Za bardzo
Carlos
Siedziałem sam na ławce, jedząc lunch. Cały czas patrzyłem na drzwi wyjściowe, żeby złapać Jane. Zauwarzyłem ją nosząc jakieś teczki. Pobiegłem od razu do niej.
-Hej Jane.
-Hej Carlos.
-Myślałem, czy może zechciałabyś....
Po chwili przyszła do nas jej mama z jeszcze większą liczbą teczek. Położyła je na stosię trzymaną przez Jane.
-To wszystko to liczba gości, których musisz zaprosić.
O cześć Carlos.
Poszła w stronę swojego biura.
-Carlos. Chciałeś się chyba o coś zapytać?!
-Nie. Już nic.
Ręce jej odpadały. Wziołem parę teczek na ręce.
-Dzięki. Choć. Zaniesiemy je do klasy mamy.
Poszliśmy je odnieść.
-Możesz już iść.
Jej oczy były jakieś dziwnie powiększone. Zachowywała się też nie tak. Tak jakby zombie.
-Wszystko dobrze?
-Tak. Czemu pytasz?
-A tak sobie.
-To mógłbyś mi nie przeszkadzać?
-Pewnie. Tto pa.
Poszedłem na plac. Spytam się Bena, o co chodzi z tym WAŻNYM SPOTKANIEM. Coś mi tu nie leży. Skierowałem się w kierunku gabinetu Bena. Zapukałem i otworzyłem drzwi.
-Hej Carlos!
-Hej. Mam pytanie.
-Wal.
-Wiesz może o co chodzi z WAŻNYM SPOTKANIEM, do którego angarzuje się Jane, a nie dobra wróżka?
-Te spotkanie, które będzie w tym tygodniu?
-Chyba tak.
-To nie jest spotkanie, do którego powinna się angarzować żaden uczeń. Jest z byt skomplikowane i trudne do załatwienia. Czemu ona zleciła je Jane?
-Właśnie o to chciałem Cie zapytać. Chciałem spędzić trochę czasu z własną dziewczyną, ale mamusia nakłada na nią za dużo obowiązków.
-Pogadam z wróżką i ustalimy wszystko. Nie trzeba się martwić.
-A i jeszcze jedno Ben. Odkąd Jane zajmuje się tym wszystkim, zaczeła być jakaś dziwna. Jakby zombie?
-Chyba w nie nie wierzysz. Co nie?
-Kiedyś moża, ale żeby Jane była jednym z nich?
-Zrobie co się da.
-Dzięki Ben. To pa.
-Cześć.
Wyszedłem z gabinetu. On też się dziwnie zachowywał. COŚ TU JEST NIE TAK!!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro