Rozdział I
Misa... Takada... Gdzie jesteście? Gdzie są ci wszyscy ludzie, którzy otaczali mnie od początku? Z kim ja szedłem po to wszystko?
Teraz widzę tylko światło. Nie jest jasne ani boskie. Jest po prostu światłem, które pada na moje bezsilne ciało. Stopnie schodów powinny kłuć mnie w plecy, ale nie potrafię zwracać uwagi na takie szczegóły. Wszystko mnie boli. A ja... Ja chcę po prostu żyć. Światło jakie na mnie pada, jest jedynie światłem niknącego dnia, ale ja i tak wyciągam ku niemu zakrwawioną dłoń, drugą uciskając ranę na brzuchu. Niczym dziecko żyję naiwną nadzieją, że dostanę jeszcze jedną szansę. W swoich myślach gubię cel, w oczach punkt, na jakim się skupiam. Mimo to dostrzegam wiele rzeczy.
Widzę chłopca bawiącego się w ogrodzie. Trzecioklasistę zbierającego pochwały od nauczycieli. Widzę dziecko witające swoją malutką siostrzyczkę po raz pierwszy. Widzę siedemnastolatka, który podnosi z ziemi notes i już podświadomie wie, co z nim zrobi. On nigdy nie był sobą. Jedynie współżył z Kirą, sprawiedliwością czekającą w jego wnętrzu. Mimo to tęskno mi do czasów, w których nie wiedział, że od początku czekała na niego porażka.
Żal jaki mnie obecnie ogarnia boli bardziej, niż ścisk w klatce piersiowej, który wydusza ze mnie ostatnie iskry życia. Nigdy nie podejrzewałbym, że ludzie to tak kruche istoty...
***
- Misa! - podniosłem się gwałtownie z miejsca, opierając dłońmi o ławkę.
Ciężkim oddechem łapałem hausty powietrza, niewidzącym wzrokiem omiatałem otoczenie. Ciepłą klasę, do której nieśmiało wkradały się promienie porannego słońca. Uczniów siedzących w ławkach, nauczyciela odkładającego ostrożnie wskaźnik do tablicy na biurko.
- Siadaj, Light. - zażądał, jednak ja wciąż trzymałem się na nogach, które drżały mimowolnie, zapewne niezdolne do ruchu. - Źle się czujesz?
- Źle się czuję. - kiwnąłem lekko głową, przełykając ciężko ślinę.
- Idź do pielęgniarki. W razie czego weź zwolnienie u wychowawcy.
Znów kiwnąłem głową, po czym o dziwo udało mi się ruszyć. Po pierwszym kroku poszło już łatwo. Wybiegłem wręcz z klasy, zatrzaskując za sobą drzwi. W głowie miałem prawdziwą plątaninę myśli, przez którą w połowie drogi musiałem oprzeć się o ścianę i odsapnąć. Zacisnąłem dłonie na włosach i spróbowałem sobie przypomnieć, co robiłem tego ranka, zanim wyszedłem do szkoły. Jednak... Miałem pustkę w głowie. Jedyne co potrafiłem sobie przypomnieć to wszystko to, co stało się wraz ze wzięciem Death Note'a. Czy to życie po życiu? A może to sławne odtwarzanie swojej przeszłości na chwilę przed zgonem?
Poluzowałem ciasno zawiązany krawat i poczułem na palcu wilgoć. Byłem spocony niczym po najgorszym koszmarze. Być może to właśnie koszmarem było to, czego doświadczyłem zaledwie chwilę temu. Wydawało mi się to jednak tak realistyczne, że ta świadomość aż mnie bolała.
Spojrzałem na zegarek i wyprostowałem się, wygładzając poły beżowej marynarki. Być może jest to wina stresu i kawy, jakiej nadużywałem w ostatnim czasie, tuszując nią zmęczenie. Z tą pogodną myślą udałem się do gabinetu pielęgniarki, która, tak jak sądziłem od początku, nie poradziła na mój stan nic więcej niż tanie środki przeciwbólowe. Nawet jeśli nie mówiłem jej wprost, że strasznie boli mnie głowa.
Po tym zostałem oddelegowany do domu, jednak przed tym musiałem powiadomić wychowawcę. Co za tym idzie, udałem się leniwie w stronę jego gabinetu, po drodze rozglądając się po korytarzach. Poczułem dziwną nostalgię, jakbym nie był tu wieki. Rozbolała mnie przy tym bardziej głowa, przez co potarłem skronie, mijając dwójkę gawędzących wesoło uczennic z klasy niżej. Rozmawiały o festynie z okazji pięćdziesięciolecia szkoły, który zacząć się miał ''już w ten weekend''.
Pięćdziesięciolecie szkoły... Kiedy to było?
Tknęło mnie znów dziwne uczucie, tym razem był to jednak nieprzyjemny dreszcz. Swoje kroki zamiast do gabinetu wychowawcy, skierowałem na jeden z korytarzy, gdzie wisiała tablica ze wszystkimi najważniejszymi informacjami. Zacząłem błądzić wzrokiem po lubryczkach, nie przejmując się dzwonkiem, który wywabił uczniów z klas. Przeciskali się oni między sobą, nawoływali się i szturchali przyjacielsko, jednak ja skupiony byłem na datach. Sprawdziłem najpierw tą z ulotki o festynie, a potem zastępstwa na ten dzień, które zawsze miały dokładną datę. Ponownie przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, tak typowy, gdy uświadamiamy sobie, że najdziwniejsze i nieprawdopodobne może być prawdą. W związku z tym prędko skierowałem się w stronę podwórza, gdzie toczyło się zwykłe, codzienne życie. Uczniowie spacerowali i mieli własne sprawy, nawet jeśli dla nas byli jedynie statystami bez własnych rodzin, własnych przyjaciół, własnych marzeń i trosk. Miałem jednak pewność, że nikt obecnie nie jest tak bardzo zdruzgotany, jak ja. Natłok emocji doprowadzał mnie do mdłości i niepokoju. Przytłaczający bagaż wlókł się za mną aż do pewnego szczególnego fragmentu podwórza, jednak w pewnym momencie po prostu zniknął. O spokój przyprawił mnie pusty kawałek ziemi. Trawa była nienaruszona, niezmiennie zielona i skora do pięcia się ku górze.
Odetchnąłem z zaskakującym spokojem i spojrzałem w górę na błękitne niebo usłane chmurami. Przysłoniłem przy tym dłonią oczy, gdy spośród śnieżnobiałych obłoków wyłoniło się słońce. Mieliśmy doprawdy piękny, ciepły dzień. Jeden z wielu zwyczajnych poranków, w których przemęczenie płatało mi figle.
Byłem przecież realistą. Mój tęgi umysł był moim największym atutem, przepustką do rzeczy, o jakich marzyło wielu zwykłych ludzi. Jakim cudem mogłem go tak znieważyć? Nie istnieją zeszyty śmierci. Nie istnieją shinigami. Gdyby istniało coś tak potężnego, ludzie już dawno by to posiedli i zniszczyli. Wydusili do cna. W tym gnijącym świecie nie zna się umiaru i nie ma poszanowania ani dla życia, ani dla śmierci.
- Powinienem mniej myśleć. Choćby czasem. - szepnąłem sam do siebie i w akompaniamencie dzwonka spojrzałem na miejsce pod moimi stopami, które niezmiennie było do bólu zwyczajne. Żadnych notesów z zaświatów.
Poprawiłem krawat, który znów ciasno oplótł moją szyję, a następnie udałem się do wychowawcy po zwolnienie do końca dnia. Sen zapewne okaże się po tym wszystkim zbawienny. Nawet jeśli przespałem chwilę temu całą matematykę.
***
Wracając do domu, czułem się podle. Nie mam pojęcia, czy nabawiłem się natrętnej migreny, czy to może dalej skutki niewyspania i odpoczynku na szkolnej ławce. Bez względu na przyczynę, świat stał się uporczywie kłujący i nieprzyjemny. Uczucie zwane potocznie deja vu było niemniej irytujące. Wszystkie było z jednej strony znajome, z drugiej jakby zapomniane. Tak jakbym oglądał otoczenie zza mgły, błądził między wymyślonym światem a tym, w jakim żyłem na co dzień. Przeżywałem lekki szok, widząc ludzi ubranych w taki, a nie inny sposób. Dostrzegając, że pewien "dawno zburzony" budynek wciąż stoi, a inny nie uległ modernizacji. Przeżyłem szok podczas sprawdzania godziny w prostym telefonie na miarę obecnego roku. Poczucie niedopasowania było silne i skłaniające mnie do zakrycia sobie oczu i uszu, a już na pewno przystopowania z myślami, które gnały jak szalone. Niestety ani jedno, ani drugie nie było w tej sytuacji możliwe.
Co, jeśli oszalałem?
Podobno geniusze często zapadają na choroby umysłowe. Spora inteligencja wiązała się z ogromnymi możliwościami, ale i dużymi kosztami oraz niebezpieczeństwem. Była niczym idealne jabłko wśród innych, mniej rozwiniętych owoców. Były ich tysiące, ale do tego najlepszego lgnęły pasożyty. Co, jeśli tym razem to ja miałem paść ofiarą jednej z chorób, jakich zacząłem się obawiać wraz z zainteresowaniem psychologią? Wiedziałem, że panika do nikąd mnie nie zaprowadzi, rozpaczliwe diagnozowanie się także. Jednak ciężko było się powstrzymać.
Ponownie zwaliłem wszystkie nietypowe objawy na stres i niewyspanie, po czym z dziwną ostrożnością uchyliłem drzwi domu, który wydał mi się niemniej obcy niż reszta świata. A raczej obcy, jednak przy tym znajomy. Nic dziwnego, w końcu od dziecka mieszkałem w tym budynku, w którym tak intensywnie pachniało ciastem, herbatą i środkami do sprzątania. Moja mama, która obecnie krzątała się w kuchni, niezwykle dbała o porządek, wierząc chyba, że to bardziej scali naszą rodzinę i także jej dzieci nauczy porządku. Poniekąd podziałało. Miałem jednak wrażenie, że moja pedantyczność wynika bardziej z osobistych pobudek i wewnętrznego perfekcjonizmu. Syfiaste otoczenie powodowało w umyśle równie dotkliwy bałagan.
- Wcześnie jesteś. - odezwała się kobieta, gdy tylko przekroczyłem próg kuchni.
Oznaczało to dla niej oderwanie się od obierania jabłek, zapewne na szarlotkę lub inne łakocie. Ona już po prostu taka była. Stworzona do roli matki i żony, która z uciechą starała się umilić życie dzieciom i mężowi przez coś tak trywialnego, jak odrobina cukru. Choć nigdy nie spytałem jej, czy tak naprawdę tego właśnie chciała i czy spisywała się tak dobrze, po prostu przystosowując do tej roli, czy może od zawsze o tym marzyła. Jednak dlaczego akurat teraz przyszło mi na to myśl? Nigdy mnie to nie obchodziło. I nie powinno obchodzić. To jeden z tematów, jaki nie powinien zaprzątać mi głowy. To ona wybrała sobie ścieżkę, którą podąża.
- Zwolniłem się dzisiaj wcześniej. Źle się czułem. - wyznałem, opierając się o blat jednej z szafek.
Rozejrzałem się przy tym po pomieszczeniu i tknęła mnie dziwna nostalgia. To było niczym sen, w którym powracamy do miejsca, w jakim już kiedyś byliśmy i jak dzieci cieszymy się, że możemy kontynuować przygodę z tej rzeczywistości.
W tym momencie już naprawdę nie miałem pojęcia, czy to zmęczenie, czy może choroba. Schizofrenia lub jedna z tych starczych chorób, przez którą niegdyś mądrzy i wykształceni ludzie zaczynają tracić zmysły i uczyć się od nowa literek i cyferek. Rozpoznawać twarze bliskich, rodzeństwa, z którym się chowali i dzieci, jakie z największą starannością przystosowali do życia w obecnym świecie.
Jednak ja nie byłem stary. I raczej wszystko było ze mną dobrze. Ten stan zaczął się dopiero od tego upierdliwego snu, który wywrócił mój spokój do góry nogami.
Co ja tak w ogóle robiłem tego ranka...?
- Nie dziwię się, jesteś bardzo blady. - wyciągnęła dłoń i musnęła nią moje czoło, sprawdzając, czy nie mam gorączki.
Na pewno nie miałem. Czułem bardziej nieprzyjemny chłód rozchodzący się od ramion ku dołowi. Nie wiem, czy to z powodu tych wszystkich dziwnych zjawisk, jakich dziś doświadczam, czy może dalej brak snu, przez które mój organizm nie produkuje tyle wszystkiego, ile powinien.
Posiadanie rozległej wiedzy bywa na tyle uciążliwe, że człowiek od razu chce dociec, co się dzieje z nim, z innymi i z całym światem. Jednak najczęściej są to błędne diagnozy, które jedynie zaburzają spokój. Tak jak w moim przypadku. Jednak rzeczywistość wirowała mi w głowie i sklejała ze sobą nieodpowiednie fragmenty, przez co czułem się niczym Alicja w Krainie Czarów. Odkrywałem na nowo świat wokół.
- Być może. - przyznałem jej rację, gdy ta w końcu zabrała dłoń. - Mógłbym się położyć? Co prawda chciałem się pouczyć, jednak dziś już chyba nie dam rady. Jestem wykończony.
- Połóż się. Tylko nie śpij zbyt długo, ciężko ci będzie potem zasnąć w nocy. - przestrzegła mnie, wracając do obierania jabłek.
Udałbym się zapewne od razu na górę, gdyby nie to, że dostrzegłem coś smacznego, a mianowicie ciasteczka. Świeże, kruche ciasteczka z czekoladą, jakich nie widziałem wieki... Choć mógł być to zaledwie zeszły weekend, który także zabrała ta chwilowa amnezja. Co za tym idzie, nie czekając już na nic, zgarnąłem prędko z tacki jedno ciastko i ugryzłem kawałek, czując przyjemny, słodki smak.
Ponownie oparłem się wygodnie o blat i w głowie stanęło mi wiele rzeczy, ale przede wszystkim mój rodzinny dom, w którym się teraz znajdowałem. Moje dzieciństwo i tęsknota za czymś, za czym goniła moja dusza. Na razie jednak jeszcze nie wiedziałem, co tak ważnego utraciłem i dlaczego tak mi do tego tęskno.
- Nie jedz słodyczy przed obiadem. - zostałem zbesztany prędzej, niż zdążyłem dokończyć słodycz. Co za tym idzie, wsunąłem resztę ciastka do ust i otrzepałem ręce z okruszków, tak, jakby miało to zatuszować całą sprawę. - Skoro tak cię nosi, to położysz się, a potem odbierzesz z przedszkola Shuna. Stęsknił się za tym, abyś ty go odbierał. Masz tyle lekcji ostatnio, że w normalne dni nie dałbyś z tym rady.
- Jasne, nie ma sprawy. - powiedziałem, niby to od niechcenia. Na dobrą sprawę z początku nie zainteresowałem się nawet jej słowami, ważniejsze wydały mi się ciastka i odpoczynek, który był tuż tuż. - Kto to Shun?
- Nie wygłupiaj się, Light. - kobieta pokręciła głową, ni to z rozbawieniem, ni z załamaniem. - Po siedmiu latach nie pamiętasz imienia swojego brata?
Witam moje jelonki! Startujemy z nową historią, tym razem z uniwersum Death Note. Ta książka jest dla mnie czymś nowym nie tylko z uwagi na użyte w niej uniwersum, więc boję się, ale i ekscytuję. Mam nadzieję, że dotrzymacie mi towarzystwa w tej emocjonującej przygodzie! Nowe rozdziały będą się pojawiać w każdą środę :]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro