Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

r. 9. Własny los w cudzych rękach

           - Czy to możliwe, że jest aż tak niebezpieczna? Przecież to dopiero dziecko!

           - Nie zapominaj, że jest prawdopodobnie córką shinobi! Przynajmniej tak powiedziała Buruki. Że też nikt wcześniej nic nie zauważył... Bylibyśmy szybciej reagowali.

           - Trzeba było od razu oddać obie przybłędy, kiedy tylko się do nas zgłosili! Nie wiadomo, czy ta druga też...

           - A skąd wiesz, czy ci zamaskowani ludzie mieli dobre intencje? Jeśli nie pokazują twarzy, to są bardziej niż podejrzani.

           - A co mnie to obchodzi! Mieszkaliśmy pod jednym dachem z potencjalnymi morderczyniami! Czy to nie wystarczający argument?

           - Ależ to tylko dzieci... A gdyby w gruncie rzeczy nie były dziećmi shinobi? Nie czułabyś się winna, że oddałyśmy je na pastwę losu?

           - A czemu miałabym się czuć? To nie moje dzieci. Niech ich rodzice się martwią. A Ty jak jesteś taka chętna, to czemu ich nie przygarnęłaś? Wszystko spadło na biedną Buruki, a ona przecież ma też swoją na głowie... A teraz? Okazało się, że żyliśmy w niebezpieczeństwie zupełnie nieświadomie! Lepiej by było oddać je na początku...

           Przytłumione głosy zbudziły dziewczynkę ze snu. Wsłuchiwała się w nie przygaszona, ledwo kontaktując, co się właściwie dzieje. Miała dziwne wrażenie, że to sen jeszcze jej nie opuścił i słyszy głosy do niego należące na jawie. I chociaż od odzyskania świadomości nie uroniła żadnego posłyszanego słowa, to jednak zupełnie nie rozumiała, kontekstu rozmowy. Trochę sfrustrowana i przestraszona swoim chwilowym brakiem pamięci, postanowiła w końcu otworzyć oczy, rozejrzeć się i ocenić sytuację.

           Powoli uniosła powieki, a świat zaatakował jej zmysły. Poranne promienie Słońca wpadały przez szpary w drewnianych ścianach i chociaż nie docierały bezpośrednio do oczu dziewczynki, to i tak spowodowały pewnego rodzaju szok, więc brązowowłosa szybko uniosła do twarzy piąstki, aby przetrzeć nimi bolące od nadmiaru światła ślepia.

           Kiedy już przywykła do otoczenia, rozejrzała się po miejscu, w którym się znalazła.

           ~Stodoła~ pomyślała, bez problemu rozpoznając budynek. W dłoniach ścisnęła siano, które służyło jej tej nocy za posłanie. Miała nadzieję, że dotyk pomoże jej zmusić się do przywołania wspomnień związanych z poprzednim dniem, w którym prawdopodobnie tutaj trafiła. Niestety zupełnie nic nie przychodziło jej na myśl, dlatego postanowiła wstać i sprawdzić, czy wrota stodoły są otwarte. W końcu może po prostu jakimś cudem wymknęła się nocą z domu ciotki i spędziła noc tutaj? Albo znowu coś przeskrobała i opiekunka ją tutaj zamknęła?

           Z umysłem pełnym pytań bez odpowiedzi podniosła się na nogi, jednak szybko okazało się, że nie był to dobry pomysł. Zakręciło jej się mocno w głowie, a na pierwszy plan wysunął się uciążliwy ból czaszki. Stanęła, starając się złapać równowagę, a jej dłoń automatycznie powędrowała do źródła nieprzyjemnego uczucia. I wtedy coś ją olśniło.

           Ból głowy.

           Uderzenie.

           Ciotka Buruki.

           Pomoc.

           Krew.

           Tamashi.

           Kiedy tylko sobie wszystko przypomniała, do jej oczu napłynęły łzy. To wcale nie był sen. To wszystko wydarzyło się naprawdę. Głosy sprzed stodoły musiały należeć do zbulwersowanych mieszkańców, debatujących nad losem 'morderczyni'. Mają ją oddać zamaskowanym ludziom. Kim oni są? Chyba nie mówią o shinobi, którzy niegdyś szukali Tamashi. Nie. Babcia nie wspominała o tym, że byli zamaskowani i szukali dzieci. Oni tylko chcieli odnaleźć córkę.

           Wykluczą ją z powodu morderstwa, jednak czy słusznie? Z jednej strony dziewczynka wiedziała, że to, co zrobiła było złe, jednak zupełnie tego nie kontrolowała. Po prostu pałała do tego człowieka nienawiścią za to, co zrobił jej ukochanej przyjaciółce. Mimo wszystko miała swoje powody. I chociaż była to obrona już po ugodzeniu nożem blondynki, to jednak czarnooka wiedziała, że gdyby tamten mężczyzna zniknął wtedy w lesie, to nikt nigdy by go najpewniej nie odnalazł i nie ukarał. Sprawiedliwość zniknęłaby, zostając tylko zlepkiem czczej gadaniny ze strony dorosłych w osadzie. Źle zrobił. Tak się nie powinno postępować. Ale cóż z tego, kiedy on nie dostanie kary? Czy wie, jak złą rzecz uczynił?

           ~Najpewniej nikt nie wie, jak było~ uznała dziewczynka, przypominając sobie usłyszane dosłownie kilka minut temu rozmowy osadników. Wiedziała, że będzie musiała im wszystko wyjaśnić. Ona i Tamashi.

           Na wspomnienie przyjaciółki dziewczynce ścisnęło się gardło. Zakładała, że towarzyszka przeżyła, jednak co, jeśli nie?

           Ta myśl była jak grom z jasnego nieba. Musiała wiedzieć. Musiała.

           Nie zważając na kolejne, słabsze zawroty głowy, podbiegła do ściany, skąd słyszała głosy i znalazłszy największą wyrwę w deskach, próbowała przez nią wołać.

           - Gdzie jest Tamashi? Proszę, niech mi ktoś powie! – krzyczała z bezsilności. – Proszę Pani! Czy ciotka Buruki się nią opiekuje? Czy już z nią wszystko w porządku? – pytała, jednak widziała tylko przechodzące z obojętnością sylwetki i słyszała oddalające się pospiesznie kroki. Nie mogła zobaczyć nikogo w całej okazałości, jednak domyślała się jak muszą wyglądać ich rozczarowane twarze. - Ktokolwiek... - szepnęła, a do jej oczu napłynęły na nowo łzy, tym razem wylewając się strugami po policzkach. Dziewczynka starała się je szybko wycierać, jednak nadaremnie. Nie mogła zatrzymać tego emocjonalnego potoku, uosobienia rozpaczy.

           Czy jeśli nic nie mówią, to Tamashi nie żyje? A może nie chce jej znać, gdyż naraziła ją na takie niebezpieczeństwo, a na dodatek zabiła człowieka? A jeśli jest cała i chce z nią porozmawiać, ale Buruki i reszta osadników boją się i gardzą, według nich, morderczynią? Czy ktoś uwierzy w jej wersję wydarzeń? Czy to coś zmieni?

           Dziewczynka powoli wszystko analizowała, martwiąc się o przyjaciółkę. Po pewnym czasie udało jej się uspokoić, a wtedy jej twarz, choć sucha, całkiem zaprzeczała jej codziennemu, radosnemu usposobieniu. Wydawała się przesiąknięta smutkiem i po części obojętnością, gdyż próbowała jakkolwiek zagłuszyć swoje uczucia, aby myśleć racjonalnie. Niestety nie było to takie proste i skuteczne, gdyż kiedy tylko przypomniała sobie migawki z poprzedniego dnia lub myślała o tym, czego może się dowiedzieć, grymas bólu wykrzywiał jej usta, ściągał brwi i napinał mięśnie. Nigdy nie doświadczyła czegoś tak traumatycznego. Nawet wieść o śmierci rodziców nie była tak dotkliwa, jak wydarzenia ostatniego dnia.

           W pewnym momencie jej uwaga została rozproszona przez wielkie poruszenie na zewnątrz. Zainteresowana zbiegowiskiem wyjrzała przez szparę i dostrzegła co najmniej połowę mieszkańców osady zebraną przed wejściem do stodoły. Nagle usłyszała, jak ktoś krzyczy:

           - Już idą!

           Po tych słowach nastała cisza jak makiem zasiał. No, prawie. Osadnicy szeptali między sobą, dopóki 'oni' nie dotarli na miejsce. Najpewniej ich rozmowy toczyły się o tym, co zaraz będzie się działo, jednak Wera nie była w stanie rozróżnić szeleszczących głosów.

           - Zamknęłam ją tutaj. Siedzi tu już od niecałej doby – czarnooka rozpoznała głos Buruki.

           - Jest Pani pewna, że żyje? – zapytał jakiś obcy mężczyzna. Brzmiał bardzo rzeczowo.

           - Oczywiście! Przecież jej nie zabiłam! – krzyczała poddenerwowana z oburzeniem.

           - A więc odzyskała przytomność? Rozmawiała z kimkolwiek?

           - Nie mam pojęcia. Były ważniejsze rzeczy do zrobienia niż pilnowanie tej przybłędy... - powiedziała zniesmaczona. Nie czuła się odpowiedzialna za Werę, tym bardziej po tym, co zaszło.

           - Na pewno żyje. Jeszcze niedawno krzyczała coś z wnętrza – odezwała się jedna ze stojących nieopodal osadniczek.

           - Dobrze... - powiedział obcy w zamyśleniu. – W takim razie jesteśmy gotowi ją zabrać, jednak musimy mieć pewność, że to dziecko shinobi. Ma Pani jakieś dowody?

           - A jakie mam mieć? Chcecie zobaczyć truchło tego biedaka czy jej oczy?

           - Oczy?

           - Tak. Były straszne, jakby ją jaki demon opętał!

           - Pamięta Pani, jakiego były koloru?

           - Czerwonego! – obcy spojrzeli po sobie, jakby byli bardzo zdumieni tym, co słyszą.

           - Jest Pani pewna? – dopytywał mężczyzna, który do tej pory zabierał głos. Najwidoczniej był kapitanem czy dowódcą wspomnianych zamaskowanych shinobi.

           - No... - zastanawiała się Buruki. - Jak Pan tak teraz pyta, to niekoniecznie... - powiedziała zmieszana.

           - Czyli jednak Pani nie pamięta? – naciskał niestrudzony ninja.

           - Do diaska, a co to za różnica! Mogła mieć nawet fioletowe czy niebieskie! Ważne, że nie czarne! – Jej zbulwersowane słowa jeszcze bardziej zdumiały oddział, jednak starali się pohamować z wnioskami. W końcu ta kobieta wyglądała na roztrzęsioną wszystkimi wydarzeniami i jak najszybciej chciała mieć ich z głowy. Równie dobrze mogła sobie wszystko wyobrazić pod wpływem strachu.

           - Ma Pani rację. Proszę wybaczyć – powiedział dyplomatycznie, jakby nie chciał zostawić po sobie złego wrażenia na osadnikach. – Kirito, wyprowadź ją! – skierował swe słowa w stronę jednego ze współtowarzyszy. Ten zaraz otworzył drzwi stodoły i wkroczył do jej wnętrza.

           Dziewczynka była przerażona. Bała się tego, co nieznajomi mają zamiar z nią zrobić. Zamaskowany człowiek wyglądał tak przerażająco, że był straszniejszy niż jego wydłużony, czarny cień. Czarnooka starała się wstrzymać oddech, jednak stres brał nad nią górę. Czuła, jak robi jej się na zmianę to zimno, to gorąco.

           Miała nadzieję, że obcy jakimś cudem nie dostrzeże jej w półmroku, jednak ten ruszył ku niej tak pewnie, jakby zobaczył ją od razu po wejściu do środka, nawet bez patrzenia w jej stronę. Wera chciała protestować. Usilnie stawiała opór, jednak zamaskowana postać była od niej o wiele silniejsza. Złapała ją mocno za rękę i, mimo zapierania się nogami, pociągnęła ją za sobą.

           Kiedy mijali próg, brązowowłosa dostrzegła kątem oka Buruki i w tym momencie postanowiła zaryzykować. Stanęła na równe nogi i zaparła się, mając nadzieję, że oprawca się zatrzyma. Podziałało, ponieważ Kirito stanął, zdumiony jej zachowaniem. Już miał coś do niej powiedzieć i ruszyć ku kapitanowi, jednak dziewczynka odezwała się do swojej dotychczasowej opiekunki, głosem pełnym zawzięcia i smutku. Nie mogła odpuścić. Musiała się dowiedzieć, co się stało z Tamashi.

           - Ciociu Buruki! Gdzie jest Tamashi? – Czując, co się szykuje oraz w obawie przed nawrotem smutku, kobieta odwróciła się na pięcie z zamiarem odejścia. Nie miała najmniejszej ochoty na rozmowę z morderczynią. – Co się z nią stało? Tylko powiedz, czy wyjdzie z tego! – krzyczała coraz głośniej, chcąc zatrzymać ciotkę i zmusić ją do odpowiedzi. Była zdeterminowana tym, że jeśli nie dowie się tego teraz, to najpewniej nie nastąpi to już nigdy, gdyż nie wie, gdzie i w jakim celu ją zabierają. Nie chciała opuszczać osady, a raczej swojej duchowej siostry, jednak wiedziała, że nie ma szans z dorosłymi. Dlatego chciała zadowolić się chociaż odpowiedzią o stanie zdrowia blondynki. - Nie odchodź! – krzyknęła ile sił w płucach. Rozpacz rozdzierała jej serce, a łzy wylewały się potokami. Czuła, że traci ostatnią szansę. Zaraz obcy znów pociągnie ją za rękę, a Buruki zniknie wśród zabudowań.

            Jednak kobieta w końcu nie wytrzymała nadmiaru emocji. Zatrzymała się, zaciskając pięści, po czym zawróciła i będąc na tyle blisko, na ile pozwolił jej zgromadzony tłum, wykrzyczała swój ból.

           - Jak śmiesz się do mnie odzywać, po tym, co zrobiłaś! Przez Ciebie już nic nie będzie takie, jak kiedyś!

           ~Ciociu...~ pomyślała Wera. Nigdy nie widziała jej w takim stanie. Buruki płakała.

           - To wszystko Twoja wina, rozumiesz! Zabiłaś ją! – te słowa uderzyły dziewczynkę dogłębnie. Zamurowało ją. Nie żyje. Tamashi nie żyje.

           Chociaż od początku zastanawiała się, czy z przyjaciółką wszystko w porządku, to jednak nie mogła dopuścić do siebie tego, że blondynka naprawdę mogła umrzeć. W końcu było tak blisko. Buruki przyszła im z pomocą. Na pewno razem z innymi osadnikami pomogli jej, jak najlepiej potrafili. Może nawet sprowadzili medyka z pobliskiego miasteczka. Werze zdawało się wręcz oczywiste, że niebieskooka z tego wyjdzie. A może po prostu tak bardzo nie chciała, aby było inaczej? Przecież nie wyobrażała sobie życia bez przyjaciółki. Były nierozłączne. Były. Teraz została sama, zdana na pastwę nieznanych jej ludzi, pierwszych shinobi, których miała okazję poznać. Nigdy nie spodziewała się, że coś, na co tak czekała, okaże się tak nieprzyjemne. Nie tak miało być.

           - Dobra, zbieramy się! – zakomenderował kapitan, na co wszyscy jego podwładni skinęli głowami i ruszyli przed siebie.

           Wera nie stawiała już oporu. Szła posłusznie. Nawet nie protestowała, kiedy na jej nadgarstki i kostki nałożyli powrozy i ciągnęli ją bez emocji, idąc w korowodzie. Jeszcze opuszczając wioskę spoglądała niepewnie na twarze mieszkańców. Chciała ich pożegnać, nawet, jeśli nie była z nimi w świetnych stosunkach. A jednak miała nadzieję, że odnajdzie w kimś choćby skrawek współczucia czy usprawiedliwienia skierowany w jej stronę. Niestety nic takiego nie zaszło. Ludzie najczęściej stali ze spuszczonym wzrokiem wbitym w ziemię lub gromili ją spojrzeniem pełnym pogardy. I chociaż wśród tłumu dziewczynce udało się dojrzeć zasmuconą Kiyoki, córkę Buruki, to jednak nigdzie nie widziała babci Warane. Uznała jednak, że może to i dobrze. Nie chciała, aby taką ją staruszka zapamiętała. Nie wiedziała, czy uwierzyła temu, co mówiła Buruki, ale i tak nie mogłaby po tym wszystkim spojrzeć jej w oczy. W końcu od teraz była mordercą. Nie potrafiła zmienić swojego przeznaczenia, jakim była naznaczona jako shinobi. Zawiodła wszystkich.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro