r. 44. Noc pełna niebezpieczeństw
Mimo słów Ayomi, mała kunoichi czuła, że czeka ją długa i niespokojna noc. Odkąd została sama, czas zdawał się upływać bardzo mozolnie. Gdyby nie zmieniające się położenie słońca, miałaby wrażenie, że wręcz stoi w miejscu.
Oblana złocistymi promieniami Konoha wyglądała, jakby to od niej bił mocny blask. Cienie w domku na drzewie wydawały się być ostre i wyraźne, ale niewielkich rozmiarów. Z czasem coraz bardziej wydłużały się i rozmazywały, aż stały się częścią ciemności.
Ku swojemu zdziwieniu Wera odzwyczaiła się od samotności, a co za tym idzie, strachu z nią związanym. Dzieci bardzo dbały o to, aby zawsze miała towarzystwo, dzięki czemu czuła się o wiele bezpieczniej niż gdy próbowała ukrywać się na ulicach Konohy. Tym mocniej odczuła tę nagłą zmianę, której nie potrafiła przewidzieć. Nikt nie potrafił.
Gdyby Zinan lub Ayomi wiedzieli, co się wydarzy, zdecydowanie wymyśliliby inny, bardziej pewny i skuteczny plan, ale było już za późno. Niczego nie świadomi wyruszyli na festiwal, towarzysząc swoim najbliższym. Co prawda chłopca dotykało pewne nieprzyjemne przeczucie, ale gdy dostrzegł Ayo w tłumie uznał, że dziewczynka nie opuściłaby domu, gdyby ich plan nie został dopięty na ostatni guzik.
Tymczasem Wera czekała na pojawienie się Reiko. Usiadła w najdalszym kącie, chcąc mieć na widoku wszystkie okna i drzwi. Skuliła się obok wielkiej, pluszowej pandy, jakby próbowała się ukryć. Jakby chciała zniknąć. Im więcej czasu mijało, tym bardziej obawiała się, że starsza dziewczynka wcale nie pojawi się w domku na drzewie, a to oznaczało duże prawdopodobieństwo przybycia kogoś z Korzenia. Ta noc była wręcz idealną szansą na zabranie obiektu 058 z powrotem do podziemnych baz, bez żadnych świadków.
Na samą myśl o tym dziewczynka drżała ze strachu. Tak bardzo pragnęła stać się częścią ciemności, przestać być widoczną dla ludzkiego oka.
Kiedy jeszcze mieszkała w rodzimej osadzie, ciemność była jej sprzymierzeńcem, bezpieczną ostoją, symbolem odpoczynku i ulgi. Nie bała się jej, wręcz przeciwnie, obie z Tamashi wyczekiwały jej z utęsknieniem. Nocą nikt im niczego nie kazał, nie wydawał poleceń. Mogły rozmawiać, marzyć lub zaznać błogiego snu, gdzie owe marzenia czasem stawały się bardziej realne.
Niestety, zabrana na rozkaz Danzo do podziemnych baz, stopniowo zaczęła bać się ciemności, a raczej tego, co może się w niej kryć. To nocą podano jej Element Drewna. To nocą Orochimaru przekazał jej Przeklętą Pieczęć. To nocą zorganizowano za nią fałszywy pościg. Miała wrażenie, że ta pora staje się dla oprawców idealna, aby realizować bardziej drastyczne zamiary, jakby ciemność potrafiła je ukryć i sprawić, że wydają się nierealne w trakcie dnia. Dlatego każdej nocy bała się, że czekać ją może coś gorszego. W zamkniętej celi czuła się jak w klatce, bezbronna i bez drogi ucieczki. Zresztą nawet, gdyby tę drogę miała, nie była pewna, czy zdołałaby uciec przed zdeterminowanymi w swoich celach dorosłymi. Z bazy udało jej się uciec tylko przy pomocy Kirito.
Czy tym razem uda jej się uciec? Może właśnie to powinna zrobić - wbiec w tłum osób zebranych na festiwalu? Czy nie dopadną jej po drodze? Czy nie czają się w tłumie, przebrani dla niepoznaki w piękne yukaty? Czy jej krzyk usłyszy lub dostrzeże ją ktokolwiek, wśród huków i piękna pokazu fajerwerków?
Martwiła się o to, co nadejdzie, a różne scenariusze przebiegały jej przed zamkniętymi oczami. Nawet nie zorientowała się, kiedy instynktownie zaczęła sprawdzać okolicę zmysłem sensora.
Serce zabiło jej w szybszym tempie, kiedy zauważyła chakrę, zbliżającą się w kierunku posesji, na której się znajdowała.
Próbowała racjonalizować to, że w dzielnicy cywilów pojawił się shinobi. W końcu Reiko nim była, a miała do niej dołączyć. Tylko, że niedługo miał zacząć się wielki pokaz fajerwerków, których wybuchów tak bardzo bała się mała amatorka książek. Czy naprawdę zaryzykowałaby przemierzanie ulic Konohy tak późną porą, tak blisko tego wydarzenia? Może wcześniej coś ją zatrzymało i nie miała innego wyjścia?
Wera czekała w napięciu, starając się wsłuchiwać w otoczenie w miarę zbliżania się tajemniczej chakry ku domkowi na drzewie. Zadanie to miała utrudnione, bo zdawało jej się, że serce bije zbyt głośno, a krew dudniła jej w uszach. Polegała więc dalej przede wszystkim na zmyśle sensora.
Jeden ruch przybyłego shinobi wystarczył, żeby dziewczynka nabrała podejrzeń. Wskoczył na dach, a Reiko miała przecież wejść zwyczajnie, po linowej drabince, zgodnie z prośbą Ayomi. To nie mogła być ona.
W małej kunoichi pojawił się bunt. Znów była tak blisko, aby stać się częścią czyjejś rodziny i ponownie możliwe, że Korzeń to zepsuje. Co prawda kiedy zamaskowani shinobi pojawili się u Daitan, udało jej się ukryć, ale przez ich obecność wiedziała, że nie może do niej wrócić. Odebrali jej to, na co ciężko zapracowała. Przez nich bała się nawet pojawić w okolicy domu staruszki. Nie mogła się z nią zobaczyć, bo wtedy oni również by ją znaleźli i tylko czekaliby na moment, aż zostanie zupełnie sama, aby ją zabrać.
Nie chciała, żeby to się powtórzyło. Gdyby teraz uciekła, musiałaby omijać kolejną dzielnicę szerokim łukiem i musiałaby się pogodzić z tym, że porzuca nowych przyjaciół. Odchodzi w momencie, gdy są tak blisko realizacji planu zrekrutowania dla niej nowej rodziny.
Poczuła w sobie wolę walki. Sprzeciw malował się na jej zaciętej twarzy, a ciało szykowało się do ataku. Wiedziała, że w starciu z silniejszym ninja, nawet jednym, nie ma zbyt dużych szans, ale już podjęła decyzję. Tym razem nie ucieknie. Będzie walczyć do samego końca.
Oddychała głęboko, aby się skupić i zachować względny spokój. Siły i nadziei dawały jej słowa Mistrza Kirito, który powtarzał jej nie raz, że szanse w walce wcale nie zależą jedynie od mocy i doświadczenia, ale również od sprytu, refleksu i zdarzeń losowych. Pamiętała, jak mężczyzna pocieszał ją i starał się budować jej pewność siebie, zwracając uwagę na jej mocne strony. Wśród nich była umiejętność kontroli Elementu Drewna, więc często podkreślał, że gdyby walczyła z kimś chociażby w lesie, mogłaby mieć sporą przewagę.
Zgodnie z tymi słowami miała poczucie, że posiada jakiekolwiek szanse. Zna posesję na wylot, a domek na drzewie jest cały z drewna, więc może stać się zarówno jej osłoną, jak i bronią.
~Wybacz, Ayomi. Nie wiem, czy nadal będę dobrym ochroniarzem dla Twojego domku...~ pomyślała, czując, że w ostateczności podczas walki może dokonać jakichś szkód, mimo, że tego nie chciała. Nie widziała lepszego wyjścia niż użycie tej naturalnej przewagi nad potencjalnym przeciwnikiem.
Zdecydowała się również użyć przeklętej pieczęci. Czuła, jak rozgałęziając się pełzła po jej ciele, dodając energii. Tylko dzięki temu ruchowi dostrzegła przeciwnika. Kocie oczy wyłapały sylwetkę w ciemności. Każda dodatkowa siła i zdolność była na wagę złota.
Obca osoba stała chwilę w ramie okna, po czym wsunęła się zręcznie do środka. Jej ruchy były zwinne i niesamowicie ciche.
Wera wiedziała, że to jest jej szansa. Położyła dłonie na podłodze drewnianego domku i skupiła się, aby zamknąć przeciwnikowi drogę odwrotu. Deski wydłużyły się, zakrywając okna i drzwi. W pomieszczeniu zapadła całkowita ciemność.
Przeciwnik widocznie został tym faktem mocno zdezorientowany, bo stał jak wryty. Zanim ochłonął z zaskoczenia, dziewczynka unieruchomiła jego nogi.
Wydawało się, że wszystko idzie gładko. Zbyt gładko. Zaraz Wera jednak poczuła, jak poruszane chakrą drewno próbuje wrócić do swojej pierwotnej postaci. Kosztowało ją wiele energii i siły woli, aby utrzymać je w ryzach. Czuła, że dłużej nie da rady. Zrozumiała, że żywe rośliny są o wiele wdzięczniejsze przy współpracy. Owszem, trudno było je czasem ujarzmić, kiedy próbowały rosnąć po swojemu, ale jeśli już się udało je okiełznać, przybierały kształt wedle uznania i tak pozostawały. Najwidoczniej martwe drewno było pod tym względem trudniejsze w kontroli.
– Hej, czekaj! Nie atakuj mnie, dobra? – usłyszała dziewczęcy głos dobiegający z ciemności. Widziała tę osobę tylko dzięki zmysłowi sensora, dlatego aż do tego momentu nie wiedziała, z kim ma tak właściwie do czynienia.
Werę coś tknęło. Ta kunoichi nie brzmiała na dorosłą. Poza tym nie odwzajemniała ataków. Może to jednak była Reiko?
Przez te myśli jej wola walki nieco zelżała, co sprawiło, że okna i drzwi znów stanęły otworem. Drewno otaczało już jedynie nogi intruza.
Zastanawiała się, czy i te więzy usunąć, ale za bardzo się bała, że to jakiś podstęp. Nie spodziewała się, że przeciwniczka sama się uwolni. Zauważyła jedynie silne, skupione ruchy powietrza, jakby po cięciu mieczem i zaraz kawałki drewna upadły na podłogę. Musiał to być Styl Wiatru, bo starsza kunoichi nie miała przy sobie żadnej widocznej broni. Werze nie pozostało nic innego niż cofnięcie techniki, dzięki czemu domek ponownie wchłonął swoją własność, przybierając odpowiednią formę.
– Szukam pewnej osoby, dziewczynki imieniem Wera. Moja babcia się o nią martwi. Myślałam, że to dobry trop, ale jeśli nią nie jesteś, to powiedz słowo, a sobie pójdę. Nie chcę z nikim walczyć – wyjaśniła kunoichi.
„Na pewno polubiłabyś moją wnuczkę. Jest przemiłą dziewczynką, czasem tak samo energiczną, jak Ty..." Wera przypomniała sobie słowa starszej pani. Cofnęła Przeklętą Pieczęć, nie chcąc przestraszyć przybyłej swoim osobliwym wyglądem.
– Daitan-san... Jak ona się czuje? – wyrwało się młodszej dziewczynce, która nie mogła uwierzyć w zaistniałą sytuację. Jeśli to przypadek, że wnuczka staruszki pojawiła się tu akurat podczas Hanabi, to był to szczęśliwy traf i mała kunoichi postanowiła wykorzystać go jak najlepiej mogła. Przynajmniej w końcu nie była sama.
– Ha, ha, czyli jednak to Ty? Cieszę się, że tak łatwo udało mi się Ciebie odnaleźć. Nazywam się Yuina Namikaze, miło poznać! – rozmówczyni zareagowała bardzo pozytywnie, jakby sytuacja chwilę temu wcale się nie wydarzyła. Nie wyglądała na przestraszoną, a raczej pełną ulgi, optymizmu i pewności siebie. – Momencik... Katon: Tondeiku hinotama [jap. Uwolnienie Ognia: Latające kule ognia].
W jednej chwili wnętrze domku stało się o wiele jaśniejsze. Wypełniły je unoszące się w powietrzu kuliste płomyki. Wera wpatrywała się w nie jak urzeczona. Kiedyś tak właśnie wyobrażała sobie techniki ninja - jako piękne i ujmujące. Wydawało jej się naprawdę przykre, że używano ich głównie w celu walki.
Jej wzrok spoczął ostatecznie na starszej kunoichi. Miała jasnorude włosy o gęstej grzywce i dwóch długich kucykach. Oczy młodej Namikaze kojarzyły jej się z ciemnoniebieskim, wieczornym niebem. Była ubrana w strój shinobi, co dopełniała przewiązana na czole opaska z symbolem Konohy.
Yuina uśmiechała się do niej ciepło, lekko chichocząc, jakby sprawiały jej radość zaskoczenie i podziw widziane na twarzy dziewczynki. Poza tym lustrując jej wygląd już w całej okazałości była zupełnie pewna, że to osoba, o której opowiadała jej Daitan.
– U babci wszystko w porządku, tylko ogromnie się martwiła, kiedy do niej nie wróciłaś... Szukała Cię po całym mieście. Wychodziła codziennie, ale zaziębiła się, więc musiała odchorować swoje i jeszcze bardziej przejmowała się, że nie może Cię znaleźć – opowiadała po swojemu Yuina. Wspominając smutek babci sama wyglądała na nieco przygnębioną. – Dopiero dzisiaj wróciłam z misji. Chciałam wyrobić się idealnie na Hanabi, żeby móc spędzić go z babcią. No ale kiedy mi o wszystkim opowiedziała nie mogłam zrobić nic innego, jak spróbować Cię dla niej odnaleźć jeszcze dziś. Mam wrażenie, że inaczej ciągle miałaby to w głowie niczym wyrzut sumienia, chociaż przecież zrobiła wszystko, co mogła...
– Jak mnie znalazłaś? – zdobyła się na pytanie Wera. Przestraszyło ją to, że komuś udało się tak szybko tego dokonać. To oznaczało, że tym bardziej Korzeń musi wiedzieć, gdzie się aktualnie ukrywa.
– Cóż... Uznałam, że Hanabi jest idealną okazją. Sama rozumiesz, babcia opowiadała, że szukałaś domu wśród cywili, najczęściej im pomagałaś... a w takich dzielnicach na stałe nie mieszka zbyt wielu shinobi. Poza tym na festiwal wybiera się prawie cała wioska i tylko nieliczni zostają w domach, dlatego uznałam, że jeśli wyczuję tu jakąś chakrę, to możesz być Ty – wytłumaczyła Yuina. – Głupio się przyznać, ale sensor ze mnie żaden... Potrafię tylko zauważyć czyjąś chakrę, ale nie mogę określić, ile jej jest lub do kogo należy. Nadal nie mogę się nadziwić, że to wystarczyło... – wyznała speszona, ale jednocześnie dumna ze swojego osiągnięcia.
Jej podejście wzbudzało w Werze podziw. Odkąd uczyła się na shinobi w podziemnych bazach, nie potrafiła tak łatwo cieszyć się z małych postępów. Danzo i Orochimaru wymagali od niej szybkich i spektakularnych wyników, czego nie potrafiła zrobić. Jedynie podejście Mistrza Kirito sprawiało, że czasem mogła zobaczyć swoje umiejętności w bardziej pozytywnych barwach.
Przemknęło jej przez myśl, że gdyby Tamashi żyła i obie ćwiczyłyby zdolności ninja, z pewnością przyjaciółka miałaby równie pozytywne podejście, co Yuina, bo choć zdecydowanie była bardziej uzdolniona, to nie postrzegała przez to wysiłków Wery jako coś mniej wartościowego.
Starsza kunoichi zauważyła, że dziewczynka posmutniała, dlatego postanowiła pociągnąć ich rozmowę i nieco oderwać jej myśli od czegokolwiek, co ją aktualnie gnębiło.
– Z jakiego powodu ukrywałaś się przed babcią? – zapytała łagodnie, bez wyrzutu. Kiedy Wera nie odpowiadała, postanowiła spróbować odgadnąć możliwe rozwiązanie. – Czy to przez tych zamaskowanych ludzi, którzy pojawili się w jej domu i pytali o Ciebie?
Mała uciekinierka podniosła gwałtownie głowę.
~Bingo!~ pomyślała Yuina.
– Ech, babcia tak właśnie podejrzewała, że to Cię mogło wystraszyć... Miałaś nosa, koleżanko, naprawdę. Okazało się, że ci ludzie tylko podawali się za ANBU, a Hokage wcale ich po Ciebie nie wysyłał.
~ANBU...~ Wera słyszała tę nazwę już nie raz. Nadal nie do końca pojmowała, kim są i czym się zajmują, ale nie była pewna, czy chce wiedzieć i czy to coś zmieni. Przypomniała sobie, że o tej organizacji mówił również Kakashi, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Teraz pomyślała, jak okropnie byłoby, gdyby chłopiec wtedy spełnił swoje groźby.
– Sprytny z Ciebie małolat, więc dasz sobie radę. Już dałaś. A tymi ludźmi pewnie zajął się Hokage, więc nie masz się czym przejmować – mówiła pewna swoich słów Yuina. – Mieszkasz tutaj na dłużej?
Wera lekko pokiwała głową. Starsza kunoichi zaskoczyła ją tym pytaniem, ale właściwie odpowiedź była zgodna z prawdą, bo choć istniała możliwość, iż zamieszka u nowej rodziny, na ten moment to domek na drzewie był jej tymczasowym domem.
– W porządku. W takim razie jeszcze Cię kiedyś odwiedzę, jeśli nie masz nic przeciwko. – Dziewczynka stanowczo zaprzeczyła znów ruchem głowy, co rozbawiło Yuinę. Wstała z podłogi, powoli kierując się w stronę okna. – Powinnam już wracać do babci. Pokazy niebawem się zaczną i nie chciałabym, żeby była wtedy sama. Na pewno bardzo się ucieszy, że u Ciebie wszystko w porządku – powiedziała radośnie, aż promieniejąc na myśl, jak mocno uszczęśliwi Daitan zebranymi informacjami.
Usiadła na parapecie okna, przenosząc nogi na zewnątrz. Jeszcze coś sobie przypomniała, więc odwróciła się na chwilę w stronę Wery.
– Ach, byłabym zapomniała. Fajerwerki najlepiej ogląda się całkowicie po ciemku – stwierdziła, odwołując technikę. Kuliste płomienie zniknęły tak magicznie, jak się pojawiły. – Do zobaczenia! – wyszeptała, po czym zniknęła w ciemności.
-------------------------
Nie zdobyła się na to, żeby poprosić Yuinę o pozostanie z nią do rana, a przynajmniej do powrotu Ayomi lub kogokolwiek z grupy. Nie potrafiłaby tego zrobić po tym, jak usłyszała, przez co musiała przechodzić Daitan z jej powodu. Czuła się winna tego całego smutku, który dotykał staruszkę, odkąd ją opuściła. Nie chciała nikomu sprawiać problemu, a jednak to przez nią ktoś się martwił.
Sprzeczną emocją było ciepło, jakie wywołała w niej ta informacja, a właściwie wynikająca z niej świadomość, że ktoś o niej pamiętał i nie chciał, żeby spotkało ją coś złego. Tym bardziej nie miała serca zatrzymywać Yuiny. Planowała przekazać dobre, kojące wiadomości i spędzić wyczekiwany wspólny czas z babcią, a takiej okazji Wera nie chciała im zepsuć.
Unosiła ją radość, że mogła poznać wnuczkę Daitan, o której staruszka tak często wspominała. Pozytywna energia starszej kunoichi sprawiała, że czuła się jakoś tak przytulnie i komfortowo mimo różnicy wieku. Poza tym ogarnęła ją ulga, że babcia Yuiny nie wychodziła z domu, bo po prostu się zaziębiła, ale już jest wszystko w porządku i nie było to nic poważniejszego.
Pierwsze chwile po zniknięciu młodej Namikaze były przepełnione pozytywnymi emocjami po jej wizycie, jednak te szybko ulatywały, ustępując miejsca strachowi i niepewności. Teraz została sama. Nieświadomie zaczęła ponownie skupiać się na zmyśle sensora, obawiając się niebezpieczeństwa, które potencjalnie mogło nadejść. Przytłoczyła ją myśl, jak niewiele czasu musiało minąć na wizytę Yuiny, co wnioskowała po obserwacji położenia księżyca, a jak duża część nocy jeszcze ją czekała. Nocy spędzonej w samotności.
A może jednak nie?
Zaczęło się od specyficznego uczucia - sygnału, będącego alarmem wysyłanym przez mózg, informującego o wyczuwaniu chakry.
Ktoś się zbliżał.
Miała nadzieję, że Yuina jednak po nią wraca, a może to w końcu Reiko, ale chakra okazała się być o wiele silniejsza. Po krótkim czasie mogła sprecyzować, że są to właściwie chakry trzech dorosłych osób. Potrafiła to szybko rozpoznać nie ze względu na swoje umiejętności, a to, że osoby zbliżały się w kierunku jej kryjówki. Nie miała pewności, czy już kiedyś odczuwała ich chakrę, ale jedna z nich zdecydowanie była tą, która poruszyła ją najmocniej.
Tym razem była pewna, że to Korzeń, bo wśród trójki shinobi był mistrz Kirito.
Wiedziała, że to sytuacja, w której nie będzie mógł zdjąć przy niej maski.
Przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie, kiedy mistrz dostał rozkaz zabrania jej siłą z rodzimej osady. Pamiętała ten strach, sowią maskę odnajdującą ją bezbłędnie, mimo ciemności. Dopóki nie poznała jego prawdziwego „ja", ten obraz nawiedzał ją w koszmarach.
Drżała na całym ciele. Jej uprzednia motywacja oraz chęć walki, zdecydowanie przycichły, chwiejąc się wobec przewidywanej potęgi przeciwników. Czy naprawdę coś da jej opór przeciwko trzem utalentowanym shinobi? Wątpiła w to bardzo mocno. Nawet Yuina poradziła sobie z jej techniką i bez problemu się z niej uwolniła, a przecież była dopiero nastolatką. Na dodatek sama nie atakowała, choć na pewno miała wiele wspaniałych trików w zanadrzu. Werę ogarnęły mdłości na samą myśl, jak wysoki poziom muszą reprezentować ninja z Korzenia.
Jednocześnie nie chciała się poddawać. Dostała szansę od mistrza Kirito na zwyczajne życie i wiedziała, że nie odda jej tak łatwo. Zrobi to dla niego. Liczyła na cud. Może dadzą jej spokój.
Nic nie mogła poradzić na to, że po jej policzkach płynęły łzy.
Próbowała aktywować Przeklętą Pieczęć, ale nie potrafiła się na niej skupić. Cierniowe wzory oplatały jej nogę, ale cofały się przy każdym rozproszeniu uwagi, każdym mocniejszym przypływie strachu i paniki. Odpuściła.
Resztkami przytomności umysłu uznała, że skoro obrona za pomocą kontroli Elementu Drewna przy użyciu desek jest żmudna i nie daje zbyt dobrych wyników, powinna wykorzystać drzewo, w którego koronie mieści się domek Ayomi. Wystarczyło podbiec do grubego, ciągnącego się od podłogi do sufitu pnia. Próbowała się do tego zmusić, ale nie dała rady. Strach skutecznie ją sparaliżował tak, że nie mogła się ruszyć.
Zmysł sensora podpowiadał jej, że trójka z Korzenia właśnie pojawiła się na dachu drewnianego domku.
Miała poczucie, że każdy jej ruch może zaważyć na tym, jak szybko zostanie złapana. Okna były osłonięte moskitierami, co dla shinobi nie stanowiło żadnej przeszkody. Nawet Yuina bez problemu potrafiła je otworzyć, choć nikt z atakujących nie musiałby być tak delikatny, jak ona. Przejście do żywego drzewa wydawało się coraz bardziej ryzykowne, bo mogło ją wystawić jako łatwy cel.
Czuła się bezradna, niczym w pułapce. Wokół niej nie istniało żadne bezpieczne miejsce.
Była tym już zmęczona. Gdyby nie paniczny strach, płaczliwym głosem wzywałaby do siebie osoby, przy których mogłaby poczuć się bezpiecznie, mimo świadomości, że żadne z nich nie ma prawa jej usłyszeć. Zresztą złapała się na tym, że wśród tych osób chciała wymienić imię mistrza. Przestraszyła się, że gdyby naprawdę to zrobiła, stojące na dachu osoby dowiedziałyby się, że jej pomagał i mogłyby mu zrobić krzywdę, a tego w żadnym wypadku nie chciała.
Sekundy dzieliły ją od nierównej walki, która właściwie nie miała prawa nazywać się walką, bo przeciwnicy unieruchomiliby ją szybciej niż zdążyłaby zareagować. Pojawienie się cichych zabójców zauważyłaby dopiero szamocząc się w uścisku oprawców, zasłaniających ręką jej usta, aby nie mogła nawet krzyknąć.
Zanim shinobi Korzenia zdecydowali się wkroczyć do środka, czekając na pierwsze huki fajerwerków, które w razie czego skutecznie zagłuszyłyby ewentualne krzyki dziecka i jakiekolwiek odgłosy walki, po posesji rozległ się dźwięk donośnego szczekania.
Słysząc je, dziewczynka jakby odzyskała zdolność ruchów i jasność umysłu. Szybko, poruszając się tuż przy podłodze, dopadła do drzwi, otwierając je na oścież, aby tylko wyjrzeć i zobaczyć swojego psiego kompana. Prawie upadła na twarz, kiedy jej nogi odmawiały posłuszeństwa, sprawiając wrażenie, jakby były wręcz nieprzystosowane do chodzenia. Uginały się pod nią niekontrolowanie, przez co chwiejnie stawiała kroki. Strach czasem potrafił pomóc podczas obrony czy ucieczki, ale zdarzało się, że był zbyt silny, aby wzmocnić organizm i tylko go osłabiał.
Po głosie zwierzaka i jego ruchach, jej przyzwyczajone do ciemności oczy bez problemu go wypatrzyły. Rozważała, czy jak zwykle po niego zejść, ale czuła, że to byłaby zła decyzja. Wystawiłaby się już zupełnie, a pies zostałby przez nią dodatkowo narażony. Nie wiadomo, czy na widok shinobi uciekłby, czy instynktownie próbował jej bronić, co z pewnością nie byłoby dla niego dobre.
~Przepraszam, piesku. Tym razem nie mogę Cię ze sobą zabrać, chociaż do mnie przyszedłeś~ pomyślała z żalem. Było jednak w tej sytuacji również coś, w czym znajdowała pocieszenie. Przynajmniej mogła zobaczyć go po raz ostatni i tym samym się po prostu pożegnać.
– Żegnaj, pi- – wyszeptała, urywając w środku zdania.
Zupełnie nie spodziewała się tego, co nadejdzie. W ułamku sekundy ciemny kształt przemknął tuż obok niej, zatrzymując się na podłodze domku na drzewie.
Dostrzegła karmelowe futro, mimo to nie mogła uwierzyć, że pies samodzielnie wskoczył na taką wysokość. To było praktycznie nieprawdopodobne. Może, że...
Nadal wściekle szczekał, po czym umilkł, a dziewczynka usłyszała za swoimi plecami głos:
– No już, przestań szczekać... Niektórzy tu chcą spać... Naprawdę musiałaś go dzisiaj wpuszczać?
Dziewczynka zdębiała. Głos wcale nie należał do dorosłego, a przynajmniej nie brzmiał, jak poważna osoba należąca do Korzenia. Zresztą nie wydawał się ani trochę znajomy.
Tylko, że oprócz psa nie było z nią w środku nikogo innego. Prawda?
Huk wystrzałów coraz intensywniej roznosił się po okolicy. Hanabi trwało na całego, a ten pokaz był punktem kulminacyjnym festiwalu. Członkowie grupy Ayo, Daitan i jej wnuczka, pewnie nawet Kakashi i jego tata, oglądali właśnie cudowne fajerwerki. W porównaniu z tym obecna sytuacja Wery wydawała się dziać na przeciwnym biegunie. Ich zachwyt pięknymi rozbłyskami na niebie i obecnością bliskich, jej przerażenie zagrożeniem i samotnością.
A jednak teraz nie była sama. Zdziwiła się, że ta osoba ujawniła się dopiero, kiedy dołączył do niej pies, ale kim mógł być ten ktoś, że ona, kunoichi, wcześniej zupełnie nie zdawała sobie sprawy z jego obecności?
Ledwo powstrzymała się, żeby zadać na głos pytanie o tożsamość tajemniczej persony. W końcu nadal na dachu czaili się shinobi z Korzenia. Czy zaryzykują konfrontację przy osobie trzeciej?
To pytanie przebiegło jej przez myśl z pewną dozą niepewności i częściowej ulgi. Istniała taka szansa, ale co, jeśli jednak zaryzykują? Jeden świadek w postaci dziecka, które i tak nie znalazłoby pomocy w zasięgu prawie całej dzielnicy, nie wydawał się wielką przeszkodą. Wszystko zależało od tego, jak bardzo pociągający za sznurki nie chcą, aby cokolwiek wyszło na jaw, nawet niewinne plotki, które na szerszą skalę po czasie mogłyby prowadzić do wykrycia ich działalności.
Poza tym skąd mała kunoichi mogła mieć pewność, że tajemnicza osoba, która pojawiła się z nią w domku na drzewie, również nie jest w jakiś sposób niebezpieczna? Brzmiała na zaspaną, ale równie dobrze mogła udawać, tak samo, jak neutralny, niewinny ton.
Ostrożnie odwróciła głowę, lustrując uważnie każdy kąt pomieszczenia. Na próżno. Oprócz niej nie było tam żadnego innego człowieka.
Zaczęła poddawać w wątpliwość swoją percepcję, uznając, że może jakimś cudem wszystko to sobie wyobraziła, kiedy znów usłyszała ten obcy głos.
– Ech... No dobrze, niech zostanie. Tylko przypilnuj, żeby nie nabroił!
– Hau! – zaszczekał niezadowolony pies, jakby wszystko rozumiał.
~Skąd dobiega ten głos?~ Wera próbowała się skupić, ale nawet powoli czołgając się po podłodze, próbując sprawdzić pokój pod szerszym kątem, nikogo nie mogła dostrzec. A przecież brzmiało to tak, jakby głos dochodził niedaleko miejsca, w którym stał jej zwierzęcy kompan.
Zmarszczyła czoło w konsternacji, próbując zrozumieć, co się dzieje, ale rozwiązanie przyszło niezależnie od niej. Tego nie mogłaby w żaden sposób wywnioskować.
– Chyba nie dam rady zasnąć. Może pooglądamy razem fajerwerki?
Zdębiała. Nie było żadnego ludzkiego gościa. Wszystkie słowa wypowiadał pies. Widziała to teraz wyraźnie, kiedy odwrócił pysk w jej kierunku.
Przetarła oczy ze zdumienia.
Dobra, ale on nie zachowuje się całkowicie jak pies. Wydaje się, jakby odgrywał przed kimś dwie role: oprócz własnej ludzką. Dlaczego?
Wtedy zrozumiała. Z jakiegoś powodu jej gadający zwierzęcy kompan musiał wiedzieć, że ktoś ich podsłuchuje. Że nie może być sama, bo inaczej stanie się coś złego.
Rzeczywiście wiele razy był przy niej i mógł przebywać akurat przy rozmowach z innymi dziećmi o jej sytuacji, ale nigdy nie zwracała na to aż takiej uwagi. Postrzegała go jako zwierzę i nie sądziła, że rozumie więcej niż szczekający zza ogrodzenia akita czy inne psy, które spotykała na ulicy.
Nie rozumiała tej sytuacji, ale postanowiła w tym momencie zaufać psu i grać, jak pokazuje. Patrzył na nią tak inteligentnym wzrokiem, jak zwykle, aczkolwiek teraz wydawał się być tak ludzki, jakby ujawnił większą część siebie. Jego oczy błyszczały światłem fajerwerków, a Wera dostrzegała w nich zdecydowaną prośbę o współpracę.
Zrobiła więc to, co on. Usiadła, opierając się o pień drzewa, wpatrzona w świetlisty pokaz sztucznych ogni.
– Patrz, tamte światła wyglądają jak wielka ryba! A te jak majestatyczny żuraw! O, i tanuki! No nie, nawet symbol Konohy! Wow! – wołał pies, starając się brzmieć na jak najbardziej podekscytowanego, niczym dziecko.
Dla Wery było to co najmniej niewyobrażalne. Jeszcze chwilę temu szykowała się na zabranie siłą przez Korzeń, a teraz oglądała pokaz fajerwerków ze swoim zwierzęcym kompanem, który, jak się okazuje, świetnie radzi sobie z ludzką mową. Może zaaranżowana sytuacja wcale nie miała takiego celu, ale dzięki niej mała kunoichi poczuła się nieco lżej i dostrzegła piękno Hanabi. Rozpierała ją niespodziewana radość, że jest ktoś, kto z jakiegoś powodu zdecydował się spędzić to święto razem z nią.
Na chwilę przymknęła oczy, starając się skupić na umiejętnościach sensora. Osoby z Korzenia nadal czekały na dachu, widocznie wahając się, co zrobić w tej sytuacji. Oni również nie spodziewali się takiej komplikacji. Najwyraźniej założyli, że nie zastaną nikogo oprócz dziewczynki. Możliwe, że ostatecznie postanowili zaczekać, aż dzieci zasną i dopiero wtedy zabrać ze sobą obiekt 058.
Pies spojrzał na Werę z uwagą, odgadując, co robi. Również mocno zastanawiał się, jaki ruch powinien wykonać, żeby przeciwnicy zrezygnowali, zanim odkryją blef. Gdyby zdecydowali się zajrzeć do środka, zrozumieliby, że nie ma tam żadnego innego człowieka niż ten, którego szukają. Czuł, że nawet, gdyby walczył u boku małej kunoichi, nie daliby rady trzem shinobi, na dodatek nie znając ich umiejętności. Domyślał się, że w takiej konspiracji działają tylko naprawdę wybitnie utalentowane jednostki.
Zrozumiał, że musi mówić. Gdyby tylko uznali, że śpią, z pewnością wtargnęliby do środka i nawet element zaskoczenia nic by tutaj nie poradził. Tylko co powiedzieć, żeby się nie zdradzić, jednocześnie próbując zmusić ich do odwrotu...?
Doznał olśnienia.
~Oby to zadziałało...~ pomyślał z obawą. Trudno powiedzieć, czy wpadnie na coś lepszego.
– Przez te fajerwerki całkiem odechciało mi się spać, a Tobie? Ha, ha, to świetnie, zrobimy sobie posiadówkę.
Wydawało mu się, że usłyszał lekkie szurnięcie dobiegające z dachu.
– Myślisz, że resztki po fajerwerkach mogą coś uszkodzić podczas spadania? Ja tam nie wiem, ale Ayo prosiła, żebyśmy popilnowali jej domku, a słyszałem wcześniej, jakby mocno uderzyło tam, coś jak szyszka, a przecież to nie jest drzewo iglaste... Co, uważasz, że przesadzam? Może i tak, ale wolałbym, żeby nikt potem na nas nie krzyczał, że źle pilnowaliśmy... Po pokazie chyba spróbuję wdrapać się na górę i zobaczę, czy wszystkie dachówki są na miejscu...
Cisza z tamtej strony brzmiała dla niego zbyt długo.
Zacisnął zęby ze zdenerwowania. Nie podziałało.
Zdążył o tym pomyśleć, kiedy zaraz usłyszał kilka stukotów, które dla człowieka wydałyby się cichsze niż upadek kilku kropel deszczu, ale dla niego były wyraźniejsze. Wstrzymał oddech w obawie, że jednak mu się zdawało.
Jego teorię potwierdziła reakcja Wery, która, orientując się w jego możliwych intencjach, po tym, co powiedział, znów dokładniej sprawdziła okolicę zmysłem sensora. Rzeczywiście chakra członków Korzenia szybko zniknęła w oddali. Nie mogąc wyjść ze zdziwienia i podziwu, patrzyła na psa zdezorientowanym wzrokiem. Naprawdę się udało. Zostali zupełnie sami.
Oboje musieli przetrawić tę informację. Pierwszy z szoku otrząsnął się futrzak.
– Uff, nie wierzę... naprawdę poszli w długą... Nareszcie! Nie wiem, komu się naraziłaś, ale to nie byli przeciwnicy dla Ciebie... – wyszeptał głosem przepełnionym niewysłowioną ulgą.
Kiedy zorientował się, jaki jest dzisiaj dzień i co mogło pójść nie tak, zważając na, jak to określał, „nikły rozsądek dzieci", biegł na miejsce ile sił w łapach. Owszem, teoretycznie o wiele bardziej wolałby spędzić Hanabi w ukrytym przed ludźmi miejscu, w którym mieszkały praktycznie wszystkie psy ninja, gdzie nie docierał żaden huk fajerwerków, ale czuł się odpowiedzialny za bezpieczeństwo małej kunoichi. To była jego poboczna misja i nie chciał zawieść swojego zleceniodawcy. Poza tym mimo, iż próbował tego do siebie nie dopuszczać, zdążył przywiązać się do dziewczynki i bał się o nią nie tylko ze względu na pracę.
Mała nadal patrzyła na niego wielkimi, zdumionymi oczami. Jej pytający wzrok zaczął go nieco irytować. Miał do niej spory szacunek, ze względu na to, czego się o niej dowiedział i czego się domyślał, ale teraz obawiał się, że może się mylił, może wszystko osiągnęła tylko łutem szczęścia i tak naprawdę wcale nie grzeszyła inteligencją. Czy straciłaby wtedy w jego oczach? Pewnie nie, ale prawdziwa, ludzka głupota ogromnie go denerwowała.
– Co? Nie mów mi, że nigdy nie widziałaś gadającego psa! – zawołał. Za nic w świecie nie chciał usłyszeć, że jest jakimś wytworem wyobraźni albo magicznym yokai. Cywile rzadko mieli okazję spotykać zwierzęta shinobi, dlatego już zdążył się spotkać z takimi komentarzami. Nie zdzierżyłby takich głupot z ust osoby, którą szanował.
– Jesteś psem ninja? – raczej stwierdziła niż zapytała Wera. Gniew zwierzęcia uleciał, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
– Jak słychać.
Tylko zdążył odpowiedzieć, a dziewczynka uklękła, pochylając nisko głowę, chcąc tak okazać swoją wdzięczność.
– Dziękuję, że mnie uratowałeś.
Pies był w szoku. Pierwszy raz człowiek kłaniał mu się tak nisko. Jedyną osobą, która w ogóle wykonała ten gest przed małą kunoichi, był jego zleceniodawca, który traktował go z wielkim szacunkiem, jak równego sobie.
– No już, bez takich mi tu... – skomentował zmieszany. Kiedy tylko podniosła na niego wzrok, powiedział: – Mam na imię Misuro.
– Misuro... – powtórzyła Wera, a psu włosy stanęły dęba. Chyba nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek wypowie jego imię, bo nie przewidywał tego, że się przed nią zdemaskuje. Nie dało się jednak inaczej poprowadzić tej patowej sytuacji i miał nadzieję, że jego zleceniodawca to zrozumie.
– Ten ukłon... – zagaił, a dziewczynka spojrzała na niego, zastanawiając się, do czego zmierza. – należy się temu, kto mnie tu wysłał. To on polecił mi mieć Cię na oku. Próbował się dowiedzieć o Tobie więcej, a kiedy zrozumieliśmy, że musisz przed kimś się chować, nakazał mi Cię chronić. Nie robię tego bezinteresownie, dostaję za to zapłatę – dodał szybko, jakby chciał zupełnie odciąć się od własnych, nieprofesjonalnych uczuć podczas wykonywania misji. Ninja nie powinien przywiązywać się do osoby, której broni na zlecenie.
– Ten człowiek... jest dobry? – zapytała Wera dość nieprecyzyjnie, z dziecięcą naiwnością. Misuro zauważył, że przeciera ukradkiem oczy ze zmęczenia. Silne emocje opadły i potrzebowała odpoczynku.
Uśmiechnął się pod nosem.
– Sama się o tym prędzej czy później przekonasz. Nawet, jakbym chciał Ci coś o nim powiedzieć, to nie mogę. Pamiętasz, jestem na misji.
Wera pokiwała głową z powagą, ale nie do końca docierał do niej przekaz. Powoli sen łapał ją w swoje ramiona.
Psi kompan, zachowując bystrość umysłu, podbiegł do komody, wyjął z niej koc i przyniósł go dziewczynce w zębach.
– Powinnaś się już położyć. Jest późno, a domyślam się, że ani na moment nie zmrużyłaś oka przed tym, jak tu przybiegłem.
Dziewczynka posłusznie położyła się na kocu. Zorientowała się, że musiała naprawdę mocno zaufać Misuro w jego intencjach po tym, co razem przeszli, jeśli, mimo trwającej nadal nocy Hanabi, potrafiła myśleć o śnie. Podziękowała mu w myślach, bo nie miała już siły, aby cokolwiek powiedzieć.
Zamknęła oczy, powoli odpływając, zanim jednak usnęła, poczuła, jak ciepła psia sylwetka wsuwa się pod jej rękę, układając się jak najbliżej dziewczynki. Nie miała nawet siły go pogłaskać, zdobyła się jedynie na lekki uśmiech.
Nie minęło kilka minut, a pies zauważył, że Wera zasnęła z błogim wyrazem twarzy, jakby koszmary tej nocy odeszły już na dobre.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro