Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.4

– Jezebel Love! – dziewczynka ubrana od stóp do głów na różowo (nie licząc brokatowych dodatków), podeszła pewnym, nieco aroganckim krokiem i z gracją usiadła na taborecie, jakby być co najmniej ze złota. Tiara pogmerała coś pod... rondem?, dziewczynka się skrzywiła ale koniec końców zasiadła na samym szczycie stołu Lwów.

– Kto to jest? – zapytała ostro Dor i posłała nowej Gryfonce niepochlebne spojrzenie.

– Bo ja wiem? A z resztą, zaraz powinna być Lily – przypomniała szatynce i całą uwagę zwróciła na rudowłosą. W tym roku Gryfoni mieli wyjątkowo szczęście i do ich grona dołączyła ciemnoskóra Katlyn. Gruis i Meadowes nie zwróciły jednak na to uwagi, ponieważ Lily usiadła właśnie na krzesełku.

– Lily Evans... Wielki umysł oj wielki. Przyszłość bardzo niejasna... Krukoni czy Lwy? Krukoni czy...

– Lwy! – pisnęła Lily i z nadzieją popatrzyła na koleżanki trzymające mocno kciuki.

– Tak więc... GRYFFINDOR!

– Lily! – na szyi rudowłosej owinęły się dwie pary rąk.

– To cudownie, że będziemy razem!

– Tylko Ana...

– Będziemy się spotykały na przerwach!

– Nie mogę się doczekać lekcji latania...

– Latania! – Lily zachłysnęła się śliną – Ale ja się boję!

– Daj spokój! Będzie genialnie! – obiecała Alnair z blaskiem ekscytacji w oczach. W domu miała jedną miotłę, ale nigdy nie miała okazji latać nad jeziorem, czy w dolinie otoczonej takimi górami, jakie otoczony jest Hogwart. A może ujrzy coś niezwykłego między drzewami Zakazanego Lasu?

– Ali – zawołała ze śmiechem Dor i machnęła przed twarzą koleżanki – Odleciałaś nam.

– Och, naprawdę? – mruknęła nieprzytomnie i błędnym wzrokiem ogarnęła Salę. Ceremonia Przydziału się skończyła, dyrektor skończył swoją powitalną mowę a reszta uczniów pałaszowała już wyborne dania przygotowane przez domowe skrzaty. – Powinnam mniej bujać w obłokach...

– Kiedyś możesz przeoczyć jaką lekcję! – zauważyła zmartwiona Lily. Dor rzuciła jej niedowierzające spojrzenie i wepchnęła kolejną porcję kurczaka do ust.

– Ja chyba ograniczę się do ciasta... – szepnęła Alnair z uwielbieniem parząc na różnorakie cista.

– Bo gruba będziesz – usłyszała przestrogę i z okropnym grymasem spojrzała na Blacka, który nieszczęściem siedział naprzeciw niej.

– Acha – rzuciła sucho i uniosła kpiąco brwi – bo się tym przejmę! – w rzeczywistości Alnair była niesamowicie chuda, wręcz chorobliwie. Nigdy nie miała wielkiego apetytu i jadła jak wróbelek. Większość jej ubrań było szytych na miarę, bo ręce Gruis były nieproporcjonalnie długie.

– A powinnaś, urodą nie grzeszysz! – oczy Al zwęziły się. Słowa w żaden sposób jej nie ruszyły, ale nie pozwoli sobie tak ubliżać! Kopnęła więc go mściwie w piszczel aż zawył żałośnie.

– Ty powinieneś ćwiczyć uwagę, kiedyś możesz wpaść przez to do wody... oh. Za późno – zaśmiała się wspominając ociekającego wodą Blacka. Naraz zmarszczyła brwi i zamrugała intensywnie. – Black! Ty przypadkiem stołów nie pomyliłeś?

– To samo mógłbym powiedzieć o tobie – odparował lodowato i popatrzył z nienawiścią na stół Ślizgonów. Al wzruszyła ramionami i rzuciła winogronem w chłopaka. Mrok z jego twarzy odpłynął, gdy trafił ciastkiem we włosy dziewczyny. Jej oczy zwęziły się (to chyba będzie typowe przy konfrontacji z tym... czymś) i sięgnąwszy po ciasto z kremem, rozsmarowała je na policzku bruneta. Później nie sposób już rozpoznać, kto oddał pocisk, kto oberwał a kto uciekał. Wszystko zatrzymało się jednak, gdy przy stole pojawiła się niezwykle wściekła profesor McGonagall, niestety. James Potter oddał już ostatni strzał i babeczka z czekoladowym kremem spoczęła na czole belferki. To cud, że chłopak nie umarł od razu pod wpływem morderczego wzroku nauczycielki.

– TO JEST UCZTA POWITALNA A NIE CHLEW! JESTEM WASZĄ OPIEKUNKĄ DOMU I NIE POZWOLĘ WAM PRZYNOSIĆ GRYFFINDOROWI TAKIEGO WSTYDU! MARSZ DO ŁÓŻEK NICPONIE! – wrzaski jeszcze chwilę obijały się echem od kamiennych ścian zamku.

– Z wielką chęcią – zaczął umorusany od stup do głów Syriusz – ale nie wiemy gdzie one są.

– Pan Black jak mnie mam? – powiedziała z zaciśniętymi zębami. Gdy usłyszała, że syn sławnego w szkole Oriona, trafił do Gryffindoru... od razu przeczuwała problemy.

– Pani profesor – skinął głową i bezskutecznie próbował pozbyć się kawałków ciasta z czarnych włosów.

– Panie Kimmony – zwróciła się do przerażonego Gryfona pełniącego funkcję prefekta naczelnego – Chyba już pora na naszych pierwszaków. Zaprowadź ich i wyjaśnij wszystko.

Chłopak w pośpiechu połknął resztkę kolacji i machnięciem różdżki usunął skutki słodkiej batalii.

– Pierwszoroczni za mną! – krzyknął wysokim, piskliwym głosem.

– Mam tego dosyć, że wszyscy na nas wrzeszczą i każą łazić wte i wewte! – poskarżyła się Al ale z uznaniem obejrzała czystą szatę. Jaka ulga, że nie musiała leźć przez cały zamek cała w czekoladowym kremie!

– Nie marudź tak – odparła Lily, z zafascynowaniem oglądając każdy kąt zamku.

– Oczy mi się kleją! Nic nie widzę – jęknęła Dor.

– Marudy – skwitowała Evans i parsknęła na widok teatralnie omdlałych min koleżanek.

***

– NARESZCIE – westchnęła szczęśliwa Alnair, która szybko przeanalizowała rozkład pokoju i wybrała łóżko koło okna, najdalej od drzwi łazienki i z impetem rzuciła się na posłanie. Lily zajęła łóżko trochę bliżej łazienki, tuż obok Dorcas. Nagle do pokoju wparowała jeszcze jedna dziewczyna i trzaskając drzwiami obrzuciła koleżanki wyniosłym spojrzeniem.

– Chcę łóżko najbliżej łazienki, nie koło drzwi. Chcę się wysypiać – poinformowała je i skierowała się w kierunku Meadowes – No już! – warknęła.

– Ty chyba spadłaś z miotły – zaśmiała się brunetka i bardziej rozłożyła na posłaniu.

– Niby dlaczego? – zapytała zaszokowana odpowiedzią.

– Bo nie jesteśmy skrzatami? Albo bierzesz ostatnie, albo śpisz na korytarzu! – odparła znużona Gruis, świadoma, że nie ma szans, żeby dziewczyna znalazła sobie inny pokuj.

– Ale JA jestem Jezebel Love! – pisnęła i przybrała taką minę, jakby była co najmniej Merlinem albo Ministrem Magii.

– Naprawdę?! – sapnęła przerażona Al i zeskoczyła szybciutko z łóżka. Lily spojrzała na nią zdziwiona do granic możliwości. To po niej spodziewała się najbardziej wojowniczej postawy, a nie strachu pod wpływem tak kiczowatego nazwiska. „Love", to chyba jakaś kpina!

– Tak strasznie cię przepraszam – płaszczyła się dziewczyna i posłała Dorcas znaczące spojrzenie – nie miałam pojęcia kim jesteś! Już zaraz wszystko ci wynagrodzimy, dobrze? Po prostu jesteśmy zmęczone podróżą i nie poznałyśmy cię w pierwszej chwili! – paplała i uśmiechała się przymilnie do dziewczyny. Dorcas siedziała jak skamieniała, nie miała pojęcia co się dzieje! Ali chyba nie mówiła poważnie, prawda?

– No, powiedzmy, że ci wybaczę... – mruknęła Jez i skinęła łaskawie głową – ale te twoje koleżaneczki... Wytłumacz im wszystko – poleciła i pstryknęła palcami.

– Bo widzicie – zaczęła poważnie Al – nasza wspaniała koleżanka, jest po prostu chora, podczas rozwoju płodowego, zabrakło powietrza i w jej mózgu poczyniły się nieodwracalne szkody – mówiła to z tak szczerym smutkiem, jakby lada chwila miała zacząć szlochać – Od tamtej pory społeczność czarodziei stara się wynagrodzić jej, jej nędzny los. Nie można zapomnieć również o tym, że jest niezrównoważona emocjonalnie – tłumaczyła i poklepała zesztywniałą z szoku Love – Czasem w nocy, zdarzy jej się zmoczyć na wspomnienie swojej zniekształconej twarzy i potrzebuje znajdować się najbliżej łazienki. Musimy jej wybaczyć i starać zrozumieć jej ciężką sytuację, wszak nigdy nie będzie w stanie funkcjonować w pełni w społeczeństwie.

– Co – wydusiła osłupiała Jezebel i tupnęła nogą – to nie prawda! Ona kłamie! – jęknęła żałośnie a w jej oczach wezbrały wymuszone łzy.

– Widzicie? Do tego zaburzenia pamięci... wypieranie rzeczywistości to bardzo przykry widok – ciągnęła Alnair, ale całe przedstawienie zniszczyła Dor która aż wyła ze śmiechu i tarzała się po łóżku. Lily, choć lekko zdegustowana również zaczęła chichotać. – Wybór prosty księżniczko. Albo to łóżko, które zostało – warknęła lodowato, współczucie zniknęłó bezpowrotnie, jak mgła w obliczu słońca – albo naucz się robić prycze i won do Zakazanego Lasu – skończyła ostro i dumnie weszła do łazienki, trzaskając drzwiami.

– To będzie ciekawe siedem lat – rzuciła Dorcas z wilczym uśmiechem i posłała w stronę Lily poduszkę, ot tak dla zabawy. Ta jednak pisnęła zaskoczona i spadła z łóżka, co Meadowes skwitowała kolejnym wybuchem wesołości.

– Taak, jeśli tyle przeżyjemy – mruknęła ponuro rudowłosa gdzieś z mroku przestrzeni podłóżkowej. Tym razem z łazienki dobiegł ich rechot Grus. Love z przerażeniem siedziała na ostatnim posłaniu. To będą ciężkie lata.

***

– Dooor! – jęknęła zrozpaczona Lily – Zaraz się spóźnimy i nic nie zjemy!

– No już! Moment! – dziewczyny usłyszały niepokojący trzask i stłumione gderanie, ale szatynka nareszcie opuściła łazienkę.

– Ileż można! – zbulwersowała się Alnair, czekały na Dorcas blisko pół godziny!

– I tak byłam krótko – rzuciła Meadowes i założyła buty. Lily już trzymała otwarte drzwi i czekała aby tylko opuścić dormitorium. Szczęściem Love zrobiła to dużo wcześniej, może w obawie przed kolejną konfrontacją z Alnair?

– Chyba sobie żartujesz – sapnęła zaszokowana Grus i wytrzeszczyła oczy.

– Oczywiście, że nie!

– Merlinie miej nas w opiece!

– Księżniczki dopiero wstały? – usłyszały kpiący głos Blacka i śmiech Pottera.

– Przynajmniej nie straszymy szopą na głowie jak wy – odparowała Dor i wyszła jako pierwsza z Pokoju Wspólnego, który od pierwszych chwil oczarował wszystkich ciepłem i domową atmosferą.

– Co do Grus, mam pewne wątpliwości... – parsknął Syriusz i mrugnął do dziewczyny. Ta wbrew jego oczekiwaniom również się zaśmiała i przekornie zmieniła kolor włosów na najbardziej różowy, jaki potrafiła.

– Punkt dla ciebie, Black – usta zadrgały w powstrzymywanym uśmiechu i ruszyła za koleżanką – Lily! Chodźże! – krzyknęła jeszcze i rudowłosa czym prędzej dogoniła towarzyszki.

– Ali, czy ty używasz zaklęć? – zapytała szczerze zainteresowana i z fascynacją patrzyła jak włosy Grus wracają do bladofioletowego koloru.

– Do czego? – zdziwiła się dziewczyna.

– No do włosów!

– A! – załapała jedenastolatka i wyminęła grupkę rozpędzonych czwartoklasistów – Mam tak od urodzenia, jestem metamorfomagiem – wyjaśniła i raz jeszcze zmieniła kolor włosów na płomienny rudy identyczny z kolorem czupryny Evans.

– Łał – szepnęła Lily i zaśmiała się przytykając własne kosmyki do tych Alnair – To działa tylko na włosy? A kim właściwie jest metamorfomag?

– Działa na wszystko, ale włosy są najłatwiejsze. Poza tym, matka nie lubi jak zbytnio ingeruję w swój wygląd – wyjaśniła i westchnęła ciężko – Wiem tylko tyle, że jest to rzadki dar i mogę nauczyć się nad tym panować, silne emocje utrudniają mi to. – dodała i zeskoczyła z ostatnich schodków magicznych schodów, miałby niezły ubaw, gdy wczorajszego wieczoru schody nie chciały słuchać prefekta Gryffindoru. Chyba za piątym razem trafili na odpowiednie piętro!

– To niesamowite – westchnęła Dor, popierając zachwyt Evans.

– E tam, czasem to naprawdę uciążliwe – uśmiechnęła się Gruis.

– No wiesz! To świetne, że możesz samą wolą zmienić swój wygląd! – zaprotestowała Lily – Nie cierpię tych rudych kłaków! Mają kolor marchwi! – poskarżyła się.

– Nareszcie śniadanko! – rozmarzyła się Alnair wyczuwając aromat jedzenia i tym samym ucinając zachwyty jej umiejętnością.

– O tak, jedzenie jest genialne – potwierdziła Evans nakładając sobie cieplutkie rogaliki francuskie i dokładając powidła śliwkowe.

– Łeee – skrzywiła się Al – wybacz, ale nie cierpię przetworzonych śliwek.

– Kocham to... – mruknęła z rozkoszą zielonooka i zatopiła zęby w przysmaku.

– Dziewczęta, lekcje zaczynają się za dwadzieścia minut – poinformowała je profesor McGonagall, która nagle wyrosła nad nimi – Radzę się nie spóźnić! Pierwszą lekcję macie ze mną, a tutaj plan na cały tydzień. – Podała im kawałki pergaminów i życząc smacznego posiłku, opuściła Wielką Salę. Widocznie były ostatnimi pierwszoklasistkami.

– Ona uczy transmutacji, prawda? – mruknęła Dor z ustami pełnymi grzanką.

– Aha – przytaknęła Al i ubiegając pytanie Lily wyjaśniła – Będziemy uczyć się, jak zamieniać jeden przedmiot w drugi, na przykład świeczkę w kanarka.

– Naprawdę? – wytrzeszczyła oczy. Nie znała jeszcze granic magii... o ile jakiekolwiek istniały.

– Zapowiada się genialnie, prawda?

***

Tak genialnie wcale nie było. Nie czarowali, tylko całą lekcję słuchali, jak transmutacja jest trudna i że ten przedmiot jest najpiękniejszy. Czyli standardowe myślenie każdego, nawet mugolskiego, nauczyciela. Gdy zabrzmiał upragniony dźwięk dzwona ogłaszającego koniec męczarni, uczniowie wylali się falą na korytarz, byleby opuścić klasę i odetchnąć głębiej. Ranną, czwartkową transmutację mieli wyłącznie dla siebie, więc i wiele informacji zostało wplecionych w monolog wychowawczyni. Szczęściem nawet Minerwa nie mogła tak szybko ostudzić zapału młodych adeptów magii.

– Teraz... – zaczęła Dor wpatrując się w plan.

– Eliksiry – podpowiedziała Al, plan dokładnie przestudiowała na poprzedniej lekcji, gdy psorka ganiła Blacka i Pottera za wygłupy. Miała niesamowitego farta, że nie dostała kary za wczorajszą wojnę na jedzenie... nie była pewna, czy przeżyłaby karę od profesor McSztywnej, jak nazywali ją starsi uczniowie.

– Może tam wydarzy się coś ciekawego.

Wydarzyło się, i to co! Już samo położenie klasy wywoływało dreszczyk emocji. Sala nauczyciela eliksirów mieściła się bowiem w lochach, gdzie wilgoć ściekała po murach a mrok rozjaśniały magiczne pochodnie.

– Witajcie – przywitał ich głos profesora Horacego Slughorna. Niski mężczyzna układał delikatnie jakieś fioli i kiwnięciem głowy zaprosił uczniów do sali. Trójka koleżanek przezornie zajęła ławkę trzecią od końca, a drugą od przodu. To było najbezpieczniejsze miejsce, ani zbyt blisko, ale nadal można było skupić się na lekcji.

– Moi drodzy, dziś zaczniemy przygodę z wyjątkową dziedziną magii – znowu to samo – Eliksiry potrafią być równie często piękne jak i śmiercionośne. Jeden ruch za dużo albo gram składnika a możecie otrzymać paskudne obrażenia – ostrzegł uczniów. – Wiem, że niewielu z was osiągnie mistrzostwo w tej sztuce, ale postaram się, żeby lekcje te nie były tylko szansą do wysadzenia kociołka kolegi – spojrzał znacząco na chłopców siedzących na samym końcu klasie i już majstrujących przy paleniskach.

– Zaczniemy więc od podstaw alchemii...

***

Heeej moi drodzy!
Czuję się strasznie zdenerwowana tym rewriting'iem... Mam nadzieję, że się Wam podoba. Jeśli macie jakieś sugestie, uwagi to prooooszę! dawajcie znać w komentarzach. Jeśli każdy wystuka choć jedną radę to wszystkim Nam będzie lepiej ;)

Pozdrawiam cieplutko

Natalia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro