Mam nadzieję.
Carlos
Poczułem ciepło. Coś dotyka moich pleców. Czy to były!?
Tak. Janę odwzajemniła uścisk. Słyszałem jej podciąganie nosa. Jaką poczułem ulgę, a najbardziej szczęście. Popatrzyliśmy na siebie z uśmiechami na twarzach.
-Myślałem, że....
-Mnie straciłeś?
Pokiwałem głową, ręką wytarłem szybko łzy, żeby nie było, że ryczałem. Mężczyźni nie ryczą!
-Słyszałam gdzieś, że chłopacy nie przyznawają się do swoich uczuć.
-Bo to prawda.
-Tak? Ja natomiast słyszałam, że mnie kochasz.
-A ja nie słyszałem od Ciebie, że coś do mnie czujesz!
Uśmiechnęła się jeszcze bardziej. Już mieliśmy zastygnąć w pocałunku, gdy nagle przerwała nam dobra wróżka.
-Co to jest za całowanie?
-O co Ci chodzi mamo?
-Masz szlaban!
-Za co!!!?
-Za i na wszystko.
-Jane. Spokojnie. To nie jest twoja mama.
-Pewnie, że jestem jej matką! Co ty smarkaczu wygadujesz?
-Mnie nigdy by tak nie nazwała. Nie krzyczałaby bez powodu na córkę. Nie jesteś prawdziwą wróżką!
-Carlos. Co jest?
-Wiesz. Bo twoja mama to naprawdę Uma.
Zciągneła pomarańczowy pierścień i zmieniła się w siebie. Ume. Nie była zadowolona.
-Skąd do cholery wiedziałeś, że to ja? Gadaj!!
-Nic tobie nie powiem.
Jane oniemiała. Po chwili się odezwała.
-Gdzie moja mama?
-I Ben?
-Teraz ja nic nie powiem, ale możecie się spodziewać DUŻEJ niespodzianki. Hahaha.
Poszła w stronę sal lekcyjnych. Poszliśmy za nią, ale żeby nas nie widziała.
Jay
Szliśmy właśnie do Mal. Po chwili usłyszeliśmy powiadomienie wiadomości. Lonnie wyciągneła telefon. Zrobiła wielkie oczy.
-Jay. Zobacz.
-Co takiego?
Pokazała mi zdjęcie. Numer nieznany wysłał fotografie z nieprzytomną dobrą wróżką i Benem.
-To pewnie Uma. Daje głowe. Razem z Harry'm i Gillem coś robili.
-Choćmy szybko to sprawdzić.
Poszliśmy do szkoły. Zauważyliśmy jak Gill wchodzi do pokoju chemicznego. Schowaliśmy się za ścianą.
-Jak myślisz. Co oni tam robią?
-Nie mam pojęcia, ale napewno jest tam Ben i dobra wróżka.
Odwróciłem głowę do tyłu. Lonnie tam nie było.
-Lonnie? Lonnie! Gdzie jesteś?
Pobiegłem jej szukać. Zauważyłem Harry'ego. Najbardziej to jego nakrycie głowy. Pewnie on ją zabrał.
Lonnie
Miałam zaklejone usta i związane ręce. Nie wiem jak to zrobił tak szybko. Harry trzymał mnie na rękach z podejrzliwym uśmieszkiem. Miotałam się i miotałam. Ale się dałam.
-Spokojnie kochana. Twój chłopak nas nie znajdzie. Mam w zanadrzu niecne plany z twoją osobą.
Kręciłam głową. Niech ze mną nic nie robi. Błagam! Mam tyle rzeczy do zrobienia. Wygrać zawody w szermierce, poprowadzić nieliczne, chińskie wojska do zwycięstw na wojnach, zakochać się w kimś i założyć rodzinę. Tego ostatniego mi się napewno nie uda, więc coś o wiele innego.
-Nie ruszaj się tak. Nie chcesz chyba spaść i zrobić sobie krzywdę. Co nie? Hahahaha.
Zaniusł mnie do jakiegoś ciemnego pokoju. Posadził mnie na krześle i związał do niego. Zamknął drzwi i wyciągną zegarek. Po chwili odkleił ode mnie taśmę i zaczął znów się śmiać.
-Co ty ode mnie chcesz??
-Najpierw cię zahipnotyzujemy, potem...
-Dlaczego mówisz o sobie w liczbie mnogiej?
-No yyy.... Dlaczego ty mi dajesz lekcje z anglika?
-A czemu jesteś takim cymbałem i kretynem?
-Nie będę ci tłumaczył. Teraz...
Zaczełam się śmiać.
-Z czego lejesz? Jestem aż tak zabawny?
-Nie z ciebie mam bekę. Nie powiem ci.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro