Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XII


W pewnym momencie życia każdy młody człowiek staje na rozwidleniu wielu dróg i musi wybrać jedną. Zazwyczaj podąża nią na oślep, potykając się po drodze o korzenie życiowych błędów, jednak mimo to trwa w tej wielkiej zagadce. Mało kto się wraca, zwalnia, zastanawia dłużej, niż powinien. Świat nigdy nie czeka i trzeba przystosować się do jego szybkiego tempa. W ten pośpiech wpisywało się pójście na uczelnię, która już od pierwszych chwil mi się nie spodobała. I nie to, że wyglądała źle lub wykładowcy okazali się niekompetentni. Już od początku pierwszoroczni zostali przygnieceni materiałem, który wydawał mi się obecnie najmniej ważną rzeczą. Trzeba było zaliczać znajomość kolejnych formułek, podczas gdy ja miałem ważniejszą misję. Jak mam dzierżyć w swoich rękach losy całego świata, skoro co najmniej dwie godziny dziennie ślęczę przy książkach?

Obecnie błądziłem między tym, co już mam, a tym, co mam posiąść. Szukałem wyjścia z obecnej sytuacji i czułem, że to powoli nadchodzi. W związku z tym poszukiwałem ludzi. Udało mi się póki co zdobyć Misę, a raczej zorientować się przynajmniej w jej sytuacji, ponieważ blondynka aktualnie od mojego towarzystwa wolała alkohol, sporadycznie inne używki i dość rzadkie pojawianie się na swojej uczelni. Została mi jeszcze Takada, do której śpieszno napisałem zaraz po znalezieniu jej numeru, jednak dotąd nie uzyskałem odpowiedzi. Podejrzewałem, że ta ma wielu wielbicieli i nie sprawdza w związku z tym każdej wiadomość, ewentualnie robi to rzadko lub zajmują się tym jej asystenci lub menadżer. Miałem jednak nadzieję na tą pierwszą opcję, w wypadku drugiej nie mam zapewne co liczyć na kontakt przez telefon.

- A wiesz, że Kira... - usłyszałem konspiracyjne szepty grupki nastolatek przemykających obok mnie.

Kira był na językach praktycznie każdej osoby w kraju kwitnącej wiśni, ale i na całym świecie. W Japonii jednak postać zbawcy wywołała szczególne poruszenie, w końcu to tu znajdowało się centrum całego tego zamieszania. Nawet ktoś niezwiązany w ogóle z Azją zdawał sobie sprawę, że to tutaj mieszkają detektywi trzymający rękę na pulsie w tej sprawie oraz prawdopodobnie sam sprawca. Ludzie spekulowali na temat jego płci, wyglądu, wieku i kraju, z jakiego mógł pochodzić mimo mieszkania w Japonii. Plotkowali też na temat rzekomych pomówień w policji, która podobno nie miała należycie spełniać swoich obowiązków. W końcu co to za sztuka złapać jednego mordercę, do tego działającego na tak szeroką skalę? Przewidywano, że pieniądze wędrują z rąk do rąk, aby policjanci kręcili głową i ze smutkiem stwierdzali, że Kira mimo starań jest nieuchwytny. Co prawda dalej były to tylko pomruki, szepty tak nieznaczące, jak tych dziewczyn, które minąłem. Ale wiedziałem, że z czasem takie plotki zaczną przybierać na sile i Japońska policja, a może i każda na świecie, straci w oczach obywateli.

- Jak mija ci dzień na uczelni, Ryuga? - zapytałem, stając przed brunetem, który siedział na ławce i z głową odchyloną do tyłu leniwie łaknął słońca. Chociaż biorąc pod uwagę jego trupią bladość, nie sądziłem, aby lubił wystawiać się na słońce.

Otworzył jedno oko i ''wyprostował się'', gdy przysłoniłem mu ciepły blask. Przez te kilka dni przyzwyczaiłem się, że zawsze był obok, praktycznie jak Ryuuk. Nie pojawiał się wprost na zajęciach, a już na pewno nic na nich nie robił, ale stał się nieodwracalnym elementem mojego otoczenia. Nieraz dostrzegałem go kątem oka, jednak nie dałbym sobie uciąć ręki, że to nie była po prostu moja mała obsesja i kompulsywne poszukiwanie go wokół. Miałem wrażenie, jakby każde nasze spotkanie czy chociażby sporadyczne ''cześć'' wymienione na korytarzu mogło zmienić nasze losy na zawsze. I kto wie, być może tak właśnie było. Przeszłość nauczyła mnie, aby przykładać dużą wagę do drobnostek.

- Dobrze. - odrzekł, przekrzywiając delikatnie głowę na bok, przez co jakaś kość lekko strzyknęła mu w karku.

Być może dzielą nas tysiące lat świetlnych, miliony dni w przód i w tył jednocześnie, pęknięte granice życia i śmierci, ale jedno się nie zmienia-on nigdy się nie wysypia, nie je nic normalnego i ani trochę nie wygląda, jakby nie zbliżał się do swojego końca. Patrząc na jego wychudzoną postawę i podkrążone oczy można poczuć na kręgosłupie nieprzyjemny dreszcz, ale to wciąż Ryuzaki. Co by nie było, cieszyłem się, że on akurat pozostaje taki sam. To wygodne i prostsze niż uczenie się go na nowo.

- Co robisz na dworze? Nie wyglądasz na kogoś, kto lubi wychodzić. - powiedziałem zgodnie z prawdą, rżnąc głupa na temat jego osoby.

Jakby nie patrzeć, w tej rzeczywistości to dla mnie po prostu L. Nigdy nie mieszkaliśmy w jednym miejscu, nie pracowaliśmy razem, nie byliśmy wspólnikami w śledztwie. Obecnie wiedzieć mieliśmy jedynie to, że on jest śledczym, a ja jestem podejrzanym, ale o tym się nie mówi. To jak mała tajemnica między nami, którą znamy tylko my dwaj, a mimo to się nią ze sobą nie dzielimy.

- Przyglądam się. Tamtym ludziom... - mruknął, szczupłym palcem wskazując na znajdujące się niedaleko boisko i kort do tenisa. Można odnieść wrażenie, że ludzie w trakcie męczącego dnia na uczelni nie myślą o sporcie, jednak znalazła się tam garstka osób. - Dobrze im idzie, nie sądzisz? Ten w czerwonej koszulce jest naprawdę niezły.

- Interesujesz się tym? - zapytałem, pozornie bez przywiązania.

- Kiedyś trochę grałem w tenisa, mam o tym pewne pojęcie. - mruknął, mrużąc lekko oczy, gdy przesunąłem się, aby mógł lepiej obserwować. Wraz z tym już nic nie chroniło go przed słońcem.

- Och, naprawdę? Ja też trochę grałem. - powiedziałem, z entuzjazmem na miarę znalezienia mojej nowej życiowej iskierki. W rzeczywistości miałem dość neutralne podejście do tego sportu, jednak nie zaszkodzi zachęcenie go do jednej partyjki. Chyba stęskniło mi się za momentem, gdy odbyliśmy pierwszy pojedynek. Co prawda ten mało ważny, na korcie i o bezpłóciowe punkty, jednak wciąż tak samo ekscytujący. - Może zagramy? Jeśli masz oczywiście czas. Ja mam go obecnie sporo.

- Nie wiem, czy cię przegonię, Yagami-kun. Słyszałem od jednej dziewczyny z drugiego roku, że podobno byłeś dobry. - mimo beznamiętnego wyrazu twarzy, widziałem po nim, że i jego satysfakcjonowała ta propozycja. Wydawał się lekko napiąć niczym zwierzę szykujące się do walki o śmierć i życie. Zaskakujące, że zwykła rozgrywka w tenisa potrafiła wyzwolić w nim dreszczyk adrenaliny i rywalizacji. A może po prostu chciał wygrać, co obaj tak kochaliśmy?

- Jestem pewien, że będziemy mieć wyrównane szanse. W końcu obaj długo nie graliśmy. - odsunąłem się jeszcze dalej, aby dać mu przestrzeń do podniesienia się z ławki. - Dam ci fory.

***

Gdy gramy, słońce wydaje się świecić jaśniej i zsyłać na nas jakieś nieokreślone błogosławieństwo. I podczas gry z nim faktycznie czuję się, jakbym był umiłowany przez siły wyższe. Co prawda nie wyszedłem z wprawy, jednak wysiłek po takim czasie siedzenia przy biurku jest naprawdę dobijający. Mimo to czuję się lekko i swobodnie, jakbym jedynie bawił się ze starym przyjacielem. Zaangażowałem się w tenisa do tego stopnia, że nie zwracałem uwagi na tłum zbierający się wokół kortu. Ludzie, jak to już mieli w zwyczaju, plotkowali między sobą i chichotali, nieraz robili zdziwione miny. Z tego, co udało mi się dostrzec kątem oka podczas krótkiej przerwy, studenci już robili zakłady co do tego, kto wygra.

- Dobrze ci poszło, Yagami-kun. - usłyszałem po chwili znajomy, chrapliwy głos.

Brunet zjawił się obok mnie, wciąż z paletką tenisową w dłoni. Czasem miałem wrażenie, że faktycznie jest niczym Ryuuk, zjawa trzymająca się przy mnie w każdej wolnej chwili. Zjawa, która uważnie obserwuje... Och tak, on z pewnością obserwował. W innym wypadku nie brudziłby sobie rączek robotą w terenie, szczególnie przy sprawie tak ryzykownej, jak ta Kiry.

- Przecież mówiłem, że dam ci fory. - odpowiedziałem ze spokojnym uśmiechem, komentując w ten sposób wynik rozgrywki, rzecz jasna ze stratą dla mnie. Zapewne rozczarowałem tym kilkanaście osób, pozbawiając ich części pieniędzy. Wiadomo, że spory element publiki głosował na mnie. Nieznajomy typ z zastraszająco trupim wyglądem nie wzbudzał sympatii. - Co powiesz na to, aby wyjść na jakieś ciastko?

Zapytałem, myśląc, do jakiego stopnia posunie się w zabawianiu mnie. Jego stała obecność, przywitania, rozgrywka... Ciekawe, czy starał się wgryźć w otoczenie, z pewną naturalnością pragnął wniknąć w moje życie... Czy, no właśnie, urabiał mnie, abym potem nie zwracał na niego już aż takiej uwagi, i z ochotą wszedł do śledztwa. Byłem pewien, że planuje mnie w końcu przyjąć. Modliłem się o to, ile można czekać.

- Nie chciałbym być wścibski... - zaczął powoli, z pewnym zamyśleniem. Prawie jak Misa, tyle że on nie wyciągał faktów z pamięci, a udawał, że ostrożnie waży słowa. On miał wszystko w głowie idealnie posegregowane. - Ale za jakiś kwadrans powinieneś mieć wykład z psychologii. Nie chciałbym robić żadnych uwag co do twojego życia, nic z tych rzeczy. Ale jako laureat wielu ważnych konkursów i wysoko ceniony uczeń nie powinieneś opuszczać zajęć.

Wraz z jego słowami kącik moich ust lekko drgnął, znów ciężko było mi powstrzymać uśmiech. Znał na pamięć mój plan lekcji ze szczegółami co do godziny i przedmiotu, ponadto zapoznał się z moją listą osiągnięć. A do tego nawet nie krył się ani z jednym, ani z drugim. Jest tak samo bezczelny, jak ostatnim razem.

- Masz rację, Ryuga. - odpowiedziałem, używając imienia, jakie usłyszałem podczas wyczytania obecności na jednym z nielicznych wykładów, na jakich się zjawił. Nie mogę się doczekać, aż przedstawi mi się jako Ryuzaki i zaczniemy w końcu działać na poważnie.

***

- Wiesz, mieliśmy dzisiaj bardzo ciekawe zajęcia. - zacząłem kolejną próbę przedarcia się do serca mojego rodzica, nawet jeśli nie byłem do końca pewien, czy je ma.

Ojciec siedział przy biurku i gorączkowo myślał, ja przystawiłem sobie krzesło i usiadłem obok. Czułem się trochę, jakbym faktycznie był tym pierworodnym, dumnym synem mogącym zająć honorowe miejsce u boku ojca. Mieć choć odrobinę jego uwagi, którą ten znajduje dla mnie nawet w dużym zabieganiu. Niestety jedynie się tak czułem, w rzeczywistości mój ojciec swojego wyczekiwanego syna traktował w najlepszym razie jak powietrze. Był w urabianiu gorszy od Misy, zaczynałem się nieco obawiać.

- Wiem, że zapewne średnio cię to interesuje, ale radzę sobie na nich bardzo dobrze. Utrzymuję poziom z liceum, być może nawet wyższy. Jak wiesz, staram się, jak tylko mogę... - kontynuowałem, widząc, że ojciec mimo braku zainteresowania skupia na mnie jakąkolwiek uwagę. Bardzo dobrze. - Martwię się o ciebie, ostatnio jesteś bardzo zmęczony i zirytowany. Wiem, że to sprawa Kiry tak cię wykańcza. Nie chciałbyś, abym nieco wam pomógł? Interesuję się takimi rzeczami, do tego jestem na tyle bystry, że dałbym sobie radę.

- Mówiłem ci już coś o tym. - rzekł cierpko. - Żadnego mieszania się w sprawy policji do czasu, aż sam do niej nie wstąpisz. Szczególnie w przypadku sprawy tak delikatnej, jak ta Kiry. Nie przyjmujemy każdego tak o, na pewno nie losowych uczniów.

Po pierwszych słowach chciałem go z przesłodzeniem zapytać, czy się o mnie martwi, jednak ostatnie zdanie znów zmieniło całą wypowiedź w jawną wrogość i niechęć. Czemu on nie chce zaufać własnemu dziecku? Dlaczego traktuje mnie, jakbym był jego wrogiem? Coś się musiało stać, ale cholera, co...?

Zacisnąłem dłonie na materiale spodni, czując, jak krew zaczyna szumić mi w uszach. Wyraźniej odczuwałem każdy swój oddech, każde pośpieszne uderzenie serca. Miałem wrażenie, jakby moja dusza oddzielała się od ciała i byłem przez to lekki. Czułem się, jakbym mógł stąpać ponad innymi, być panem wszystkich wokół. Zazwyczaj takie stany nachodziły mnie w przypływie złości, byłem wtedy bardzo drażliwy i, mówiąc lekko, niemiły. Czasem byłem też taki mimowolnie, w całkiem zwyczajnych sytuacjach, jednak to złość potęgowała we mnie wszystko to, co najgorsze. Można by stwierdzić, że przecież to normalne, wielu staje się opryskliwych w przypływie irytacji. Ale nie ja. Ja czułem, że to coś więcej... Że to cząstka Kiry, która wybudowała sobie dom w moim umyśle i stale poszerzała swoje lokum, jednocześnie dalej nie przejmując kontroli. Potrzebowała zeszytu. Ja go potrzebowałem. Oboje byliśmy spragnieni znów mieć w rękach coś tak potężnego.

- Rozumiem, tato. - podniosłem się z krzesła z drżącym uśmiechem, dłonie chowając za plecami, aby nie widział, jak zaciskam je w pięści. Lepiej wycofać się, zanim powiem coś, czego potem nie odkręcę. Muszę ochłonąć. - Gdybyś chciał łaskawie pogadać o życiu swojego najstarszego dziecka, będę w swoim pokoju.


Witam moje jelonki! Uwielbiam pisać interakcje między Ryuzakim a Lightem. Według mnie to te postaci, które są silne i totalnie epickie, ale to w duecie osiągają najlepszy poziom. Przynajmniej ja zawsze najlepiej bawiłam się podczas scen z nimi, tomy mangi i odcinki w którym ich drogi się przecinają są według mnie najlepszą częścią oryginalnej fabuły.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro