Rozdział 30
Otworzyłem oczy, do których wpadło oślepiające mnie światło, co spowodowało, że musiałem je zmrużyć. Po niedługiej chwili jednak się przyzwyczaiłem i poczułem również specyficzny zapach. Bardzo specyficzny dla szpitali.
I wtedy powróciły wszystkie wspomnienia. Były jak solidna migrena, właściwie przez chwilę zrobiło mi się nawet od nich słabo. Ameryka nie żyje. A ja próbowałem popełnić samobójstwo. Nic już nie będzie takie, jak dawniej. Nigdy już go nie spotkam, więc jak przeżyję kolejne dni? Jak w ogóle jeszcze żyję?
Ogarnąłem wzrokiem salę, co nie okazało się być łatwe, gdyż moja szyja została unieruchomiona przez kołnierz ortopedyczny, jednak po swojej lewej stronie dostrzegłem Ukrainę. Co dla niego bardzo nietypowe zamiast od razu zacząć na mnie krzyczeć, wyzywać i obrażać, on nic nie mówił. Po prostu się gapił i gapił to chyba najbardziej odpowiednie słowo. Największego szoku doznałem jednak, patrząc na wyraz jego twarzy. Coś jakby się martwił lub był smutny lub zaniepokojony. Nie pamiętam, kiedy ostatnio wykazywał w stosunku do mnie inne emocje niż obrzydzenie czy złość.
Odchrząknął.
- Jak się czujesz? - spytał.
- Źle - odpowiedziałem zachrypniętym głosem zgodnie z prawdą, po czym sięgnąłem po szklankę wody na stoliku obok. - Jak się tu znalazłem?
- Zapomniałem zabrać jednej rzeczy, gdy się wyprowadzałem, więc przyszedłem po nią do mieszkania i wtedy zobaczyłem ciebie.
Wydawało mi się to mało możliwe, zważając na fakt, iż przez ostatnie sześć miesięcy ani razu się w nim nie pojawił, a przyjście akurat wtedy, gdy popełniałem samobójstwo, sprawiało, że ta sytuacja wydawała się być jeszcze mniej prawdopodobna. Przyjąłem jednak ten fakt do wiadomości bez względu na to czy był prawdziwy czy też nie, ponieważ byłem zbyt zmęczony by kwestionować jego zdanie.
- Niemcy czeka na holu. Mam go wpuścić? - zapytał, na co ja skinąłem twierdząco głową. - Rosja? - zwrócił się do mnie, gdy już miał wychodzić. - Powinieneś pójść do szpitala psychiatrycznego - powiedział, ale nie drwił ze mnie, ani się nie śmiał, mówił zupełnie poważnie. Czy to możliwe, by po tak tragicznym wydarzeniu, jakim jest samobójstwo jego postępowanie w stosunku do mnie chociażby troszeczkę się zmieniło?
Nie miałem jednak czasu się nad tym zastanowić, ponieważ pół sekundy później do sali wkroczył Niemcy z wymalowaną paniką na twarzy.
- OmójBożeRosjacosięstało? - zapytał cały biały z przerażenia i usiadł na niewielkim taborecie obok mojego łóżka. Wzruszyłem ramionami w odpowiedzi i popatrzyłem się na niebieskawą pościel. Czy to nie śmieszne, że ludzie bardziej martwią się o mnie niż ja sam o siebie?
- No cóż, próbowałem popełnić samobójstwo - dodałem po chwili i smutno się zaśmiałem, a Niemcy jeszcze bardziej sparaliżował strach.
- Czy to prawda, że... - Przełknął ślinę. - Ameryka nie żyje?
- Tak - powiedziałem, naprawdę próbując się nie popłakać. Zacisnąłem mocno zęby.
- Jeszcze przyjdzie czas - odparł, a ja nie do końca zrozumiałem, o co mu dokładnie chodzi.
Nie miałem siły jednak się nad tym zastanawiać
Położyłem głowę na poduszce i wgapiałem się w sufit. Boli mnie gardło i nie chce mi się żyć. Czy to źle? Może. Dlaczego lekarze lub Ukraina nie pozwolili mi po prostu umrzeć. I tak nikt mnie nie kocha. Ciekawe kto by przyszedł na mój pogrzeb. Ukraina? Nie, czemu miałby marnować czas na błahostki? Niemcy? Niewykluczone, co nie znaczy, że nie zapomniałby o mnie po miesiącu. Cholera, było tak dobrze. Dlaczego to musiało się skończyć? Jaki jest tego sens? I czy w ogóle jest?
Spojrzałem się smutno na Niemcy, który lekko zakłopotany wciąż siedział na ultra małym taborecie.
- Chcę pobyć sam - szepnąłem do niego cicho.
- Oh, jasne - odparł, jakby wybudzony z transu. Uraziłem go? Nie wiem, możliwe. Mało mnie to teraz obchodzi. - Do zobaczenia - westchnął i rzucając mi ostatnie spojrzenie wyszedł z sali.
Nie powinienem żyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro