Rozdział XXVIII
Dnie i noce w Wammy's House się nie zmieniły. Cały wewnętrzny świat mógł się walić, jednak w tym sierocińcu, wydawać by się mogło, że na krańcu świata, wszystko było po staremu. Ominął go kryzys związany z Kirą, nikt nie wymieniał swoich poglądów na ten temat, nie krytykował policji, ale i nie stał po stronie mordercy. Dzieci wciąż mogły bawić się i spać spokojnie, jednak wszystkie wyczuwały nerwową atmosferę i pewne oczekiwanie. Nikt nie wiedział na co. Część podopiecznych podejrzewała, że nawet sami wychowawcy mogą tego nie wiedzieć.
Ale byli w końcu tylko dziećmi, nie musieli się przejmować tym, co się dzieje gdzieś tam, hen daleko, choć jakby się zastanowić, to pod ich nosami. Woleli jednak pozostać ślepi. Wyjątkiem był Near i Mello, którzy byli najstarszymi dzieciakami w grupie i najbardziej odczuli zbliżające się kłopoty. Tak jak podejrzewał Near, to na nich wychowawcy zwrócili uwagę. Zaczęły się szkolenia, testowanie. Póki co jednak wyglądało to jak niewinne sprawdziany, takie jak zazwyczaj, jednak o większym stopniu trudności. Mello irytowała myśl, że dla tych z góry są jak ptaszki w klatce, na których rządzący patrzą z przymrużeniem oka i decydują, który da radę polecieć. Blondyn miał wrażenie, że to nie jemu dadzą polecieć (a może i zwinąć skrzydeł, w zależności od tego, co to za szczególne zadanie), bo dalej zbierał od wychowawcy upomnienia. Być może nawet częściej niż wcześniej. Nie liczył tego nawet teraz, gdy to wychodząc z gabinetu najważniejszego człowieka w ośrodku, pokornie obiecał poprawę.
Czuł się źle i wiedział, że z czasem czuć się będzie jeszcze gorzej, ale nie znał wzoru innego niż ten na zgadzanie się z ''górą''. Powoli tracił nadzieję na to cudowne wyjście i życie od początku. Z jednej strony w końcu dostał uwagę, której tak łaknął, z drugiej czuł, że z ich dwójki jest tym gorszym modelem i nawet jeśli postanowią go ''użyć'', to nie będzie to do żadnych miłych celów. Być może nawet nie tych dobrych. Przez całe to zamieszanie nie wiedział już, po jakiej sierociniec stoi stronie. Czy faktycznie mają robić coś pożytecznego, czy może dzieci są marionetkami, które wciągnięte zostały w jakiś ciężki grzech.
- Wracasz z testów, Near? - zapytał, gdy spotkali się na słabo oświetlonym korytarzu.
Było już po zmroku, tak jak zazwyczaj, gdy kończyli zadania dla danego dnia. Teraz gdy była jesień, robiło się ciemno jeszcze wcześniej. Co prawda Mello lubił ciemność, jednak było ciemno, gdy wychodził z pokoju i kiedy do niego wracał. Miał wrażenie, że czas stanął w miejscu.
- Tja, zeszło dziś trochę dłużej. - odpowiedział i nawet się nie oglądając, kontynuował marsz do swojego lokum. Zmusił tym Mello, aby za nim poszedł, tak jak z resztą ten zazwyczaj robił.
Porozumiewali się bez słów i młody buntownik miał wrażenie, że wszystkie ich bezpłciowe rozmowy działają na takiej samej zasadzie. Że między kolejnymi wersami obaj czerpią pewną otuchę i wypierają prawdę o tym miejscu i losie, jaki ich czeka. Nie wiedzieli jeszcze, jaki dokładnie będzie, jednak obaj wydawali się czuć strach. Nic w tym dziwnego, nawet dorosły obawiałby się niepewnej przyszłości, a co dopiero miały na to powiedzieć dzieci. Tylko, i aż dzieci. Ile młody człowiek jest w stanie znieść?
- Jak myślisz, ile jeszcze takich testów zostało? - zapytał, gdy razem weszli do pokoju białowłosego.
Był duży. Przestronny. Jak zawsze zawalony rzeczami potrzebnymi i tymi mniej cennymi, tak jak umysł zajęty był rzeczami priorytetowymi i drobnostkami. Zapewne w umyśle geniuszy panował jednak większy ład.
- Nie wiem. - odpowiedział krótko i klęknął na ziemi, przy białej układance. Jej fragmenty wokół ramki czekały na dopasowanie, za co chłopak po chwili się zabrał, zupełnie ignorując towarzysza. Wydać by się wtedy mogło, że faktycznie jest jak dziecko zajęte nową łamigłówką.
- Nie wiesz? Na pewno nic ci nie powiedzieli? - usiadł obok, także na dywanie. Dość już doświadczonym przez życie, lecz wciąż bardziej miękkim niż podłoga.
- Nie. Jesteśmy na tej samej pozycji, Mello. Co prawda mnie wydają się bardziej brać pod uwagę, do czego oni tam nas chcą, jednak informacje dawkują nam należycie.
- Ja... Tak, masz rację. Ale i tak miałem nadzieję, że wiesz coś więcej. - podciągnął kolana pod brodę, bujając się lekko. Przód, tył, przód, tył. Otulił nogi szczelnie rękami, przyjmując bezpieczną dla siebie pozycję. - Mam już po prostu trochę dość, wiesz? Niby zawsze mieliśmy testy, ale te są jakieś dziwne. I zajmują tyle czasu...
- Ciężki jest los wybrańca. - wzruszył lekko ramionami. - Oglądałeś kiedyś Naruto? Albo One-Punch Mana? Albo One Piece?
- Nie, mamy w Wammy's takie coś? - ożywił się nieznacznie.
- Nie mamy. Ale czytałem kiedyś o tym w jakiejś książce z biblioteki. To podobno całkiem fajne rzeczy, ale myślę, że będziemy je mogli obejrzeć dopiero na emeryturze. O ile dożyjemy. - podniósł jeden kawałek, zaczynając obracać go w palcach. - Jeśli wierzyć książce, w tych wszystkich dziełach też są bohaterowie-wybrańcy i oni także ciężko pracują na to, co mają. Wszyscy zostali wybrani przez los. Co prawda w porównaniu do nas, nad nimi władzę sprawuje autor, ale zasada jest ta sama. Dostajesz w społeczeństwie jakąś rolę i męczysz ją do upadłego, póki śmierć cię nie dogoni.
- Ja nie chcę męczyć jej do upadłego, jestem zmęczony. - mruknął cicho, zaciskając palce na materiale luźnych, czarnych spodni.
Wydawał się wtedy jeszcze młodszy i smutniejszy, jakby wewnętrznie pożerał go żal. Choć nie wiedział, czy zostało cokolwiek do pożerania. Już wcześniejsze doświadczenia zdusiły w nim to, co ludzkie.
- Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Ale czy to ma znaczenie? Dzieci, ryby i geniusze głosu nie mają. - w końcu dopasował element. Układanka nabierała kształtu, choć nie koloru. Cały czas była biała i beznamiętna, martwa. - Pamiętasz, co ci niedawno mówiłem?
- Co prawda nie mówisz zbyt dużo, ale chyba nie wiem, o co chodzi...
- Mówiłem, że musisz się przyzwyczaić. Na dobrą sprawę nie wierzę, że nie zrobiłeś tego przez tyle lat. Ale kto wie, być może to właśnie jest twoja siła. - usiadł w pozycji podobnej co jego kolega, skulonej, z brodą opartą o kolana. - Upór często oznacza cierpienie, ale to jedna z niewielu rzeczy, jakiej los ci nie odbierze.
***
Blondyn krążył po zielonym trawniku, czując pod bosymi stopami przyjemny chłód trawy. Co prawda pogoda nie dopisywała, pora roku była późna, jednak skoro nie było śniegu, zignorował istnienie czegoś takiego jak kapcie. Ostatnio w dzień nie miał czasu, więc wymykał się nocami, aby zaczerpnąć odrobiny świeżego powietrza. Najczęściej robił to ze swoim przyjacielem, Mattem, który towarzyszył mu także tej nocy. Siedział na schodach i lekko drżał z zimna, obserwując towarzysza. Obaj byli w samych piżamach, zawsze przy tych potajemnych wyjściach musieli działać szybko.
- Jesteśmy tu już trochę czasu. - szepnął szatyn, wraz z drżącymi słowami wypuszczając z ust obłoczek dymu.
- Wiem, jeszcze chwilę.
Nie mieli dzisiaj czekolady, było zimno i obaj wiedzieli, że gdy rano się obudzą, znów będą rozdzieleni. Mimo młodego wieku już teraz odczuć mogli, czym jest to rozdmuchane, dorosłe życie pełne własnych interesów. Tyle, że oni woleli po prostu psocić w swoim towarzystwie, niż tonąć w ''dorosłych sprawach''. Przynajmniej tym obecnie życie było dla blondyna. U Matta sytuacja się nie zmieniła, jego rutyna była prawie taka jak wcześniej, ale z pewnością znacznie uboższa bez przyjaciela.
- Zaziębisz się, chodząc tu boso.
- Nie, nie zaziębię. Daj mi chwilę. Naprawdę, tylko chwilę. Potem wrócimy do środka i znowu nastanie jutro.
- Jutro nie wygląda dobrze, ale kto wie, być może za niedługo to się skończy. A z resztą, nawet jeśli nie za niedługo, to kiedy już stąd wyjdziemy, wszystko nadrobimy! - powiedział, entuzjastycznie jak na swój codzienny brak emocji.
- A co, jeśli nie wyjdziemy...?
- Przecież... Przecież kiedyś stąd wyjdziemy. Nie będą nas w końcu trzymać do końca życia.
- A co, jeśli właśnie będą? - zacisnął dłonie w pięści, stając. Dopiero wtedy na dobre odczuł, jak zimna jest ziemia i jak chłodzi wiatr, który co jakiś czas zbierał się do biegu i przenikał przez wszystkie przeszkody. - Co, jeśli tak właśnie jest?! Jeśli mamy tu zostać?! Zrozumiałem to, zrozumiałem... Stąd nie ma ucieczki! Traktują nas jak jakieś zwierzęta do odstrzału albo sprzedaży, nie ma co oczekiwać, że tak po prostu będziemy normalnie żyć. To bujda, rozumiesz?! Bujda! Nigdy nie będziemy żyć normalnie!
- Nie wiesz, co stało się z osobami, które opuściły sierociniec. I nie wiesz, jaki los czekałby nas. Nawet jeśli dla innych wyprowadzka nie była szczęśliwa, być może w naszym przypadku faktycznie będzie normalnie. - wstał ze schodka i zbliżył się do przyjaciela. W świetle księżyca Mello wyglądał na obłąkańca, a może i dziecko potwornie zmęczone tym, co je otaczało. Blondyn bez dwóch zdań był silnym człowiekiem i dobrze znosił sytuację, ale miał przy tym tendencję do silnego odczuwania tych bardziej negatywnych emocji. Często się bał. Nie wyglądał, ale bał się praktycznie cały czas. A teraz wyglądało na to, że coś w nim pękło, świat przesunął granicę za daleko. - Chcę z tobą spróbować tego życia ''na zewnątrz'', nawet jeśli okazałoby się, że nie do tego jesteśmy stworzeni i nie taki nam wykreowano cel.
- W tym wszystkim nie chodzi tylko o to, czego chcemy, a o to, co musimy. Świat przygotował dla nas zadania, nasz los. Nie uciekniemy, rozumiesz? Nie mamy gdzie, normalna rzeczywistość nas nie przyjmie. To wszystko było kłamstwo, nic nie możemy zrobić. Oni na pewno szykują coś okropnego i nic z tym nie zrobimy. - skulił się i znów zacisnął dłonie, tym razem na przydługich włosach.
Mówiąc ''oni'', miał na myśli wychowawców. Troszczyli się o nich. Zapewniali im jedzenie i ubrania, nadzorowali testy. Byli dla nich ''rodzicami'' i jednocześnie ludźmi, których chłopak najbardziej się obawiał. Bo nigdy na dobre nie wiedział, kim są, skąd przyszli i do czego ich przygotowują.
- Mello... Pamiętasz książki z biblioteki? - zapytał z nietypową dla siebie łagodnością, a może i żalem, bo widział, jak wyniszczony jest jego przyjaciel i nic nie mógł z tym zrobić. Gdy w odpowiedzi dostał lekkie skinienie głową, kontynuował. - Był tam świat. I byli tam ludzie, którzy po prostu żyli. Treści są dość ocenzurowane, ale obaj czytaliśmy o zwykłym życiu zwykłych ludzi. To wszystko istnieje i na pewno jest na wyciągnięcie ręki. Ja... Naprawdę chciałbym tego spróbować. Wiem, że obaj spróbujemy, nawet jeśli okazać by się miało, że nie umiemy. Chcę, żebyś mi towarzyszył, gdy już stąd wyjdziemy.
- Ile razy mam ci mówić, nie wyjdzie...
- Wyjdziemy. Obiecam ci to, dobrze? Będziesz wtedy spokojniejszy? - znów jedynie kiwnięcie głową. - W takim razie obiecuję ci, że opuścimy Wammy's House i zaczniemy normalne życie. Nie martw się, już ja o to zadbam.
Powiedział walecznie i być może obiecał coś zbyt szlachetnego i niepewnego, jednak patrząc na kruche ciało drżące od wstrzymywanego szlochu, czuł się zobowiązany do takiej obietnicy. Do tego nie była ona taka bezpodstawna. Był gotów umrzeć, choćby próbując się wydostać z tego miejsca, bo tutaj nie było nic. Miał jedynie swojego przyjaciela, dwie gry na przenośnej konsoli i życie będące w otoczce stworzonej przez wychowawców. Nie czułby się w ogóle zagrożony, ryzykując życiem w imię wolności. Niestety w Wammy's wolność była towarem deficytowym, wręcz zakazanym.
- Chcę stąd wyjść. - pociągnął nosem i otarł kąciki oczu rękawem piżamy, wciąż drżąc, jakby miał się zaraz rozlecieć na wiele kawałków.
Matt postanowił, że do tego nie dopuści i objął przyjaciela, prawdopodobnie dzięki temu faktycznie powstrzymując rozpad jego duszy. Przynajmniej chwilowo, do czasu, aż znowu nie przyjdzie zwątpienie. Był jednak gotów modlić się o kolejne lata siły dla siebie i blondyna, który wydawał się z każdym dniem coraz bardziej wyczerpany. Fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Im obu zdarzało się w ostatnim czasie gdzieś zapodziać wiarę. A raczej dawali się z niej okraść. Całe szczęście byli dobrzy w jej poszukiwaniach, do tego też w końcu zostali przeszkoleni. Do poszukiwań na miarę najlepszych detektywów.
- Naprawdę... Chcę stąd wyjść. - powtórzył ze szlochem, opierając czoło o ramię przyjaciela.
Było na tyle zimno, że zapewne obaj się zaziębią. Szczególnie blondyn, któremu Matt nie miał serca zakazać płakać w taki ziąb. Na dobrą sprawę sam miał ochotę to zrobić, ale powstrzymał się, wiedząc, że nie może wlać do serca towarzysza więcej cierpienia. Był przyjacielem nieraz niedocenianym i lekceważonym, ale cholernie dobrym, wracającym do tego złośnika raz po raz. Być może tym właśnie są bratnie dusze.
- Wyjdziemy, zamierzam dotrzymać obietnicy. Ale na razie wróćmy do środka. Jest naprawdę zimno.
Witam moje jelonki! Za każdym razem gdy piszę sceny z Wammy's, wzruszam się. Z jednej strony Death Note zna już historię miłości, chociażby tej, jaką Soichiro żywił do syna czy Misa do Lighta, choć ta nie była tak prawdziwa. Według mnie jednak Mello i Matt także darzyli się miłością, przede wszystkim tą braterską, w której trwali aż do końca swych dni. Niezwykle boli mnie, że większość osób nieznających mangi nie wie nawet, kim był Matt, a i w papierowej wersji nie dostał on dużo uwagi. Potworna strata. Jedna z wielu w notatniku śmierci.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro