r. 39. Na wyciągnięcie ręki
– Czy mogę za Ciebie ręczyć... Za kogo on się uważa? – wyładowywał swoją frustrację Zinan, kiedy tego samego dnia wieczorem siedział w domku na drzewie w towarzystwie garstki ostatnich gości Ayomi. Nadal nie mógł przetrawić tego, jak zamaskowany chłopiec go potraktował. Zachował się z wyższością, ale przede wszystkim wydał mu się w jakiś sposób bezwzględny.
Zinan zastanawiał się, jak Werze udało się go zmusić do złagodzenia postawionego warunku. Nie spodziewał się, że morderczy wzrok wystarczy, aby przestraszyć shinobi. Zresztą miał wrażenie, że gdyby to on podbiegł do Kakashiego i groźnie spojrzał mu w oczy, nie osiągnąłby zamierzonego efektu. Najwidoczniej mała kunoichi miała w sobie coś, co mimo jej wieku budziło u innych respekt.
– Musimy się zastanowić, co mu powiedzieć, jak tutaj wróci – chłopiec wypowiedział te słowa z niechęcią, po czym westchnął głęboko. Trzeba rozwiązać ten problem, zanim stanie się większy niż będą w stanie udźwignąć.
– Proszę się nie martwić, Zinan-san. Już wymyśliłam swoją odpowiedź – oznajmiła Wera, próbując go uspokoić. Wydawała się bardzo opanowana, co zdumiało chłopca, ale nie sprawiło, że jego obawy się rozwiały.
– Jak ona brzmi? – dopytał, mocno starając się zachować cierpliwość.
– Niech ten Hatake Kakashi udowodni, że jestem szpiegiem.
Zinan skamieniał. Pomysł ten brzmiał co najmniej jak strzał w kolano.
– Wszystko mu wytłumaczę. Będę mówić prawdę, a przecież jeśli coś się wydarzyło, to tak było i nic tego nie zmieni. Kłamstwo ma dziury, a prawda jest cała – wyjaśniła swój tok rozumowania Wera.
– Genialne! – zawołała Ayomi. Do tej pory bawiła się z pozostałymi dziećmi grając w Go, ale gdy zorientowała się, że Zinan rozmawia z małą kunoichi, nadstawiła ucha. Pomysł Wery wydał jej się genialny w swojej prostocie. Kakashi już się nie będzie panoszył i będzie mu wstyd, że postąpił tak głupio!
Starszy chłopiec westchnął głęboko z rezygnacją. I tak nie wpadł na żaden inny pomysł, który mógłby zaproponować, jako opcję. Miał nadzieję, że niebawem się to zmieni. Poza tym dziewczynka wyglądała na przekonaną, że to wystarczy. Zinan uważał, że to dość naiwne podejście. W końcu ile razy bywa tak, że przekonywujące kłamstwo zagłuszy to, co prawdziwe. Ludzie są skłonni wierzyć w nie mocniej niż w nieciekawą i może zbyt łagodną prawdę. Mimo to miał cichą nadzieję, że może rzeczywiście niewinność zdoła obronić się sama.
---------------
– Tsh, nie odstępują tej małej na krok – prychnęła z irytacją Naha, kobieta o masce z wizerunkiem małpy. Została przydzielona przez Danzo, aby przełamać impas w sprawie obiektu 058. Przed wyruszeniem na misję myślała o swoich nowych kompanach, jako niedołęgach, jeśli nie potrafią złapać zwykłego dziecka, ale teraz musiała sama przed sobą przyznać, że zadanie istotnie wcale nie jest proste do wykonania.
Udało im się ją znaleźć, zmysły sensoryczne Kirito i Nahy zgrały się idealnie, mimo momentalnych zaników śladu chakry dziewczynki, doprowadzając grupę Korzenia do posesji, na której tyłach znajdował się drewniany domek na drzewie. Od tego momentu miało już być z górki. Wystarczyło czekać na chwilę, w której obiekt 058 zostanie zupełnie sam. Mimo ciągłego, kilkunastogodzinnego oczekiwania, taki moment nie nadszedł.
Wera bardzo obawiała się zostać sama, choć pewnie nawet nie spodziewała się, że Korzeń jest tak blisko i wie o jej położeniu. Różnymi sposobami próbowała być zawsze w czyjejś obecności. Ayomi już przyzwyczaiła się do tego, że dziewczynka nie lubi zostawać bez nikogo w pobliżu. Ktoś musiał być w zasięgu jej wzroku, choćby z odległości. Później taki stan rzeczy został wręcz przykazany przez Zinana po pojawieniu się na podwórku szarowłosego chłopca, choć z innych powodów. Grupa Ayo nie mogła sobie pozwolić na zarzut ukrywania szpiega, dlatego dla bezpieczeństwa postanowiono stale pilnować dziewczynki, aby potem z czystym sumieniem zaświadczyć o jej niewinności w czasie, kiedy u nich mieszkała.
Wobec takich okoliczności grupa z Korzenia miała nie lada problem. Czas mijał, a okazji na złapanie obiektu 058 nie było wcale. Wtargnięcie w obecności osób postronnych nie wchodziło w grę. Nie mogło być żadnych świadków. Już wychylenie się Junjiego i Kirito, podszywających się pod członków ANBU było wystarczająco problematyczne, bo nie przeszło bez echa. Akcja, choć miała być cicha i skuteczna, przez upór i podejrzliwość staruszki dotarła aż do uszu Hokage, a ten wziął sprawę bardzo poważnie. Gdyby spróbowano tej sztuczki ponownie, coraz bardziej nie tyle narażaliby siebie, jako jednostki, ale sam Korzeń, a przecież owa organizacja powinna działać w ukryciu.
Naha westchnęła z poddenerwowania. Czas mijał, a rezultaty były nikłe. Bo co im po wiedzy o miejscu ukrycia obiektu 058, skoro nie mogli się do niego zbliżyć? Danzo wysłał kobietę, powierzając tę misję z wiarą w skuteczność kunoichi. Czuła, że właśnie go zawodzi i udowadnia, że się co do niej mylił.
– Jest sprytniejsza niż zakładaliście – skomentowała, zwracając się bardziej do Kirito niż Junjiego. – Naiwnie uwierzyliście w jej nieporadność, a okazało się, że myliła Was już od początku... Sami daliście jej narzędzia do tego, żeby mogła uciec – pouczała, jakby ciężar szkolenia obiektu 058 leżał głównie po stronie Kirito. Kobieta obwiniała o to również Orochimaru. Słyszała o tym, jak bardzo ten człowiek jest zuchwały. Przekracza granice, a potem nie ponosi za to konsekwencji, choć wyniki jego działań mogą być tragiczne w skutkach, nie tylko na skalę podziemnych baz. Jedyną osobą, której nie obarczała odpowiedzialnością za całą sytuację, był Danzo.
On nie mógłby popełnić takiego błędu. Uczył dziecko tylko na tyle, ile powinien. Gdyby nie zdolności sensora, obiekt z pewnością nie dałby rady w ucieczce z kompleksu baz. Nie, mając przeciw sobie niesamowicie wyszkolonych ninja o niezwykłych umiejętnościach.
– Musimy ją sprowadzić z powrotem do mistrza Danzo. Ona jeszcze nie wie, jak wielki błąd popełnia... – dodała cicho Naha, mówiąc nie tyle do współtowarzyszy, ile do siebie samej. Kobieta była kiedyś zwyczajnym dzieckiem, zwyczajną młodą kunoichi z Wioski Liścia. Dopiero Danzo dostrzegł jej potencjał i wziął ją pod swoje skrzydła. Jeszcze nigdy nie czuła się tak doceniona. Wcześniej nikt nie uważał jej za niezwykłą. Ginęła w tłumie niczym pospolita osoba.
Czuła w sobie bunt, pragnęła wyróżnienia. Dlatego gdy Danzo zaproponował jej służbę w Korzeniu obiecała sobie, że da z siebie wszystko, aby nie zawieść jego zaufania. Dla tej pracy kunoichi poświęciła wszystko: odcięła się od rodziny i znajomych, opuściła swój dom, porzuciła błahe przyjemności. Wszystko po to, aby być całkowicie godną szansy danej jej przez Danzo.
– Szkoda, że nie nauczyłeś jej szacunku do tego, co otrzymała – rzuciła w stronę Kirito. – Ale... może Ty też tego nie doceniasz. Słyszałam, że nie trafiłeś do Korzenia dobrowolnie. Wtedy inaczej się na to patrzy. Mniej z wdzięcznością. Pewnie tego nie rozumiesz, ale gdyby Cię nie zrekrutowano, z czasem sam pragnąłbyś należeć do tak elitarnej jednostki. Kim byłbyś, gdyby nie ich ruch? Małym, nic nie znaczącym shinobi. Nikim. A jesteś utalentowanym sensorem i te umiejętności rozwinąłeś do takiego poziomu tylko dzięki łaskawości pana Danzo – wnikała Naha, nie dostrzegając w swoich słowach żadnego nietaktu. Nie uważała, że może nimi zranić, bo w jej mniemaniu mówiła tylko gorzką prawdę. Chciała, żeby ludzie szanowali i cenili człowieka, który jako jedyny miał prawdziwą, szlachetną wizję Konohy i potrafił dostrzec potencjał w tych, którzy sami by go zmarnowali. – Nie możemy pozwolić, aby ona zaprzepaściła swoją szansę.
Junji i Kirito milczeli. Oboje czuli, że Naha ma silną osobowość i nie ma sensu z nią dyskutować, bo wywoła to jedynie kłótnię. Niedźwiedzia maska co prawda zaczynał odnajdować frajdę w droczeniu się z nią, ale wobec tych słów, które uważał za mocno nie na miejscu, odnoszących się do przeszłości kompana, wolał milczeć. Rozdrapywanie cudzych ran to ostatnie, co było mu w tamtej chwili potrzebne. Wolał, aby Naha naturalnie ustała w dalszych wywodach niż kontrować jej słowa. Nie mógł pozwolić, aby Kirito się złamał, wyprowadzony z równowagi. Jego misja nadal trwała, a Junji obiecał sobie, że póki może mu pomóc bez rzucania na siebie podejrzeń, to z tego nie zrezygnuje.
Zapadł zmierzch. Niedźwiedzia maska dałby wszystko, za chwilę drzemki i miskę gorącego miso. Naha jednak nie zamierzała odpuścić. Nie mogą przegapić momentu, w którym obiekt 058 w końcu zostanie całkiem sam.
---------------
– Witaj! Dawno Cię u nas nie było.
– Dobrze Cię znowu widzieć – witali gościa Tomohisa i Satomi, rodzice Ayomi. – Mała bardzo się za Tobą stęskniła...
– Was też miło widzieć – odpowiedział Ozuru, szeroko się uśmiechając. Gdyby ktokolwiek z drużyny wartowników go teraz zobaczył, z pewnością byłby zdumiony. Mężczyzna w ich obecności zachowywał się zupełnie inaczej. Pozował na starszego i poważniejszego, starał się być błyskotliwy i inteligentny. Stronił od żartów i rzadko się uśmiechał, tym bardziej w taki sposób!
Towarzystwo Satomi i Tomohisy było jednak dla młodego wartownika w jakiś sposób uwalniające. Przed nimi nie musiał się starać, aby poczuć się, jak ktoś wyjątkowy. W ich oczach samo to, że Ozuru jest shinobi, było godne wszelkiego szacunku, nie ważne, czym dokładnie się zajmował i co osiągnął.
Poza tym nadal posiadali w sobie dużo wdzięczności za to, co zrobił dla nich, a szczególnie dla ich córki. Gdy Ayomi była jeszcze młodsza i zupełnie nie rozumiała, co może ją czekać w otaczającym świecie, wyszła sama poza rodzinne podwórko. Wszystko ją ciekawiło, ale zupełnie nie zwracała uwagi na to, dokąd idzie. Kiedy poczuła głód, straciła zainteresowanie tym, co napotykała i zapragnęła znaleźć się w domu. Nic wokół jednak go nie przypominało. Wszystko było obce i nigdzie nie mogła dostrzec znajomej twarzy.
Skuloną, zapłakaną istotkę znalazł Ozuru, który właśnie patrolował wioskę. Otoczył małą opieką i pomógł odnaleźć jej dom. Od tej pory Ayomi wpatrywała się w niego jak w obrazek. Nazywała go wujkiem i uwielbiała spędzać z nim czas. Dorośli nie opierali się jej ekscytacji. Małżeństwo było bardzo wdzięczne shinobi za odnalezienie ich córki, kiedy oni już tracili nadzieję i mieli w głowie najczarniejsze myśli. Poza tym polubili mężczyznę i z czasem cała trójka się ze sobą zaprzyjaźniła.
Ozuru, mimo, że często powtarzał, iż nie przepada za dziećmi, Ayomi wręcz uwielbiał. Pochlebiał mu jej podziw i cieszył się razem z nią, gdy unosiła się radością, spędzając z nim czas i dostając od niego prezenty. A największym prezentem, wymagającym nie lada wysiłków, był właśnie drewniany domek na drzewie. Tomohisa z żoną byli wręcz speszeni rozmachem, z jakim shinobi tworzył. Z dziecięcego miejsca do zabaw zrobił coś na kształt małej, urokliwej siedziby, której nie powstydziłby się nawet człowiek dorosły. Ayo pękała z dumy, zarówno ze względu na swoją własność, jak i sam fakt posiadania tak niezwykłego przyszywanego wujka.
– Niestety przychodzę do Was także w sprawie służbowej – oznajmił Ozuru z nutą smutku. Wolałby pojawić się u nich jedynie prywatnie, ale misja przydzielona przez Hokage wymagała wywiadu wśród cywilów. Czuł, że od przyjaciół dowie się najwięcej wiarygodnych informacji o małej uciekinierce, jeśli jakiekolwiek posiadali.
– Cóż, służba nie drużba – stwierdził żartobliwie Tomohisa. Też wolał spotkania prywatne, ale i tak cieszył się, że może w końcu zobaczyć przyjaciela. Ostatnio wartownik był bardzo zaabsorbowany pracą i w ogóle nie mieli okazji się zobaczyć i choć przez moment pogawędzić. – To ja zaparzę herbaty.
– Co Cię do nas sprowadza, Ozuru? – zapytała Satomi, kiedy mąż zniknął w kuchni, a ona usadowiła gościa w fotelu. Uśmiechnęła się do niego życzliwie, mając nadzieję, że istotnie będą mogli mu jakoś pomóc. Zawsze chciała być użyteczna dla Wioski Liścia i teraz czuła, że może będzie mieć taką szansę, nawet, jeśli chodziłoby tylko o jakąś błahostkę. Mina Ozuru wskazywała jednak na coś poważniejszego, a przynajmniej na tyle ciężkiego, że w zamyśleniu przybierał dość zafrasowany wyraz twarzy.
– Pewnie słyszeliście o dziecku podejrzanym o szpiegostwo – zaczął. Satomi spoważniała, po czym pokiwała głową.
– Mogę być z Tobą szczera, Ozuru? – Mężczyzna pokiwał głową. – Szkoda mi tego dziecka. Jakakolwiek nie byłaby jego historia, to tylko dziecko... Wątpię, aby miało złe zamiary wobec Konohy, a jeśli tak, to nie z własnej woli.
– Tą część rozmowy potraktuj zupełnie prywatnie. Ufamy, że nie powiesz o tym nikomu – ciągnął Tomohisa, rozstawiając na stole kubki i dzbanek z parującą zieloną herbatą. Powoli nalewał napój każdemu mimo, iż wyczuwał, że tymi słowami zaintrygował swojego przyjaciela. W końcu usiadł i westchnął głęboko, jakby chciał dodać sobie odwagi. – Chcieliśmy pomóc temu dziecku. W ukryciu przed Ayomi, rzecz jasna. Ma zbyt dużą tendencję, żeby dużo mówić i na pewno komuś by się wygadała. Lepiej, aby sądziła, że uważamy jak reszta. Tak jest bezpieczniej. Wiemy, że Hokage wyciągnie konsekwencje za złamanie jego zakazu, ale ludzie w większości tak okropnie traktują to dziecko... Ignorują lub zbywają. Ono nie wygląda na niebezpieczne, tylko zaniedbane i odrzucone.
– Co prawda odkąd na to wpadliśmy nie mieliśmy okazji go spotkać. Może jest teraz w innej dzielnicy, ale... możesz nas potępić, Ozuru, ale po prostu... Gdy wyobraziłam sobie Ayomi na miejscu tego dziecka... – Satomi urwała. Głos jej się nieco załamał. – Wiem, że nie moglibyśmy dać mu miejsca na stałe. Myślę, że ludzie by nas potępili. I nie wiem, czy by się dogadało z Ayomi. Co prawda ona bawi się z wieloma dziećmi, ale jest jedynaczką. Nie wiem, czy na dłuższą metę potrafiłaby się z kimś dzielić i czuć komfortowo w takiej sytuacji. Poza tym nie wiemy, przez co to dziecko przeszło, czy fachowo potrafilibyśmy się nim zająć. A jeśli ma traumę czy inne przejścia? Podobno jest shinobi, więc może nie potrafilibyśmy go zrozumieć... Poza tym gdybyśmy mieli zostać ukarani przez Hokage wygnaniem... Na to nie możemy sobie pozwolić. Tu jest nasz dom. Mimo to chcielibyśmy mu jakoś pomóc, na tyle, na ile możemy.
Ozuru słuchał tego wszystkiego w wielkim zdumieniu. Z ulgą i nadzieją przyjął, że istnieje więcej ludzi, którzy chcą pomóc dziecku, na dodatek że są wśród nich jego przyjaciele. Niestety rozumiał napiętnowanie społeczne, jakie mogłoby ich spotkać. Mieli rację, ludzie potrafią być nieobliczalni, wierząc w plotki i gubiąc się w wyolbrzymionych lękach. Zdecydowanie nie chciał, żeby tak wyglądało życie Satomi i Tomohisy, aby mieli ciężkie problemy, gdyby chcieli zrealizować swój pomysł. Na ten moment były to jednak tylko czysto filozoficzne rozważania, bo przecież nie mieli okazji, aby pomóc tajemniczemu dziecku.
– Wygnaniem? Czekajcie... Hokage-sama nie nakazał karania osób z takimi zamiarami, jak Wy – uświadomił ich zdumiony Ozuru. Co prawda obiły mu się już o uszy podobne przypuszczenia, ale był przekonany, że wierzą w nie tylko skrajnie nastawione do tematu osoby. Nie pojmował też, po co ktoś rozpowiedział podobną plotkę. Zdecydowanie utrudniała sprawę, bo przecież Sarutobiemu chodziło właśnie o pomoc małej uciekinierce.
Małżeństwo wpatrywało się w przyjaciela, jak w jakieś niezrozumiałe zjawisko. Trudno im było nagle uwierzyć w to, że tak poważny rygor wcale nie jest prawdą.
– N-naprawdę? – dopytała cicho Satomi. Ozuru pokiwał głową z przekonaniem. – Co za ulga... – odetchnęła w końcu i uśmiechnęła się rozluźniona.
Tomohisie dłużej zajęło dojście do siebie, ale gdy informacja już do niego dotarła, również się rozpromienił i z zadowolenia aż cmoknął żonę w policzek.
– No widzisz! Czyli nic nam nie groziło i od początku działaliśmy zgodnie z wolą Hokage! – skomentował wspaniałomyślnie. Ozuru, wyrwany z rozmyślań, widząc ich reakcję również lekko się uśmiechnął. Czuł ciepło na sercu, widząc, jak silna jest ich relacja.
Przez myśl przemknęło mu, że chciałby mieć tak komfortową, przyjacielską atmosferę w swojej drużynie wartowników. Zaraz jednak zgasił w sobie to uczucie. Nie. To przecież jego praca i współpracownicy. Nie powinni się spoufalać bardziej niż wymagają od tego ich obowiązki. Musi przedstawiać się z jak najlepszej strony. Przecież liczą się wyniki jego pracy, a nie to, jaki jest.
– Jeśli już wszystko jest jasne... Tak właściwie, to gdzie jest Ayomi? – zapytał Ozuru. Minęło już nieco czasu, a dziewczynka do nich nie dołączyła, jak miała w zwyczaju robić. Nie słyszał też jej kroków w innych pomieszczeniach domu. Skupił na niej uwagę, próbując oderwać myśli od tematu, na który naprowadziły go niespodziewane emocje.
– Och, pewnie nadal siedzi w domku na drzewie. Ostatnio prawie stamtąd nie wychodzi. Wpada tylko po jedzenie i zaraz znika! – zaczęła z rozbawieniem, ale i nutą obawy Satomi. Miała wrażenie, że córka ostatnio tak jest zaabsorbowana wszystkim innym, że nie ma czasu ani energii, żeby spędzać też czas z nimi. Czy to ten okres, w którym dzieci stronią od rodziców? Satomi uważała, że to zbyt szybko, ale nie wiedziała, jak na ten temat porozmawiać z Ayomi, żeby jej do siebie nie zrazić. Przecież nie miała uwag do towarzyszów jej zabaw ani metod spędzania wolnego czasu. Po prostu tęskniła za dłuższymi interakcjami z tą małą, kochaną istotką.
– I to ile jedzenia! Ma apetyt! – zawołał szczerze zadziwiony Tomohisa.
– Wcale nie! Założę się, że to wszystko dla jej gości. Mam wrażenie, że codziennie ktoś tam u niej nocuje... Ciekawe, kto tym razem – zastanawiała się Satomi. Drewniany domek na drzewie przyciągał dzieciaki z całego osiedla i Ayomi przyjaźniła się z każdym z nich na swój sposób. Nie oznaczało to, że wszystkie niezwykle lubiła, ale nie miała w zwyczaju nikogo specjalnie wyganiać, może, że naprawdę sobie przeskrobał.
Na nocowanie co prawda zaprosiłaby tylko wybrane osoby, ale było ich tyle, że Satomi nie nadążała spamiętywać, kto dziś ją odwiedził. Kojarzyła praktycznie wszystkich towarzyszów zabaw swojej córki, ale gdy dzieciaki jedynie przebiegały przez dom albo wcale do niego nie zaglądały, nie była pewna, z kim akurat spędza czas. Znała jednak Ayomi i była spokojna, że nocuje w drewnianym domku z kimś, komu ufa. W innym przypadku nie byłoby takiej mowy, bo mała bała się tego miejsca po zmroku i z pewnością nie zostałaby w nim z kimś, kto mógłby sprawić u niej jakikolwiek dyskomfort.
– Rozumiem... W takim razie może tym razem to ja pójdę się z nią przywitać – zaproponował Ozuru. Małżeństwo zauważyło jego zanik uśmiechu i głębsze zamyślenie, ale uznali, iż może przejął się właśnie tym, że Ayomi do niego nie przyszła mimo, że w międzyczasie Tomohisa zawołał do niej z kuchennego okna, informując o jego przybyciu.
Młody ninja wyszedł na tyły domu przyjaciół. Zaczerpnął zimnego, wieczornego powietrza. Spojrzał w górę, na domek na drzewie i palące się jeszcze w jego wnętrzu światło. Słyszał głos i śmiech Ayomi i choć był to powód do delikatnego uśmiechu, zwlekał, czy podejść i pojawić się na górze. Jeśli ktoś u niej nocuje, to chyba nie powinien przeszkadzać. Z drugiej strony nie wiedział, kiedy następnym razem ją odwiedzi, a zdążył się za nią stęsknić. Chciał chociaż zobaczyć jej radosną twarz, powiedzieć słowa przywitania i wyjść - to w zupełności wystarczy.
Nie próbował zachowywać się szczególnie cicho, ale naturalnie, jako shinobi, nie robił zbyt wiele hałasu. Trawa pod jego podeszwami szeleściła tak, jakby poruszał ją wiatr.
Stanął pod drzewem. Zauważył, że drabinka linowa została wciągnięta do środka, na wypadek nieproszonych gości. Mimo to nie zawrócił. Jeszcze raz głęboko odetchnął, dodając sobie odwagi i już miał odbić się od ziemi, kiedy usłyszał głos Ayomi dobiegający z góry.
– Nie masz się o co martwić, Wera-chan! Jeśli plan A zawiedzie, to plan B będzie nie do zbicia!
Zastygł w bezruchu, bo dotarło do niego, kto być może będzie nocował dziś w domku na drzewie. Tego imienia nie miało żadne inne dziecko mieszkające w Wiosce Liścia. Nie mógł się jednak otrząsnąć z szoku, jaki wywołała w nim ta informacja. Wydawała się zbyt wielkim zbiegiem okoliczności, aby być prawdą. Dalszy ciąg posłyszanej rozmowy upewniał go jednak coraz bardziej w tym, że tak właśnie jest.
Ukrył swoją chakrę, w duchu mając nadzieję, że dziewczynka wcześniej nie wyczuła jego obecności. Nie ryzykując nieprzewidzianych odgłosów usiadł na jednej z gałęzi, aby choć trochę lepiej słyszeć wypowiadane słowa. Czuł się nieswojo, jak intruz. Z drugiej strony powtarzał sobie, że powinien zrobić to dla dobra misji oraz samej Ayomi.
– Jesteś pewna, że będzie chciał mi pomóc? – zapytała cicho i niepewnie Wera.
– Oczywiście! – zapewniła Ayomi. – Wujek Ozuru jest niesamowity! Też jest shinobi i potrafi naprawdę wiele sztuk! To on zbudował dla mnie ten domek na drzewie... Poza tym... – ciągnęła już bardziej melancholijnym głosem, na myśl o przeszłości. – mi też kiedyś pomógł. Czuję, że mnie rozumie. Nie uważa, że jestem zbyt głośna czy niemądra... Lubi mnie taką, jaka jestem. I zawsze wie, kiedy mówię prawdę. Dlatego – zaczęła z mocą – jestem pewna, że Ci uwierzy i pomoże. Nie mam żadnych wątpilowości.
Słowa Ayomi wzruszyły Ozuru. Wypełniała go duma, że dziewczynka tak bardzo mu ufała i czuła, że może na nim polegać. Z zachwytu nie zwrócił nawet uwagi na błąd w wypowiadanym przez nią ostatnim słowie, mimo, iż zawsze automatycznie starał się ją poprawiać.
Zacisnął palce na materiale kamizelki na wysokości serca.
~Nie zawiodę Cię, Ayomi. Obiecuję~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro