Rozdział 13
- Proszę? - zapytałem lekko zbity z tropu.
- Ojciec wyjechał w delegację i urządzam imprezę - powiedział, chichotając.
- A co na to Kanada?
- Jest zachwycony tym pomysłem - odparł, a ja uniosłem brew. - No, powiedzmy, że tak jest. Zgodził się, ale jeśli ja wezmę za wszystko odpowiedzialność.
- Mhm...
- A tak poza tym to przydałaby mi się mała pomoc w przygotowaniach... - powiedział, drapiąc się po karku.
- Jaka szkoda, że nikt tobie w tym nie pomóże, ponieważ przecież sam przygotowujesz tę imprezę i bierzesz za nią pełną odpowiedzialność, prawda? - spytałem powoli idąc w stronę drzwi prowadzących za szkołę.
- No proszę, Rosja. - Ameryka dotrzymał mi kroku. - Trzeba kupić przekąski i przygotować cały dom przed ewentualnymi wypadkami i później posprzątać zanim ojciec wróci. No proszę. Proszę, proszę, proszę.
- Nie - odpowiedziałem, nie zwalniając.
- Czyli, że się zgadzasz? - spytał z nadzieją.
- Nie.
- Rosjaaa...
- Co?
- Proszę.
- Ale... - Byłem już pod drzwiami, które prowadziły na tyły szkoły, gdy zrozumiałem, że kłótnia z nim nie ma większego sensu. - No dobrze - odparłem, wychodząc na świeże powietrze.
- Naprawdę?! - spytał podekscytowany.
- Tak - westchnąłem.
- Dzięki, dzięki, dzięki, dzięki!!! - Rzucił się na mnie i mocno objął w pasie.
- Ale wiedz, że to będzie wymagało ode mnie wiele trudu i zaangażowania - powiedziałem niby zmęczony i poklepałem go po plecach.
- Dobra, dobra - odparł i odsunął się ode mnie.
- Tak właściwie to po co to robisz?
- Imprezę?
- Tak.
- Po pierwsze ojca nie ma, a to rzadkość i trzeba to dobrze wykorzystać, a po drugie lubię się dobrze bawić. No i napić się, ale oczywiście w granicach rozsądku.
- Oczywiście - odparłem sarkastycznie. - Twój ojciec na ile wyjechał?
- Wyjechał wczoraj i wróci w sobotę. W piątek zrobię imprezę.
- Czyli na 4 dni. W ogóle wiesz ile będzie osób?
- Coś około stu...
- ILE?!
- No ja powiedziałem tylko kilku, a potem to już sama wieść się poniosła...
- Ugh, już żałuję, że się na to zgodziłem - westchnąłem.
- Będzie fajnie, zobaczysz.
- Z pewnością
Chciałem sięgnąć do plecaka po paczkę papierosów, ale po chwili zoriętowałem się, że Ameryka nie zgodzi się na chociażby jedną fajkę i od razu mi tego zabroni. Pogrążyłem się więc w swoich myślach, wracając do sytuacji sprzed pójścia do szkoły. Powracając myślami do mojego brata, który zmanipulował moją siostrę, która z kolei uznała mnie za bezdusznego potwora.
- Lubię chmury - powiedział Ameryka, patrząc się na niebo. Ja po chwili też to zrobiłem. - Myślę, że pokazują nam jacy jesteśmy mali na tym świecie.
- Tak, to prawda - odparłem. Obłoki na niebie sprawiały naprawdę niesamowite wrażenie.
- Przykro mi, że ludzie nie zwracają uwagi na takie rzeczy - ciągnął dalej. - Chyba w życiu właśnie chodzi o to, by dostrzegać te drobnostki i cieszyć się z małych rzeczy. Bo ono nie składa się tylko z tych wielkich chwil, jak zakończenie szkoły, ślub, narodziny dziecka, ale również z tych prostych, jak pójście do lasu, spotkanie z przyjaciółmi czy zerwanie bukietu kwiatów na polnej łące.
- Hm - zamyśliłem się. - Właściwie to prawda. Często oczekujemy na wiele rzeczy zamiast po prostu cieszyć się chwilą. Poza tym myślę, że zastanawianie się nad takimi rzeczami jest bardzo ważne.
- Bo jest. Na przykład jak ktoś ci powie, że jesteś egoistą to na początku czujesz złość i rozgoryczenie. No bo przecież ty nie masz wad. Ale chodzi o to, żeby później zastanowić się czy może jednak masz w sobie tę odrobinę egoizmu i to zmienić. Gdyby ludzie tak podchodzili do krytyki to mogliby się kształtować i zmieniać na lepsze.
- Ale również dzięki takim rozważaniom możemy pozbierać swoje myśli do kupy i dojść do ciekawych wniosków.
- Niestety ludzie raczej tego nie robią. No bo kto przykładowo chodzi do lasu pogdybać i zastanowić się nad takimi pojęciami jak nadzieja, wyjątkowość czy prawda. No bo po co? Przecież w tym czasie można zrobić więcej ciekawszych rzeczy.
- Może to dlatego, że dużo ludzi nie widzi w tym sensu i uważa to za niepotrzebne.
- Ale tak naprawdę to jest bardzo potrzebne.
Potem była cisza i lekki szum wiatru. Nieprzyjemny zapach z pobliskich śmietników dawał się we znaki, a na bruku utworzyło się kilka kałuż. Ale tak właściwie to było nieważne. Najważniejsze jest to z kim się rozmawia i o czym, miejsce to drugorzędna sprawa. Ale nawet podczas naszej rozmowy żadne z nas nie spojrzało na siebie. Ciągle byliśmy wpatrzeni w ogromne chmury. Ich obraz zarówno przytłaczał jak i dodawał sił.
- Lubię z tobą mówić - powiedział USA w końcu odwracając wzrok, który był wpatrzony w niebo. Ja też to zrobiłem i spojrzałem się na niego.
- Ja też. Szkoda, że wcześniej nie wiedziałem, że jesteś takim świetnym rozmówcą. Uważałem ciebie za idiotę. - Cicho się zaśmiałem.
- A ja ciebie za osobę, która uważa wszystkich za idiotów. A może coś w tym jest? - Też się zaśmiał, ale głośniej.
- A może otaczają nas sami idioci, pomyślałeś o tym?
- A może tak naprawdę tylko my jesteśmy prawdziwi, a reszta to roboty?
- Albo wszystko jest wymyślone, jak w Matrixie?
- Nawet jeśli, to pewnie nigdy się tego nie dowiemy.
- Pewnie tak, ale czasem lepiej żyć w niewiedzy.
- Racja. - Pokiwał głową. - Nawet nie czasem, ale często.
- Ale to i tak lepsze niż okrutna prawda.
- Tak - odparł i lekko zacisnął pięści. - Chodźmy, zaraz lekcja.
Skinąłem głową i później oboje udaliśmy się do sal.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro