jako człowiek, ale przede wszystkim jako najlepszy na świecie detektyw.
Witam moje jelonki! Nie wiem, czy już to mówiłam, ale postać L'a jest dla mnie czymś strasznie skomplikowanym. Z jednej strony jest zamknięty w sobie, z drugiej wiem, że na pewno wewnątrz siebie codziennie toczy jakieś walki. Obecnie, biorąc pod uwagę pewne okoliczności, uznałam, że podaruję mu tę cząstkę człowieczeństwa. Myślę, że w jego życiu nawet żal miał kojące znaczenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro