Rozdział VII Drinczek mały, na zachętę, czego chcieć od życia więcej?
20.02 2004
Na ten dzień czekałem od dawna. Zawsze chciałem polatać na mamucie, ale nigdy nie przypuszczałem, że mój debiut będzie mieć miejsce w czasie Mistrzostw Świata w Lotach. Co prawda obiekt w Planicy nie należy do największych*, ale od czegoś trzeba zacząć, a według Wojtka nie ma na to lepszego miejsca. Ale chyba nie do końca się z nim zgadzałem. Jeszcze nigdy nie byłem na tak ,,wietrznej skoczni", nie odbyły się treningi, serie próbne, a nawet kwalifikacje, więc dzisiaj idąc na skocznię mogłem oczekiwać tak na prawdę wszystkiego. Nie ma to jak zaczynać od skoku konkursowego na tak ważnej imprezie i to w dodatku na mamucie.
Zazdrościłem pewności siebie Thomasowi. Kolejny sezon, doświadczenie na TAKIEJ skoczni pewnie pozwoli mu znowu odlecieć i nie ośmieszy się lądując przed setnym metrze. Tak, tak... po rozmowie z ojcem Moniki moja pewność siebie trochę ,,odleciała". To, że nie popadłem w depresję...
Ale wracając. Stałem już na schodkach. Dwudziestu skoczków skoczyło przede mną i nic im się nie stało. Robert Mateja po koleżeńsku skoczył tylko 89m (przypominam, że bawimy się na mamucie), sprawiając, że naprawdę musiałbym się bardzo postarać, aby zająć zaszczytne ostatnie miejsce. Kiedy zasiadłem na belce startowe spojrzałem najpierw na Wojtka, który się do mnie szeroko uśmiechnął, a potem na trenera, który machnął chorągiewką.
Kiedy pędziłem na progu, czułem siłę wiatru, przypatrywałem się uginającym drzewom, ale to wszystko, to były sekundy, jechałem ponad 90km/h i w ostatniej chwili zauważyłem próg. Nieco spóźniłem, a wiatr przy samym progu przycisnął mnie do buli. Leciałem bez wysokości, z niską trajektorią lotu. Nie wróżyło to dobrze, cały czas coś poprawiałem. Ten lot, nie przypominał żadnego, którego do tej pory oddawałem. W Wellingen był po prostu wiatr z tyłu tutaj wiał z boku, ale walczyłem. Minąłem linię setnego metra ( no przynajmniej nie będzie wielkiej kompromitacji na wejście. Potem mijałem kolejne metry, linie, ale w końcu musiałem lądować. Linia punktu K była hen hen daleko, ale i tak to był najdłuższy skok/lot w moim życiu. Kiedy dojechałem już do końca zeskoku. Mina mi zrzedła kiedy zobaczyłem 151.5 metra. Tak to ja se mogłem skakać w Wellingen. Może wtedy coś by z tego mojego skakania było, a na mamucie 151.5m. Pa pa konkursie w dalszej części. Będę kibicował z trybun w towarzystwie Robiego.
,,Skoczek" po mnie Wojtek. Skoczył krócej ode mnie czyli będzie wesołe trio patrzyło z zachwytem na mistrza pana Adama Małysza. No... przynajmniej nie będę osamotniony. Ostra krytyka dziennikarzy zostanie podzielona na trzy. Dobrze, że Wojtuś lubi skupiać na siebie uwagę mediów....
Adam skoczył prawie 200 metrów. Jak ja mu tego zazdrościłem. Sam bym tak chciał, a tak to...
- O kurde Matti, dostaniesz się - Wojtek spojrzał na tablicę wyników, a ja na początku nie wiedziałem o co mu chodzi. Dopiero po chwili zrozumiałem. Czy się cieszyłem... no pewnie!!! Z takim wynikiem... ech... marzenia jednak się spełniają. Będę towarzyszył samemu mistrzowi...
***
W drugim skoku poprawiłem się, aż od dwadzieścia parę metrów!!! Byłem z siebie dumny. 200 metrów było co raz bliże. Mimo, że nadal było mnóstwo pracy w locie, a przede wszystkim na rozbiegu... Ale było dobrze... wystarczy popracować nad detalami i...
- Matti, skarbie - Robi dobiegł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu. Adaś się zgodził... a ty?
- O co chodzi? - zapytałem.
- Pokłóciliśmy się z Wojciechem no i... no... ja bym tak miał pokój z Adasiem, a no ty...z Wojciechem. Sorry, że cię mistrzunia naszego, kochanego pozbawiam, ale musisz zrozumieć, że to trudna sytuacja i...
- Jasne, zgadzam się. Tylko rzeczy musisz mi przenieść - uśmiechnąłem się.
- A pewnie. Damy radę....
Kiedy znalazłem się w pokoju Wojtka, panował wszechobecny bałagan. No... to po mieszkaniu z Adamem... było... cudowne. Tak jak bym znowu znalazł się w jednym pokoju z Dawidem i Stefanem, brakowało tylko książek i prowizorycznego porządku Kamila. Ech, oni całą trójką byli na jednych zawodach...
- O przyszedł pan Mateusz Rutkowski, wielki lotnik w kadrze Polaków. Następca Adama Małysza?- Wojtek usiadł na nieposłanym łóżku.
- Na razie zmęczony zawodnik. Jakieś plany na wieczór. Gra w karty, książki, czy co? - zapytałem.
- Drinczek mały na zachętę, czego chcieć od życia więcej - blondyn wyszczerzył zęby i wyjął z torby sportowej, metalowy bidon.
- Wojtek, ja nie wiem, czy... - myślisz, że Łuki zachował dla siebie info, że nieźle imprezowaliście po twoim mistrzostwie. Może przed prezesuniem i ważniejszymi osobami w związku, ale przed starymi kumplami... Adaś i ja wiedzieliśmy o tobie wszystko, bo Kruczek prosił, aby mieć na ciebie oko, nie chciał, abyś znowu się upił... ale chyba parę łyków ci nie zaszkodzi. Przecież jesteś już prawie dorosły ja w twoim wieku...
Nie trzeba mnie było dłużej namawiać. Szybko upiłem parę łyków, a Wojtek pokiwał z uznaniem... no... widzę, że masz wprawę. Kruczuś niepotrzebnie się martwił. Niedługo to ty i na kacu będziesz skakał po mistrzowsku, ale na razie... - mężczyzna pogroził mi palcem.
Cały wieczór gadaliśmy i piliśmy. On opowiadał o swojej żonie ( którą miałem niedługo poznać), a także o swoich dzieciach, a w szczególności o najstarszym prawie trzy letnim Damianie... Wojtek usłyszał ostatnią historię z Monią no i oczywiście z jej szanownym ojcem. Blondyn śmiał się z całej sytuacji, a kiedy doszedłem do ostatniego zdania: ,,Mateuszu, nie chcę kończyć naszej przyjaźni, dlatego uprzejmie proszę, abyś przynajmniej następne trzy lata zostawił Monikę w spokoju, mam nadzieję, że się zrozumieliśmy?"
- I co zostawisz ją? - zapytał blondyn popijając.
- No... chyba nie... tylko... - zmieszałem się trochę i wyciągnąłem rękę po ,, cudowny napój".
- Nie wiem mój drogi, czy to tak trochę nie za wcześnie. Ja... zawsze lubiłem panienki, ale zawsze kończyło się na paru drinkach. Dopiero kiedy poznałem moją obecną żonę zrozumiałem, że tu chodzi o coś więcej. Ale jak widzisz syna miałem dopiero w wieku dwudziestu czterech lat... - zadławiłem się. Zupełnie o tym nie pomyślałem. Przecież... ja mam karierę... o to mniejsza, ale... już nie żyję.
- Coś tak pobladł. Jakiś taki niewyraźny jesteś... O kurde... już po północy. Kładźmy się, bo nas trenejro zabiję, a potem mnie Łuki za to, że cię nie dopilnowałem...
***
Następnego rana przywitał mnie kac. No tak... nie ma jak to się obudzić w dniu najważniejszych zawodów w sezonie z bólem głowy. Wojtek dyskretnie podsunął mi jakieś tabletki i wodę. Potem zsiedliśmy na śniadanie. Starałem się robić to co blondyn, aby nie zauważyli, że jestem ,,wczorajszy". Na śniadanie ledwo co skubnąłem... I zacząłem intensywnie myśleć o dzisiejszych zawodach...
Oddałem dwa skoki na kacu. Najpierw nie tak źle. Całym sobą skupiłem się na pierwszym skoku. 175,5... mogło być lepiej, ale wyprzedziłem dwóch zawodników, więc zaliczamy to na plus. Ale drugi... nic nie wyszło. Najazd na próg... tragedia, o wyjściu nie wspomnę. Lot... musiałem niemal wszystko poprawiać. A moje lądowanie... pozostawmy bez komentarza. Na koniec spadłem na dwudziestą ósmą pozycję, ale liczyło się tylko to, że wylądowałem i... no może dziennikarze mnie nie wykończą. Dobra już jutro dróżynówka...
22.02.2004
Zrobiłem to... naprawdę to zrobiłem... przeskoczyłem... nie... przeleciałem dwusetny metr. Jako drugi Polak w historii przeleciałem dwusetny metr. Najpierw Adam, teraz ja... może to sygnał od losu... Ale nie tylko ja miałem dzisiaj dobry dzień. Wojtek dwa razy skoczył ponad 170m, a Robi za każdym razem skoczył ponad 100 metrów... nie no, bez złośliwości. Co prawda za ósme miejsce medali nie dają, ale to i tak sukces. Nie oszukujmy się... w tym sezonie nasza reprezentacja nie pokazuje się od najlepszej strony. Może za dwa lata będzie lepiej?
Trenejro nas pochwalił. Wojtek i Robi postanowili to oblać. Adam odmówił picia, ale obiecał, że im potowarzyszy. Pewnie bym do nich dołączył gdyby nie telefon od Łukasza Kruczka...
- Gratuluję panie Rutkowski, piękny występ nie powiem, ale ja nie w tej sprawie. Lekarz kadry się rozchorował, a ja praktycznie na już potrzebuję waszą wagę i wzrost. Mamy szczęście, że pan Rafał Kot się zgodził. Co prawda to fizjoterapeuta, ale musimy sobie poradzić. Jutro wracacie? We wtorek ważenie...
No to mamy kolejny rozdział. Czy jestem z niego zadowolona? Nie do końca, ale nie wiem co mogłabym poprawić. Postaram się nieco przyspieszyć akcję, ale jeszcze parę konkursów muszę opisać.... A teraz mała niespodzianka. Na tym zdjęciu nie ma co prawda Mateusza, ale jestem ciekawa, czy poznacie tych dwóch panów...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro