No jak.
Carlos
Jechaliśmy właśnie na wyspę. Jay patrzył cały czas na przejechaną drogę.
-Brachu. Widziałem jak zaszalałeś z Lonnie. Szacun.
-Oj. Poniosło mnie.
-Poniosło!
-Hej chłopcy. Długo będziecie się sprzeczać?
Evie nie wyglądała na zadowoloną.
-O cholera. Zapomniałam zabrać mame.
-Nic jej nie będzie.
-Napewno?
-Jasne. Nikt nie wejdzie do twojego pokoju i nie nakarmi jej. Co nie?
-Może masz racje.
Mal odetchnęła z ulgą. Kiedy byliśmy na miejscu z niesmaczeniem wysiedliśmy z auta. Zabraliśmy swoje rzeczy z bagażnika i ruszyliśmy w stronę domu. Na szczęście za 2 dni po nas przyjadą. Wchodziliśmy po schodach po kolei. Nie wiem co oni wymyślili. Byliśmy już u góry. Rodzice od razu przywitali nas z otwartymi ramionami. Coś mi się to nie podobało.
-Carlos! Ale ty urosłeś. Jak miło Cię widzieć syneczku.
-Hejjj mammmo. Od razu mówię. Nie, nie wymasuję Ci stóp!
-Nie o to mi chodzi. Tęskniłam za tobą.
-Mmmiło.
-A znalazłeś sobie może dziewczyne?
-Znalazłem. Szczerze mówiąc kocham ją o wiele bardziej niż Ciebie. Nie wtrącaj się w moje sprawy.
Mal poszła do swojego pokoju i od razu się kimneła.
Evie gadała o gadkach, szmatkach z mamą.
Jay
Siedziałem na fotelu i przyglądałem się staremu czajnikowi. Ojciec przyszedł do mnie i zaczepił mnie rozmową.
-Hejka synu.
-Hej.
Patrzyłem jedynie na zardzewiają rzecz przed sobą.
-Czemu patrzysz na złom jak z ojcem rozmawiasz?
-A tak jakoś. Myślę o swoim drogocennym skarbie.
-Podzielił byś się ze starym ojcem, skarbem?
-Tato! Nie ma takiej opcji! Co Ci do głowy strzeliło?
Popatrzyłem na niego z nienawiścią. Jak mógłbym oddać mu moją ukochaną Lonnie. Przez długi czas panowała okropnie głucha cisza. Nie wiem jak wytrzymamy tu te okropne 3 dni. Tata poszedł do sklepu, Evie i Mal o czymś gadały, a ja i Carlos graliśmy we wszystkie planszówki, jakie były w domu. Kumpel też myślał o swojej ukochanej. Oczywiście we wrzystkie gry wygrałem ja. Po grach Carlos poszedł do swojego biurka i postanowił, że poszuka jakiś innych głupich zabaw. Dobre pare minut szperał w segmęcie. Znalazł odziwo jakiś mały pojemnik po kretkach. Dodszedł do mnie z nim.
-Po co Ci kretki? Nie umiesz rysować.
-Nie pamiętam kiedy ostatnio ich urzywałem.
Otworzył pojemnik. W środku zamiast kredek były ze 450$.
-Dziwne. Całą swoją kasę zabrałem ze sobą do szkoły. Z kąd tyle kasy się tu znalazło?
-Nie wiem. Może o nich zapomniałeś?
-Nie jestem pewien. Zabiorę to ze sobą i pokarze mamie.
-Idę z tobą.
Poszliśmy do salonu. Na szczęście jego mama siedziała na kanapie i czytała gazetę, zamiast pójść na paznokcie.
-Mamo. Czyja jest ta kasa?
Popatrzyła na nie i zrobiła wielkie oczy. Nie była zabardzo zadowolona. Od razu zauwarzyłem, że coś tu nie gra.
-Powtórze! Wiesz może czyje są te pieniądze?
Znów nie odpowiedziała. To zrobiło się już trochę denerwujące.
-Sprzedałam twoje komiksy!
-Co????
Carlos nie był tym faktem szczęśliwy. Ona z resztą też.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro