Rozdział 8
Przez kilka kolejnych dni nie chodziłem do szkoły. To nie tak, że nie miałem siły. Akurat miałem ich dość dużo, co rzadko mi się zdarza. Nie chciałem chodzić do szkoły, ponieważ się bałem, jakkolwiek żałośnie to brzmi. Nie chciałem, żeby Ameryka się mną przejmował. Ja nie powinienem dostawać pomocy, ja na nią nie zasługuję.
Ale to, że nie chodziłem do szkoły nie znaczy, że nie chodziłem do pracy. Wiem, że tego nie mogę sobie odpuścić, ponieważ muszę jakoś utrzymywać naszą "rodzinę". Chociaż raczej tak bym tego nie nazwał. Rodzina to ojciec i madka z dzieckiem, a u nas to ja, który zarabia na rodzeństwo. Oczywiście mieliśmy ojca, ale już nie żyje. To nie był dobry człowiek i nigdy nie chciałbym być taki jak on. Zawsze był oschły i bardzo surowy. Nawet nie jestem pewien, czy nas kiedyś kochał. Liczyło się dla niego tylko podbicie świata, a każdy kto stawał mu na drodze do wygranej nie kończył dobrze.
Kiedyś pamiętam, jak wrócił do domu po długiej nieobecności. Do dziś nie wiem gdzie wtedy był. Od razu gdy wszedł ja podbiegłem do niego i mocno się przytuliłem. Ale nie uzyskałem takiej odpowiedzi, jakiej oczekiwałem. Ojciec odepchnął mnie od siebie i powiedział, że jest zmęczony i mam mu teraz nie przeszkadzać. Później udał się do swojego gabinetu, nie interesując się swoimi dziećmi. Tej nocy płakałem, a on to usłyszał i zbeształ mnie. Mówił, że nie powinienem okazywać swoich emocji, bo to nigdy nie przyniesie mi korzyści. Miałem wtedy osiem lat.
Jedyne czego nie mogę mu zarzucić to tego, że żyliśmy w niedostatku. Zawsze mieliśmy, co jeść i gdzie spać, ale to tyle. Zero opiekuńczości, czy wsparcia.
Gdy kolejnego dnia nieobecności w szkole wróciłem do domu po pracy w kuchni zastałem Ukrainę. Jednak, o dziwo, w żaden sposób nie skomentował mojego wyglądu. Tylko spojrzał się na mnie i powiedział:
- Ameryka o ciebie pytał.
- Co? - Nie ukrywam, że byłem mocno zaskoczony tym faktem.
- Pytał się, czy wszystko u ciebie w porządku, bo od kilku dni nie przychodzisz do szkoły - westchnął.
- I co mu powiedziałeś? - spytałem.
- Że wszystko jest dobrze. A co innego miałem powiedzieć?
To było pytanie retoryczne, więc nie odpowiedziałem na nie tylko poszedłem do swojego pokoju i położyłem się na łóżku, czyli tam gdzie spędzam najwięcej czasu poza szkołą i pracą.
Nie potrafię tego zrozumieć. Dlaczego on ciągle o mnie myśli. Przecież wyraźnie dałem mu do zrozumienia, że nie potrzebuję pomocy, a on ciągle drąży temat. To bezsensu. Nikt nie chce pomagać osobie, która mówi, że tej pomocy nie potrzebuje, a w szczególności mi - synowi mordercy. I naprawdę mam wobec tego mieszane uczucia, ponieważ to jest naprawdę piękne, ale nie zasługuję na to. Nie zasługuję na pomoc ani poświęcony czas. I nie chcę, żeby ktoś się o mnie troszczył, bo nie powinien.
Tak rozmyślając zasnąłem, mając złudną nadzieję na lepsze jutro.
~*~
Obudziłem się dość wcześnie. Na tyle, żeby porozmyślać nad swoim losem i po 47 minutach podjąć decyzję o wstaniu z łóżka. Postanowiłem też, że dzisiaj zbiorę wszystkie swoje siły i pójdę do szkoły, pomimo tego że nie miałem na to najmniejszej ochoty. Po prostu nie chcę, żeby ktoś pytał się mojego młodszego brata czy wszystko ze mną w porządku. Musicie przyznać, że to jednak trochę nienormalne. Dzisiaj mu wszystko wytłumaczę - że to mi się zazwyczaj nie zdarza i nie powinien się mną przejmować (mną w szczególności).
Więc póki miałem jeszcze determinację i siłę szybko się ubrałem, zjadłem śniadanie i wyszedłem, zanim moje rodzeństwo się obudziło. Wsiadłem do autobusu i odjechałem, a w szkole byłem po siódmej. Zanim lekcje się zaczęły zdążyłem jeszcze wymknąć się za szkołę i zapalić.
Niestety, musiałem przyznać, że mój plan okazał się być do dupy. Dowiedziałem się o tym na drugiej przerwie, gdy zobaczyłem Amerykę otoczonego swoimi fanami. Wtedy zrozumiałem, że gdybym do niego podszedł to bym się ośmieszył. To by wyglądało tak, jakby chłop zaczął rozmowę z królem. Nie ważne czy USA o mnie pytał. Mógł to zrobić tylko dlatego, żeby nie wyjść na osobę bezduszną, a tak naprawdę ja go nie interesuję. I wcale się nie dziwię. No bo po co miałby to wszystko robić? Z dobrego serca? Wątpię.
A jako iż szkoła mnie od dłuższego czasu zupełnie nie interesowała nie widziałem sensu bycia w niej, więc wyszedłem. A raczej wyszedłbym gdyby nie pewne słowa.
- Możemy porozmawiać? - spytał Ameryka. Spojrzał się na kraje za nim i dodał - w cztery oczy?
- Tak - odparłem cicho, bo nie było mnie stać na lepszą odpowiedź.
Udaliśmy się więc do toalety (tej samej gdzie odbyło się nasze pierwsze spotkanie). Ale zanim zaczęliśmy rozmawiać USA sprawdził jeszcze, czy wszystkie toalety są puste, a później zaczął:
- Martwiłem się. Dobrze, że przyszedłeś. - Uśmiechnął się do mnie. - Posłuchaj ja - zaczął trochę poważniej - naprawdę chciałbym ci pomóc i pomimo twoich zapewnień na pierwszy rzut oka widać, że nie wszystko jest okej. Naprawdę nie chcę się narzucać, ponieważ to powinna być twoja decyzja, ale proszę daj się chociaż zapisać do psychologa.
- Miło mi, że tak się o mnie troszczysz, ale naprawdę nie musisz - odparłem szczęśliwy, jak wcześniej. - Nic mi nie jest i to było po prostu kilka ciężkich dni, ale teraz już jest dobrze i wybacz mi, ale muszę już iść.
Skierowałem się szybko do drzwi, mając nadzieję na to, że USA zostawi mnie już w spokoju. Jednak nie stało się tak. Ameryka stanął przed drzwiami, uniemożliwiając mi wyjście.
- Widziałem, jak się tniesz - powiedział raczej mniej przyjaznym tonem, idąc na mnie i sprawiając tym samym, że bardziej przybliżałem się do ściany. - Widziałem jak wybuchasz płaczem z byle powodu - mówił. Zauważyłem, że jego oczy trochę się zeszkliły. - I praktycznie codziennie widzę, jak przychodzisz do szkoły w dresie i nie dbasz o relacje z innymi. - Swoimi plecami dotykałem już ściany, jednak Ameryka kontynuował - więc proszę daj sobie pomóc i wreszcie przyznaj, że nie wszystko jest dobrze!
Potem nastała cisza, w której myśli i emocje krążyły wokół nas jak oszalałe. Ta sytuacja z boku pewnie wyglądałaby komicznie. Kraj stojący kilka centymetrów przed drugim, wywierający na nim presję, jak pod prasą hydrauliczną. A ten drugi kraj skulony w kącie, na krawędzi od popłakania się, wiedzący, że wypowiedziane słowa są prawdą. A pierwszy kraj wciąż na niego napiera, ale chyba zdaje sobie sprawę, że nie powinien i powoli uspokaja oddech, jednak z oczu drugiego kraju zaczęły powoli lecieć łzy i nie można już na to nic poradzić. Nawet jeśli pierwszy kraj powoli się wycofuje, przestaje napierać i opanowuje gniew.
- Przepraszam, j-ja nie powinienem... - powiedział cicho, zupełnie bez złości, a raczej z przykrością.
- Masz rację. Nic nie jest okej - odparłem, po raz pierwszy otwarcie się do tego przyznając. - Wszystko jest do dupy, a życie ssie. Codziennie rano nie mam siły, żeby wstać z łóżka, umyć zęby, czy się ubrać. Nawet najmniejsze sytuacje wywołują u mnie płacz i ból. Nie umiem się śmiać, rozmawiać z innymi i cieszyć się z drobnostek. Tnę się i mam myśli samobójcze. Nie mam siły, ani chęci, żeby dalej żyć. Nie widzę w tym sensu, żeby wstawać rano i codziennie, dzień w dzień, rozbić dokładnie to samo. To głupie i ciągle zadaję sobie pytania "po co?," "na co?", "dlaczego?". I prawda jest taka, że ani nie umiem na nie odpowiedzieć, ani normalnie żyć.
Potem się popłakałem, ale nie tylko ja, ponieważ Ameryka, tuląc mnie robił zupełnie to samo.
- Przepraszam, tak strasznie przepraszam, że wcześniej nie byłem w stanie tego dostrzec. - Jego głos przebił się przez łzy.
- To nie twoja wina. Jedyną osobę, którą powinieneś obwiniać to mnie. - Na te słowa USA uklęknął przede mną, chwycił mnie za ramiona i popatrzył prosto w oczy.
- Posłuchaj mnie absolutnie nie możesz za to obwiniać siebie. Masz depresję, rozumiesz? Nie byłbyś w stanie poprosić o pomoc. Ale dołożę wszelikch starań, żeby wyciągnąć cię z tego gówna.
Później mocno mnie przytulił. Usłyszałem też dzwonek na lekcję, ale żaden z nas się tym nie przejął. Byłem szczęśliwy, ponieważ ktoś naprawdę chciał mi pomóc, ponieważ przyznałem się do tego, że nie jest dobrze (a to podobno pierwszy krok do zmian). I od bardzo dawna doznałem zapomnianego uczucia - wsparcia. Ktoś chciał być przy mnie i ofiarować mi swój czas zupełnie za nic. Naprawdę uważam to za coś pięknego.
Awwwwwww (≧ω≦) aż się sama wzruszyłam przy tym rozdziale.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro