Rozdział XXVI
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułem się tak źle, jak wtedy, kiedy wraz z Matsudą przedstawiałem Ryuzakiemu wyniki dotyczące naszej misji, a raczej ich brak. Tak jak mówiłem mojemu towarzyszowi, nikt się na nikogo nie gniewał, ale L wyglądał na lekko zawiedzionego. Nie dziwota, wszyscy byliśmy niezadowoleni efektami. Tak jak jednak byliśmy zmartwieni, tak i szybko uznaliśmy, że tak po prostu wyszło i trzeba pójść dalej, wyciągając z tego lekcję, o ile jakaś była.
Znów usiedliśmy do narad. Całą grupą. W tym przypadku Ryuzaki uznał, że informacje rozdzielamy sprawiedliwie. Takada jednak dalej była naszym sekretem, który wydawał się gryźć mnie bardziej niż detektywa. I to nie dlatego, że sumienie nakazywało mi bycie szczerym. Chodziło bardziej o to, że nie wiedziałem, co brunet planuje, czy faktycznie Takada jest brana pod uwagę jako realny współpracownik Kiry. To, że nie wiedziałem co dzieje się w głowie tego geniusza, było frustrujące.
- Dobrze. Dla nas wszystkich dzień był na pewno ciężki... - powiedział i już wiedziałem, że znów wygoni nas do domów, zagarniając czas na myślenie. Ale, jakby nie patrzeć, myślenie było jego głównym zadaniem, więc niech to robi do upadłego. Byleby nie aż za bardzo. Miał mnie ewentualnie naprowadzić, finał zostawiając w moich rękach. - Rozejdźmy się na dziś. Niech każdy zastanowi się nad tym, co się dotąd wydarzyło. Jutro znów się naradzimy.
***
Do domu wracałem samotnie, piechotą. Wygrała chęć zaczerpnięcia nocnego chłodu. Ojciec proponował mi z czystej grzeczności podwózkę, jednak odmówiłem. Zawsze w jego obecności atmosfera stawała się nerwowa i napięta, nie sprzyjała myśleniu. Do tego to zbawienne zimno... Podróż autem nie umywała się do tego, jak oczyszczający był spacer.
Idąc, patrzyłem w niebo i z uwagi na blask miasta nie dostrzegłem gwiazd, jednak w oczy od razu rzucał się księżyc. Był idealnie okrągły i jasny, nie pozostał ślad po żadnym zaćmieniu. Jednym jedynym, takim, które już się nie powtórzy przez najbliższe lata.
''Taka okazja na złapanie Kiry także się już nie powtórzy, Light''.
Dopowiedziałem sobie i potrząsnąłem głową, odganiając tego typu myśli. Nigdy nie lubiłem użalania się nad sobą ani sytuacją, gdy coś straciłem, zamiast rozpaczać, od razu brałem się za odzyskiwanie. Ale teraz... Cholera, teraz to było takie trudne. Walczyłem ze sobą aż do momentu, kiedy nie stanąłem pod drzwiami rodzinnego domu, wchodząc następnie do środka. Od razu uderzyło we mnie ciepło, które po takiej wędrówce nieprzyjemnie szczypało mnie w twarz, jednak przy tym spodziewałem się zapachu ciastek. Szarlotki. Jakiejś dobrej kolacji. Była pora, w której matka zazwyczaj stała przy kuchence i robiła coś smacznego. Tym razem jednak nie dość, że w powietrzu nie unosił się żaden zapach, to do tego było bardzo cicho i ciemno.
Nie myśląc długo, zdjąłem płaszcz oraz buty, po czym udałem się cicho w głąb domu. Szybko dostrzegłem światło sączące się z kuchni. Była ona połączona z salonem, więc ciężko było się zakraść, jednak udało mi się przemknąć w mroku i ukryć za kawałkiem ściany. Rodzice siedzący przy kuchennym stole wydawali się mnie nie dostrzec, dzięki czemu niczym ostatni łajdak mogłem oddać się podsłuchiwaniu.
- Co zrobimy? - kobiecy głos był zaniepokojony i smutny.
Matka rzadko była smutna. To znaczy, w ostatnim czasie nieco częściej, jednak dalej słyszenie tak przykrej nuty w jej głosie było nowe.
- Nie wiem. Nie mam pojęcia. Ale mam tego dość. - odezwał się drugi głos, męski.
Głos ojca nigdy się nie zmieniał. Zawsze był tak samo bezpłciowy i chłodny. Nawet teraz nie wiedziałem, czy mój rodzic cieszy się, smuci, czy może jest zdenerwowany. Ale był zdenerwowany ostatnio cały czas, więc tę wersję przyjąłem.
- Posłuchaj... Nie chcę, aby dzieci wiecznie słuchały naszych kłótni. Light zapewne za chwilę się wyprowadzi, ale przed nimi jeszcze wiele lat mieszkania z nami. - ściszyła głos i przez chwilę myślałem, że ona lub ojciec mnie dostrzegli, jednak po chwili kontynuowała. - Nie wiem co mamy zrobić, rozumiesz? Starać się o rozwód? Rozstać się bez załatwiania tego w urzędzie? ''Przecierpieć'' ten czas? A może... Może faktycznie potem będzie lepiej?
- Podejrzewam, że będzie, kiedy Light się wyprowadzi. - orzekł tak pewnie, jakby mówił stwierdzone fakty. - Sama powiedziałaś, że nastąpi to zapewne niedługo. To na pewno rozwiąże większą część problemów.
- Jak możesz tak mówić? Pomaga mi, kiedy cię nie ma. Troszczy się o Sayu i Shuna. I ty naprawdę widzisz problem w nim, a nie w sobie?
''Odważnie'', pomyślałem, przypominając sobie, jak matka i siostra były wobec ojca posłuszne. W najśmielszych marzeniach nie wyobrażałem sobie od nich takiej odzywki do pana domu, a jednak.
- Nie pomagam ci, ponieważ mam pracę. Zarabiam na ten cholerny dom i na nich. A jeśli chodzi o Lighta... Przecież kiedy zaczął dorastać, zaczęły się nasze problemy. Nie pamiętasz, kiedy zaczęło się psuć? W ostatnim czasie jestem zdenerwowany, ale to on był problemem, od kiedy tylko poszedł do pierwszej klasy.
- Jest naszym synem, Soichiro. - jej głos zabrzmiał niebezpiecznie, jakby na granicy oburzenia i płaczu. - Nie zwalaj na niego winy. Ja... Wiem, że Light jest nieco nietypowy, ale to naprawdę nie jego wina. W naszym małżeństwie zawiniliśmy tylko my.
- A ty dalej jedno i to samo? - znów beznamiętność, choć przez doświadczenie wykryłem barwę kpiny. Chciałem zobaczyć wyraz jego twarzy, aby upewnić się, że ten uśmiecha się prześmiewczo, jednak bałem się wychylić. Na chwilę wręcz wstrzymałem oddech, gdy zaczęli rozmawiać na mój temat. - To przez niego zaczęły się problemy. Z początku był po prostu dobry w nauce, a potem zaczęły wychodzić te wszystkie rzeczy... Dlaczego nie pozostał tylko geniuszem? Gdyby taki pozostał, wszystko byłoby idealnie. Brzydzę się go.
- To nasze dziecko... - przypomniała uparcie, już naprawdę zrezygnowana, ale i zrozpaczona.
- Nie chcę takiego syna. - odpowiedział, wciąż bez cienia emocji.
Stałem za ścianą i nie wiedziałem co myśleć. Szczególnie wtedy, gdy usłyszałem brzdęk wisiorka przy obroży mojego pupila. Stanął w połowie schodów i popatrzył na mnie, merdając ogonem, jakby zaraz miał podbiec jeszcze bliżej i się na mnie rzucić. Na szczęście, gdy położyłem palec na ustach, zrozumiał i cichutko pobiegł znów na górę, a ja udałem się za nim, uważając, aby żaden z rodziców mnie nie dostrzegł. Wydawało mi się, że już więcej tego wieczoru nie rozmawiali. W każdym razie po zamknięciu się w swoim pokoju nie dochodziły już do mnie żadne głosy.
- Masakra. - westchnąłem sam do siebie i być może częściowo do psa, którego pomiziałem po łbie. Zwierzak cały czas był bezimienny, ale oddany i wesoły za każdym razem, gdy wracałem.
Całkowicie wyczerpany dzisiejszym dniem opadłem na krzesło i zerknąłem na ekran uśpionego laptopa, na którym nie tak dawno sprawdzałem informacje o Misie. Już od dawna jednak z niego nie korzystałem, bo byłem na całkiem innym pułapie, jeśli chodzi o śledztwo. Nie było ono jednak łatwiejsze niż wtedy, wręcz przeciwnie. Na pewno bardziej frustrujące.
- No co chcesz? - mruknąłem do psa, który usiadł przy mnie i zaczął ciekawsko kręcić głową na boki. - Czekaj.
Mruknąłem do niego, jakby miał mi zaraz uciec, po czym zacząłem grzebać w szufladzie biurka. O dziwo nie znalazłem smakołyków, które wkładałem tam prawie na pewno. I nie była to odosobniona sytuacja. W ostatnim czasie coraz więcej rzeczy zapodziewałem, z niewyjaśnionych powodów przekładając je w miejsca inne niż zazwyczaj. Gdy dochodziło coś nowego, nie pamiętałem, gdzie ten przedmiot odłożyłem. Był to zapewne najlepszy i najbardziej doskwierający znak na to, że potrzebuję w końcu odpocząć. Choć istniała jeszcze możliwość, że to Shunowi nie podoba się to, jak często ostatnio wychodzę i dlatego przekłada mi rzeczy. Albo szpera w nich Sayu. Będę musiał potem z nimi pogadać, bo jeśli nie jest to sprawka zmęczenia, to za niedługo oszaleję.
- No masz. - gdy znalazłem w końcu przysmaki, wysypałem kilka na dłoń i podsunąłem zwierzakowi pod nos. Rzecz jasna chętnie zaczął je chrupać. - Twój pan jest ostatnio bardzo zmęczony.
Westchnąłem, patrząc na pupila. W moich słowach nie chodziło już nawet o notoryczne gubienie rzeczy, a po prostu o zmęczenie. Kiedyś też bywałem zmęczony, ale w inny sposób, bo miałem notes i byłem panem sytuacji. Nawet jeśli zdarzało mi się przez dłuższy czas nie zmrużyć oka, to był dobry rodzaj zmęczenia. Teraz jednak, nie mając nic, byłem wyczerpany zupełnie bez celu.
Czy to tak czuł się Ryuzaki, tropiąc wtedy Kirę?
***
Sen przyszedł szybko. Po całym dniu na dworze byłem wyczerpany i nie kłopotałem się nawet z myciem czy przebieraniem, odkładając to na rano. Jak się jednak miało okazać, nie było mi dane mieć kilku pełnych godzin snu. Mniej więcej o trzeciej, kiedy już nawet rodzice poszli spać, obudziło mnie głośne warczenie i szczekanie gdzieś w dole. Z początku ledwie przebiło się to przez senną powłokę, jednak po chwili zacząłem się wybudzać i gdy w pełni doszło do mnie, co się dzieje, zwlokłem się z łóżka niechętnie, aczkolwiek szybko. Chciałem działać prędko, aby pies nie obudził zbyt wielu osób (o ile już tego nie zrobił) i sprawdzić co go tak zaniepokoiło.
Na dole o dziwo nie zastałem niczego zaskakującego, o ile nie uznać za wstrząsające siedmiolatka stojącego przy lodówce. Wiedziałem jednak, że Shun często nie śpi, więc nie myślałem nawet, aby pytać, co tutaj robi. Bardziej zastanawiające było zachowanie psa, który stał przed chłopcem i warczał na powietrze przed nim, jakby chciał obronić go przed nicością. Zachowanie z pewnością pożądane, gdyby chłopcu faktycznie groziła krzywda.
- Psik psik, zostaw. - mruknąłem nieprzytomnie do psa, który posłuchał komendy praktycznie od razu, milknąc i siadając. - Mój Boże, nie rób tak w nocy.
Dodałem, a ten jakby zrozumiał, opuszczając z zawstydzeniem łeb. Kto wie, możliwe, że faktycznie zrozumiał, o co mi chodzi. Jeśli tak, być może nie będzie tego powtarzał.
- Powinieneś spać o tej porze. - zwróciłem się następnie do Shuna, który wydawał się niemniej zakłopotany niż pies.
- Chciałem ciastka. - wyznał cicho.
- Jest trzecia w nocy, nie można jeść słodyczy o tej porze. - mruknąłem, podchodząc do niego. Cały czas śledził mnie przy tym zwierzak, który uważnie obwąchał mój rękaw, gdy zgarniałem brata na ręce.
- Czemu nie? Mama mi w dzień nie daje.
- Bo zęby ci wypadną, to praktycznie sam cukier. - przetarłem twarz jedną z dłoni, drugą podtrzymując chłopca. - Albo będziesz wyglądał jak Totoro.
- Lubię Totoro. - stwierdził, obejmując rękami moją szyję.
- Wiem. Każdy lubi Totoro, ale bez przesady. - westchnąłem i czując, jak chłopiec powoli odpływał w moich ramionach, zerknąłem na psa.
Mimo że wciąż wyglądał, jakby zżerało go poczucie winy, patrzył na coś za mną. Zerkał to na mnie, to na, jak się okazało, gdy odwróciłem się za siebie, pustą przestrzeń. Chłodny dreszcz spłynął wzdłuż mojego kręgosłupa na myśl o tym, co jego zwierzęce oczy mogły tam dojrzeć, jednak nie dałem się przerazić. Widziałem już bogów śmierci w całej ich okazałości, do tego sam przez długi czas byłem Kirą-kimś, kogo faktycznie można się było bać. Głupio byłoby niepokoić się teraz duchami czy innym cholerstwem.
- Nie rób tak więcej. - powtórzyłem do psa praktycznie bezgłośnie, po czym udałem się na górę, aby odłożyć śpiącego Shuna do łóżka i samemu znów się położyć.
Pies od razu poczłapał za mną i dotrzymywał mi towarzystwa, kiedy odkładałem Shuna, jak i wtedy, kiedy sam wróciłem do łóżka. Usiadł przy posłaniu i siedział tak przez długi czas, patrząc to na mnie, to na drzwi, tak jakby ktoś miał przez nie wejść.
Miałem już swoje lata i przejścia, ale przyznam, że przyprawiło mnie to o kilka godzin bezsenności.
Witam moje jelonki! Pies dalej bezimienny, nie mam pomysłu. Wydaje mi się, że jedyne co w życiu nazwałam to moja obecna ryba, więc z psem mam niemały problem. A jednak pojawia się on na tyle często, że jakoś nazywać się musi, bo Light nie może wiecznie nadużywać ''psina, zwierzak, stworzenie, psiak'' i tym podobne rzeczy. O dziwo wymyślenie psu imienia to sprawa dość banalna, jak zawsze wystarczy machnąć coś losowego. Ale to też jedna z tych spraw, która przychodzi mi ze straszną trudnością. Czasem mam wrażenie, że pisanie to wtaczanie roweru pod górę. Ciągnie się go na sam szczyt i to jest pisanie, ale gdy jest się już na górze to strach przed zjechaniem okazuje się gorszy niż ten wysiłek. Szczególnie że dróżka najczęściej usłana jest drobnymi, aczkolwiek częstymi kamyczkami, na których łatwo się wyłożyć. Tak się czuję podczas dopinania faktów tak drobnych jak nazwanie psa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro