r. 40. Strach na dachu
Po kuchni rozchodził się zapach natto i gotowanych jajek. Sakumo ze smakiem zajadał potrawę przygotowaną przez syna. Ryż ugotowany w punkt, żółtko jeszcze płynne i do tego kremowe natto. Całość smakowych wrażeń dopełniała popijana co jakiś czas woda z dodatkiem soli. O tak, zdecydowanie Hatake za to uwielbiał powroty do domu.
Był bardzo dumny z Kakashiego. Zazwyczaj pichcili coś razem, a teraz coraz częściej przyrządzał posiłki sam, nawet te bardziej skomplikowane. Spojrzał na niego ukradkiem, uśmiechając się nieznacznie. Jego syn czasem był dla niego zagadką i właśnie w takich momentach nie potrafił go rozszyfrować. Czyżby chciał mu pokazać, jak bardzo jest samodzielny? Czy stało za tym coś jeszcze? Poza tym miał wrażenie, że Kakashi jest pochłonięty myślami, bo jedzenie szło mu bardzo mozolnie. Co mogło go gnębić?
– Coś się stało pod moją nieobecność? – zapytał, starając się przybrać jak najbardziej neutralny ton. Nie chciał pogarszać sprawy, jeśli istotnie byłaby poważna. Poza tym wiedział, że Kakashiego irytują zbyt duże przejawy troski. Czuł wtedy, jakby ktoś insynuował, że sobie nie radzi.
Młody Hatake tylko pokręcił głową. Odkąd ojciec wrócił z misji, Kakashi rozważał wszelkie za i przeciw wyjawieniu mu, czego zdołał się dowiedzieć o nie-szpiegu. Momentami miał wrażenie, że zdobyte informacje wystarczą, bo są bardzo istotne, zaraz jednak pojawiały się myśli, które zupełnie temu zaprzeczały. W końcu jednak wygrały te pesymistyczne, wobec których czuł, że powinien jeszcze bardziej się postarać.
Podminowany nagle wstał od stołu, kierując się do swojego pokoju. Sakumo nic z tego nie rozumiał.
– Nie dojesz swojej porcji? – zapytał o tak trywialną sprawę, jednak miał nadzieję, że może w ten sposób jakoś zainicjuje rozmowę o przyczynach takiego zachowania i złego samopoczucia syna.
– Nie jestem głodny – odpowiedział Kakashi, nie odwracając się w jego stronę. Już ruszał dalej, kiedy powstrzymały go kolejne słowa Sakumo.
– Jutro wyruszam na misję – oznajmił. Chciał w ten sposób jakoś zatrzymać syna przy sobie. Tak bardzo chciał spędzić z nim więcej czasu, zanim znów opuści dom. Nie wiedział jednak, czy Kakashi również ma na to ochotę. Z wyczekiwaniem wpatrywał się w jego sylwetkę, zastanawiając się, czy nawet jeśli spędzą czas w swojej obecności, to będzie w stanie dowiedzieć się, co go trapi i pomóc w rozwiązywaniu problemu. Jeśli nie, to miał nadzieję chociaż sprawić, że na chwilę zapomni o wszystkim i będzie mógł po prostu miło spędzić czas. Ba, może nawet uda mu się wywołać u niego radość?
– Znowu? – zapytał jeszcze bardziej podminowany Kakashi. Był już zmęczony tym, że tak często nie było taty w domu. Co prawda domyślał się, że aby ich utrzymać musi brać więcej zleceń, ale czuł bunt, że tak musi być. Wszystko byłoby inaczej, gdyby mama żyła. Zacisnął pięści. Musi stać się wspaniałym shinobi, jak najszybciej skończyć Akademię Ninja i również dostawać misje, aby odciążyć ojca finansowo.
Marzył o tym, aby razem wychodzili na misje i razem spędzali czas po ich ukończeniu. Wiedział, że tata jest znanym i szanowanym Białym Kłem Konohy, ale czuł, że z takim natężeniem misji każdy kiedyś po prostu się zmęczy, robiąc ponad swój limit. Kakashi nie chciał do tego dopuścić, jednocześnie nie miał jednak pomysłu, co mógłby zrobić, aby temu zapobiec. Czuł się bezradnie, jak małe dziecko. Bo co mógł powiedzieć? „Nie idź na misję, odpocznij"? Wiedział, że ojciec czuje się zbyt odpowiedzialny, aby zrezygnować z czegoś, co zapewnia im spokojny byt. Za bardzo bał się o to, czy Kakashiemu niczego nie będzie brakować.
Ale jedyne, czego mu tak naprawdę brakowało, to jego obecności.
– Tak – wyszeptał bezsilnie Sakumo. Było mu wręcz wstyd, że spędzają ze sobą tak mało chwil. Ostatnio często był wysyłany na dłuższe i bardziej angażujące misje, więc widzieli się naprawdę rzadko. Mimo to w niedalekim czasie majaczyła wizja zasłużonego urlopu, który udało mu się wypracować. Jeszcze tylko ta misja i będą mogli nacieszyć się sobą do woli. Miał nadzieję, że zrobi w ten sposób synowi przyjemną niespodziankę. Do tego czasu jednak, wobec decyzji utrzymania wszystkiego w tajemnicy, na wypadek, gdyby plany nagle miały się nie powieść, musiał znieść smutny wzrok Kakashiego na wieść, że znów zostanie sam.
– Rozumiem... – skomentował młody Hatake. Sakumo poczuł się winny, doszukując się w jego głosie rozczarowania. To go zabolało, ale jednocześnie miał poczucie, że takie traktowanie mu się należy za to, że nie jest idealnym ojcem. Poczucie winy odebrało mu mowę. Nie miał pojęcia, co powiedzieć, aby nie sprawiać wrażenia zdesperowanego, tylko optymistycznego i chętnego do przebywania w obecności syna. Próbował ułożyć jakieś sensowne słowa w głowie, ale Kakashi go uprzedził. – Masz ochotę zagrać w Majonga?
Sakumo zastygł w zdumieniu, ale tylko na moment. Orientując się, że powinien coś odpowiedzieć, bo czas na namysł brzmi jak mniejsza chęć na przebywanie w swojej obecności, odezwał się chyba nawet nadmiernie zdecydowanie. Siła słowa wymknęła mu się jednak automatycznie, gdy Kakashi w oczekiwaniu odwrócił się w jego stronę, patrząc spojrzeniem, które wcale nie było takie zimne, jak jeszcze kilka minut temu. Było to spojrzenie dziecka, które prosi o coś najcenniejszego - Twój czas. Tylko kochając kogoś możesz mieć pewność, że wtedy nie odmówisz.
– Tak! – odpowiedział z mocą, co zdziwiło Kakashiego. Zaraz uśmiechnął się do ojca, rozbawiony jego reakcją. Zrobiło mu się jakoś lżej na duchu, zyskując dowód na to, że nadal jest dla niego ważny.
Podczas gry nie liczyło się nic innego: nie ważna była jutrzejsza misja, nieistotne było zdobywanie informacji o nie-szpiegu. Najważniejsza była ich relacja, która teraz, spotęgowana przez tęsknotę i samotność, płonęła ogniem wzajemnej troski i zrozumienia.
Ojciec i syn grający beztrosko w majonga, rozmawiający i śmiejący się w głos. Obaj skrycie marzyli, aby te chwile trwały wiecznie.
---------------
Kolejny wieczór mijał Werze w domku na drzewie. Pełna nadziei na lepsze jutro i swoje miejsce wśród ludzi, którzy zechcieliby przyjąć ją pod swój dach, niełatwo znosiła bezczynność. Czuła się nieco bezużyteczna we własnej sprawie. Codziennie słyszała o jakichkolwiek, nawet drobnych postępach członków grupy Ayo, a ona? Nie mogła wyjść poza teren posesji. Ba, nawet wejście w zasięg widoku z okien domu rodziców Ayomi nie wchodziło w grę, gdy ktokolwiek był w środku!
Trochę tęskniła za pomaganiem nieznajomym, ich pozytywnymi reakcjami i serdecznością. Co prawda pod koniec jej działalności było ich coraz mniej, ale mocno chciała powrotu swoich pierwszych, udanych i przyjemnych wypadów.
Tęskniła też za Daitan. Nadal martwiła się, czy u niej wszystko w porządku, ale w tych okolicznościach nie było nawet mowy o próbie sprawdzenia tego na własną rękę. Nie miała też śmiałości poprosić o taką przysługę kogokolwiek z nowopoznanych osób, wobec ich ogromnych wysiłków wkładanych w pomoc ze znalezieniem jej domu. Czuła, że wszyscy się dla niej bardzo poświęcają, a nie miała pojęcia, jak powinna im się odwdzięczyć.
Mieszkając w drewnianym domku często rwała się do sprzątania, szykowania, podawania czy szukania różnych przedmiotów. Dzieci nie zawsze się do tego kwapiły, a ona ku ich zdumieniu i zadowoleniu sama chciała to wykonywać. Tylko Ayomi próbowała ją w tym zatrzymywać, przypominając, że jest jej gościem i niczego nie musi robić.
– Uspokój się i tak nam pomagasz! – wołała Ayo. Widząc nieprzekonany wzrok małej kunoichi ciągnęła: – No bo popatrz, wszyscy mamy frajdę z tego, że Ci pomagamy! Jesteśmy potrzebni i to tak na poważnie, a to wspaniałe uczucie. Rozumiesz?
Wera po części przyjmowała tłumaczenie Ayomi, ale mimo wszystko obiecała sobie, że gdy już będzie miała własny kąt i będzie bezpieczna, poza zasięgiem Korzenia, jakoś się im wszystkim odwdzięczy. Może na przykład poświęcić się i pokazać parę technik ninja. Nawet więcej niż parę, jeśli będą tego chcieli.
Tymczasem wieczór trwał, a w domku na drzewie oprócz Ayomi i Wery siedziała jeszcze jedna z dziewczynek - Yayoi. To ona jako pierwsza próbowała wmówić Ayo inny pomysł na Dużą Grę, zanim wyszedł ten prawdziwy, o odnalezieniu szpiega. Teraz, choć zachowywała się do małej kunoichi uprzejmie, w duchu była względem niej podejrzliwa i bardzo ostrożna. Poza tym starała się przekonywać Ayomi, że niechęć Wery do spędzania z nimi czasu aktywnie, angażując się w zabawy, wynika z dystansu, jakim ich obdarza i że towarzystwo jej, Yayoi, jest bardziej szczere i warte uwagi. Mimo, że nie uważała Ayo za mądrą osobę, chciała mieć z nią lepsze relacje, aby mieć większy wpływ na decyzje związane z zabawami i samym domkiem na drzewie.
Tym razem Ayomi zapytała ją o to, czy ma chęć u niej nocować, więc Yayoi była pewna, że to objaw rosnącego przywiązania między nimi. Młodsza dziewczynka jednak po prostu wychodziła z założenia, że jako, iż jest to przykrywka dla powodzenia całej akcji związanej z szukaniem nowego domu dla Wery, powinna zapraszać po kolei wszystkich zaangażowanych. Przypadek chciał, że Yayoi została akurat drugą osobą w kolejności, którą o to poprosiła, tuż po Umako.
Starsza dziewczynka zaabsorbowała Ayomi grą w Ohajiki. Wera nie znała zasad, więc tylko obserwowała rozgrywkę, ale widząc, że polega ona na precyzji i użyciu siły, zrezygnowała. Czuła, że musiałaby się ograniczać, więc właściwie oszukiwać, aby ciągle nie wygrywać i nie psuć zabawy. Nie chciała, żeby tak to się skończyło, dlatego oddaliła się i położyła na kocu, zatapiając się we własnych myślach. Ayomi było przykro, że tak się zachowała, ale czuła, że Wera musi mieć swoje powody, więc odpuściła, dając jej przestrzeń i spokój.
Kunoichi wpatrywała się w sufit, przy przyjemnym akompaniamencie stukających o siebie szklanych kulek. Na początku próbowała ze słuchu wizualizować sobie, jak wygląda rozgrywka i kibicując Ayomi, jednak jej myśli niebawem uciekły w stronę wspomnień. Dręczyły ją wątpliwości o los Mistrza. Owszem, wiedziała, że Kirito jest utalentowanym shinobi, ale miał on przeciw sobie innych ninja, którym również nie brakowało zdolności. Póki był w stanie okłamać Danzo i Orochimaru był względnie bezpieczny, ale co w momencie, jeśli prawda wyjdzie na jaw?
~Nie dowiedzą się. Skąd mogliby?~ przekonywała się w myślach. Niestety po takim pytaniu pojawiła się w niej pewna możliwość, ale była zmotywowana, aby do niej nie dopuścić. Gdyby ją złapali zanim znajdzie u kogoś schronienie, mogliby próbować z niej wyciągnąć, jak udało jej się uciec. Zmarszczyła brwi.
~Ja też potrafiłabym tak kłamać, jak Mistrz. Zmyśliłabym wszystko, a oni musieliby mi uwierzyć, bo nie powiedziałabym im nic innego~ pomyślała pełna buntu i uporu, mimo, że wcale nie była dobra w oszukiwaniu. Przy każdym kłamstwie czuła, jakby świat dążył do jego zdemaskowania, a jej wyrzuty sumienia gryzły niemiłosiernie. Wolała nie powiedzieć całej prawdy niż kłamać. To było zdecydowanie prostsze, choć też trzeba się było nieźle nagimnastykować.
– Przepraszam Cię, Ayomi... Muszę do toalety – powiedziała szeptem skrępowana Yayoi.
– Pewnie. Spróbuj wejść do domu tylnymi drzwiami. Tam prędzej Ci otworzą – doradziła Ayo, zakładając, że rodzice mogą spędzać jeszcze czas w pokoju gościnnym. Zresztą ze swojej sypialni również usłyszeliby pukanie. Gdyby Yayoi próbowała wejść drzwiami frontowymi to mogłoby nie zadziałać i musiałaby użyć dzwonka, a jednak miała na tyle taktu, że wolała tego nie robić. Sama nie lubiła, jak ktoś ją straszył w taki sposób. Tym bardziej o tej godzinie. – Zaczekam na Ciebie.
Gdy Yayoi zeszła po sznurowej drabince, Ayomi przez jakiś czas jeszcze usilnie wpatrywała się w kulki, zastanawiając się nad swoim kolejnym ruchem. W końcu oderwała się od tego zajęcia, przenosząc swoją uwagę na Werę. Zerkała na nią, zastanawiając się, jak dziewczynka się teraz czuje. Może ma wrażenie, że jest wykluczona?
– Na pewno nie masz ochoty dołączyć do gry? – zapytała, starając się ją skusić i pokazać, że o niej nie zapomniała i ma ochotę rozegrać z nią Ohajiki.
– Nie, przepraszam – odpowiedziała Wera, której naprawdę było przykro, że musi odmówić, mimo, że chciała przebywać w towarzystwie Ayomi.
– Wszystko w porządku? – dopytywała dziewczynka. – Wyglądasz na zamyśloną.
– Tak, nic się nie stało – przekonywała mała kunoichi, spoglądając na nią. Uznała, że jeśli mają chwilę na rozmowę bez Yayoi, to powinna wykazać się zainteresowaniem, dlatego podniosła się i usiadła.
– To dlaczego nie chcesz nawet spróbować? – drążyła Ayomi, nie z wyrzutem, a zaciekawieniem i troską. – Nie wymówisz mi, że nie rozumiesz zasad, bo są bardzo proste!
Wera spuściła wzrok. Cóż, nie miała żadnej solidnej wymówki na swoje usprawiedliwienie.
– Po prostu... nie powinnam w nią grać.
– Czemu? – zapytała zdumiona tymi słowami Ayo. Dlaczego ktoś miałby nie móc grać w kulki?
– To dla mnie za proste – wytłumaczyła Wera. – Jako shinobi potrafię celować i używać swojej siły w odpowiedni sposób. Zepsułabym tylko zabawę.
– Ach, o to chodzi... – wyszeptała dziewczynka, zupełnie się nie spodziewając takiej odpowiedzi. Zaraz jednak kontynuowała z entuzjazmem: – I tak chciałabym kiedyś zobaczyć, jak grasz. Może nauczyłabym się, jak to dobrze robić i byłabym niezwyciężona! – snuła wielkie wizje, a oczy aż jej błyszczały z przejęcia.
Wera patrzyła na nią, zdziwiona taką reakcją. Zupełnie nie sądziła, że można spojrzeć na to z tej strony. Cóż, powoli przyzwyczajała się do tego, że perspektywa Ayomi często sprawiała, że mogła ujrzeć pewne sprawy zupełnie inaczej, bardziej pozytywnie.
Uśmiechnęła się do niej ciepło. Już chciała jakoś się odnieść do jej słów, podziękować, ale jej instynkt ninja wprawiał ją w stan czuwania i od dłuższej chwili próbował zwrócić jej uwagę na coś nietypowego, na co powinna zareagować. Alarm w głowie był coraz silniejszy, więc nie było czasu do stracenia.
Te kroki. Słyszała, że ktoś podchodzi do drzewa i podciąga się na zostawionej przez Yayoi drabince linowej. Na początku mała kunoichi próbowała to ignorować i wmawiała sobie, że to na pewno tylko dziewczynka wraca z domu Ayomi, jednak czuła, że coś się nie zgadza. Kroków było więcej. Te drugie zdawały się być dłuższe i szybciej się zbliżały niż te dziecięce. Za to wspinanie po drabince szło tej osobie bardziej mozolnie niż wprawionej Yayoi.
Ayomi zupełnie nie spodziewała się czegoś nadzwyczajnego. Kiedy słyszała trzeszczenie drabinki odwróciła głowę w tamtą stronę i zaraz dostrzegła Yayoi. Nagła panika ogarnęła ją dopiero, gdy na górę weszła również kolejna, dorosła osoba.
– Mamo, co Ty tutaj robisz!? – zawołała z wyrzutem i strachem Ayo. Jej głos momentalnie zrobił się bardziej piskliwy, a policzki zapłonęły czerwienią. Pod wpływem impulsu wstała, próbując zasłonić sobą Werę. Nie wiedziała co prawda, gdzie dokładnie jest teraz, ale wiedziała, gdzie była moment wcześniej i liczyła na to, że zrozumie jej intencje i odpowiednio się ustawi, żeby nie ujawnić się przed Satomi. Dziewczynka musiała mieć mamę na oku, aby mieć pewność, że niczego nie zauważyła i zaraz sobie stąd pójdzie.
Yayoi wyglądała na nieco strapioną. Chyba mimo podejrzeń, jakimi darzyła małą kunoichi, nie miała ochoty jej przed kimkolwiek demaskować. Widocznie Satomi zaczepiła ją w domu i postanowiła razem z nią udać się do domku na drzewie, aby zobaczyć, co słychać u Ayomi.
– Nie takim tonem, moja panno! – zawołała pouczająco mama Ayo, jednak nie ostrym tonem. Chciała tylko przypomnieć córce, że choć mają świetne relacje, nie powinny na siebie krzyczeć. – Przyniosłam Wam tylko kanapki. Myślałam, że się ucieszysz – tłumaczyła z pretensją, komicznie udając obrażoną. W końcu rozejrzała się po domku na drzewie i dostrzegła za plecami córki coś, co uznała, że mogło przypuszczalnie wywołać w niej reakcję obronną. – Naprawdę aż tak się wstydzisz, że znów śpisz z pluszową pandą? Twój ojciec spał z pluszakiem do piętnastego roku życia, a Ty nie masz nawet pięciu lat! Naprawdę zdążysz być jeszcze dorosła...
Po tym komentarzu Ayomi odwróciła się za siebie. Rzeczywiście za jej plecami siedziała wielka, pluszowa panda, mimo, że jeszcze chwilę temu na pewno widziała ją pod oknem. Dziewczynka odetchnęła z ulgą. Wera pewnie ukryła się w porę za misiem.
– Masz rację, mamo... Przepraszam – odpowiedziała Ayo, starając się nie spowodować, żeby mama zorientowała się o prawdziwym powodzie jej reakcji. – Bardzo dziękujemy za kanapki – mówiła potulnie, patrząc rozbrajająco na Satomi. – Ale następnym razem się nie fantyguj. Zawołaj mnie przez okno, to przyjdę – sprytnie zasugerowała Ayomi. Mama już chciała pokazać, że przejrzała jej intencje, ale odpuściła. Westchnęła głęboko.
– Dobrze. A Wy powoli kładźcie się spać – powiedziała, po czym cofnęła się do zejścia z drewnianego domku.
– Ale zawsze powtarzasz, że nie powinno się kłaść spać od razu po jedzeniu... – zauważyła bystro Ayo, patrząc na mamę, jak na hipokrytkę.
– Nie łap mnie za słówka! – Satomi pogroziła jej palcem i zeszła po linowej drabince, znikając dziewczynkom z oczu.
Teraz to Ayomi odetchnęła z ulgą. Szybko wychyliła się, żeby sprawdzić, czy mama sobie poszła, a potem przybiegła spojrzeć za wielką pandę, do ukrytej Wery.
– Możesz już wyjść. Mama sobie... – zaczęła, ale przerwała, gdy zobaczyła, że za pluszakiem nikogo nie ma.
– Tam jej nie ma – potwierdziła dobitnie Yayoi. – Kiedy stałaś do niej tyłem zamieniła się miejscem z pandą i wyszła przez okno... – wyjaśniła, bo wchodząc jako pierwsza tylko to zdążyła zauważyć. Było jej głupio, że przez nią Wera uciekła, ale jednocześnie nie przyznałaby się do tego za żadne skarby i teraz próbowała skupić uwagę Ayomi na czymś innym.
– Jak to się zamieniła? – zapytała Ayo, nie potrafiąc sobie wyobrazić takiej sytuacji.
– Normalnie. Najpierw była tam. – Tu wskazała palcem miejsce, na którym aktualnie siedział pluszowy miś. – A potem pojawiła się tu, jakby zamieniła się z nim miejscami.
Ayomi rozpoczęła mozolną wizualizację, chcąc zrozumieć, jak to się stało. Tak naprawdę to wcale nie było aż takie istotne, ale podświadomie dziewczynka obawiała się myśleć o ciągu dalszym. Wera wyszła przez okno i jeszcze nie wróciła. To nie zapowiadało niczego dobrego.
– Zrobiła tak? – Ayo spod ściany podbiegła do misia i rzuciła go w miejsce, z którego ruszyła.
– Dokładnie. Tylko bez tego biegania. I jak to robiła, wokół unosił się taki dym, jak często, gdy shinobi coś kombinują – wyjaśniała Yayoi z miną eksperta. Raz widziała już walki shinobi, kiedy przekonała rodziców, że chce obserwować finały egzaminów na chuunina i udało im się dostać na trybuny. To było zdecydowanie interesujące, ale niestety głównie powodowało w dziewczynce gorycz, że ona tak nie potrafi.
Żadne wizualizacje nie byłyby w stanie dociec, co tak naprawdę się stało, kiedy Satomi wdrapała się do domku na drzewie, a Wera instynktownie uciekła. W teorii mogła zamienić się w jakiś przedmiot lub osobę, ale nie była pewna, co będzie na tyle przekonywujące, aby nie wywołać podejrzeń osoby wchodzącej. Zupełnie nie spodziewała się, kto idzie, a czasu na namysł miała dość mało. Opuszczenie domku wydawało się najbezpieczniejszą decyzją.
Do czasu. Kiedy tylko stanęła na dachu jej panika wzrosła. Kilka kroków od siebie zauważyła przyczajoną w ciemności sylwetkę. To nie mógł być cywil.
Korzeń. Korzeń w końcu ją znalazł.
Nie ma nikogo, kto mógłby ją zobaczyć i zawołać po pomoc.
Nawet jeśli krzyknie, kiedy Ayomi i Yayoi wyjrzą przez okno, jej już tam nie będzie.
Krew pulsowała jej w skroniach, zakłócając docierające jej przyjemne dźwięki nocy. Sylwetka nadal była nieruchoma, ale dziewczynkę przerażało to, co wyobrażała sobie, że zaraz nastąpi. Ktoś rzuci się na nią i przemocą zabierze z powrotem przed oblicze Danzo.
Nie ma żadnych szans, aby wystarczająco szybko uciec, wystarczająco skutecznie się obronić, wystarczająco mocno atakować.
Sparaliżowana tym, jak wielki popełniła błąd, uciekając od mniej niebezpiecznej sytuacji w coś o wiele gorszego, i jak bardzo niemożliwe wydaje się wyjście z opresji cało, w szoku zrobiła krok w tył. Przytłaczający stres zaburzał jej precyzyjne reakcje i prawie straciła równowagę. Zanim sama zręcznie ją odzyskała, poczuła, jak tajemnicza osoba łapie ją za rękę i ciągnie bezpiecznie z powrotem na dach.
Uścisk był dość pewny, ale dłoń nie była dłonią osoby dorosłej. Kiedy jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności, odetchnęła z niewysłowioną ulgą. Przed nią stał szarowłosy chłopiec.
Sama się temu zdziwiła, ale nawet ucieszyła się z jego obecności. Była ona po stokroć lepsza niż spotkanie twarzą w twarz z osobą z Korzenia, które mogło się skończyć tylko w jeden sposób - zawaleniem misji powierzonej przez Mistrza Kirito. Wizja znalezienia prawdziwego domu nagle wydała się tak okropnie krucha.
Kakashi już chciał coś powiedzieć, ale Wera podniosła palec do ust. W ciszy czekali na rozwój sytuacji, wsłuchując się w rozmowę z, jak się okazało, mamą Ayomi. Wynikało z niej, że kobieta niczego nie zauważyła. Przyniosła kanapki i zaraz wróciła do swojego domu.
~Udało się~
Hatake bardzo się zdziwił reakcją Wery. Spodziewał się z jej ust reprymendy, protestu i upomnienia, że nie powinien jej, o ironio, szpiegować. Ona jednak wyglądała na niekoniecznie zrażoną jego obecnością. To tym bardziej kontrastowało z faktem, że gdy zauważyła go na początku, wyglądała, jakby wpadła w panikę. Młodemu shinobi zrobiło się okropnie źle na myśl, że ktoś mógł kogoś tak okropnie przestraszyć. Chciał powiedzieć coś, aby ją uspokoić, ale zanim zdążył cokolwiek poskładać w głowie, zachwiała się na krawędzi dachu. Bez chwili zastanowienia złapał ją za rękę i choć był przekonany, że to jeszcze bardziej ją wystraszy, nagle się uspokoiła. Zupełnie, jakby spodziewała się zobaczyć kogoś zupełnie innego.
Nie planował, że się z nią spotka, ale dręczony myślami o tym, że powinien zdobyć więcej informacji, zanim tata wróci z aktualnej misji, wystarczająco, aby móc mu o nich powiedzieć, wędrował bez celu ulicami Konohy. Dopiero w pewnym momencie zdecydował się skierować swoje kroki do dzielnicy cywilów, gdzie ukrywała się Wera. Mimo pory miał cichą nadzieję, że zgodzi się z nim porozmawiać, tym razem bardziej na spokojnie. Kiedy jednak dotarł na miejsce i usłyszał więcej głosów dobywających się z domku na drzewie, wstrzymał się z wizytą. Zastanawiał się, czy na pewno chce prowadzić tę rozmowę przy kimś jeszcze i czy rzeczywiście pojawienie się o tej porze nie zostanie odebrane jako coś niewłaściwego. Tak długo zwlekał, aż przypadek chciał, że nie-szpieg również znalazł się razem z nim na dachu.
Mała kunoichi nawet nie pomyślała, że Kakashi mógłby przyjść, aby podsłuchiwać. Wyszła z przekonania, że szarowłosy się zniecierpliwił i przybył po jej odpowiedź na pytanie, które stało się przecież ultimatum, aby nie przekazał nikomu informacji o jej aktualnym miejscu pobytu.
– Udowodnij mi, że jestem szpiegiem – wyszeptała pewna siebie.
– Hm? – mruknął Kakashi, zupełnie nie pojmując, o co jej chodzi.
– W taki sposób pokażę Ci, że nim nie jestem – dopowiedziała uznając, że to wszystko wyjaśni. I owszem, wyjaśniło. Hatake zaraz przypomniał sobie rzucone dziewczynce wyzwanie. Teraz uznał, że zagrała bardzo sprytnie. Wcale się tego nie spodziewał. Nie zamierzał się jednak do tego przyznawać. Miał nadzieję, że ciemność bardzo dobrze zamaskowała jego zmieszaną minę.
– Nie można odwracać kota ogonem – powiedział lekko poirytowany, a Werę ogarnęła niepewność. Jeśli ta odpowiedź nie może paść, to czy chłopiec da jej jeszcze czas na jakąś inną? Czy to była jej jedyna szansa? Nie zdążyła go o to zapytać, bo zaraz usłyszeli urywki rozmowy między Ayomi a jej gościem.
– Widzisz, uciekła. Nie można jej ufać – stwierdziła ponuro Yayoi.
– Sama sprawiłaś, że musiała uciec. Trzeba było zabrać kanapki i zatrzymać mamę w domu! – wypaliła Ayomi w obronie Wery. Cała się gotowała, że w koleżance nie było ani cienia skruchy i poczucia odpowiedzialności.
– Nawet jeśli – wybąkała w końcu speszona Yayoi. – to powinna już wrócić do środka, a nadal jej nie ma. Skąd możesz mieć pewność, że właśnie nie szpieguje Konohy?
Te słowa wyraźnie usłyszała dwójka przycupnięta na dachu. Werze zrobiło się przykro, ale jednocześnie czuła, że dziewczynka ma trochę racji. Przecież nie mogli jej tak całkowicie ufać. Nie znają jej tak dobrze. Poza tym są rzeczy, które skrzętnie przed nimi ukrywa. Gdyby dowiedzieli się o Korzeniu, może wcale by nie zaryzykowali ukrywania jej w domku na drzewie. Ba, może ze strachu wcale nie chcieliby mieć z nią do czynienia.
Kakashiego te słowa również w jakiś sposób uderzyły. Nie spodziewał się, że dzieci mają wątpliwości co do dziewczynki, którą ukrywają. Wychodził z założenia, że pewnie je nastraszyła lub naobiecywała im nie wiadomo co, aby ją u siebie gościły. Teraz jednak zrozumiał, że był w błędzie.
Zrobiło mu się trochę szkoda Wery, choć nie do końca rozumiał, skąd się bierze ta empatia. Może to kwestia poczucia samotności, które w niej dostrzegał? A może myśl, że czułby się tak samo, gdyby nie jego tata? W każdym razie nie żywił już takich ugruntowanych uczuć jak na początku ich znajomości, kiedy stawiał na podejrzliwość, dystans i podkreślanie posiadania kontroli nad sytuacją. Teraz po prostu miał poczucie, że powinien poznać tą osóbkę bez żadnych założeń czy przekonań.
Oboje milczeli, stojąc w bezruchu. W końcu Wera, wobec obecności młodego shinobi, spróbowała zostawić na chwilę smutek, jaki spowodowała w niej posłyszana rozmowa. Coś nie dawało jej spokoju i po prostu musiała o to zapytać.
– Jest już późno. Nikt się nie martwi, że nie ma Cię o tej porze w domu?
Chłopiec przez chwilę milczał, nieco zaskoczony jej pytaniem, ale zgodnie ze swoim postanowieniem uznał, że mimo wszystko odpowie.
– Tata jest na misji.
Wera rozważała te słowa, a słysząc w nich bijący gdzieś z tyłu smutek wywnioskowała, że to nieprzyjemna i dość częsta sytuacja. Hatake nie wspominał też nic o swojej mamie. Dziewczynka miała wrażenie, że takie milczenie jest bardziej wymowne niż jakiekolwiek słowa. Wobec tego ona również milczała. Zrozumiała, że on także doświadcza tego rodzaju samotności.
Ayomi próbowała wrócić do gry i nie myśleć o nieobecności małej kunoichi. Przecież na pewno wróci. Tylko kiedy?
W końcu odpuściła, zostawiając zdumioną Yayoi. Snuła się po domku chodząc we wszystkie strony, aż ostatecznie wyjrzała przez okno, którym wymknęła się dziewczynka i zawołała szeptem:
– Wera-chan!
– Powinnaś już iść – powiedział Kakashi. – Do później – zakończył i odszedł. Wera jeszcze przez chwilę widziała jego ciemną sylwetkę oddalającą się od posesji.
– Tu jestem – wyszeptała mała kunoichi, wychylając się poza krawędź dachu, aby Ayomi ją zauważyła, gdyby spojrzała w górę. Na widok jej puszystych, ściągniętych siłą grawitacji charakterystycznych włosów, Ayomi szeroko się uśmiechnęła.
– Wiedziałam, że nigdzie sobie nie poszłaś! Cały czas byłaś na dachu, prawda? Podziwiałaś księżyc? Pięknie dzisiaj wygląda, choć jest taki mały i często się chowa pod chmurami... – rozgadała się z niewysłowionej ulgi, od razu tłumacząc sobie zniknięcie Wery w racjonalny sposób. Istotnie nie minęło zbyt dużo czasu i dziewczynka nawet jako ninja nie przebiegłaby więcej niż kilka pobliskich podwórek, aby w tym okresie wyjść i wrócić do drewnianego domku.
– Tak... – odparła na grad pytań Wera, ustosunkowując się jedynie do pierwszego, bo tylko to było zgodne z prawdą. Tym razem nawet nie zwróciła uwagi na księżyc, choć przecież tak bardzo lubiła obserwować nocne niebo. Najważniejsze dla niej było to, że tajemniczym ninja nie był nikt z Korzenia, że nie została złapana i wszystko skończyło się dobrze. Dyskomfort sprawiało co prawda przypomnienie o konieczności wymyślenia nowej odpowiedzi na pytanie Kakashiego, ale wobec takiej ulgi, jakiej doznała, tego rodzaju troska szybko odeszła na drugi plan.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro