23.
Harley POV
Widziałam go. To był on. Przecież sobie tego nie ubzdurałam. Joker. To on uratował Luke' a. Nie ja. Tylko on. Rzecz w tym, że jeśli im powiem uznają mnie za skończoną wariatkę. Nigdy nie był wyjątkowo pomocny. Dlaczego miałby teraz wpaść do Arkham i uratować nieznajomego człowieka. Zrobił to dla June? Przecież nawet go nie znał. Skąd wiedział o kogo chodzi... Nic nie rozumiem. Zachowałam się jak idiotka. Mówił, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Zupełnie nic, a ja prosiłam żeby został. Teraz wydaje mi się to żenujące, ale wczoraj nie mogłam się powstrzymać. Nadal pragnę, żeby był tutaj. Żeby każdego ranka się budzić i widzieć jego bladą twarz. Słyszeć coś miłego, albo całkowicie na odwrót. Nie jest ideałem, ale mi też daleko do niego. Każdemu z nas.
Luke POV
Obudziłem się czując suchość w ustach. Czułem, że jeśli zaraz nie napije się choć łyka wody to padne. Mrugnąłem kilka razy. Światło bijące z okien raziło mnie po oczach. Spróbowałem się poruszyć czemu towarzyszył silny ból pleców, głowy i wszystkich mięśni. Zignorowałem to. Rozejrzałem się dookoła. Byłem w pokoju June. Czułem jak drżą mi ręce, a nogi uginają bez żadnego konkretnego powodu. Przeszedłem kilka metrów żeby znaleźć się przy drzwiach do łazienki. Otworzyłem je i resztkami sił wszedłem do środka. Nachyliłem się nad kranem i odkręciłem strumień zimnej wody. Łapczywie połykałem przezroczystą ciecz zaspokajając suszę w gardle. Gdy już mi odrobinę ułożyło wyprostowałem się i spojrzałem w wielkie lustro po drugiej stornie. Byłem trochę poobijany. Odwróciłem się tyłem do lustra i przez ramię spojrzałem na swoje odbicie. To co zobaczyłem było dosyć zaskakujące. Miałem wrażenie, że najmocniej oberwałem właśnie w plecy. Kojarzę urywki z Arkham. Dostawałem prętem. Tymczasem miałem tylko częściowo poranione plecy. Większość z rys to były jedynie niewielkie blizny. Ile spałem?
Nie myśląc o tym dłużej wyszedłem z pomieszczenia. Podszedłem do drzwi, które nagle się otworzyły. Stanęła w nich June.
— Luke. — powiedziała oszołomionym głosem. — Jak się czujesz? — spytała przyglądając mi się uwamie. Nie mówiąc zupełnie nic nachyliłem się i załączyłem nasze usta w jedność. Czekałem na to od dawna. Mimo, że w areszcie byłem niecały tydzień to była dla mnie wieczność. W końcu odsunąłem się od brunetki nie zabierając dłoni z jej bioder.
— Tęskniłem za tobą jak cholera. — wyznałem na co dziewczyna uśmiechnęła się lekko spuszczając głowę. — A co do twojego pytania... To nic mi nie jest. — wyznałem a ona uśmiechnęła się minimalnie i spuściła głowę.
— Luke, przepraszam za wszystko. Nigdy nie chciałam, żebyś trafił tam z mojej winy. — szepnęła z wyrzutem sumienia podczas mijania mnie w drzwiach. Poszedłem w jej ślady i wszedłem ponownie do środka zamykając za nami drzwi.
— Nie jesteś niczemu winna. Gdyby ponownie mógł Cię stamtąd uratować, zrobiłbym to. Nic nie straciłem. — powiedziałem próbując zapewnić ją co do swojej racji. Czułem lekkie poddenerwowanie przez co zaczęła boleć mnie głowa. Zachwiałem się.
— Usiądź. — rozkazała łapiąc mnie za ręce. Pomogła mi natrafić na łóżko. Bez sprzeciwu usiadłem na łóżku.
— Chodzi mi o to, że czegokolwiek byś nie powiedziała nigdy z ciebie nie zrezygnuję. Kocham Cię June. — powiedziałem czując jak ból powoli mija. Kobieta spuściła nieco głowę kucając obok mnie.
— Posłuchaj, nie chcę Cię w żaden sposób zranić. Zastanawiam się tylko czy to, to i to... — wyznała pokazując kolejno na siniaki znajdujące się na moim ciele i policzkach. — Jest warte mnie. — dodała ze smutkiem na twarzy. Pokręciłem nieco głową. — Nie mogę Ci obiecać, że to był ostatni raz. Nie mogę. — powiedziała niepewnie na co położyłem dłonie na jej policzkach.
— Nie wiem czego chcesz, ale powtórzę to jeszcze raz. Zakochałem się w tobie po uszy i nic, ani nikt nie powstrzyma mnie przed tym, żeby tu z tobą zostać. Pozwól mi, a obiecuję, że wszystko będzie dobrze. — powiedziałem starając się ją jakoś przekonać. Kobieta uśmiechnęła się lekko.
— Skro tego właśnie chcesz. — wyznała wzruszając ramionami. Nagle wstała na równe nogi.
— Jak długo byłem nieprzytomny? - spytałem zmieniając temat. Brunetka poprawiła moją poduszkę i wskazała palcem, żebym się położył.
— Nie całe dwa dni, a teraz odpoczywaj... wtedy rany goją się o wiele szybciej. Przyniosę Ci coś do jedzenia. — powiedziała i wstała z fotela przystawionego do łóżka. Już miała odejść, jednak złapałem ją za rękę. Spojrzała na mnie po czym cofnęła się i kucnęła obok mnie. Nachyliła się nad moją twarzą i pocałowała mnie w usta. Znowu. Cieszyłem się, że tu jest. I, że tak jakby pozwoliła mi zostać.
— Kocham Cię. — zapewniłem po. Raz kolejny, gdyż miałem dziwne wrażenie, że to jakoś do niej nie dociera. Że nie może do niej dotrzeć.
— Ja ciebie też. — odparła z minimalnym uśmiechem po czym wstała i odeszła w kierunku wyjścia.
Momentalnie zamknąłem oczy i ponownie odpłynąłem.
Kate POV
Dziwnie czułam się w domu pełnym ludzi uchodzących w moim świecie za szaleńców i morderców. Chciałam zadać im tyle pytań. Nie rozumiałam tak wielu rzeczy. Ich postępowania w niektórych sprawach były bardzo odmienne. Gdy już zdobywałam się na odwagę i zadawałam komuś z nich pytanie... zostawałam olewana. Tutaj to oni traktowali mnie jak wariatke, nie na odwrót. Chyba najbardziej uprzejmymi osobami z nich wszystkich byli Kali oraz Harley. Ta dwójka traktowała mnie najlepiej jak mogła. A przynajmniej tak sądzę. Dużej części nie zdążyłam jeszcze poznać.
Siedziałam w swoim dotychczasowym pokoju i czytałam jakieś czasopismo. Mieli tutaj wszystkiego pod dostatkiem. Nie dało się nudzić. Nagle ktoś zapukał. Powiedziałam ,,proszę" i spojrzałam w tamtą stronę, aby chwilę później ujrzeć białą czuprynę za każdym razem rzucającą się tak samo w oczy. Syn "Króla i Królowej Gotham" był absolutnie przystojny. Właściwie to nie brakowało mu chyba niczego. Miał poczucie humoru, troszczył się o swoją rodzinę, nawet o mnie. Chciał, żeby wszyscy wokół byli szczęśliwi.
- Co tam porabiasz? - spytał, a ja się uśmiechnęłam lekko.
- Czytam właśnie czasopismo pod tytułem - Co ja tu właściwie robię? - odparłam odkładając magazyn na szafkę. Kali podszedł do mnie i usiadł obok na łóżku.
- Jak to co? - spytał wzruszając ramionami. Spuściłam nieco wzrok. - Jesteś tutaj ze mną. - dodał, a ja się uśmiechnęłam.
- Najdziwniejsze jest to, że nawet nie czuję strachu. Nie boję się ani odrobinę. - przyznałam zatapiając się w jego błękitnych oczach. Niektórzy bali się chociażby o nich wspominać. Teraz siedząc twarzą w twarz z ich synem czułam jedynie szczęście. Być może to właśnie tutaj pasowałam. Do szaleńców.
- Nigdy nie chciałem, żebyś się bała. - stwierdził kręcąc lekko głową. Westchnęłam.
- A może jednak powinnam? - spytałam jakby sama siebie a on zupełnie niespodziewanie położył dłoń na moim policzku i przysunął się do mnie niebezpieczne blisko.
- Nie powinnaś. - szepnął po czym po prostu pocałował mnie w usta. Z początku byłam nieco oszołomiona jednak po krótkim czasie dotarło do mnie to co się dzieje. Wsunęłam dłonie w jego nieskazitelnie białe włosy i pogłębiłam pocałunek. Czułam jak przez moje ciało przechodzą dreszcze. Za każdym razem gdy dotykał mnie swoją dłonią. Gdy nasza skóra się ze sobą stykała. To było coś nadzwyczajnego.
Kilka dni później...
June POV
W informacjach w kółko leciały te same wiadomości. W kółko o tym, że Arkham Asylum zostało doszczętnie zniszczone. I każdy doskonale wiedział, że to nasza sprawka. Część więźniów uciekła, w tym oczywiście Luke... Doktor Maria Leslie Arkham została zabita. Zrobiłam to. Zastrzeliłam ją. Nie mogłam znieść tego, że za każdym razem zamyka kogoś z nas. Gdyby przeżyła, a była bliska ucieczki... Znalazła by sobie nową siedzibę i zamknęła nas wszystkich... Ale przecież nikt nie musi o tym wiedzieć.
W dodatku jego rodzice zostali wypuszczeni. Martwiłam się jednak, że mogą ich zatrzymać po tym incydencie. Powinni stąd wyjechać. Oboje. I być może Luke również.
Spojrzałam na mężczyznę. Siedział w samej koszulce nie opierając się plecami o kanapę.
- Wszystko w porządku? - spytał widząc moją zaniepokojoną twarz.
- Nie wiem, czy Twoi rodzice są bezpieczni. - wyznałam a on objął mnie dłonią i nachylił się nieco żeby być bliżej mnie.
- Przecież wypuścili ich z więźenia. Nic im nie grozi. - stwierdził pewnym siebie głosem lecz ja nadal nie byłam co do tego przekonana. - Przejdźmy się, co ty na to? - spytał a ja zmarszczyłam nieco brwi.
- Nie powinieneś się nad werężać. - powiedziałam, a on westchnął i wstał na równe nogi. Podał mi dłoń którą chwyciłam bez dwóch zdań.
- Proszę. - szepnął, a ja po chwili namysłu kiwnęłam głową. Nic mu się nie stanie. Krótki spacer mu nie zaszkodzi. Dzień był deszczowy, dlatego założyłam na siebie kurtkę. Luke natomiast stwierdził, że nie będzie mu zimno i postawił iść w samej koszulce. Nie sprzeczałam się z nim. Wyszliśmy na dwór. - Nie musisz martwić się o moich rodziców. - zapewnił łapiąc mnie za rękę. Spuściłam głowę. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś im się stało.
- Luke... - zaczęłam po chwili ciszy a on spojrzał na mnie z uwagą. - Miałeś siostrę? - spytałam a on spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem. Jednak po chwili zastanowienia odezwał się.
- Miałem. - wyznał jakbyś trochę zasmuconym głosem.
- Co się z nią stało? - spytałam niepewnym głosem. Widziałam, że to sprawia mu ból, ale musiałam wiedzieć.
- Szczerze powiedziawszy nie pamiętam jej za bardzo. Tylko ze zdjęć. Była ode mnie o wiele starsza, a gdy zaginęła miałem trzy lata. Nie mam pojęcia co się z nią stało. Rodzice też nie. - wyjaśnił a ja posmutniałam. Zupełnie nagle poczułam przepełniający mnie żal.
- Ta koszulka... Była jej prawda? - spytałem, a on jedynie kiwnął głową.
- Rodzice nigdy nie pozwolili schować jej rzeczy. Zwolnić jej pokoju. - szepnął, a ja mocniej ścisnęłam jego dłoń.
- Przykro mi. - mruknęłam a on pokręcił leko głową.
- Nie potrzebnie. To dawne czasy. Przeszłość. - powiedział, a ja kiwnęłam głową nie chcąc drążyć dłużej tego tematu. Szliśmy dalej, gdy nagle mężczyzna drgnął z zimna. - Wracajmy już lepiej. - stwierdził zatrzymując się nagle. Zaśmiałam się lekko, przypominając sobie jak jeszcze niedawno zapierał się, że w samej koszulce będzie mu ciepło.
- Wracajmy. - przyznałam i przytuliłam się do niego. Ten objął mnie ręką. W mgnieniu oka znaleźliśmy się w rezydencji.
Harley POV
Siedziałam sobie na krześle w kuchni jedząc kawalek pizzy. Nie mogłam przestać myśleć. Nie mogłam wymazać obrazu zielono włosego z mojej głowy. Gdy nagle usłyszałam dzwonek telefonu podskoczyłam ze strachu. Szybko wzięłam do ręki telefon i nie zwracając uwagi na to kto dziwni odebrałam.
- Harleen? - usłyszałam. Kto do cholery śmiał się odezwać do mnie w ten sposób. Kojarzyłam ten głos. Męski głos.
- Kto mówi? - spytałam dosyć oschle.
- Bruce. Jeśli Ci przeszkadzam to mogę zadzwonić innym razem. - wyjaśnił szybko, a do mnie powoli zaczęło docierać co nieco z nocy w klubie. Uderzyłam się otwartą dłonią w czoło.
- Skądże. Zastanawiam się tylko, czemu tak długo zwlekałeś z zadzwonieniem. - stwierdziłam wymyślając coś na szybko.
- Wybacz mi to zajście, jednak byłem cholernie zajęty. Wezwano mnie w dodatku do Arkham. A raczej do tego co po nim zostało. - wyznał, a mnie jakby zatkało. Co taki przystojny mężczyzna może mieć wspólnego z tym piekłem?
- Obiło mi się coś o uszy... Ale co ty tam robiłeś? - zdziwiłam się nieco, a on westchnął po drugiej stornie słuchawki.
- Niektórzy twierdzą, że jestem dobrym detektywem. Mój przyjaciel prosił, żebym przyjrzał się tej sprawie. - odparł beznamiętnie.
- Jasne. - mruknęłam równie obojętnie.
- Chciałem spytać, czy się spotkamy. - powiedział w końcu mężczyzna, a ja szybko przemyślałam to wszystko.
- Pewnie. - stwierdziłam, a on wydał z siebie zadowolony odgłos. Coś w rodzaju śmiechu, ale trwającego nie więcej niż dwie sekundy.
- Przyjechać po ciebie? - zaproponował, a ja natychmiast zaprzeczyłam.
- Podaj mi swój adres, a ja będę tam za pół godzinki. - powiedziałam uroczym głosikiem. Bruce bez wahania podał mi ulicę i numer apartamentu... Tylko, co ja właściwie wyprawiam?
Dobranoc i życzę udanego dnia w szkole (marzenia ściętej głowy, tak wiem) ❤️ Mam nadzieję, że do następnego 😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro