XV. ,, Gdzie ty jesteś? Gdzie ja jestem?"
25.01.2006
Obiecałem, kiedyś mamie, że co roku będę miał postanowienia noworoczne, bo przecież nigdy nie będę idealny, a do tego się powinno dążyć. Rok czy dwa lata temu moje plany dotyczyły kariery sportowej. Nawet było coś z odchudzaniem, ale wiadomo jak to wyszło...
W tym roku postanowiłem, że przestanę pić. Koniec z puszką piwa z Marcinem i Piotrkiem, zero drinków, i ostatniego kieliszka wina. To będzie pierwszy krok do powrotu do kadry.
Na plus, w mijającym roku, mogę zaliczyć to, że poprawiły mi się kontakty z trenerami. Oni widzą u mnie chęci i drzemiący we mnie potencjał. Wierzę, że przy ich pomocy dam radę. Na razie udało im się ,, pozbawić" mnie dwóch kilogramów, a przy okazji załatwić dwóch sponsorów, ale warunkiem naszej długoterminowej współpracy jest to, że już w przyszłym sezonie mam być w kadrze A lub B.
Jednak na razie, musiałem się zadowolić, tylko oglądaniem zawodów z trybun w towarzystwie Moniki, która zaciskała kciuki, ilekroć, któryś z naszych zasiadał na belce. Patrzyłem na jej cudowny uśmiech i po raz kolejny, przeklinałem sam siebie za to, że nie umiałem docenić tego wcześniej, kiedy był na to czas. Oddałem ją bez walki, bojąc się o swoją karierę, ale może też troszkę o nią, że któregoś dnia ją skrzywdzę...
Kiedy na belce pojawił się Kamil, z zazdrością patrzyłem jak Monika przeżywa jego skok całą sobą. Szatynowi nie poszło jakoś szczególnie źle, po prostu delikatnie spóźnił. Miejsce w drugiej dziesiątce po pierwszej serii nie jest złe, łatwo jest zaatakować. Chłopak chyba myślał tak samo, bo uśmiechnął się w naszą stronę, kiedy wypatrzył nas w tłumie.
Nagle, w powietrzu, zobaczyłem znajomą sylwetkę. Próbując sobie przypomnieć kim on jest, podziwiałem jego nienaganną sylwetkę w locie i naganne lądowanie. Dopiero kiedy spiker powiedział: -Simon Aman, rozpoznałem szwajcarskiego skoczka.
W niczym nie przypominał tego dumnego, wesołego skoczka, którym był jeszcze rok temu. Jego skoki były zarówno krótkie jak i pozbawione energii i nadziei.
Patrzyłem na niego i nie mogłem zrozumieć jakim cudem podwójny mistrz olimpijski z 2002 roku, może upaść tak nisko. Przecież był na szczycie. Dwa razy pokonał Adama, który wtedy miał jeden z lepszych sezonów. A zresztą, jeszcze zeszłej zimy, mogłem podziwiać Simona. A teraz? Ledwo zakwalifikował się do drugiej serii.
- Zaraz przyjdę- powiedziałem Monice i ruszyłem w stronę szwajcarskiego skoczka. Nie byliśmy przyjaciółmi, ale po prostu, chciałem okazać mu wsparcie.
Doszedłem za mężczyzną do wioski skoczków. Przy domku dla szwajcarskich skoczków rzucił sportową torbę, o ścianę oparł narty. Stał przez chwilę nieruchomo, jego wzrok był utkwiony w szczyty Tatr. Nie chciałem przerywać mu tej chwili wyciszenia, dlatego usiadłem na ziemi i czekałem. W końcu Szwajcar chyba wyczuł moją obecność, bo odwrócił się do mnie i uśmiechnął się smutno.
- Trochę się nie widzieliśmy, młody. Coś ostatnio nie skaczesz z nami. Aż tak źle ci idzie? Nie wierzę, że nie potrafisz pokonać paru nielotów ze swojego kraju...
- To skomplikowane - odpowiedziałem, kalecząc angielski.
- Rozumiem, że nie chcesz o tym rozmawiać... To co powiesz na mój pięknie spieprzony skok. Przeanalizujmy go... Hm... najazd na progu... okoliczne zamarznięte ślimaki mnie wyprzedzały, wybicie... już gorzej być nie może, ale za to lądowanie to klasyka w moim wykonaniu, tylko że zwykle jest trochę dalej, ale...
Mówił i mówił, jego słowa mieszały mi się, nie mogłem ich odróżnić, multum emocji, jego niemy płacz, wołanie o pomoc... w tej wypowiedzi było zawarte wszystko, to co ja nieraz, miałem ochotę wykrzyczeć. Tylko, że sam byłem sobie winien, że straciłem formę, chociaż gdyby związek mi pomógł... Ale Simon nie zrobił nic co by zasługiwało na naganę, był wspaniałym skoczkiem o wielkich, nieprzeciętnych możliwościach. W tak młodym wieku, osiągnął naprawdę wiele, a przecież jeszcze tyle sezonów przed nim, chociaż...
- Matti, słyszysz mnie? -nagle tuż obok znalazł się Simon, kucnął przy mnie, tymi swoimi małymi oczkami przyglądał mi się badawczo, a ja... wybuchnąłem śmiechem. Porównywałem swoje problemy do jego, faceta, którego spadł z jeszcze większej wysokości. Jakie miałem prawo żalić się na to jak mi idzie, skoro podwójny mistrz olimpijski, zbiera ochłapy punktów, będąc numerem trzy czasami dwa w swojej kadrze.
Wstałem, a Szwajcar zrobił to samo. Popatrzyłem na niego i uśmiechnąłem się do Simona.
- Co się z nami stało? Gdzie ty jesteś? Gdzie ja jestem...
29.01.2006
Siedziałem przed pokojem trenerów kadry juniorskiej. Czekałem na ogłoszenie składu na tego roczne Mistrzostwa Świata Juniorów. Mocno trzymałem kciuki za mojego młodszego brata, niby już miał to miejsce, ale znając polski związek, to wszystko jest możliwe. Ciekawa była też sprawa Maćka Kota. Niespełna piętnastoletni chłopak miałby jechać na zawody tej rangi? Kurde, nie to, że mu źle życzę i nie chcę, aby się rozwijał, ale... On jest w wieku dojrzewania, jeszcze rośnie, to nie jest może mamut czy nawet duża skocznia, ale i tak puszczanie go na skoczni stu metrowej jest lekkim szaleństwem...
Nagle drzwi się otworzyły. Jak jakieś dzikie stado, wypadała z nich gromadka juniorów. Ludzie! Nie było mnie w tej kadrze tylko przez dwa lata i co? Zupełny brak ogłady. Krzyczało to, to, a kto temu wszystkiemu przewodził. Dawid, Dawid Kowal. Ten sam łagodny małpiszon, którego z Kamilem i Stefanem próbowaliśmy ogolić, ten który pierwszy zasypiał, uczył się w samolocie, bo zapominał odrabiać lekcji przed wyjazdem na zawody i starał się nie rzucać w oczy. Koło niego skakał mój kochany braciszek i jeszcze jakiś blondyn*.
- Matti - zawołał Łukasz i podbiegł do mnie z szerokim uśmiechem na ustach. - Jadę, jadę. Zobaczysz, wygram to.
- Jasne - poczochrałem mu włosy i zaśmiałem się. Potem położyłem mu dłoń na ramieniu. - To co? Idziemy?
- Tak, tylko pan Kot prosił, żebyśmy odprowadzili Maćka do domu - odpowiedział chłopak i ręką zaczął dawać znaki, komuś za moimi plecami. Odwróciłem się i zobaczyłem młodszego syna naszego fizjoterapeuty.
- No chodź! - zawołałem do niego. Posłusznie podszedł i stanął koło nas.
- Jedziesz?- zapytałem go.
- Tak... ale tylko jako rezerwowy - odpowiedział brunet, a ja spojrzałem na niego z ciekawością. Na jego miejscu skakałbym z radości, a na jego twarzy nie było nawet śladu uśmiechu. Zastanawiałem się czy on naprawdę ma tylko czternaście lat i parę miesięcy, bo zachowywał się jak zmęczony życiem weteran...
- Nie cieszysz się? - podniosłem jedną brew.
- Cieszę, ale... myślałem, że trener bardziej doceni moją pracę. Wiem, że były jakieś problemy z moim BMI, ale chyba liczy się jak skaczę, a nie to ile ważę...
- Chłopie... jesteś w gimnazjum. W twoim wieku to ja latałem na treningi, marząc, aby trener chociaż mnie pochwali, a ty od razu byś chciał mistrzostwa. Pomyśl, w twoim przypadku to graniczy z szaleństwem. Jeszcze rośniesz, twój organizm...
- W Austrii...-zaczął, ale mu przerwałem, mając przed oczami Morgiego.
- To nie to samo, a do tego nawet Morgi był starszy. Poza tym, oni tam mają lepsze przygotowania, sztaby, sale treningowe i wszystkie te bajery, których my nie mamy i raczej, w najbliższym czasie, mieć nie będziemy.
Maciek pochylił głowę i przez chwilę szliśmy w całkowitym milczeniu. W pewnej chwili Łukasz zawołał:
- O matko! Zapomniałem plecaka...
- Jak to? - myślałem, że go uduszę.
- Przepraszam - jęknął. Widząc mój wzrok, dodał tylko, że zaraz wróci i pomknął w drogę powrotną.
Tym czasem my szliśmy dalej. Nagle usłyszałem w jednej z uliczek znajome głosy:
- To koniec Kamil, jako przyjaciel jesteś cudownym facetem, ale jako chłopak... - Monika mówiła zmęczonym głosem. Podszedłem bliżej, a za mną jak cień, posuwał się Maciek.
- Wiem, sam o tym myślałem - odezwał się chłopak. Jego głos nie był jakoś szczególnie smutny. - Ale i tak pójdziesz ze mną na mecz po sezonie - dodał po chwili.
Usłyszałem śmiech Moni i jej zapewnienia, że na pewno tak zrobi.
- Czyli tak powinno się zrywać z dziewczyną? - zapytał Maciek, a ja tylko stałem i myślałem o tym dniu, w którym sam zerwałem z Monią, dochodząc do wniosku, że przy Kamilu zawsze będę wychodził na kretyna....
O to kolejny rozdział mam nadzieję, że się podobał, a ostatni fragment nie wyszedł jakoś bardzo źle. Jak zwykle dziękuję za czytanie tego ff, to dzięki Wam mam motywację do dalszego pisania.
A tak poza tym to wszystkiego najlepszego z okazji nadchodzących świąt Wielkiejnocy. Spełnienia marzeń, zdrowia, świąt w rodzinnym gronie, hojnego zająca, słodkiego baranka i wianka słodyczy. Niech te święta i będą dla Was najwspanialszymi w życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro