To nie to.
Lonnie
Gdzieś na strychu przed nami świeciło się światełko. Schowaliśmy się w ciemnicy za dużymi regałami książek i słuchaliśmy rozmowy. Na szczęście nie było nas widać.
-Nie wygadój głupot Harry. Ty go masz udawać dobrze, masz być miły, ....yyyy. Nawet mi to z ust nie wychodzi. Miły hahaha. Kto wymyślił bycie miłym.
-Uma. Sama jesteś imitacją "Dobrej" wróżki. Różdżka będzie nasza i przejmiemy władzę nad tym ochydnym, różowym światem.
-A ty Gill. Zrób coś z Jay'em i jego laską. Będzie nam potrzebna.
-A co ty chcesz z nią zrobić?
-Przelecieć?
-Nie. No co ty. Ja i tak mam swoją wybrankę, która stoi obok nas. Chłopie!
-Tak. To po co jest nam potrzebna? Chcesz zrobić to samo co z Benem ostatnio?
-Nie będziemy jej porywać, tylko hipnotyzować, by była po naszej stronie. Mam co do niej leprze plany.
Cała trójka zeszła na dół.
-Co oni chcą zrobić?
-Nie mam pojęcia, ale musimy powiedzieć o tym reszcie. Szybko!
Pobiegliśmy na dół.
-Byłaś kiedy kolwiek hipnotyzowana?
-Nie jestem na nią podatna, ale mogą mieć w zanadrzu coś gorszego.
Natkneliśmy się na Jay'a.
-Hej. Co jest?
-Piraci z wyspy chcą coś nam zrobić. A najbardziej Lonnie.
-I nazwali mnie twoją dziewczyną. Dasz wiare?
-Noo. Grubo.
-Choć. Powiemy reszcie.
-A i Jay. Musimy uważać na dobrą wróżkę i Bena. Oni prawdopodobnie zostali porwani, a podszywają się za nich Uma i Harry.
-To wy idźcie do reszty, a ja ide szukać Jane.
Carlos
Przez następne 10 minut szukałem Jane. Zauwarzyłem ją dopiero, kiedy szła do pokoju.
-O wreszcie Cię znalazłem! Nawet nie wiesz co ja przez to wszystko przeszedłem. Gdzie byłaś.
-W pokoju mamy.
Nadal zachowywała się jak Zombie.
-Jane. Coś jest z tobą nie tak.
-Wszystko dobrze. Jest dobrze.
-Jane. Poznajesz mnie wgl?
-Nie. Pierwszy raz cię widze. Masz fajne włosy.
-Hej. To ja. Carlos. Twój chłopak!
-A kto to jest chłopak?
-No to ja. Od wczoraj jesteśmy razem. Nie pamiętasz?
Podkochiwałem się w tobie od pół roku. Co jest z tobą?
-Mówiłam ci, że jest dobrze.
Złapałem ją za ręce i popatrzyłem w oczy.
-Nie poznajesz mnie naprawdę?
-Nie. Pierwszy raz cie widzę.
Znów powtórzyła to samo zdanie.
Przytuliłem ją mocno. Ona się nie ruszała. Po chwili przypomniałem sobie sytuacje z wczoraj Bena i Mal. Znów na nią popatrzyłem i pocałowałem. Pocałunek prawdziwej miłości podobno zawsze działa. Oby w tym przypadku tak się stało. Po chwili znów na nią popatrzyłem i czekałem, aż coś powie.
-Jane? Hallo?
Nie ruszała się. Położyłem głowę na jej ramieniu i zamknąłem oczy. Nie mogę uwierzyć, że ją straciłem. To nie możliwe. Ale ja ją kocham! Bardzo kocham! Nie potrafiłbym spędzić jednego dnia bez patrzenia jej w oczy. Nie mógłbym! Łzy leciały mi po policzku. Przytuliłem ją jeszcze mocniej, podczas gdy krople słonej wody moczyły jej ramiączko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro