r. 47. Podążając za przeczuciem
Wbrew wszelkim oczekiwaniom misja się przedłużyła. Powierzone im zlecenie polegało na dyskretnej ochronie lorda feudalnego Kraju Ognia podczas kolejnej taktycznej zmiany zakwaterowania. W czasach wojny nie chciano ryzykować jego śmierci, która mogłaby spowodować rozruchy wśród cywilów. Daimyo, jako zwykły człowiek, był stosunkowo łatwym celem dla shinobi i zdawał sobie z tego sprawę.
Oprócz tajnej ochrony, wśród cywilnych podwładnych kręcili się ubrani identycznie do nich ninja. Gdyby ktokolwiek postanowił zaatakować, nie wiedziałby, z której strony nadejdzie cios.
Chociaż dość strachliwemu lordowi feudalnemu zależało na pośpiechu w kolejnej zmianie miejsca zamieszkania, mnogość jego dobytku bardzo spowolniała zaplanowane etapy operacji.
~Lepiej być nie mogło...~
Misuro wiedział, że powinien zostać do końca, ale czuł się rozdarty ze świadomością, że inna osoba również potrzebowała w tym momencie jego obecności, nawet jeśli o nic takiego nie prosiła. Nie musiała, jej oczy mówiły za nią. Dostrzegał w nich strach, choć starała się być dzielna.
Mimo to nie próbowała go zatrzymać, kiedy poinformował, że musi wyruszyć. Ufała mu i człowiekowi, którego nie znała, a który próbował jej pomóc za jego pośrednictwem. Wydawała się wierzyć, że Misuro wróci specjalnie na ten dzień.
Tymczasem utknęli w lesie z dala od Wioski Liścia i choć misja zdawała się zbliżać ku końcowi, mogła potrwać jeszcze kolejne kilka godzin, a to znaczyło, że nie da rady pojawić się na przedstawieniu. Ogromnie żałował, że nie może być w dwóch miejscach jednocześnie. Gdyby potrafił, jak ludzcy shinobi, Technikę Podziału, zostawiłby kopię tutaj, a sam ruszyłby do Konohy. Było mu głupio, że pomyślał o tym w ten sposób, ale czuł, że i tak niewiele już mają do zrobienia, a energia wręcz rozsadzała go przez kłębiące się myśli.
Nie rozumiał, czemu tak bardzo niepokoi go to, że nie może tam być. Przecież pewnie wszystko dobrze pójdzie, dzieciaki dadzą radę.
Pisnął przeciągle, ziewając. To zwyczajne psie zachowanie i pewnie większość ludzi by je zignorowała, ale nie Sakumo.
Spojrzał dyskretnie na przyjaciela. Coś musiało go gnębić od poprzedniego wieczora. Miał wrażenie, że w nocy nie mógł zasnąć. Dreptał łapami w miejscu, czasem obchodził teren dookoła, niby to kontrolnie, ale zdecydowanie zbyt często i zbyt szybko, jak na zwykłe rozeznanie. Teraz siedział, od czasu do czasu nerwowo zamiatając ogonem.
Zastanawiając się nad jego zachowaniem zrozumiał, co mu umknęło. Przez misję zupełnie zapomniał o terminie akcji „teatr". Co prawda nie sądził, aby było to działanie wysokiego ryzyka, bowiem przedstawienie miało odbyć się za dnia, a dziewczynka znajdowała się pod opieką swoich nowych kolegów i koleżanek, ale widząc niepokój przyjaciela sam zaczął się zastanawiać nad tym, czy na pewno niczego nie przeoczyli. Czy tajemniczy shinobi zdecydowaliby się na bardziej ryzykowne ruchy? Jaki mają plan?
— Powinieneś już wracać — powiedział, patrząc w dal, w dobrze mu znanym kierunku. To tam, za gęstymi lasami, wzniesieniami i łąkami leżała Konoha.
Misuro otrząsnął się z zamyślenia i spojrzał krzywo na kompana. Chyba nie myślał, że teraz go tak zostawi! A jeśli wydarzy się coś niespodziewanego i misja nagle stanie się zagrożona?
— Hmm? O czym Ty do mnie mówisz? Przecież wracamy razem. Jeszcze nie skończyliśmy.
— Dam sobie radę w pojedynkę. Zacieranie śladów nie jest takie skomplikowane.
— Pff, chcesz się mnie pozbyć? Przyznaj, po prostu wolisz pobyć sam — skwitował Misuro, na co Sakumo lekko się zaśmiał. — No co?!
— Nie mógłbym sobie wyobrazić lepszego kompana misji niż Ty, Misuro. — Pies otworzył szerzej oczy ze zdumienia. Nie spodziewał się takiego szczerego wyznania. Zrozumiał, że przyjaciel jest bardzo poważny. — Ale tam jest ktoś, kto potrzebuje Cię bardziej niż ja i obaj o tym wiemy.
— To poboczna misja...
Hatake tylko się uśmiechnął. Od dawna przestała nią być.
— Myślisz, że zaatakują?
— Nie wiem, ale wolałbym, żebyś był na miejscu. Jeśli wyruszysz teraz, powinieneś...
Misuro przytaknął zawzięcie.
— W takim razie spotkamy się w wiosce — powiedział, wstając na równe nogi.
— Powodzenia — życzył mu Sakumo, na co pies skinął głową w podzięce. Zaraz potem odwrócił się i ruszył przed siebie ile sił w łapach. Jego bieg był cichy, znaczony jedynie delikatnym ruchem nadeptywanych przez niego roślin i piasku.
Hatake westchnął głęboko, chcąc pozbyć się wzbudzonego niepokoju. Przekonywał siebie, że na pewno, gdy dołączy do psiego przyjaciela, usłyszy same wieści pełne ulgi. Wszystko dobrze pójdzie i choć sprawa nowego domu dla dziewczynki będzie jeszcze jakiś czas tematem dość niepewnym, to w końcu coś ruszy i szansa na pozytywny finał będzie większa niż kiedykolwiek.
Misuro zdecydowanie będzie bardzo speszony tym, że jego główną rolą na miejscu okazało się dodawanie otuchy swojej podopiecznej, co oznaczało nie mniej nie więcej, a pozwolenie na głaskanie i przytulanie. Tak, z pewnością tak właśnie będzie.
-------------
Ścieżkę pokonała pędem. Znajdując się w zasięgu wzroku gapiów, pozornie zwolniła i starała się zbytnio nie zwracać na siebie uwagi, ale kiedy w końcu dopadła do ich operacyjnej, tymczasowej bazy, jej ruchy znów zaczęły być naglące i gwałtowne. Wpadła do wnętrza drewnianej konstrukcji placu zabaw jak torpeda. Wiedziała, że nie ma czasu do stracenia.
— Zinan-san! — zawołała półszeptem, ledwo dostrzegając rudą czuprynę przyjaciela w prawie całkowitej ciemności. Od widzów osłaniały ich płachty scenicznych dekoracji. Nad nimi rozgrywała się sztuka. Na jednej z drabinek siedziała Yayoi, w skupieniu słuchając wypowiadanych kwestii i studiując tekst, aby w razie czego móc coś podpowiedzieć. Tylko Zinan nie wyszedł jeszcze na scenę. Miał to zrobić, dopiero kiedy Wera dotrze na miejsce.
— Umako...? Gdzie jest...? — próbował zapytać, patrząc na zdyszaną przyjaciółkę z niepokojem.
— Jacyś chłopcy zaatakowali Werę! Muszą być shinobi — tłumaczyła, rysując w powietrzu palcami coś na kształt opaski ninja. Starała się nie brzmieć zbyt głośno, żeby nie wzbudzić niepotrzebnej paniki w kimkolwiek z grupy, ale momentami to gwar dobiegający ze sceny sprawiał, że Zinan prawie jej nie słyszał. Za to jej mimika i gesty oraz bijący z twarzy strach przekazywały więcej niż słowa.
Chłopiec zastygł w przerażeniu. Czego oni od niej chcą? Czy to osoby, których Wera się boi? Co powinien zrobić?
Zdawał sobie sprawę z tego, że ze swoją posturą nie dałby rady nawet w starciu z bardziej postawnym rówieśnikiem, a co dopiero z kilkoma shinobi. Zacisnął szczękę z gniewu i bezsilności.
— Ktoś musi zagrać rolę Wery, kiedy przyjdzie na nią czas — zadecydował. Yayoi usłyszała jego słowa, więc na chwilę oderwała się od swojej pracy.
— Hę? Jak Ty to sobie wyobrażasz?! Przecież nikt nie zna na pamięć jej kwestii! — powiedziała zdenerwowana i wystraszona tym spontanicznym poleceniem.
— Czytasz je jako suflerka, może... — zaczął niepewnie Zinan. Miał nadzieję, że jeśli nie pamięta wszystkiego, uda jej się sprawnie posiłkować zapisanym tekstem.
— To tak nie działa! — przerwała mu ze złością.
— Ja to zrobię — zadeklarowała Umako, wchodząc im w słowo. Yayoi zamarła zaskoczona.
— Uff, dziękuję, Umako-san! — powiedziała z ulgą suflerka.
Chłopiec spojrzał na Umako ze zdumieniem, które zmieniło się w niewysłowioną wdzięczność. Jego mina zaraz przybrała wyraz zawziętości. Teraz to on musiał działać. Skinął dziewczynce z powagą.
— Powodzenia! — życzył koleżankom, licząc także mocno na resztę grupy.
— Ty bardziej go potrzebujesz — zauważyła Umako. Co prawda wierzyła w mądrość Zinana, ale była pełna obaw czy wszystko potoczy się w dobrym kierunku.
Chłopiec szybko wyczołgał się pod tyłem „sceny". Już miał biec, kiedy zatrzymało go ciągnięcie za rękaw.
— Co zamierzasz? — zapytała zaniepokojona Umako. Coś sprawiało, że czuła w gardle ucisk na myśl, że rudowłosy pobiegnie sam skonfrontować się z agresywnymi chłopcami. Wybiegła za nim, bo nie mogła znieść tego przeszywającego zimnem uczucia. Musiała wiedzieć, że ma jakiś plan.
— Sprowadzę Kakashiego — wyznał. Robił to bardzo niechętnie, ale wiedział, że w takich momentach chowa się dumę do kieszeni. Mógł za nim nie przepadać, aczkolwiek Wera najwidoczniej w jakiś sposób mu ufała i to musiało mu wystarczyć. Przynajmniej on miał większe szanse na dogadanie się z młodymi shinobi.
Poczuł, jak Umako zwalnia uchwyt. Spojrzał na nią, a z jego oczu wyzierał smutek. Niepokoił się, w jakim stanie jest teraz mała kunoichi.
Przyjaciółka kiwnęła głową zawzięcie, chcąc dodać mu otuchy. Zrozumiał. Wiara w to, że mu się uda, sprawiła, że ruszył przed siebie najszybciej, jak potrafił.
-----------
Podeszli do niej zwartą grupą: na przodzie najstarszy z opaską na czole, za nim posłusznie szli dwaj młodsi. Weszli między zarośla, w które wpadła, znikając z zasięgu wzroku kogokolwiek, kto zerknąłby akurat na ścieżkę. Czuli się jak prawdziwi ninja, którzy sprawnie wykonują bardzo poważną misję.
Zlecenie dostali przypadkiem. Podczas wspólnego wypadu na miasto ich dokazywanie i wybryki przyciągnęły czyjąś uwagę. Byli przekonani, że podchodząca kobieta chce ich upomnieć, jak to często im się zdarzało, za hałas czy inne rzeczy, których sami nie zauważali podczas wygłupów. Ona jednak z wielką powagą zapytała, czy pomogą, jako shinobi, obronić jej okolicę od niebezpiecznego problemu.
Pokazała sprawę ze swojej perspektywy, a była to perspektywa osoby wystraszonej plotkami, zmęczonej strachem o swoje pociechy i sąsiadów, zdeterminowanej, aby jakoś zareagować, kiedy inni wydają się tak bardzo polegać na sprawczości Hokage. Somei przestała w nią wierzyć w momencie, gdy w pobliżu jej domu pojawiły się plakaty przedstawiające podejrzane dziecko, o którym było tak głośno. Ile czasu minęło od momentu, w którym pierwszy raz usłyszała, że Hokage-sama się nim zajmie? Zdecydowanie za długo.
Niebezpieczeństwo wydawało jej się namacalne i przerażająco bliskie. Plakat był zaproszeniem na występ, który miał się odbyć niebawem. Jeśli na miejsce przyjdzie wielu ludzi, w tym dzieci, czy nie byłaby to idealna okazja na jakiś krwawy atak, nauczkę za okazaną pobłażliwość? Podobno tajemnicza osoba sama była dzieckiem, co zresztą często sprawiało, że ludzie nadawali tej sprawie o wiele niższą rangę niż gdyby chodziło o dorosłego. Według Somei zbyt niską i to był błąd. Czy nie słyszeli o tych wszystkich incydentach? Jej sąsiadka umierała ze strachu, kiedy spotkała to dziecko w ciemnej uliczce! Podobno miało kły i pazury... Coś strasznego. Brzmiało to zdecydowanie bardziej na potwora niż potulnego młodego człowieka.
Kiedy zauważyła tych chłopców, najwidoczniej świeżo upieczonych shinobi, w jej głowie pojawił się pomysł, którego złapała się niczym ostatniej deski ratunku. Musiała to zrobić dla bezpieczeństwa wszystkich wokół.
Młodociani ninja zgodzili się bez zbędnych wymówek. Zaproponowana zapłata, a także szczytny cel, który miał im przyświecać, sprawiał, że czuli się, jakby otrzymali prawdziwą misję.
— Obiecujemy, że nie pozwolimy, żeby to dziwadło kogoś skrzywdziło, proszę pani! — zadeklarował gorąco najstarszy z chłopców, o imieniu Mujo. Młodsi koledzy, Shigi i Ota, energicznie przytakiwali jego słowom. Oczy błyszczały im na myśl, że nie tylko pomogą komuś w potrzebie, ale zyskają chwałę, dając nauczkę osobie, która wzbudza strach nawet w dorosłych. Już nie mówiąc o tym, ile dango będą mogli sobie kupić za tak hojną zapłatę!
— Nie będzie miało z nami szans! — zawołał Shigi, kiedy potem podekscytowani rozmawiali o tym w drodze do domu.
— No ba, że nie! — wtórował mu Ota, energicznie gestykulując. — Najpierw zadziałamy z zaskoczenia, potem Mujo na nie skoczy, Ty zaatakujesz, a ja je zwiążę! Będzie żałowało, że się tu w ogóle pojawiło!
Teraz jednak wcale nie mieli ochoty dokazywać. Kamień rzucony przez najstarszego z nich uderzył z takim impetem, że tajemnicze dziecko upadło i nie wyglądało na to, że da radę wstać. Czyżby się mylili co do siły, jaką musiało przecież mieć, czy może teraz udawało, aby zaatakować z zaskoczenia?
Nieporadnie próbowało usiąść, jakby było mocno zdezorientowane i oszołomione uderzeniem. Patrzyło na nich zamglonym wzrokiem. W jego włosach można było gdzieniegdzie dostrzec zaplątane listki roślin, które jeszcze chwilę temu zdobiły jego głowę.
Shigi zorientował się, że właśnie na coś nadepnął. Zatrzymał się na chwilę i spojrzał pod nogi. Na ziemi leżał pięknie upleciony wianek, teraz nieco sfatygowany upadkiem i podeptany. Czy wszyscy niebezpieczni ludzie zakładają takie ozdoby dla niepoznaki? Wątpliwości w głowie chłopca zaczęły się budzić. Coraz bardziej mu to wszystko nie pasowało.
Ota już wcześniej zastanawiał się nad tym, czy kobieta jednak nie przesadziła. Czy oni i inni rozważający na temat tajemniczego „szpiega" nie przesadzili. Z daleka dostrzegł osobę, która mogła być w podobnym wieku do niego samego. Jej zachowanie nie wskazywało na złe zamiary. Ba, nawet wyglądała na nieuzbrojoną! Aczkolwiek shinobi sami w sobie są bronią, więc Ota nie chciał wyjść przed kolegami na ignoranta.
Tym bardziej że Mujo wydawał się nie mieć żadnych wątpliwości. Działał niczym rasowy lider. Nie chciał stracić w oczach swoich przyjaciół.
— Nawet nie myśl, że pozwolimy Ci się do nich zbliżyć — ostrzegł. — Jesteś na przegranej pozycji. Nas jest więcej. I jesteśmy silniejsi.
— Nie atakuj nas, to my też nie będziemy! Zróbmy to p-pokojowo! — zaczął Shigi, który szybko pożałował swojej śmiałej propozycji, bo Mujo zgromił go wzrokiem.
— Nie masz tu czego szukać. Wynoś się stąd, wynoś się z Konohy. Nikt nie zgadza się na Twoją obecność tutaj. Nikt Cię tu nie chce, dziwaku... — wyrzucił najstarszy chłopiec z pogardą. Naprawdę mocno chciał idealnie wykonać tę misję. Nie potrafił dopuścić do siebie myśli, że ich zleceniodawczyni się myliła. Czemu miałby bardziej wierzyć osobie, która może tylko udawać niewinną, niż komuś dorosłemu, który jest, jak on, obywatelem Wioski Liścia?
— Nieprawda... — wyszeptała Wera. Świat powoli mniej wirował przed jej oczami, chociaż nadal momentami przesuwał się zbyt nienaturalnie i dezorientująco. Z tego powodu odkąd ujrzała, z kim ma do czynienia, spuściła wzrok w jeden punkt przed sobą, aby trochę ochłonąć. Najważniejsze, że nie był to nikt z Korzenia, nic więcej się nie liczyło.
— Hmm? Co powiedziałaś? — zapytał nieco ciszej zbity z tropu Mujo, starając się zachować fason.
— Nieprawda — powtórzyła dziewczynka, nadal nie podnosząc na nich wzroku. Starała się mówić głośniej, choć słowa nieprzyjemnie odbijały się na niej mocniejszym bólem głowy, który usilnie próbowała ignorować. — Poznałam osoby, które akceptują moją obecność. Myślę, że mnie lubią... Dużo ludzi wierzy, że jestem szpiegiem i się mnie boi, ale to nieprawda, że nikt mnie tu nie chce — wyjaśniła, unosząc głowę i patrząc nieustraszenie w oczy stojących nad nią chłopców.
Żaden się nie odezwał, ale ich miny wyrażały konsternację. Jeszcze mocniej zdziwili się, kiedy próbowała wstać. Jej ruchy wydawały się chaotyczne i słabe, a jednak się podniosła, opierając się o pobliskie drzewo.
— Co Ty robisz?! — zapytał poddenerwowany i zdziwiony determinacją Wery Mujo.
— Nie chcę nikogo skrzywdzić. Proszę, pozwólcie mi tam iść! To moja jedyna szan... — tłumaczyła z mocą, choć coraz wyraźniej czuła nieprzyjemne pulsowanie w głowie. Nie zdołała dokończyć zdania, kiedy ból przeszył ją tak mocno, że upadła na kolana, instynktownie dotykając rany.
— Mujo, chyba przesadziliśmy... — zasugerował Ota. Wszyscy trzej dostrzegli krew spływającą dziewczynce między palcami. Wcześniej musiały zasłaniać ją włosy.
— Idziemy stąd — podjął decyzję najstarszy, nie wiedząc już, jak powinien zareagować. Sytuacja wymknęła mu się spod kontroli. Ciskając kamień, szykował się do walki, spodziewał się, że niebezpieczny shinobi nie będzie miał problemu z kontrą tak prostego ciosu, nawet z zaskoczenia. Rzut miał być tylko zaczepką, przy ogromnym szczęściu czymś, co choć trochę zrani przeciwnika. Tymczasem na ziemi zwijało się praktycznie bezbronne dziecko.
— Nie możemy jej tu tak zostawić! — zdenerwował się Shigi. Sam miał młodsze rodzeństwo, a i do starszych lub równych wiekiem empatii mu nie brakowało, więc w końcu rozumiejąc sytuację, na dodatek tak kryzysową, obudził się w nim bunt.
— A gdzie niby chcesz ją zabrać, co? Wiesz, co nam zrobią, jak dowiedzą się, że to my jej to zrobiliśmy?! Zabiorą mi opaskę, a Wy nie będziecie mogli nigdy zostać shinobi! — kontrował przestraszony możliwymi konsekwencjami Mujo. Jego wyobraźnia podpowiadała najgorsze scenariusze. Robiło mu się gorąco na samą myśl, że ktoś jakimś cudem mógłby ich dostrzec, przechodząc właśnie ścieżką. Miał ochotę uciec i nigdy tu nie wracać. Miał gdzieś tę „misję". Obędzie się bez zapłaty.
— To jakieś szaleństwo! Skąd wiesz, że niby by tak było?!
— Chcesz sprawdzić? Proszę bardzo, ale beze mnie... — oznajmił, po czym odwrócił się na pięcie i zabrał nogi za pas.
Rozdarty między przyjaciółmi Ota pobiegł w końcu za nim, za bardzo bojąc się, że to, o czym powiedział Mujo, jest prawdą. Nie wyobrażał sobie życia bez możliwości zostania shinobi.
Shigi został sam.
---------
Biegł przez Konohę szybciej niż wiatr. Próbował sobie powtarzać w myślach, że przecież się nie pali i nawet, jak trochę się spóźni, to nic się nie stanie, ale na próżno. Wyobrażał sobie smutną minę Wery, która pewnie przez tremę będzie miała problem z wyjściem na scenę. Na samą myśl o tym poczuł ukłucie w sercu.
Może jeszcze nie zaczęli. Może zdąży.
I biegłby tak aż do celu, mijając bezwiednie przechodniów, nie skupiając na nich większej uwagi, którą praktycznie całkowicie poświęcał myślom, biegnąc instynktownie, ale węch nie pozwolił mu być obojętnym wobec zapachu, którego się w tej części wioski nie spodziewał.
Rozejrzał się wokół, zwalniając biegu. Rzeczywiście z daleka dostrzegł rudowłosego chłopca, który powinien być zupełnie gdzieś indziej. Na dodatek pachniał strachem pomieszanym ze smutkiem, co mocno zaniepokoiło Misuro.
~Co jest?!~ pomyślał, zdając sobie sprawę z tego, że odpowiedź nasuwała się jedna – stało się coś złego.
Zerwał się i ruszył w jego stronę. Zinan zdawał się biec w konkretnym celu, ale nie był pewien, gdzie ten cel się znajduje. Przemierzał dłuższe odcinki, dostając wręcz zadyszki, po czym zwalniał po to tylko, aby zapytać o coś napotkanych ludzi. Czy Wera zaginęła?
— Hej, chłopcze! Co się dzieje? Dokąd tak biegniesz? — zapytał, zagradzając mu drogę. Patrzył na niego wystraszonymi od wątpliwości oczami, z niecierpliwością domagając się odpowiedzi.
Zinan na chwilę zamarł, próbując odnaleźć się w nietypowej sytuacji. Nie spodziewał się, że pies, który odwiedza Werę, jest shinobi. Teraz jego głos i opaska przewieszona przez szyję mówiły same za siebie. Misuro już zaczął denerwować się w środku na myśl, że pewnie zaraz będzie musiał odpowiadać na jakieś głupie pytania, ale jego gniew momentalnie wygasł, kiedy tylko chłopiec się odezwał.
— Misuro-san, Wera jest w niebezpieczeństwie! Proszę, pomóż mi odnaleźć Kakashiego! — zawołał, nisko chyląc głowę. Pies był zaskoczony tym wyrazem szacunku, jednocześnie po raz kolejny musiał przyznać, że chłopak był bardzo rozsądny i inteligentny, jak na osobę w tym wieku. Uśmiechnął się do niego kwaśno, bo to miłe zaskoczenie gryzło się bardzo z resztą emocji, jakie w tym momencie odczuwał, ale chciał mu pokazać aprobatę i motywację. Jest problem, ale da się go nazwać, więc z pewnością uda się podjąć odpowiednie kroki, aby go rozwiązać.
— Robi się! Po drodze opowiesz mi wszystko ze szczegółami. Wskakuj, bo tylko będziesz spowalniał! — zakomenderował, ustawiając się bokiem, aby chłopcu łatwiej było na niego wsiąść.
Zinan wahał się, ale w końcu ponaglany świadomością wartości każdej sekundy, przełożył nogę i usiadł, delikatnie przylegając do jego grzbietu. Mieścił się na nim idealnie, ale panicznie bał się, że uszkodzi zwierzę swoim ciężarem.
— Złap się mocno! — zawołał Misuro, rzucając się do biegu. Zinan w ostatniej chwili ciaśniej objął jego szyję.
Podczas podróżowania w ten nietypowy sposób, chłopiec zrozumiał, że prędzej powinien obawiać się o własne bezpieczeństwo, bo pies niósł go, jakby był lekki niczym pióro. Próbował dostosować się do jego ruchów, bo każdy mocniejszy wstrząs sprawiał, że budziła się w nim panika przed upadkiem. Zdecydowanie wolał unikać podskoków, tym bardziej przy takiej prędkości. Dopiero po chwili zorientował się, że nadal mocno zaciska powieki.
— Co konkretnie się stało? — zapytał poddenerwowany Misuro, który nie potrafił dłużej czekać na wyjaśnienia.
Zinan obawiał się, że spadnie, gdy straci pełne skupienie, ale jednocześnie czuł, że jest winien wyjaśnienia. Zresztą może on również dowie się od psiego shinobi czegoś nowego.
Okazało się, że rozmowa bardzo dobrze mu zrobiła. Strach podróżą uleciał, ale co najważniejsze w końcu poczuł, że nie jest w tym wszystkim sam. Grupa Ayo owszem była dla niego wielkim wsparciem w wielu aspektach, ale nie wiedzieli o niektórych delikatniejszych sprawach dotyczących Wery. Wcześniej owa wiedza nie ciążyła mu w żaden sposób, ale aktualna sytuacja sprawiła, że zdecydowanie nie było mu lekko. Miał świadomość, że niekoniecznie powinien kogoś na szybko wtajemniczać, dlatego dyskretne działanie pozostawało całkowicie na jego barkach.
Psiemu kompanowi niczego nie musiał tłumaczyć. Wydawało się, że wszystko pojmuje w lot, a nawet wnioskuje więcej, niż Zinan by się domyślił. Nie chciał zasypać go gradem pytań, choć korciło niemiłosiernie. Miał przeczucie, że nie zostanie zostawiony sam sobie bez najważniejszych odpowiedzi.
Liczył się czas, a tego starczyło tylko na wyjaśnienia chłopca. Czuły nos Misuro szybko i bezbłędnie wytropił młodego Hatake.
-------------
Wbrew pozorom nie potrafił znaleźć najbardziej logicznego uzasadnienia, dlaczego to robił. Nie szedł w kierunku kojarzonego placu zabaw w dzielnicy cywilów przypadkiem, raczej nikt by się na to nie nabrał. Ale jego dawniej zarzucone obawy i wątpliwości mogły być słuszne i z dziką satysfakcją przekona się, że miał rację. A przynajmniej tego próbował się trzymać.
Czuł, że wcale by tak nie było, bo na samą myśl o tym coś przewracało mu się w brzuchu i przyprawiało o mdłości. Dziwne, bo ogromnie lubił mieć rację. Widocznie nie w tym konkretnym przypadku.
Szedł, choć prześladowało go nieznośne przeczucie, że nie był tam mile widziany. Poza tym, jeśli przedstawienie uda się rewelacyjnie, to nie miał tam czego szukać, a pewnie na dodatek zostanie wyśmiany za swoje przesadzone teorie.
Uparte nogi konsekwentnie niosły go w tamtą stronę, choć kilka razy przystawał lub zmieniał trasę. Zdecydowanie nie może pojawić się przed czasem albo na czas, bo to zacznie wyglądać tak, jakby go to jakkolwiek obchodziło. Trzeba się porządnie spóźnić. Ale skąd mieć pewność, czy nie przegapi zakończenia i nie przyjdzie po wszystkim?
Z rozmyślań na ten temat wyrwało go dopiero szczeknięcie psa. Znał ten głos bardzo dobrze, dlatego z dużym zaskoczeniem szybko odwrócił się w stronę, z której go dobiegł.
— Misuro-san?! Wróciliście...? — zasypał go pytaniami, z wielką nadzieją czekając na odpowiedź, że tata już czeka na niego w domu. — I Ty... — bardziej stwierdził, niż zapytał, spoglądając z lekkim niesmakiem na Zinana. Nie mógł zrozumieć, jakim cudem doszło do tak dziwnej współpracy. Nie sądził, że ci dwaj w ogóle kiedykolwiek mogli mieć okazję się spotkać. A więc czemu...?
I wtedy w jego głowie pojawił się grad teorii. Udało mu się złapać tą, która wydawała się najbardziej w tym momencie prawdopodobna i istotna. Obaj przybysze byli zdecydowanie poddenerwowani, a pies na pewno nie natknął się na niego przypadkiem. Coś było na rzeczy.
— Mówcie, co się stało! — dawno tak bardzo nie liczył na własną pomyłkę.
— Wyjaśnię Ci po drodze, straciliśmy już za dużo czasu! Za mną!
----------
Tymczasem Shigi, po kilku głębokich wdechach dla ukojenia gniewu i roztrzęsienia zaistniałą sytuacją, robił wszystko, aby pomóc rannej dziewczynce. Na szczęście wiedział co nieco o opatrunkach, bo nie raz zakładał albo zmieniał je mamie po misjach. Co prawda tym razem musiał stworzyć taki dość prowizoryczny, ale wychodził z założenia, że lepszy taki niż żaden.
— Poczekaj tu, zaraz wrócę... — obiecał, mając nadzieję, że dziewczynka posłucha i zaprzestanie wysiłku w takim stanie.
Oddalił się w poszukiwaniu pewnej leczniczej rośliny o dużych liściach oraz czystego źródła wody. Robił to w ukryciu, bo mimo wszystko wolał uniknąć pytań i odkrycia tego, co zaszło, zanim nie pomoże choć w podstawowym stopniu. Miał przeczucie, że zamieszanie, jakie mogło wybuchnąć, zamiast przyspieszyć polepszenie się stanu dziewczynki, tylko by je spowolniło. Zresztą ludzie pewnie i tak zaczęliby się kłócić, czy powinni zareagować, czy nie. To zdecydowanie nie było teraz nikomu potrzebne.
Po powrocie zauważył, że tajemnicze dziecko nawet nie próbowało ruszyć się z miejsca. Opierało się rękoma o ziemię, a jego oddech był nierówny i zbyt łapczywy. Jego stan się pogarszał, najpewniej także przez panikę, której musiało doświadczać.
Postanowił spróbować je uspokoić. Cały czas do niego mówił łagodnym głosem, tłumacząc, że wszystko będzie dobrze i co zamierza zrobić, aby mu pomóc. Najpierw obmył ranę nabraną w liściowy woreczek wodą, potem zwinął krawędzie rośliny i przyłożył jej środek do rany, aby potem stabilnie przewiązać opatrunek wokół głowy materiałowym paskiem.
Za zgodą tajemniczego dziecka, która musiała sprowadzić się do dwukrotnego mrugnięcia, pomógł mu ułożyć się na boku. Chociaż dzień był dość ciepły, jego ciało drżało. Dotknął delikatnie jego czoła. Było rozgrzane. Zagryzł mocniej szczęki. Jego samodzielne możliwości zaczynały się kurczyć.
Nie było innej rady, postanowił zabrać je do szpitala.
W wielkim skupieniu rozplanowywał, jak wykonać to zadanie logistycznie, aby na pewno nie wyrządzić rannemu dodatkowej szkody. Dochodził do wniosku, że musi zaryzykować i wziąć je delikatnie na ręce. Jeśli będzie poruszał się dość stabilnie, nie powinien niczego naruszyć.
Już miał spróbować, kiedy usłyszał szelest w pobliskich zaroślach. W pierwszej chwili przeszła mu myśl o szybkiej ucieczce, ale zaraz ją odrzucił. Nie po to próbował pomóc, aby teraz uciec jak ostatni tchórz i zostawić tę osóbkę na pastwę losu.
Przed sobą ujrzał dwóch chłopców i psa ninja. Nie miał pojęcia, czego powinien się spodziewać, ale szykował się także na najgorszą opcję. Pojawiła się w nim determinacja, aby walczyć, gdyby chcieli zrobić rannej jeszcze większą krzywdę. Nie atakuje się osób bezbronnych, nawet jeśli słyszało się o nich najgorsze pogłoski. Przekonał się, że czasem potrafią mocno zwieść.
Zreflektował się. Nie da rady wygrać, był tego pewien. Liczył jednak na spryt i refleks. Grunt to odwrócić ich uwagę i zabrać tajemnicze dziecko do szpitala.
Wszyscy trzej spojrzeli na Shigiego z konsternacją. Choć trudno było im zrozumieć, jak do tego doszło, pojęli, że to chłopiec zaopiekował się Werą po ataku. Tylko Misuro z węchu potrafił wyczytać wszystko, czego nie dało się zobaczyć za pomocą wzroku.
— Kakashi! Spróbuj wziąć ją na ręce, tylko ostrożnie! Zabierz ją do domu. Ja pobiegnę poinformować o wszystkim Twojego ojca — zakomenderował psi shinobi. Jego stanowczość oderwała młodego Hatake od irytacji faktem, że nie wszystko było dla niego jasne. Analizował z przyzwyczajenia, ale w tym momencie musiał odpuścić. Ludzkie życie i zdrowie było ważniejsze niż jakiekolwiek wyjaśnienia.
— Zinan. Wracaj do swoich. Na pewno bardzo Cię teraz potrzebują. Jestem pewny, że wiesz, co robić — powiedział z wielkim szacunkiem i zaufaniem, patrząc chłopcu prosto w oczy. Zinan kiwnął głową, starając się być pewnym siebie. Biła od niego nieopisana wdzięczność za okazane wsparcie. Ostatni raz spojrzał na unoszoną przez Kakashiego Werę, która wyglądała, jakby nie była w stanie reagować na to, co się wokół niej dzieje. Serce mu się łamało, ale wiedział, że dobrze robi, ufając Misuro i młodemu Hatake. Ze zdziwieniem i respektem spojrzał także na obcego chłopca, który musiał być osobą odpowiedzialną za przewiązany na głowie dziewczynki opatrunek. Z niechęcią ruszył w stronę placu zabaw, zastanawiając się, jak to wszystko przekazać reszcie.
Kakashi również zaraz zniknął, skacząc ku najwyższym gałęziom drzew, aby wypatrzeć najprostszą drogę do domu. Misuro i Shigi zostali sami.
Chłopiec poczuł się dość niezręcznie. Co powinien powiedzieć? Czy może już odejść? Wypada w ogóle zapytać o to, co czeka tajemniczą dziewczynkę? Nie był pewien, więc milczał, choć bardzo go to męczyło. Bo jak tu być cicho, kiedy tyle słów chce opuścić Twoje myśli?
— Młody... Każdy czasem się myli, ale w odpowiednim momencie postąpiłeś bardzo odpowiedzialnie. To jedna z najważniejszych cech prawdziwego shinobi.
Shigi stał jak oniemiały, wpatrując się w psiego ninja wielkimi ze zdumienia oczami. Jeszcze chwilę temu czuł, że zawinił, że jego pierwsza zła decyzja powinna zostać zganiona, bo była okropną głupotą i ignorancją. A jednak ostatecznie udało mu się to jakoś naprawić, zrekompensować. Nie tylko żałował, ale zadziałał, a to się ceni.
— Dziękuję, że jej nie zostawiłeś na pastwę losu — dodał Misuro, po czym ruszył w drogę. Nie mógł dłużej zwlekać, należało wezwać ostateczną pomoc.
Chłopiec spuścił głowę, kiedy tylko zapiekły go oczy. Rozpłakał się z ulgi, jaką poczuł po tak ważnych dla niego w tym momencie słowach. Tak pragnął, aby mama była z niego dumna. Dziś miał wrażenie, że ją zawiódł, ale dzięki psiemu shinobi zrozumiał, że jego działanie wcale nie było czymś bez znaczenia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro