Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

r. 37. Duża gra Ayo

Następnego dnia pogoda okazała się przyjemna nie tylko dla Ayomi. Temperatura wzrosła i choć słońce przeważnie skrywało się za chmurami, po deszczu nie było ani śladu. A to oznaczało, że na podwórko dziewczynki przybędzie większość, jeśli nie cała grupa jej koleżanek i kolegów.

Pojawienie się niezapowiedzianych gości nie było tu niczym nadzwyczajnym, jednak Ayo zdawała sobie sprawę z tego, że nie będzie to standardowe spotkanie, ze względu na „szpiega", którego przygarnęła. Żadna osoba z grupy jeszcze nic o tym nie wiedziała, reakcje mogły być skrajnie różne, dlatego dziewczynka zdeterminowana skumulowała wszelkie siły umysłowe i cały spryt, aby w odpowiednim momencie przekonać resztę o słuszności swojego występku.

Na spotkanie z innymi dziećmi przygotowywała Werę od samego rana, tłumacząc, kto kim jest, ile ma lat i jak powinna się wobec nich zachowywać.

– Musisz zrobić jak najlepsze wrażenie – tłumaczyła z zapałem. – Możesz być taka poważna i spokojna, ale czasem się uśmiechnij. Mówić nic nie musisz, ja się wszystkim zajmę.

Wera przytakiwała w ciszy, zachowując pozorne opanowanie. Po gestach swojej dobrodziejki wnioskowała, że zdanie grupy jest bardzo istotne, mimo tego, że zapewniała ją, iż jakie by nie było, zostanie u niej, jako ukryta lokatorka domku na drzewie. Gdyby tak było, nie musiałaby się tym przejmować, a Ayomi chodziła nerwowo tam i z powrotem, wprawiając w ciche poskrzypywanie drewnianą podłogę. Na głos snuła plany, jak to wszystko rozegrać, czasem diametralnie zmieniając zdanie.

Ostatecznie stanęło na tym, że Wera miała zostać na górze, a Ayo zejść na dół do reszty i przekonać ich, aby weszli do domku, kusząc tajemniczą niespodzianką. Taka obietnica praktycznie zawsze działała na inne dzieci jak magnes.

Pewnie dziewczynka zmieniłaby nawet ten plan działania, obierając zupełnie inną taktykę, gdyby nie znajomy głos dobiegający z zewnątrz.

– Hej, Ayomi! Jesteś tam? – wołał jeden z chłopców, na co Ayo zerwała się i podbiegła do okna.

– Taak! – odkrzyknęła głośno i przeciągle, z charakterystyczną dla siebie werwą, po czym odwróciła się w stronę Wery po raz ostatni, wzięła głęboki wdech, posłała dziewczynce zawadiacki uśmiech i ruszyła ku drabince.

Mała kunoichi delikatnie pogłaskała psa, który akurat podszedł pod jej rękę, pozwalając na pieszczoty. W spojrzeniu Ayomi dostrzegła wielką obawę i chcąc nie chcąc postanowiła naszykować się na najgorszy scenariusz. Tym razem wolała nie robić sobie zbyt wielkich nadziei na cokolwiek.

– Co to za uśmiech? Coś znowu zmajstrowała? – dopytywał głośny chłopak, który nigdy nie bał się, że przez swoją bezpośredniość Ayo zabroni mu do siebie przychodzić. Był jej sąsiadem z naprzeciwka, znali się od najmłodszych lat, był dla niej nieco jak irytujący starszy brat. Oboje lubili sobie dogryzać, czasem mocno się kłócili, ale równie szybko i nagle potrafili się godzić i znów razem wygłupiać. Dlatego nie mógł powstrzymać się od komentarza. Zjadała go ciekawość, co kryje się za zachowaniem dziewczynki. Czyżby znowu jakiś niemożliwy pomysł na zabawę?

– Nic takiego. Jak chcesz, to sam zobacz. Ale musisz być cicho. Ona nie lubi, jak ktoś hałasuje – odpowiedziała tajemniczo, nadal się uśmiechając, a przy ostatnich zdaniach w jej oczach mignął niebezpieczny błysk. Zabrzmiała nieco groźnie, więc chłopak spojrzał na domek na drzewie z niepewną miną, zastanawiając się, co też znowu wymyśliła. Ayomi wspaniałomyślnie chciała go nastraszyć, bo nie sądziła, że innym sposobem przekona go do milczenia. Wiedziała, że jego reakcje na niespodziewane rzeczy zawsze są głośne, a ona nie chciała, aby o całej sprawie zaraz przypadkiem dowiedziała się cała okolica.

Chłopiec zebrał się w sobie, zacisnął buntowniczo pięści i zaraz wziął się za wspinanie. Był tak zawzięty, że aż na jego policzki wstąpiły rumieńce, mimo, że się nie speszył ani nie zmęczył.

Zaraz za nim na podwórko przydreptały dwie dziewczynki. Z rozmowy wiele nie usłyszały i niczego nie zrozumiały, ale zaraz Ayomi zwróciła się do nich:

– No, wchodźcie, wchodźcie, nie ma na co czekać. Tylko miejcie na uwadze, że dzisiaj trzeba zachowywać się naprawdę cicho...

W tym czasie sąsiad Ayo wspiął się na górę. Niepewnie wdrapał się na podłogę, cały czas rozglądając się po całym pomieszczeniu.

Nie dostrzegł jej na początku. Stała przy oknie tyłem do niego, a jej włosy kolorem nie wyróżniały się od wszechobecnego drewna. Kiedy ją zauważył, coś w nim zaczęło mieć wątpliwości i jakieś niejasne przeczucia. Kim jest tajemnicza osoba, którą przyprowadziła Ayomi? Już chciał o to zapytać, ale ona odwróciła nieco głowę w jego kierunku, ukazując część twarzy.

Chłopca zdjął strach. Cechy wyglądu zgadzały się z tymi, o których plotkowali ludzie. Miał przed sobą podejrzaną o szpiegostwo jednostkę w miejscu, które do tej pory uważał za bezpieczne. Czy Ayo do reszty zgłupiała?

Wera nie wykazała większego zainteresowania nowoprzybyłym i zaraz znów skierowała wzrok na widok za oknem. On jednak, przypomniawszy sobie ostatnie, złowrogie słowa Ayomi, z paniką w oczach, zaczął się niezgrabnie wycofywać do wyjścia. W myślach przeklinał śmiałe zapędy swojej sąsiadki, ale nie odważył się wydobyć z siebie nawet słowa. Nie, póki jest z tą, która „nie lubi, jak ktoś hałasuje". Mówią, że jest niebezpieczna. Mówią, że jest shinobi. Kto wie, co mogłaby zrobić komuś, kto zachowuje się zbyt głośno!

Prawie lotem pokonując drabinkę czuł, jakby ktoś go gonił. Nie myślał o niczym innym, tylko żeby znaleźć się poza zasięgiem tej podejrzanej osoby. Przez to o mało nie stratował wchodzących za nim dziewczynek.

– Przepraszam! – wyszeptał, orientując się, że prawie kopnął jedną z nich w głowę. Zdezorientowane jego zachowaniem zeszły na ziemię, aby zrobić dla niego miejsce.

– Czemu schodzisz? – zapytała z oburzeniem Ayomi. Wokół niej powoli robiło się tłoczno, bo grupa prawie była w komplecie. Większość, skutecznie zachęcona jej zapowiedzią, z niecierpliwością i zaciekawieniem czekała na swoją kolej, aby wejść do domku na drzewie. Teraz zrobił się zator, a nie do pomyślenia było, aby coś miało pójść nie po jej myśli.

– Jeszcze się pytasz? Nie będę z nią siedział w jednym pomieszczeniu. Oszalałaś? Jest niebezpieczna! – mówił składnie, choć na tyle niekonkretnie, że reszta dzieci zupełnie nie pojmowała, o co może mu chodzić. Niepewne i zaintrygowane szeptały między sobą, snując teorie i przypuszczenia.

Sytuacja wymykała się Ayo spod kontroli.

– Wszystko zepsujesz! – zawołała poddenerwowana, jednocześnie czując nagłe rozgoryczenie oraz pojawiający się smutek. Przecież tak dobrze wszystko wykombinowała! No i obiecała dziewczynce, że jej pomoże - czy naprawdę nie mogło się to tak łatwo udać? – Wracaj na górę, tchórzu! – rozkazała chłopcu, ale on tylko nerwowo pokręcił przecząco głową, lekko się wycofując. Za nic w świecie nie przekona go, aby tam wrócił!

– Ayomi! – odezwał się stojący do tej pory z tyłu najstarszy chłopiec z grupy. Teraz przedzierał się do niej z niezadowoloną miną, jakby był zły lub rozczarowany. Jego surowy wzrok potrafił wywołać najgorsze wyrzuty sumienia. Może reszta nie potrafiła sobie wyobrazić, kto jest gościem Ayo, ale Zinan zdecydowanie szybko łączył fakty i zakładał najdziwniejsze pomysły, jakie mogły wpaść jej do głowy. – Czemu mnie nie posłuchałaś?

Złość Ayomi nieco przygasła. Z pokorą i poczuciem winy spojrzała na chłopca, pojmując, że zaraz wyciągnie jakieś konsekwencje. Nie tak to sobie wyobrażała. Do jej oczu zaczęły napływać łzy na samą myśl, że jej gość zostanie tak źle potraktowany i pewnie nie będzie mógł zostać w domku na dłużej, jak obiecywała.

– Jesteś niesprawiedliwy! Nie jest szpiegiem! Musiałam jej pomóc! Ona nie ma własnego domu! – wyznała, a jej własne słowa tylko spotęgowały smutek. Po jej policzku spłynęła pierwsza łza.

Rozklejanie się nie wytrąciło jednak Zinana z równowagi. Był odporny na płacz, przez wiele obserwowanych podwórkowych „dramatów". Miał teraz skwaszoną minę, bo przeczuwał, że Ayo nie będzie w stanie przeprowadzić z nim spokojnej rozmowy. Szybko więc podjął decyzję, ruszając w stronę pustej drabinki.

– Nie rób tego! Zostaw ją w spokoju... – błagała w desperacji Ayomi, ciągnąc Zinana za rękaw. On jednak nie przejął się jej delikatnym uchwytem i nieugięty szedł przed siebie.

Dziewczynka wiedziała, że jeśli podjął jakąś decyzję, to ogromnie trudno będzie go powstrzymać od działania. Trzeba mieć jakieś mocne argumenty, ale żadne dumnie brzmiące słowa nie przyszły Ayo do głowy, mimo, że na pewno miałaby na ten temat wiele do powiedzenia. Czuła, jakby uwaga o braku domu była już wyczerpująca i nie mogła jej przebić niczym sensowniejszym.

– Jakbyście ją wczoraj zobaczyli... Chodziła przemoczona, głodna! Wiem, że może nie potraficie sobie tego wyobrazić, bo sami mieszkacie we własnych domach, ale ona naprawdę nie ma gdzie się podzieć! – tłumaczyła, zwracając się do całej grupy, kiedy Zinan wspinał się na górę. Zachowywała się tak, jakby ona jedna rozumiała sytuację „szpiega", mimo, iż również posiadała swój dom.

Na pewno nie zdawała sobie nawet sprawy, jak bardzo to, co powiedziała, poruszyło chłopca i wpłynęło na jego późniejszą decyzję.

Kiedy stanął na drewnianej podłodze domku na drzewie zwrócił uwagę na głęboką ciszę, jaka tam panowała. Bardzo dobrze było słychać nawet cichsze słowa osób tłoczących się na dole.

Wera od razu się ku niemu odwróciła. Po dotychczasowym przebiegu rozmowy pojęła, że zaraz usłyszy z ust tego chłopaka, jaka decyzja co do niej została podjęta. Domyślała się, że przybyły ma na imię Zinan, przypominając sobie opisy zarówno wyglądu, charakteru, jak i roli w grupie, jaką zajmował. Co prawda Ayomi była w teorii jej liderką, ze względu na posiadanie tak wspaniałego „centrum dowodzenia", jednak Wera odniosła wrażenie, że to chłopiec jest tak naprawdę osobą, która sprawuje realnie tę funkcję.

Nie miała zamiaru uciekać. Postanowiła stawić czoła nawet decyzji o tym, że ma odejść. Poza tym, co innego jej zostało? Propozycja Ayo była jej największą nadzieją od dawna i młoda kunoichi nie potrafiła tak łatwo zostawić jej za sobą, tym bardziej z własnego tchórzostwa. Konfrontacja z Zinanem mogła być trudna, ale czy nie trudniejsze spotkania z ludźmi przechodziła? Tym razem nie była zmuszona zrezygnować, jak wtedy, gdy Korzeń odnalazł kryjówkę u Daitan, dlatego wiedziała, że jeśli chłopiec tylko da jej szansę, ona spróbuje go przekonać, że może być dla nich przydatna, póki będzie mogła tu zostać.

– Jak masz na imię? – zapytał, starając się przybrać bardziej neutralny wyraz twarzy, choć przychodziło mu to z trudem, bo nadal był poddenerwowany całą sytuacją. Jako najstarsza osoba z grupy czuł się odpowiedzialny za wszystko i wiedział, że musi się upewnić, czy sprowadzona osoba naprawdę nie będzie dla nikogo zagrożeniem, jak zarzekała się Ayomi.

– Wera. Ty masz na imię Zinan? – dopytywała, chcąc pokazać, że rozumie sytuację i jest chętna na poważną rozmowę. Miała nadzieję, że chłopiec nie podjął już ostatecznej decyzji, aby ją jedynie przekazać.

Westchnął.

– Widzę, że Ayomi zdążyła już powiedzieć Ci o nas coś więcej... – stwierdził, co Wera potwierdziła ruchem głowy. – Może usiądziemy? – zaproponował, a kiedy ona ponownie skinęła, usadowił się na podłodze.

Dziewczynka postanowiła dostosować się do rozmówcy, bo czuła, że jest na jego łasce. Ponadto jak na razie zachowywał się w stosunku do niej grzecznie i nie sprawiał wrażenia aroganckiego czy agresywnego, więc tym bardziej nie czuła, że powinna jakoś protestować. Zastanawiała się, czy to może zapowiadać coś pozytywnego.

– Skąd pochodzisz?

Przez chwilę Wera zastanawiała się, czy odpowiedzieć na to pytanie, jednak zdecydowała się to zrobić. Uznała je za swoją szansę na przedstawienie siebie nie z takiej strony, z jakiej opisują ją plotki, a z tej bardziej prawdziwej, bo własnej. Opowiedziała nieco o swojej osadzie, o tym, jak dowiedziała się, że jest dzieckiem shinobi, jak ją zabrano do podziemnych baz, jak uciekła i szukała dla siebie miejsca. Swoją odpowiedź rozszerzała niepewnie, bacznie obserwując reakcje Zinana, ale widząc jego skupienie i pełny zastanowienia wyraz twarzy, mówiła dalej.

Trudno jej było zebrać myśli. Cała sytuacja była da niej dość stresująca, choć nie było po niej tego mocno widać. Aby się choć trochę uspokoić szukała wzrokiem psiego towarzysza, którego obecność zawsze ją uspokajała, ale zorientowała się, że zniknął. Nie miała pojęcia, jak i kiedy zszedł na dół, czy może ktoś go zniósł, ale faktem była jego nieobecność. Przyjęła to z lekkim rozczarowaniem i smutkiem, ale tego się po zwierzaku spodziewała, dlatego zaakceptowała, że znów kiedyś wróci w najmniej spodziewanym momencie, kiedy tylko będzie miał na to ochotę.

Postanowiła powiedzieć tyle, ile wystarczy, aby ją choć trochę poznać, by mogła zdobyć zaufanie. Pominęła nie tylko wiele szczegółów, ale wstrzymała się też przed opowiedzeniem o swoim mistrzu, który pomógł jej w ucieczce, a także o ścigających ją shinobi. Bała się, że informacja o mistrzu Kirito mogłaby przypadkiem dotrzeć do Korzenia, jeśli którekolwiek z dzieci wygadałoby się w nieodpowiednim miejscu. Wieść o szukających jej ninja zaś uważała za niekorzystną, bo domyślała się, że wobec niej Zinan mógłby uznać, iż jej pobyt w ich kryjówce będzie dla wszystkich niebezpieczny.

Nie czuła się dobrze z kłamstwem. Obiecała sobie, że zdradzi im więcej, jak tylko upewni się, że ją polubili i nadal będą chcieli jej pomóc. Nie chciała ryzykować odrzucenia.

Po skończonej wypowiedzi w domku na drzewie zapadła cisza. Zinan potrzebował chwili, aby wszystko przemyśleć, a reszta dzieci, które zostały na zewnątrz, starała się wyłowić cokolwiek z rozmowy toczącej się na górze, więc zgodnie milczały.

– Możesz tu zostać tak długo, ile będzie potrzeba, abyś znalazła nową rodzinę – oznajmił. Słowa Wery, a także jej zachowanie, zrobiły na nim pozytywne wrażenie. Wydawała się wycofana i stonowana, nie próbowała mu grozić ani brać go na litość. Swoją historię opowiadała trochę, jakby zdawała raport, ale po jej twarzy przemykały prawdziwe emocje.

Chłopiec nie mógł być obojętny na jej los. Sam niegdyś stracił rodziców, którzy pomagali ninja na polach walki, jako medycy, gdy brakowało w niektórych miejscach shinobi znających się na technikach ratujących życie. Był jeszcze wtedy dość mały, ale pamiętał ten niepokój, kiedy czuł się samotny, powoli pojmując, że rodzice nie wrócą. Członkowie rodziny debatowali, co z nim zrobić, a on miał wrażenie, że nikt go nie chce. Nie wiedział już, gdzie jest jego dom.

Na szczęście przygarnęło go wujostwo, które otoczyło go taką miłością i opieką, że aktualnie zwracał się do nich, jak do rodziców i właściwie czuł, że nimi się stali. Nie potrafił opisać wdzięczności za to, że zdecydowali się wziąć go do siebie.

Dlatego też nie uważał, że może odbierać taką możliwość komukolwiek w potrzebie. Sytuacja Wery była bardziej skomplikowana, ale coś w głębi duszy nie pozwoliło mu uznać sprawy za przegranej z góry. Owszem, większość mieszkańców Konohy jest uprzedzonych co do niej, panuje wiele plotek i przeświadczeń, a nawet ci, których ta sprawa niewiele obchodzi, słyszeli o niej cokolwiek. Ale czy to oznacza, że można mieć pewność, że nikt, nawet jedna rodzina czy osoba, nie zdecyduje się przyjąć jej do swojego domu?

Wera nie mogła uwierzyć w tą decyzję. Naprawdę udało jej się przekonać Zinana. Ulga, jaką poczuła, była niewysłowiona. Łzy napłynęły jej do oczu, ale nie chciała okazać słabości. W przypływie wdzięczności za okazaną dobroć pochyliła nisko głowę, ugiętymi rękoma aż dotykając podłogi.

– Ogromnie dziękuję – powiedziała cicho, ale z mocą.

Był to gest zdecydowanie przesadzony. Reakcja dziewczynki zaskoczyła Zinana i wprawiła go w zdezorientowanie. Może potrafił powiązać swoje przeżycia z tym, co przeszła Wera, ale na pewno nie pojmował, jak wielką przysługę właśnie dla niej zrobił i jak dużo to dla niej znaczy.

– Nie wygłupiaj się, nie musisz się przede mną kłaniać... – tłumaczył zmieszany, dotykając lekko jej ramienia, aby pokazać, że wcale nie uważa jej za kogoś gorszego od siebie.

Tę poważną chwilę przerwało niespodziewane:

– Jejku, tak!

Był to okrzyk Ayomi, która wspięła się po drabince i z ukrycia podsłuchiwała całą rozmowę, nie chcąc uronić ani słowa. Jej szacunek do starszego chłopca wzrósł. Za szybko posądziła go o to, że może kogoś bezceremonialnie wyrzucić na ulicę.

– Ayo! – skarcił ją zmęczonym głosem Zinan, który zrozumiał, co dziewczynka robiła za jego plecami. Ona jednak była tak szczęśliwa, że za nic brała sobie jego naganę. Chichotała pod nosem, zadowolona, że obietnica, którą złożyła Werze, nie zostanie złamana. – Zawołaj wszystkich, niech wejdą do środka – przykazał, na co Ayomi z zapałem przytaknęła i wykonała polecenie.

– Hej, wy tam! Wszyscy na górę! – krzyknęła, po czym wsunęła się na podłogę i usiadła przy wejściu, aby pomóc każdemu przy wchodzeniu.

Wnętrze domku na drzewie szybko się zapełniło. Wera policzyła, że grupa Ayo składa się z jedenastu osób, jeśli rzeczywiście wszyscy dziś byli obecni. Mimo tego, że uważała drewniany domek za obszerny, w obecności tylu osób wydawał się mniejszy, ale bardziej przytulny.

Zaraz też zrobiło się dość głośno. Dzieci ośmielały się szeptać między sobą, w końcu rozmawiać nieco głośniej, a zmieszane głosy powodowały gwar. Saburo, który stał na drabince podczas rozmowy Wery z Zinanem tuż za Ayomi, przekazywał informacje reszcie i teraz odbywały się żywe dyskusje na temat posłyszanych wieści, ale też plotek i samej postaci tajemniczej dziewczynki.

– Ayo mówiła, że to ona? Z twarzy wygląda bardziej jak chłopak – usłyszała za swoimi plecami Ayomi. Dziewczynki zaśmiały się cicho, a ona zacisnęła buntowniczo wargi, ściągnęła brwi i już chciała się do nich odwrócić i coś im nagadać, ale odezwał się Zinan.

– Proszę o ciszę! – podniósł głos, co szybko podziałało, aby uspokoić zebranych. Chłopak zauważył jeszcze, że ktoś kogoś szturcha, ale spojrzał na tę osobę piorunującym wzrokiem i już wiedział, że zdobył spokój na co najmniej kilka minut. – Jak się pewnie domyślacie, jest z nami osoba, o której mówią ludzie w wiosce i przed którą Was przestrzegałem. Odbyłem z nią rozmowę i uważam, że powinniśmy dać jej jednak szansę.

Po zebranych przeszedł szmer. Zinan bardzo rzadko zmieniał zdanie w tak istotnych sprawach.

– Chcę, żebyście ją poznali. Sami musicie się przekonać, co o niej myśleć. I jeśli zrobi cokolwiek podejrzanego lub niewłaściwego, macie to do mnie zgłosić – polecił, patrząc znacząco w oczy Wery.

O tak, zrozumiała, że to zaufanie nie jest bezwarunkowe i musi okazać się go godna czynami. Z jednej strony poczuła przez to dystans do grupy, z drugiej rozumiała ten ruch i ostatecznie uznała, że to i tak szansa, aby mogła prawdziwie, krok po kroku zdobywać nowe znajomości i przyjaźnie. Nawet lepiej czuła się z tym, że zachowania innych wobec niej nie będą sztuczne, przez wzgląd na przykaz Zinana, tylko będą zależne od decyzji danej osoby.

– Nasz gość ma na imię Wera. Przedstawcie się jej.

Posłusznie, choć z lekkim ociągnięciem, ktoś zaczął, ale każda kolejna osoba czuła się pewniej i ostatecznie wydawało się, że większość dzieci wykazuje bardziej zainteresowanie niż strach poznaną dziewczynką. Nie była już szpiegiem, a dzieckiem, jak one. Miała swoje imię i choć było dziwne, sprawiało, że była bardziej oswojona. Jej wygląd też nie był straszny lub nadzwyczajny. Gdyby nie czarne kreski na policzkach najpewniej praktycznie nie zwracałaby nim na siebie większej uwagi.

– No, przedstaw się – ponagliła szeptem swojego młodszego brata Umako. Maluch jednak wtulił się w nią ze łzami w oczach. Już odkąd zobaczył obcą dziewczynkę stał się bardzo nieswój. Nie spuszczał z niej wzroku, jednak nie z zachwytu, a z niepokoju. – Ma na imię Yukio.

Po słowach swojej siostry chłopiec rozpłakał się na dobre. Niebezpieczna osoba poznała jego imię. Zauważyła go. Na pewno zaraz znów się przemieni i będzie chciała zrobić mu krzywdę!

– Dlaczego płaczesz, Yukio? – zapytał ze spokojem Zinan, chcąc rozwiązać sytuację, zanim przejdzie dalej, do konkretów. Nie uważał, że zignorowanie czyjegoś samopoczucia tylko dlatego, że ktoś był aktualnie najmłodszą osobą w przybyłym gronie, jest niesprawiedliwe i może jedynie spotęgować reakcję, która nie doczekałaby się wystarczającej uwagi.

– Naprawdę mu się dziwisz? Ta dziewczyna przestraszyła go w ciemnym zaułku. Myślał, że chce go zaatakować – mówiła z rozgoryczeniem Umako w obronie braciszka. – Nadal nie jestem przekonana, że wcale nie miała zamiaru tego zrobić – wymamrotała.

– Ona wcale nie jest niebezpieczna! – zawołała Ayomi, bez cienia zdenerwowania, bardziej unosząc się fascynacją nową kompanką. – Wera, pokaż im!

Propozycja była dla małej kunoichi tak niespodziewana, że nie za bardzo wiedziała, jak powinna się zachować. Czy jej przemiana na pewno ukoi nerwy chłopca, czy raczej tylko bardziej go wystraszy? Zresztą wydawało się, że to właśnie on mógłby być najmniej zadowolony tym pomysłem, gdyby uważnie słuchał i rozumiał, co mówią dzieci wokół. Yukio po prostu wolał być teraz w swoim domu, w objęciach rodziców, tam, gdzie jest bezpiecznie.

Ale reszta grupy była wyraźnie zainteresowana rzuconym pomysłem Ayo. Niektórzy co prawda się nieco bali, ale każdy w jakimś stopniu chciał zobaczyć, co tak wystraszyło brata Umako i co potrafi „wcale-nie-szpieg". Przez to Wera nieco poczuła się jak główna atrakcja, jak zwierzę w klatce, ale z drugiej strony była stremowana niczym aktor na występie. Była obiektem ciekawości w równej mierze jako osoba i jako przedmiot plotek. Nie było to szczególnie przyjemne, ale uznała, że zdecydowanie przyjemniejsze niż sposób, w jaki oglądano jej możliwości w podziemnych bazach.

Zamknęła oczy. Musiała się skupić, aby sprawdzić, czy nie ma w pobliżu żadnych shinobi, którzy mogliby wyczuć jej pobudzoną chakrę. Zastała jedynie pustkę. Postanowiła więc na pokaz wywołać pierwszy stopień przeklętej pieczęci. Przed zmianą zacisnęła dłonie w pięści, aby dzieci nie przestraszyły się jej ostrych, zwierzęcych pazurów. Oczy nadal miała zamknięte, bo nie wiedziała, jak chłopiec i reszta mogliby zareagować na widok pionowych źrenic. Po przemianie trzymała skrzydlate wypustki opuszczone za plecami, aby nikogo nie wystraszyły swoją dziwnością.

Dzieci oglądały przemianę z zapartym tchem. Pierwsze ciche okrzyki pojawiły się, gdy bystrzejsze osoby zauważały pełznące po jej skórze czarne znaczenia wyglądające jak cierniowe witki. Kolejne, głośniejsze odgłosy zdziwienia towarzyszyły zmianie koloru skóry na szary, a przede wszystkim, gdy ludzkie uszy dziewczynki stały się zwierzęcymi, a z pleców wyrosły niby-skrzydła.

Potem zapadła cisza.

Ayomi patrzyła na Werę z błyszczącymi oczami. Tak podejrzewała, że dziewczynka musi mieć coś z kitsune! Jeszcze nigdy nie widziała takiej mocy shinobi na żywo, więc była podekscytowana. Nie ona jedyna. Dzieci z zaciekawieniem przesuwały się coraz bliżej, wzajemnie sobie zasłaniając i rywalizując o miejsca, z których był najlepszy widok.

Jedna z dziewczynek nie mogła się powstrzymać i podeszła najbliżej, chcąc dotknąć skrzydlatych wypustek, aby przekonać się, jak miękkie jest na nich futerko. Gdy inni to zauważyli, zastygli nagle w bezruchu, niektórzy nawet wstrzymali powietrze w napięciu.

Ten dziwny nagły spokój wzbudził czujność Zinana, który co prawda na początku równie zachłannie oglądał przemianę kunoichi, ale zaraz potem speszył się i uznał, że nie przystoi tak gapić się na kogoś, więc siedział ze spuszczonym wzrokiem, czekając, aż „pokaz" się zakończy. Teraz podniósł szybko głowę i spojrzał, ogarniając aktualną sytuację w ułamku sekundy i ze zgrozą pojął, co się właśnie rozgrywa. Ze strachem już chciał zawołać w stronę przekraczającej przestrzeń osobistą Wery dziewczynki, ale nie zdążył.

Jej dłoń dotknęła niepewnie niby-skrzydła i delikatnie je pogłaskała. Wyraz twarzy przesadnie odważnej osóbki mówił sam za siebie. Futerko musiało być naprawdę przyjemne w dotyku.

Zinan czuł, jak krew dudni mu w uszach. A jednak nie stało się nic, czego się obawiał. Młoda kunoichi nadal była nad wyraz spokojna i z wielką cierpliwością przeczekała moment dotyku. Ba, kiedy kolejne dzieci odważały się, aby dotknąć jej skrzydeł lub uszu znosiła wszystko, jakby była niewzruszoną figurą. Chłopakowi zrobiło się wręcz głupio, że założył najgorszy możliwy scenariusz, w oparciu o wiedzę o przedstawionych zdolnościach dziewczynki, jak i prawdopodobnej traumie, jakiej doświadczyła w zamknięciu, a o której wiele nie opowiadała, choć widział to w jej oczach. Naprawdę podziwiał, że potrafiła być tak łagodną osobą po nieprzyjemnościach, jakie przeżyła.

~Jeśli to wszystko nie jest na pokaz~ dodał w myślach, choć wolał, aby ta możliwość nie była prawdą. Zresztą, jaki interes mogła mieć w ukrywaniu się w tym miejscu? Żaden. Szpieg powinien szpiegować, a grupa Ayomi zdecydowanie nie była najciekawszym ku temu obiektem. ~Może, że się przed kimś zwyczajnie ukrywa.~ Pokręcił przecząco głową, chcąc odgonić od siebie tę nonsensowną myśl. Wierzył w prawdziwość tego, co powiedziała. Nie mógłby się aż tak pomylić. Poza tym ba, że w jakimś sensie się ukrywa. Kto nie chciałby się ukryć przed oceniającym wzrokiem ludzi?

W pewnym momencie wśród osób ośmielających się choć na moment dotknąć futerka nieznajomej, pojawił się też i mały Yukio. Jego siostra bardzo zdziwiła się, że sam z własnej woli zdecydował się to zrobić. Chłopiec jednak zdążył się nieco uspokoić w jej ramionach, a gdy słyszał na zmianę ciszę i zamieszanie, z zainteresowaniem w końcu oderwał się do Umako, aby popatrzeć, co się właściwie dzieje. Wygląd dziewczynki tym razem tylko na początku go przestraszył, ze względu na nieprzyjemne wspomnienia, ale jak zobaczył urocze uszy, zdecydowanie zmienił zdanie. Takich uszu nie może mieć krwiożerczy potwór. Może kot albo piesek, ale nie potwór.

Nieodparta ciekawość powoli ciągnęła go do przodu, aż w końcu był na tyle blisko, że mógł się dziewczynce przyjrzeć. Patrzył na jej spokojną twarz i już się jej nie bał. Zastanawiał się, czy ona teraz śpi. Widząc zachowania innych dzieci, jak i z własnych chęci, zamarzył sobie dotknąć jej futrzastych uszu. Z wypiekami na policzkach wspiął się na palce i spróbował za nie złapać. Jego dziecięca dłoń z nerwów i braku wyczucia trzymałaby za mocno, dlatego zaraz ucho poruszyło się, jakby odganiając od siebie natrętną rękę.

Chłopiec stał chwilę nie rozumiejąc, co do końca się stało. Umako zastanawiała się, czy się nie rozpłacze. On jednak zaśmiał się głośno i zaraz spróbował znów dotknąć zwierzęcego ucha dziewczynki, ale tym razem starsza siostra wzięła go na ręce, lekko odciągając.

– Zupełnie Cię nie rozumiem... Może już starczy tego męczenia? – zapytała z irytacją, jednak słowa te kierowała do szerszego grona, także do Zinana, który jako jedyny mógł zarządzić coś, czego wszyscy się posłuchają. Napotykając wyczekujący wzrok Umako skinął głową ze zrozumieniem.

– Czy Wy też tak chętnie chcielibyście, aby ktoś Was dotykał bez pozwolenia? Następnym razem lepiej zapytajcie o zgodę. Macie szczęście, że Wera jest tak cierpliwa, bo ja na jej miejscu już poodgryzałbym Wam palce – powiedział, a na dźwięk słów o odgryzanych palcach dzieci zamarły i z mieszanymi odczuciami zostawiły małą kunoichi w spokoju. Buntowniczy Saburo jeszcze ostatni wystawił rękę i dotknął niby-skrzydeł, ale zaraz został pacnięty przez Zinana w ramię.

Przez domek na drzewie przeszły westchnięcia pełne zachwytu, jak i żalu, że pokaz już się zakończył. Wera odwołała przeklętą pieczęć i wszystko powróciło do normalności.

– Wera będzie mieszkała tutaj, dopóki nie znajdzie dla siebie domu. A właściwie dopóki my jej go nie znajdziemy. Od tej pory proszę, żebyście zbierali informacje o osobach, które chciałyby adoptować dziecko lub po prostu je posiadać. Wszystko będziemy omawiali na spotkaniach. Ale, proszę Was, pilnujcie się! Nie możecie puścić pary z ust o tym, co tu się dzieje, przed rodziną, znajomymi, kimkolwiek spoza naszego grona! Nawet przypadkowa pani na spacerze lub opiekunka nie może wiedzieć nic od Was – przykazał surowo Zinan.

Wiedział, że młodsze osoby mają trudność, aby zachować coś tylko dla siebie, ale dlatego miał nadzieję omawiać dużo podczas wspólnych spotkań grupy, żeby każdy mógł się wygadać i nie czuć potrzeby mówienia o tym komukolwiek innemu. Poza tym nadanie operacji wysokiej rangi budziło nadzieję na jeszcze pilniejszą chęć wywiązania się z nałożonych przez Zinana ograniczeń.

– Ayomi! Jako, że to Ty jesteś sprawcą tego, co się tu odbywa, a także jesteś właścicielką tego miejsca, myślę, że powinnaś na ten czas przewodzić. Co o tym sądzisz? – zapytał chłopiec, chcąc tym samym nagrodzić wrażliwość dziewczynki na krzywdę drugiej osoby.

Nie chciał, żeby czuła się zobligowana, więc dał jej wybór, ale niepotrzebnie. Oczy Ayo zapłonęły niespodziewanym ogniem zapału, zupełnie, jakby nagle odkryła coś nadzwyczajnego. Niespodziewanie wstała i zabrała głos, niczym pewna siebie liderka.

– Słuchajcie wszyscy! Oficjalnie zaczynam moją dużą grę! – zawołała wspaniałomyślnie, a Zinan, powoli wychodząc ze zdumienia, uśmiechnął się do własnych myśli. Może była głośna i chaotyczna, ale jednak nie tylko kryjówka w postaci domku na drzewie sprawiła, że większość grupy uznawała ją za liderkę. Zdecydowanie miała do tego dryg.

I tak pierwszy raz w historii wszystkie dzieci zgodnie z niecierpliwością oczekiwały dalszego ciągu dużej gry Ayomi.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro