Rozdział 25
Oczywiście Ameryka nie mógł jechać ze mną karetką, ponieważ nie jest osobą z mojej rodziny. Byłem strasznie poirytowany z tego powodu i odradziłem jemu przyjazd do szpitala, który tak bardzo chciał zrealizować. Wiedziałem, że i tak zapewne nie wpuszczą go na moją salę. Ostatecznie posłuchał się mnie, mówiąc, że gdy już będę w szpitalu to mam do niego zadzwonić i z mocno zauważalnymi wyrzutami sumienia udał się do swojego domu.
~*~
W szpitalu nie byłem długo. Wypuścili mnie po jednym dniu, oznajmiając, iż nic mi nie dolega poza kilkunastoma siniakami. Pomimo tego że nie rozumiałem, jak to możliwe że po pobiciu nie mogłem się podnieść byłem przeszcześliwy, ponieważ brak krwotoków wewnętrznych i złamań można nazwać prawdziwym cudem. Oczywiście pobicia nie zgłosiłem na policję.
No a później wszystko wróciło do normy. (Poza nieopanowanym strachem przed Finlandią.) Mój stan psychiczny się polepszał i myślę, że przez te kilka dni było naprawdę dobrze. Zająłem się swoimi problemami, między innymi zadzwoniłem do Ukrainy kilkanaście razy, nagrałem mu wiadomość na pocztę głosową i wysłałem z milion esemesów. Na nic nie odpowiedział, a w szkole traktował mnie jak powietrze nawet, gdy mówiłem, stojąc tuż przed nim. Również zacząłem szukać nowej pracy, co też okazało się nie lada wyzwaniem. Ze względu na moją niepełnoletniość nikt nie chciał mnie do niej przyjąć. Zacząłem się zastanawiać, czy może nie udać się do warsztatu i tam błagać o ponowne przyjęcie mnie. Bałem się jednak, że nic z tego nie wyjdzie, a ja niepotrzebnie się upodlę. Coraz większym problemem stawały się również moje oceny, które były fatalne. Wiedziałem, że solidnie muszę się poprawić w nauce, bo będę powtarzał klasę, a wtedy jeszcze bardziej wszyscy będą o mnie mówić i przychodzenie do szkoły będzie prawdziwą męczarnią. Powiedzą - "Nie dość, że to syn mordercy to jeszcze kiblował" a potem dodadzą "Na pewno w przyszłości będzie kryminalistą." I niby ludzie będą się mnie bali, ale nie będą bali się obgadywać mnie za plecami.
Ale i tak te wszystkie problemy wręcz zżerające mnie od środka były niczym w porównaniu do moich wewnętrznych odczuć. I chodzi tutaj o moją jeszcze niewyleczoną depresję i przyjaźń z Ameryką, która tak naprawdę nie jest przyjaźnią, a nieodwzajemnionym uczuciem. Co prawda mój stan stopniowo się polepsza, ale wciąż wiem, że jeszcze daleka droga, by osiągnąć to mistyczne szczęście. Nadal ciężko mi jest podnieść się rano z łóżka i wciąż zastanawiam się po co mam to wszystko robić, po co mam żyć? Ale mam kogoś kto mnie wspiera, równocześnie wywołując u mnie mieszane uczucia. I myślę, co by się stało, gdybyśmy spróbowali. Potem oczywiście odrzucam tę myśl, święcie przekonany, iż na to nie zasługuję lub zawiodę USA. Więc tak po prostu tkwię pomiędzy westchnieniami na moje czarne wizje, a rzeczywistością.
A gdybym tak naprawdę spróbował? W prawdziwym świecie, w którym cofnięcie czasu jest niemożliwe. Gdybym zapytał się, czy zechce zostać moim chłopakiem, jak w tandetnych komediach romantycznych? Gdybym tak po prostu powiedział, że potrzebowałem trochę więcej czasu na przemyślenie tej decyzji? I już bym się nie cofnął, powiedział prawdę - że naprawdę tego chcę.
Szybko wyciągnąłem telefon oraz słuchawki i włączyłem playlistę moich ulubionych piosenek, by zagłuszyć czarne myśli, które zaraz pojawiłyby się w mojej głowie. Pomimo ludzi, którzy razem jechali ze mną autobusem podgłośniłem dźwięk na najmocniejszy. Zacisnąłem powieki i mocniej chwyciłem uchwyt autobusowy. Dodatkowo zacząłem powtarzać sobie typowe teksty motywacyjne jak "Dasz radę!", "Nie powstrzymuj się od spełniania marzeń!" lub "To nie tak, że Ameryka odrzuci twoją propozycję, tak jak ty jego i będzie pomiędzy wami jeszcze bardziej niezręcznie, a ty będziesz się czuł fatalnie z tego powodu."
Pokręciłem głową. Zaraz i tak autobus zabierze mnie do szkoły i rozpocznę kolejny cudowny dzień. Tyle że ten kolejny cudowny dzień będzie wzbogacony o wyznanie swoich najskrytszych uczuć osobie, którą znam niecały miesiąc.
Wszedłem do szkoły ściskając w dłoni breloczek do kluczy, który miałem w kieszeni. Ściągnąłem słuchawki z uszu i zacząłem szukać Ameryki. Dostrzegłem go jak rozmawia z Kanadą. Przerwałem jego monolog, który, o ile dobrze słyszałem, był o psychologicznym podejściu do wychowania dzieci i powiedziałem:
- Ameryka, muszę ci coś natychmiast powiedzieć zanim się rozmyślę i wstrzymam się od powiedzenia tego czegoś.
Kanada zmarszczył brwi i popatrzył się to na mnie to na swojego brata. Za to USA otrząsnął się po chwilowym osłupieniu i niepewnie odparł:
- Dobra...
Chwyciłem go za rękę i zaciągnąłem w dobrze znane mi miejsce, gdzie lubiłem palić. Prawie zawsze nikogo tam nie było, więc idealnie nadawało się na niszczenie swoich płuc oraz rozmowy o uczuciach.
- To co mi chciałeś powiedzieć? Zakładam, że to coś ważnego, bo twój ton głosu nie był szczególnie spokojny. Coś się stało?
I w tym momencie serce zaczęło bić o wiele szybciej niż powinno, a ręce trząść. Dodatkowo poczułem, że zaczynam się pocić. Przełknąłem ślinę. Jak bardzo kilka minut temu byłem głupi, że uznałem ten pomysł za dobry? Przecież jest idiotyczny i nie ma prawa się udać. Co we mnie wstąpiło? Impulsywne działanie to najgorsza decyzja. A teraz już nie mogę tego cofnąć.
Wszystkie czarne wizje powróciły. Jeśli Ameryka odrzuci moją propozycję to będzie pomiędzy nami jeszcze bardziej niezręcznie. A i tak jest już za bardzo. Nie będziemy mogli rozmawiać ze sobą jak wcześniej. Możliwe, że nawet dojdzie do rozpadu naszej przyjaźni i zostanę sam już do końca życia. A gdybym nie działał impulsywnie to może wszystko ułożyłoby się z czasem. Może nauczylibyśmy się, jak udawać, że zapomnieliśmy o zaistniałej sytuacji. Taki scenariusz byłby możliwy, gdyby nie mój nagły wybryk i chęć wyznania swoich emocji. A co jeśli się zgodzi i wtedy dowie się jaki jestem naprawdę? Wtedy na pewno mnie zostawi. Możliwe, że będzie też opowiadał innym o tym jaki jestem słaby i nie umiem się pozbierać, tak jakby już tego nie wiedzieli. A może zranię go na dobre. Może w związku powiem coś, co jest niedopuszczalne do powiedzenia, kiedy jesteś w związku i okropnie go obrażę, a tym samym bezczelnie rozbiję jego serce. Przecież Ameryka jest tak cudowną osobą, że ja - Rosja nie zasługuję na jego przyjaźń, a co dopiero miłość, która miałaby się skończyć zranieniem jego uczuć.
- Rosja? - powiedział, a ja na chwilę przestałem myśleć i spojrzałem się na niego. - To co chcesz mi wyznać jest ważne, prawda?
- Wiesz, tak właściwie to nie. Jak zwykle robię z igły widły i niepotrzebnie zaprzątam ci głowę moimi problemami. To naprawdę nic takiego - skłamałem i zaśmiałem się. (Ciekawe czy wyczuł moje zdenerwowanie w śmiechu?) Zacząłem myśleć nad dobrą wymówką, dlaczego go tu ściągnąłem, ale on mi przerwał.
- Przecież ty zawsze robisz z igieł widły - odparł z sarkazmem i przewrócił oczami. - Nie jestem na tyle głupi, by nie zauważyć, że to coś ważnego. Jeśli nie chcesz to mi tego nie mów, nie będę naciskał. Ale czasem warto jest coś wyznać, pomimo strachu i niepewności. Nie zawsze, ale czasem naprawdę warto.
Wziąłem głęboki oddech.
- Okej... Po prostu chodzi o to, że... Chciałbym z tobą być, ale boję się tego. Boję się, że pocałunki są obrzydliwe i nie mogę przełamać tej bariery, by traktować cię jak partnera, a nie przyjaciela. Boję się, że w związku nie będę umiał się odnaleźć. Boję się, że poznasz prawdziwego mnie. Boję się, że nie kochasz mnie tylko mnie jakiego wykreowałeś sobie w swojej głowie. Boję się, że gdy się o tym przekonasz to mnie zostawisz i umrę w samotności. Boję się, że wtedy opowiesz innym jaki jestem beznadziejny. Ale chyba najbardziej boję się tego, że cię skrzywdzę. Powiem coś okropnego i cię zranię. Albo będzie pomiędzy nami tak niezręcznie, że z czasem przestaniemy się przyjaźnić. Ja chcę tej zmiany, ale boję się, że wszystko stracę.
- Rosja... - powiedział czule. - Czasami pieprzysz naprawdę totalne głupoty. To my ustalamy granice w związku. Przecież nie musimy się całować. Po prostu powiedz co ci się nie podoba. Szczerze w to wątpię, ale faktycznie możesz okazać się inny niż myślałem i wtedy możliwe, że się rozstaniemy. Lecz to od nas będzie zależało, czy chcemy być dalej przyjaciółmi. To od nas będzie zależało, co będziemy chcieli robić. To nasz związek i nasze zasady. Wiem, że się boisz, ale miłość wiąże się z ryzykiem. Jednak myślę, że miłość jest jego warta. Więc jeśli ty chcesz być razem to ja też.
- Mówisz poważnie? - spytałem, niedowierzając.
- Nie, na żarty. - Zaśmiał się. - Oczywiście, że poważnie.
- Więc jesteśmy parą - stwierdziłem.
- Tak, masz jakiś pomysł, od czego chciałbyś zacząć?
- Nie mam bladego pojęcia.
A później oboje się śmialiśmy z naszego braku wiedzy odnośnie spraw sercowych i związków. Wszystkie złe emocje opadły. Naprawdę nie miałem czasu myśleć o swoich problemach ani o czarnych wizjach. Myślę, że to była jedna z lepszych chwil w moim życiu.
Pisałam już na tablicy dlaczego tak długo nie było rozdziału, więc nie będę się powtarzać. Szczerze mówiąc nie wiem, czy kolejny rozdział pojawi się szybko. Tak jak już wspominałam nie chcę niczego obiecywać, jednak mam nadzieję, że teraz rozdziały będą się już pojawiały częściej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro