Rozdział 21
Kolejne dni mijały szybko i beznadziejnie. Czułem się tak jakby po mojej próbie samobójczej nic nigdy nie miało być takie same. Ameryka próbował mnie czasem rozśmieszać, ale po jakimś czasie zrezygnował, widząc, że w ogóle na to nie reaguję. Po szkole wracałem do domu i leżałem w łóżku, dopóki tam nie zasnąłem. Chciałem umrzeć przez sen. Zdaję sobie sprawę, że wtedy nie dotrzymałbym obietnicy, ale teoretycznie nie byłaby to moja wina. Nie zrobiłbym tego świadomie, Ameryka nie miałby pojęcia o moich myślach, a ja byłbym martwy, więc nie miałbym wyrzutów sumienia.
Na szczęście wielkimi krokami zbliżała się moja długo wyczekiwana wizyta u psychiatry. Naprawdę wierzyłem, że ona może mi dużo dać. Dzień przed nią Ameryka zaproponował, że też tam pójdzie. Nie pozostało mi nic innego niż zgodzić się na tę propozycję. Więc po szkole oboje udaliśmy się do przychodni.
Gdy czekaliśmy, aż psychiatra zaprosi mnie do swojego gabinetu, zauważyłem, że od mojej próby samobójczej Ameryka również jest bardzo przybity. Wcześniej mnie rozśmieszał, albo chociaż poprawiał mi humor, a gdy to przestało na mnie działać, wyraźnie posmutniał.
- Przepraszam, że jestem dla ciebie takim ciężarem - powiedziałem, pochylając się do przodu na plastikowym krześle.
- Czym byłoby życie bez problemów, utrapień i kontrowersji? - odparł.
Zapewne to nie byłoby życie, pomyślałem, ale nic nie odpowiedziałem. Źle się z tym czułem, że sprawiam mu taki kłopot. Wiem, że on nie ma mi tego za złe, a nawet podejrzewam, że cieszy się, iż może mi zaoferować pomoc, jednak wciąż nie mogę się pozbyć poczucia winy, bo wprawiam kogoś w gorszy nastrój. To trochę tak, jakbyś spadał na dno i ciągnął ze sobą bliską ci osobę, ale ona chciałaby tonąć z tobą. To jedna z rzeczy, której nie umiem pojąć zaraz po miłości i cierpieniu.
- Chciałbym tylko, żebyś wiedział - zaczął Ameryka - że naprawdę w ciebie wierzę. - Przesunął się w moją stronę i ujął moją dłoń w swoje ręce. Trochę niekomfortowo się z tym czułem, dotyk był dla mnie czymś dziwnym i nieznanym. - Dopilnuję, byś wyszedł z tego gówna i był szczęśliwy. Zrobię wszystko, abyś doświadczył tego pięknego, cudownego życia i mógł patrzeć na świat z radością.
Wiedziałem, że w takich chwilach stosownie jest mówić "dziękuję", ale w tym momencie nie było mnie na to stać. Przytłaczało mnie to wszystko - jego niezrozumiała chęć pomocy, jego przyjemny uśmiech i jego ciepłe dłonie. Nikt nigdy nie dał mi tyle troski, jak on przez te dwa tygodnie. A ja nawet nie wiem, jak mu się odwdzięczyć.
Dokładnie w tym momencie drzwi naprzeciwko się otworzyły. Stanęła w nich kobieta, która wyczytała moje imię. Wiedząc, że nadeszła moja kolej pokierowałem się do gabinetu. Ostatni raz spojrzałem na uśmiechającego się Amerykę i wkroczyłem do pokoju.
Pani, która ze mną rozmawiała była naprawdę miła. Pytała mnie o wiele szczegółów z mojego życia, z którymi nie do końca chciałem się dzielić, jednak stwierdziłem, że właśnie po to są takie spotkania, by poruszyć te dość osobiste sprawy. Ostatecznie podjąłem decyzję, że się przed nią otworzę i odpowiem na prywatne pytania. W niektórych momentach myślałem, że się popłaczę, jednak ani razu do tego nie doszło. Odczuwałem z tego powodu coś w rodzaju dumy. Na sam koniec psychiatryczka przepisała mi leki, które mam zażywać i zaproponowała terapię. Zgodziłem się. Gdy wyszedłem z gabinetu ujrzałem Amerykę, a kiedy on mnie zobaczył od razu schował telefon do kieszeni i zaczął zadawać masę pytań.
- Jak było? Kazała tobie wykonywać jakieś ćwiczenia, a może tylko gadaliście? A jeśli tak, to pytała ciebie o rzeczy osobiste? Odpowiadałeś jej, czy raczej nie? Była wredna, czy uprzejma? Co tobie mówiła?
- Wizyta była... okej - odparłem niepewnie i skierowałem się do recepcji po leki. Później oboje wyszliśmy z budynku.
- Tylko tyle? - spytał lekko zawiedziony.
- Tak, znaczy myślę, że to pierwszy krok do lepszego życia. Aczkolwiek mam taką nadzieję.
Nastała cisza, w któryej każdy był zajęty swoimi myślami. Czasem przerywał ją szum wiatru lub przejeżdżające auto. Ameryka uparł się, żeby odprowadzić mnie do domu, a ja nie miałem prawa sprzeciwu. Pogoda była raczej nieciekawa, posępna. Nic szczególnego tylko brak słońca i szare chmury. Przypominała trochę nasze nastroje.
Miałem nadzieję, że to wszystko niedługo się zmieni. Jeśli leki i kolejna wizyta mi pomogą, to mój humor się poprawi, a wtedy humor Ameryki również się poprawi i może wszystko wróci do normy, albo będzie nawet lepiej. Może znajdę nową pracę i poprawię oceny. Co do rodzeństwa to chyba jeszcze nie chcę się z nimi widywać. Ukraina mnie nienawidzi i dodatkowo nastawił jeszcze Białoruś przeciwko mnie. Najpierw poczekam, aż wszystko się unormuje i może wtedy postaram się o lepszy kontakt z nimi. Może nawet brat się do mnie przekona i będzie mi się pozwalał widywać z siostrą. Bardzo bym tego chciał. Nigdy nie cofnę swoich błędów z przeszłości, ale też nigdy już nie popełnię ich w przyszłości. Chciałbym, żeby Ukraina to wiedział.
Stanęliśmy przed moim blokiem. Jeszcze nie wiem, jak zarobić pieniądze, by opłacić czynsz.
- To do zobaczenia - westchnąłem i spróbowałem się uśmiechnąć.
- Czekaj... - zaczął Ameryka. - Nie wiem, czy powinienem mówić to od razu po wizycie... - zamyślił się.
- Co się stało? - zaniepokoiłem się. Zazwyczaj, gdy ludzie tak zaczynają zdanie nie wróży to nic dobrego.
- No bo... - Wyraźne nie mógł z siebie tego wydusić. Podrapał się po karku i wbił wzrok w ziemię. - Może wybralibyśmy się do kina? - powiedział w końcu i spojrzał się na mnie.
- Tak, jasne - odpowiedziałem zdziwiony, że chodzi mu o taką błachostkę. - Tylko, wiesz, nie za bardzo mam pieniądze i ty musiałbyś zapłacić za naszą dwójkę - dodałem po chwili, na co on przygryzł dolną wargę.
- Tak, tylko nie jak przyjaciele, a bardziej jak... para - powiedział cicho.
Serce zaczęło mi szybciej bić, a ręce bardziej pocić. Po głowie chodziło mi jedno pytanie - Czy on właśnie zaproponował mi randkę? Nigdy nie patrzyłem na niego jak na partnera, tylko jak na przyjaciela. I nie chciałem, żeby relacja między nami uległa zmianie. A teraz... Czy ja mam się zgodzić? Nie chcę ranić jego uczuć, ale też nie chcę pójść na randkę z p r z y j a c i e l e m. Dlaczego nikt nigdy nie nauczył mnie, jak postępować w takich sytuacjach.
- Znaczy... - zacząłem niepewnie.
- Oczywiście, jeśli nie chcesz to do niczego ciebie nie zmuszam - wyjaśnił szybko.
- Tak, tak, wiem, po prostu chodzi o to, że-
- Chyba nie powinienem był tego teraz mówić-
- Nie, znaczy lepiej, żebym wiedział-
- Oczywiście nie musisz się zgadzać-
Oboje westchnęliśmy w tym samym momencie.
- Zapomnijmy o tej sytuacji, proszę - powiedział Ameryka.
- Tak... - zgodziłem się, bo co innego mi pozostało?
Potem wszedłem do bloku. Tak naprawdę oboje wiedzieliśmy, że każdy z nas zachowa tę sytuację w pamięci i nic nie pozostanie takie samo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro