r. 36. Drewniany domek na drzewie
Od rana intensywnie padał deszcz. Świat wydawał się ciemny i ponury, co zdecydowanie nie zachęcało mieszkańców Konohy do wychodzenia z domów. Wyjątkiem była Ayomi. Gdy usłyszała szum deszczu, leżąc jeszcze w łóżku, od razu wiedziała, że chce wyjść na dwór. Nie mogło być inaczej w jej ulubioną pogodę. Co prawda podejrzewała, że rodzice się na to nie zgodzą, ale już miała chytry plan, jak obejść ich zakazy.
Bynajmniej nie miała na myśli uciekania z domu. Po prostu słysząc już przy śniadaniu głębokie westchnięcia mamy, która aktualnie miała na głowie odwiedzanie dziadka Ayomi, dziewczynka domyśliła się powodów, co oczywiście zaraz umiejętnie wykorzystała. Kobieta z pewnymi oporami, ale w końcu się zgodziła, tym bardziej wobec argumentacji córki, która wydawała się tak szczera i niewinna. Ach, Ayo perfekcyjnie przelała swoje uczucia na słowa, tym bardziej, że naprawdę chciała odwiedzić dziś dziadka. On na pewno by zrozumiał, jak wspaniale jest biegać w deszczu. Inna sprawa, że dla niej odwiedziny były dodatkiem do spaceru po deszczu, zamiast na odwrót. Istnieją jednak pewne priorytety.
Początek dnia spędziła, starając się zająć jakimiś twórczymi zajęciami. Coś porysowała, coś wyszywała, trochę pobawiła się lalkami, trochę uczyła grać w karty. Możliwości musiała mieć sporo, gdyż szybko popadała w znudzenie, a wtedy jej myśli odbiegały ku popołudniowemu wyjściu, na które tak bardzo nie mogła się doczekać.
W końcu nadszedł ten czas. Mama spakowała jej jedzenie i list do dziadka, czyli najważniejsze rzeczy, których miała pilnować, aby się nie zamoczyły. Podekscytowana zniosła cierpliwie żmudne ubieranie w nieprzemakalne części garderoby, a kiedy tylko mama zapięła ostatni guzik jej płaszcza, dziewczynka zaraz złapała koszyk oraz parasol i wybiegła z domu, rzucając szybkie słowa pożegnania.
Deszcz lał swobodnie, a krople z przyjemnym stukotem odbijały się od parasola. Każdy krok powodował śmieszne chlupanie, które Ayomi uwielbiała komponować w rytm innych odgłosów deszczowej pogody. Postanowiła, że musi dawkować przyjemności, bo na te najlepsze pozwoli sobie dopiero po wizycie u dziadka, kiedy już będzie mogła się pobrudzić, zmoczyć i iść tak długo, jak sobie wymarzy. Reprymendę, jaką dostanie po powrocie do domu, wliczała w cenę swoich wybryków. Wiedziała, że i tak zdecydowanie warto.
Pobyt u dziadka minął jej bardzo szybko i przyjemnie. Dużo rozmawiali, Ayomi o swoich przygodach i pomysłach, dziadek o przeszłości. Ciepła herbata rozgrzewała ich tak mocno, jak światło ocieplało pokój, w którym przebywali, kiedy starszy mężczyzna zaczął czytać małej fragment książki, o którą usilnie się dopraszała. Co prawda nie uważał, iż jest to tekst przeznaczony specjalnie dla dzieci, ale nie mógł odmówić uwielbianej wnuczce. Z ulgą zorientował się, że udało mu się znaleźć akurat mniej brutalny rozdział i tylko kilka razy musiał zręcznie omijać niektóre zdania.
W obecności dziadka prawie zapomniała o swoich planach. Dopiero kiedy oboje umilkli, mężczyzna odpoczywając i napawając towarzystwem wnuczki, Ayomi niemal drzemiąc po podwieczorku, wpatrując się tępo w okno, sunące po szybie kropelki o wszystkim jej przypomniały. Od razu się ożywiła, stanęła na kanapie i z błyszczącymi oczami oznajmiła, że musi już wracać do domu.
Nagły wybuch jej energii zdumiał dziadka, ale tylko na chwilę, bo takich reakcji i pomysłów można się było po Ayo spodziewać. Mężczyzna roześmiał się gromko, po czym powoli podniósł się z fotela, kierując kroki ku głównemu wyjściu.
Jego wnuczka już próbowała sama wszystko na siebie założyć i choć ubrania nie leżały równo oraz nie wszystkie guziki zostały dopięte, dziadek i tak był pod wrażeniem chęci samodzielności z jej strony.
– Spiesz się powoli, Ayomi – pouczył, stanowczo, acz delikatnie zabierając się za poprawę wysiłków wnuczki. Kilka sprawnych ruchów i płaszcz leżał jak ulał.
– Ale dziś nie mogę! – skomentowała, jakby prosząc o wyjątek na ten jeden dzień od bycia posłuszną dziadkowym porzekadłom. Jej twarz wyrażała poddenerwowanie i niepokój, jakby bała się o to, że deszcz zaraz przestanie padać, a ją ominie cała frajda.
– Cha, cha, w porządku... – uległ jej rozbrajającej szczerości. – Dziękuję Ci bardzo za odwiedziny, moja droga. Przekaż rodzicom pozdrowienia – powiedział na odchodne mężczyzna, uśmiechając się szeroko na widok tego, jak Ayomi wręcz rozsadza od środka, aby już wybiec na zewnątrz. Cieszył się, że w przeciwieństwie do niego, ma tak dużo energii i wprowadza iskierkę nie tylko do jego spokojnego, często bardzo przewidywalnego życia.
– Dobrze – obiecała Ayo, lekko przebierając nogami w miejscu. Z wyczekiwaniem patrzyła na twarz rozmówcy, aby się upewnić, że to wszystko, co ma do powiedzenia. Już nie raz miała powtarzane, że ignorowanie części wypowiedzi jest nieuprzejme, więc starała się tego unikać, choć tak naprawdę przez ekscytację niedokładnie słuchała tego, co mówił do niej dziadek. – Do widzenia! – zawołała, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła, zamykając mocno za sobą drzwi.
– Do zobaczenia – odpowiedział cicho mężczyzna, wiedząc, że wnuczka i tak z pewnością go już nie usłyszy.
----------
Obawy Ayomi zupełnie się nie spełniły. Deszcz nieustannie padał i nie zapowiadało się, że stan ten ulegnie zmianie. Uradowało ją to mocno, co wyrażała w lekkim śmiechu i skakaniu w coraz to większe kałuże. Po drodze nie mijała praktycznie żadnych ludzi, co choć w zwykły dzień mogło wydać jej się nudą, aktualnie było wielkim atutem, gdyż nie istniała możliwość, aby na kogoś przypadkiem wpaść. Większość dorosłych nie lubiło, jak się w nich wpada, o czym Ayomi przekonała się nie raz. Ale co mogła poradzić na to, że skakanie po kałużach wymagało wręcz skupienia na celu? Musiała patrzeć pod nogi i było to zdecydowanie ważniejsze oraz mające więcej sensu niż wpatrywanie się w przechodzące ludzkie sylwetki. Uważała, że deszczowa pogoda rządzi się swoimi zasadami i powinno się to zwyczajnie uszanować.
Z deszczowej euforii wyrwał ją nie tak odległy odgłos pukania do drzwi. Rozproszona automatycznie nieco zwolniła, biorąc głębsze oddechy, tym samym rozkoszując się przyjemnym zapachem świata oblanego wodą. Z ust nie schodził jej uśmiech i na razie nie za bardzo przykładała wagę do tego, co widzi. Dopiero po dłuższej chwili przyglądania się bez zainteresowania w stronę, z której dobiegał dźwięk pukania, a potem słuchania dość nieprzyjemnej rozmowy z osobą, która drzwi otworzyła, zrozumiała, kto stał przed wejściem do jednego z okolicznych domów.
Zatrzymała się osłupiała. Nie potrafiła zareagować, tak wiele myśli pojawiło się w jej głowie, a królowała wśród nich ta najbardziej wzniosła: jej błagania zostały wysłuchane, mimo sprzeciwu całej grupy. Tajny szpieg kitsune stanął właśnie na jej drodze.
Właściwie stanął nie było odpowiednim określeniem, bo kiedy tylko drzwi się przed nim zatrzasnęły, oddalił się w przeciwnym kierunku niż ten, z którego szła Ayo, zupełnie nie zwracając na nią uwagi. Ona jednak się nie zraziła. Stawiała rzadkie, niepewne kroki, obserwując go i usilnie zastanawiając się, co w takiej sytuacji postanowić. Od podejścia odwodziły ją wybijające się na pierwszy plan posłyszane od najstarszego chłopca z grupy słowa ostrzeżenia, aby nie zbliżać się do tajemniczego dziecka do momentu, aż wszystko się wyjaśni. Czy jednak najlepszym źródłem wyjaśnień nie byłoby ono we własnej osobie?
Zanim podjęła jakąkolwiek decyzję, ze zdziwieniem zauważyła, że 'szpieg' jest przemoknięty do suchej nitki. Zapukał do drzwi kolejnego domu, ale został potraktowany podobnie, choć tym razem ktoś ukradkiem chciał mu coś dać, ale gdy rozglądając się po ulicy dostrzegł Ayomi, widocznie zmienił zdanie i zaraz dobitnie dał przybyszowi do zrozumienia, że powinien się oddalić.
Wera westchnęła ciężko. Znów została odprawiona z niczym. A czuła, że tym razem ktoś chciał jej pomóc. Odwróciła powoli wzrok na dziewczynkę, której obecność zauważyła już wcześniej, a która nadal stała na drodze, wpatrzona w nią jak w posąg. Wiedziała, że to z jej powodu właściciel domu się spłoszył, ale nie potrafiła mieć jej tego za złe. Skąd mogła wiedzieć.
Od momentu incydentu w alejce i głównie z jego powodu wielu ludzi bardziej kategorycznie odmawiało przyjęcia pomocy od tajemniczego dziecka. Ba, zdarzały się incydenty, kiedy dziewczynka była wyganiana przez jedną lub kilka osób, czy to właścicieli straganów czy kupujących, w każdym razie osoby dość radykalne, które po prostu uznawały, że nie życzą sobie obecności możliwie niebezpiecznej persony w tych okolicach. Wery to nie zrażało i szukała coraz to nowszych miejsc, gdzie była jeszcze mile widziana, choć musiała przyznać, że opcji malało, jeśli chodziło o dzielnice zamieszkiwane jedynie lub głównie przez cywilów. Co prawda zawsze znalazła się choć jedna osoba dziennie, która ukradkiem wsunęła jej do ręki pieniądze lub coś do jedzenia, ale to ledwo wystarczało, aby zaspokoić głód.
Jedyne, co uznawała za sukces, to to, iż ludzie zwracali na nią uwagę, więc dobrze wykonywała polecenie swojego mistrza. Większość reakcji innych osób była nieprzychylna, ale jednostki te nie mogły zaprzeczyć, że dziecko dostrzegają.
Nadszedł jednak dzień kryzysu. Już w nocy deszcz zaczął się lać z nieba strumieniami i nawet nieliczni bezdomni czy późni imprezowicze chowali się, gdzie tylko mogli, opuszczając miejsca, w których Wera zawsze mogła się spodziewać czyjejś obecności.
Wiedziała, że musi jak najszybciej znaleźć odpowiednie rozwiązanie, bo zaraz okaże się, że została poza zasięgiem czyjegokolwiek wzroku, a na to nie mogła sobie pozwolić. Z dreszczem strachu przed tym momentem zdecydowała się na coś, na co najpewniej w żadnym innym przypadku by się nie ośmieliła. Postanowiła chodzić od domu do domu, pytając mieszkańców, czy przypadkiem nie potrzebują pomocy.
Większość osób odmawiała, czy to przez niechęć, czy też ze względu na strach, że ktoś zauważy miły gest wobec potencjalnego szpiega i osoby postrzeganej za niebezpieczną. Godziny mijały, a Wera czuła, że chodząc cały dzień po dworze w taką pogodę nie ma już na sobie skrawka suchego materiału. Z taką aparycją tym bardziej ludzie nie mieli ochoty wpuszczać jej na teren swoich domów. Ona jednak nie poddawała się. Wiedziała, że nie może zawieść mistrza. Nie może zostać sama.
Obecność blondwłosej dziewczynki z parasolką potraktowała z ulgą. Czuła na sobie jej wzrok, była więc bezpieczna, bo miała świadka, gdyby zdecydowano się ją zabrać lub zaatakować. Wobec tego pozwoliła sobie na chwilę przerwy, odchodząc na skraj gęstej zieleni, gdzie zostawiła swoją bluzę. Miała ona co prawda kaptur, ale Wera wiedziała, że ten materiał nie chroni od deszczu i prędzej czy później przemoknie. Dlatego też wcześniej ulokowała tę część garderoby pod krzakiem z największymi i najgęstszymi liśćmi, jaki znalazła, gdzie jeszcze nie było zupełnie mokro.
Po drodze słyszała co jakiś czas niepewne kroki swojej cichej obserwatorki, dzięki czemu wiedziała, że póki co nadal nie jest sama. Chciała załatwić to, co zamierzała, jak najszybciej, aby być gotową do dalszej drogi, kiedy tylko blondynka odejdzie.
Kucnęła, wyjmując swoją własność, po czym wytarła się materiałem bluzy, szczególnie starając się wyżąć ciężkie od wody włosy. Zdecydowanie nie miała ochoty się teraz przeziębiać. Przez moment wydawało jej się, że jest nieco cieplej, co tylko potwierdziło odczucia, gdy na jej głowę skapnęła zimna kropla z drzewa, które tak skutecznie chroniło ją przed mocną ulewą. Wzdrygnęła się. Nie spodziewała się, że kiedyś zatęskni za pokoikiem na poddaszu, który dzieliły z Tamashi w osadzie. Nie było tam zbyt wiele miejsca czy światła, ale przynajmniej było sucho.
Zachowanie tajemniczego szpiega kitsune coraz bardziej zbijało Ayomi z tropu. Każda kolejna chwila sprawiała, że dziewczynka miała wrażenie, iż osóbka, która proponuje każdemu swoją pomoc, najpewniej sama potrzebuje pomocy. Wcześniej głównie o niej słyszała, była niczym część legendy. Rzeczywistość okazała się o wiele bardziej przyziemna i w jakimś stopniu smutna.
Uczucia, jakie wezbrały w Ayo na ten widok, były dość silne i popychały do działania. Wiedziała już, że nie będzie miała serca zostawić tej osoby na pastwę losu, dopóki nie dowie się, że jednak może jest inaczej niż zakłada. Może ma dom i bliskich, tylko po prostu...
~A co, jeśli nie?~ przemknęło jej przez myśl. Co, jeśli nie ma żadnej z tych rzeczy? Co powinna zrobić w takim przypadku?
Wiedziała, że złamie polecenie Zinana, ale czuła, że nie może postąpić inaczej. Poza tym decyzja dotyczyła jej domku na drzewie, więc uważała, że ma do tego szczególne prawo i przywilej. Nadal jednak jej kroki w stronę tajemniczego dziecka były niepewne, wręcz sztywne, jakby coś blokowało jej zwyczajną pewność siebie. Czyżby jednak nieco się bała?
Wera bez problemu zorientowała się, że blondynka coraz bardziej zbliża się w jej kierunku. Z niepokojem pomyślała nagle o możliwości, której do tej pory nie brała pod uwagę. Co, jeśli jest to shinobi zmieniony w postać małej dziewczynki? Co, jeśli podejdzie i zaatakuje ją, mimo, że to właśnie wzrok blondynki miał w założeniu gwarantować bezpieczeństwo?
Nadal kucając, odwrócona twarzą do drzewa, brązowowłosa zamknęła oczy, skupiając się na naukach sensorycznych mistrza. Co prawda potrafiła głównie podstawy, z których korzystać mogła, jeśli nic jej nie rozproszyło, ale i tak owe umiejętności przydawały się i sprawiały, że czasem czuła się bezpieczniej wiedząc, iż w pobliżu nie powinno być żadnego shinobi.
Odetchnęła z ulgą. Dziewczynka nie miała chakry. Najprawdopodobniej była zwykłym cywilem.
Wobec tego Wera nieco się rozluźniła i ze spokojem oraz większym poczuciem kontroli sytuacji czekała na jakiś gest ze strony blondynki. Ta jednak, kiedy stanęła w odległości kilku kroków, próbowała wydać z siebie dźwięk, ale nie mogła. Otwierała raz po raz usta, ale nie wydobyła z nich żadnego słowa. Zaniemówiła.
– Potrzebujesz pomocy? Może się zgubiłaś? – podsuwała Wera, chcąc jakoś przekonać dziewczynkę do mówienia. Widziała, że w ręce trzyma wiklinowy koszyk, więc zastanawiała się czy nie jest dla niej za ciężki, a także dokąd lub skąd zmierza jego właścicielka.
~Pomoc? Ach tak, pomoc! Przecież to genialny pomysł!~ przeszło przez myśli Ayomi, która do tej pory zastanawiała się, jak zacząć rozmowę ze szpiegiem, a propozycja w stylu 'chcesz może do mnie przyjść? Mam domek na drzewie!' brzmiała zbyt bezpośrednio i mogłaby zostać uznana przez starsze dziecko za głupotę. Pomysł jednak, aby poprosić pośrednio o pomoc, wydawała się tym, czego potrzebowała, jako idealnej wymówki.
– Tak! To znaczy nie... – mówiła szybko i emocjonalnie, nie mogąc powstrzymać podekscytowania. Z tego pędu wiedziała, że już zaczyna mieszać, dlatego na chwilę zamilkła, i zgodnie z radą przyjaciółki z biblioteki, wzięła głęboki wdech, podczas którego próbowała ułożyć sobie w głowie to, co chciała powiedzieć. – Potrzebuję ochroniarza!
– Ochroniarza? – powtórzyła zdumiona Wera. Pierwszy raz spotkała się z tak nietypową prośbą.
– Tak. Dla mojego domku na drzewie. Ciągle ktoś się do niego włamuje, coś zabiera, bałagani i brudzi! Ja wiem, że w mojej okolicy nikt nie ma takiego domku, ale to nikogo nie usprawiedliwia! Wystarczy zapytać! Poza tym... – ciągnęła, odstawiając piękną rolę aktorską mocno się wczuwając, tym bardziej, że większość z tych rzeczy była najprawdziwszą prawdą. Po prostu tajny szpieg nie miał być ochroniarzem, a gościem, ale to przecież prawie żadna różnica... – nie moja wina, że wujek mi go zbudował. To było takie miłe z jego strony... Nie mogę znieść myśli, że ktoś tak bezceszci ten pałac! – zakończyła czymś, co zapewne miało być jednym z zapamiętanych cytatów z książek, po które nie powinna jeszcze sięgać. Uznała jednak, że będzie to idealnie podkreślało dramatyzm i kitsune po prostu nie będzie mógł odmówić.
Brązowowłosa patrzyła na nią chwilę, zastanawiając się nad tą specyficzną propozycją i całą jej otoczką. Wstała, zwracając na siebie uwagę Ayomi, która powoli wracała do siebie po swoim występie.
– Gdzie jest Twój domek na drzewie? – zapytała, rozglądając się wokół, jakby spodziewała się, że wspomniane miejsce może znajdować się w zasięgu wzroku.
– Niedaleko! – oznajmiła z zapałem Ayo, ciesząc się, że szpieg złapał haczyk. – Chodźmy! – zakomenderowała, odchodząc defiladowym krokiem w stronę swojego domu. Duma rozpierała ją ogromnie, tak, że zapominała o całym świecie.
– W porządku – zgodziła się Wera. Uznała, że właściwie nie ma na ten moment opcji, które mogłyby konkurować z podaną przez młodszą dziewczynkę propozycją, mimo, że miała ona wiele luk i niedopowiedzeń. O resztę informacji postanowiła zapytać w odpowiednim momencie. Tymczasem założyła na siebie bluzę, zarzuciła na głowę kaptur i ruszyła za zleceniodawczynią. Dźwięk jej kroków nieco wrócił jasność myśli Ayomi, która orientując się, że jej nowy towarzysz nie ma tak dobrej osłony od deszczu, zaprosiła go pod swój parasol.
---------
– To jest mój dom – poinformowała Ayomi, przechodząc dalej wzdłuż ogrodzenia. Wera zastanawiała się, dlaczego mijają furtkę. Miała wrażenie, że w głębi podwórka widzi fragment dachu wśród gęstych liści potężnego drzewa.
Zawędrowały dookoła aż na tył posesji, zatrzymując się przy nieprzerwanie ciągnącym się drewnianym płocie.
– Potrzymaj – poleciła blondynka, przekazując parasol swojemu nowemu ochroniarzowi. Wera przyjęła go z lekkim zdziwieniem, ale zaciekawiona obserwowała ruchy Ayomi, jednocześnie osłaniając jej sylwetkę od deszczu.
Młodsza dziewczynka z miną pełną eksperckiego skupienia odłożyła na bok wiklinowy koszyk, odnalazła odpowiednią deskę, w której brakowało dolnego gwoździa, po czym złapała ją wprawnie, lekko pociągnęła do siebie i przesunęła w bok, tworząc idealną do przejścia lukę. Rzeczywiście, brązowowłosa dopiero w tamtym momencie zwróciła na to uwagę: ziemia w tym miejscu miała wyżłobiony wąski, ale długi i dość głęboki rowek, najpewniej wynik właśnie tego typu działań.
Obie na chwilę zostały wystawione na pastwę deszczu korzystając z tajnego przejścia, kiedy Ayomi złożyła parasol, aby również zmieścił się w powstałej luce. Gdy ponownie go rozłożyła, zaraz otrzepała się, niczym kot. Odruch ten był spowodowany nagłym uczuciem zimna, bo poza tym blondynka cieszyła się z kolejnego deszczowego doświadczenia tego dnia.
Zanim Ayomi doprowadziła się do porządku i przesunęła deskę na swoje miejsce, Wera uważnie lustrowała podwórko. Tajne przejście było bardzo dobrze zamaskowane, osłonione przez gęste krzewy i masywny pień drzewa. Było to miejsce mocniej zacienione, ale wzrok dziewczynki dość szybko się do tego przyzwyczaił i dostrzegła cel wyznaczony przez swoją przewodniczkę.
Drewniany domek na drzewie wyglądał naprawdę imponująco. Precyzyjnie przycięte deski składały się w solidną konstrukcję, która może nie była najbardziej skomplikowanym dziełem architektury, ale zdecydowanie królowała perfekcyjnie wykonaną precyzyjną robotą. Była to istotnie miniatura domu, bo choć jej okna nie były wypełnione szybami, to zakrywały je moskitiery, zaś dach był pokryty drewnianą klepką. Wera nie mogła oderwać od niego wzroku i zastanawiała się, jak wygląda jego wnętrze.
– I jak Ci się podoba? – zapytała Ayomi z dumą, zauważając, że domek skutecznie przykuł uwagę nowej osoby.
– Robi wrażenie – powiedziała cicho Wera w zamyśleniu. Blondynka zaśmiała się na tą reakcję.
– Prawda? Chodź za mną – zarządziła, ruszając nieco w lewą stronę. Zaraz znalazły się pod drzewem i brązowowłosa zauważyła zwisającą swobodnie drewnianą drabinkę linową, sprytnie ukrytą w gęstwinie liści, między gałęziami. Ayomi przygotowała ją do wejścia i pewnie wspięła się na górę.
Siedząc już na podłodze domku na drzewie wyciągnęła rękę, aby pomóc starszej dziewczynce się wspiąć, ale ta bez najmniejszego problemu zręcznie wdrapała się tuż za nią. Blondynka była nieco pod wrażeniem, bo każda nowa osoba wchodziła na górę dość niepewnie i ostrożnie. Zaczęła się zastanawiać, czy to oznacza, że tajny szpieg jest shinobi, czy po prostu potrafi dobrze się wspinać.
Udało jej się szybko otrząsnąć z zamyślenia i przejąć kontrolę nad sytuacją. Podniosła się i okrążając pokój niczym latający ptak, między tańcem a biegiem, powiedziała z nieskrywaną dumą:
– Mam na imię Ayomi, a to jest moje klórestwo! – Zatrzymała się, po czym obróciła w miejscu z lekko uniesionymi rękami, jakby prezentowała pomieszczenie, jednocześnie z podziwem i ciekawością mu się przyglądając. Stanęła tyłem do swojego gościa, po czym odwróciła głowę, pytając: – A Tobie jak na imię?
Brązowowłosa kolejny raz zastanawiała się, czy powinna wyjawić komuś swoje imię, ale chcąc wyrazić wdzięczność nowopoznanej, uznała, że chyba nie ma innego wyjścia.
– Wera – odpowiedziała, co spowodowało najpierw konsternację na twarzy blondynki, potem jednak zamieniła się ona w ekscytację widoczną w błyszczących wręcz oczach. Specyficzny zlepek liter brzmiał niestandardowo i wydał się jej dziwny, ale jednocześnie w owej dziwności dostrzegła coś niezwykłego i unikatowego. Czy nie takie imię powinien właśnie nosić kitsune?
– Cóż, Wera, pewnie nie tylko ja jestem już głodna, więc poczekaj chwilę - zaraz przyniosę nam coś dobrego do jedzenia! – zaproponowała, chcąc jak najlepiej ugościć tajemniczą osobę. Werę jednak na samą myśl, że zostanie poza zasięgiem czyjegokolwiek wzroku, przeszedł dreszcz. Nie mogła na to pozwolić.
– Czekaj! – zawołała o wiele głośniej niż mówiła do tej pory, co skutecznie powstrzymało Ayomi od spuszczenia drabinki linowej, choć już się do tego zabierała. Zdziwiła ją ta reakcja i chciała ją zrozumieć, dlatego zapytała:
– Boisz się ciemności? Mogę włączyć światło i dopiero wtedy wyjdę.
Brązowowłosa pokręciła głową, przygryzając wargę z niepokojem. Za nic w świecie nie chciała powiedzieć dziewczynce o ścigających ją shinobi, gdyż obawiała się, że ją wystraszy i oferta pomocy, jako ochroniarz, stanie się nieaktualna.
– Ach, rozumiem... Boisz się zostać sama – powiedziała wspaniałomyślnie Ayomi, na co Wera podniosła głowę, bo słowa te w jakiś sposób ujmowały prawdę. Tylko w samotności groziło jej niebezpieczeństwo. Blondynka jej reakcję odebrała, jako potwierdzenie swojej teorii, więc ciągnęła: – To nic wstydliwego. Ja też długo bałam się spać sama. Zawsze musiałam mieć otwarte drzwi. Trochę pomogły mi pluszaki i teraz już się nie boję. O, poczekaj! – zawołała w trybie olśnienia, podbiegając do drewnianej szafy. Gdy ją otworzyła, z środka wygramoliła dużą pluszową pandę, która przerastała ją prawie o głowę. – Z nią nic Ci się nie stanie, a ja... – mówiła, klepiąc pluszaka po ramieniu, jednak ucięła, słysząc dość specyficzny dźwięk.
Brązowowłosa zwróciła na niego uwagę chwilę wcześniej, ale dopiero gdy jej rozmówczyni przerwała, nasłuchiwała w skupieniu, zastanawiając się, czy to, co przychodzi jej na myśl, jest w ogóle możliwe. Przecież furtka była zamknięta, a ogrodzenie uszczelniły, wchodząc na podwórko. Mimo to nie mogła odgonić od siebie przeczucia, że słyszy dobrze znane psie skomlenie.
Zaintrygowana przysunęła się do zakrytych moskitierą drzwi domku, po czym delikatnie otworzyła je i wychyliła się na zewnątrz. Wzrok nie mógł jej mylić, a reakcja futrzaka na jej widok była nie do podrobienia.
– To Ty... – powiedziała cicho skonsternowana, na co pies pomachał lekko ogonem. – Ayomi-san, – zaczęła Wera, wyrażając jak największy respekt wobec gospodyni. – czy w Twoim domku mogą przebywać zwierzęta? – zapytała, co sprawiło, że blondynka przestała nasłuchiwać i podbiegła do wyjścia, aby również popatrzeć w dół. Uśmiechnęła się szeroko, dostrzegając zwierzę, które miała na myśli tajemnicza osoba.
– Masz psa?
Brązowowłosa przekrzywiła głowę w zastanowieniu.
– Nie. To mój kompan, ale nie jest moją własnością – odpowiedziała, kiedy udało jej się mniej więcej sformułować to, co czuła. Pies od pewnego czasu stał się jej częstym towarzyszem także za dnia, dlatego znała go już dość dobrze i czuła się w jego obecności bezpiecznie. Nie wiedziała jednak, co robi, gdy go przy niej nie ma, a więc czy nie posiada właścicieli.
– Kompan? Ciekawie – skomentowała zamyślona Ayomi, uznając, że może kitsune, jako częściowo zwierzę, nie mógłby traktować psa, jako kogoś gorszego lub podwładnego sobie. Pokiwała więc ze zrozumieniem. – Czy chciałby do nas dołączyć? – zapytała, zakładając, że Wera rozumie język zwierząt.
– Na to wygląda. Czy to nie problem?
– Wcale! Absolutnie! – zapewniała Ayomi, nie mogąc się doczekać obecności uroczego psiaka. Rodzice nigdy nie pozwolili jej na własne zwierzątko, bo uważali, że jest zbyt nieodpowiedzialna, dlatego uwielbiała przychodzić do swoich kolegów i koleżanek, którzy mieli jakieś pod opieką. Teraz jawną stała się wizja, iż jej domek na drzewie zamieszka futrzasty lokator. – Tylko jak my go tu wniesiemy...? – zastanawiała się na głos, spoglądając w dół.
Nie minęła chwila, a Ayo zdążyła jedynie zauważyć szybki ruch tajemniczego kitsune. Skoczył na ziemię, wziął psa na ręce i zaraz wskoczył z powrotem.
Blondynka była już pewna, że ma do czynienia z shinobi. Nie znała zwykłego człowieka, który nawet w najlepszej kondycji potrafił skoczyć tak wysoko lub zeskoczyć bezpiecznie na ziemię z poziomu domku na drzewie. Tylko jej wujek pokazywał jej takie rzeczy, zresztą czasem obserwowała też innych ninja przemieszczających się po wiosce, skaczących z dachu na dach.
Zdumienie szybko zostało przyćmione obecnością psa. Ayomi miała ochotę pogłaskać go i wtulić się w jego sierść, mimo tego, że była cała mokra. Już wyciągała po niego ręce, ale ten widząc jej zamiary schował się za brązowowłosą i cicho zawarczał. Ayo zrzedła mina.
– Czy on mnie nie lubi? – zapytała, a w jej oczach zabłyszczały łzy. Wera pokręciła przecząco głową.
– Nie. On po prostu nie lubi głaskania. Przynajmniej nie tak jak większość psów, które spotkałam. Jak będzie gotowy, to pokaże i wtedy go pogłaskasz, dobrze? Tylko musisz być cierpliwa – pouczyła mała kunoichi. Nigdy nie zmuszała psa do pieszczot i wydawało się, że w tej kwestii rozumieją się idealnie, bo po delikatnych sygnałach z jego strony czuła, kiedy może go pogłaskać i kiedy powinna przestać. Nie znała jego przeszłości, ale z opowieści jednego mężczyzny z jej rodzimej osady pamiętała, że czasem trudna przeszłość może sprawiać, iż pies nie lubi dotyku. Czasem też jest to po prostu preferencja i nie powinno się zwierzęcia do niczego forsować, bo może to spowodować same nieprzyjemne skutki.
Ayomi pokiwała głową, choć nadal było jej przykro z powodu reakcji psa. Nie rozumiała, co zrobiła źle, że tak wyszło, mimo wyjaśnień Wery.
Aby oderwać się od tych myśli zaraz przypomniała sobie o tym, co miała zrobić, więc rzucając krótkie: „Zaraz wrócę!" zeszła po drabince i ruszyła przez ogród w kierunku domu. Miała nadzieję, że obecność pluszowej pandy, jak i psa, pozwoli gościowi poczuć się mniej samotnie.
Istotnie Wera w obecności futrzastego towarzysza zdecydowanie czuła się bezpiecznie. Już nie raz udowodnił, że chce bronić dziewczynkę w przypadku niebezpieczeństwa. Jego szczekanie i ostrzegawcze warczenie powodowało, że ludzie od razu rezygnowali z gróźb kierowanych w stronę dziewczynki, a już na pewno z głowy wylatywały im rękoczyny. Raz nawet zdarzyło się, że pies warczał na coś lub kogoś skrytego w ciemności, więc Wera była przekonana o czujności swojego kompana. Czasem nawet śmiała się z tego, że pies, mimo swojej zwyczajności, stawia łapy tak cicho, jak skrada się zawodowy ninja, zresztą jest tak samo tajemniczy, gdy pojawia się i znika nie wiadomo gdzie i dokąd się udając.
Blondynka wróciła niebawem, niosąc specjalnie zabezpieczone przed deszczem onigiri. Gdy zdjęła drewnianą zakrywkę przenośnego pudełka na jedzenie, Wera dopiero wtedy uświadomiła sobie, jak bardzo musi być głodna, skoro ślinka cieknie jej na sam widok przysmaków. Zaraz obie zabrały się za jedzenie, a Ayomi z radością patrzyła na to, z jakim smakiem jej gość pochłania przygotowane przez jej tatę ryżowe pyszności.
Kiedy skończyły, młodsza dziewczynka nie mogła się powstrzymać przez wyjawieniem tajnemu szpiegowi dobrej nowiny. Podeszła do szerokiej komody, z której wyciągnęła dwa śpiwory i poduszki.
– Rodzice pozwolili mi spać dzisiaj tutaj. Fajnie, prawda? – powiedziała zadowolona. Spała już w domku nie raz, najczęściej w obecności innych nocujących u niej dzieci, bo gdy była sama czasem nie mogła usnąć, słysząc odgłosy z zewnątrz, których nie potrafiła do niczego przypisać. Domyślała się, że to nocne zwierzęta, może zabłąkane koty, ale mimo wszystko nie zawsze udawało jej się zachować spokój i zasnąć. W towarzystwie było inaczej, bo zyskiwała motywację, aby pokazywać innym, jaka jest odważna i wtedy zwykle łatwiej było jej lekceważyć wszelkie odgłosy spoza domku na drzewie.
Brązowowłosą zdumiała ta decyzja. Nie wiedziała, że Ayomi ma w zwyczaju czasem nocować w tym miejscu i zakładała, że robi to tylko ze względu na nią. Zmarszczyła brwi. Nie mogła ją opuścić myśl, że to za dobrze się układa.
– Ayomi-san... czy Ty w ogóle wiesz, kim jestem? – zapytała z odcieniem smutku, bo choć nie chciała, aby dziewczynka kazała jej opuścić to miejsce, to jednak nie czułaby się dobrze z tym, iż nie wie, z kim ma do czynienia, wobec wszelkich plotek o niej krążących.
– Oczywiście, że wiem! – odparła blondynka, tonem eksperta, udając lekko urażoną. Gdy kiwała głową, niedbale zawiązany kucyk opadł nieco niżej, ale choć gumka do włosów była już mocno poluzowana, udało jej się utrzymać amatorską fryzurę właścicielki.
Ayomi zaraz podeszła do gościa, usiadła tuż obok niego i pochylając się szepnęła mu do ucha konspiracyjnym szeptem:
– Jesteś szpiegiem, prawda?
Młodą kunoichi zabolało to stwierdzenie, ale z ulgą przyjęła, że jej dobrodziejka nie jest nieświadoma tego, co się o niej opowiada. Zamierzała jednak wyprowadzić ją z błędu, z nadzieją, że jej uwierzy. Pokręciła więc lekko głową, również pochyliła się w jej kierunku i wyszeptała Ayomi na ucho:
– Nie, nie jestem szpiegiem.
Mina blondynki mówiła sama za siebie, co i tak nie powstrzymało jej od komentarza.
– Jak to? Jeśli nie, to co robisz w naszej wiosce? – wypaliła dość piskliwym głosem, bardziej zaskoczona niż zawiedziona tym, że jej teoria o tajnym szpiegu właśnie upadła.
Jej rozmówczyni zacisnęła piąstki, zastanawiając się, jak krótko ująć w słowa to, co się wydarzyło, nie zdradzając zbyt wielu szczegółów.
– Szukam rodziny.
– Ach – westchnęła Ayomi sądząc, że pojęła, o czym mówi brązowowłosa. – Rozdzieliłaś się z rodzicami przez wojnę i myślisz, że zamieszkali tutaj?
Wera pokręciła głową.
– Moi rodzice nie żyją. Ale wiem, że tutaj kiedyś był ich dom. Miałam nadzieję, że ja też może tutaj go znajdę...
~To dziewczyna! No przecież!~ zbeształa się w myślach Ayomi, która mimo wszystko dość lekko przyjęła upadek swojej kolejnej teorii, jakoby tajemnicze dziecko miało być chłopakiem. Co prawda długie włosy częściej nosiły dziewczyny, ale fryzury bywały różne, według upodobania, a żadne inne cechy, czy to zachowania, czy wyglądu, nie sprawiały, że Ayo jednoznacznie uznałaby ją za dziewczynkę. Gdy jednak wyniknęło to z jej słów, teraz blondynka nie potrafiła patrzeć na nią inaczej i przyjęła ten fakt bardzo naturalnie, jakby było tak zawsze. Zaśmiała się pod nosem.
– Właściwie od dawna mówiłam rodzicom, że chciałabym mieć siostrę. Chociaż pewnie nie myśleli, że starszą, chacha – zażartowała sobie, nawiązując do swoich pragnień o posiadaniu rodzeństwa. Zaraz jednak wyobraziła sobie, co byłoby, gdyby przedstawiła rodzicom swój pomysł, żeby przygarnęli Werę. Mina jej zrzedła. Zdecydowanie nie byliby zadowoleni. – Niestety to chyba nie jest możliwe, żebyś nią została. Moi rodzice nie mają o Tobie dobrego zdania... Ale też nie znają prawdy, więc może... – ciągnęła swoje rozważania, aczkolwiek brązowowłosa nie potrafiła się na nich skupić.
Jak tylko Ayomi wypowiedziała słowo 'siostra', w młodej kunoichi coś pękło. Ukłucie tęsknoty po stracie Tamashi doszło do kulminacji, tym bardziej wobec okoliczności. Blondynka była do niej nieco podobna, choć jej włosy były o wiele jaśniejsze, a oczy, co zdołała zaobserwować, gdy szły razem pod parasolem, zielone, a nie błękitne, jak jej duchowej siostry. Poza tym zupełnie inaczej się uśmiechały, inaczej smuciły, miały zupełnie inne charaktery i sposób bycia. Dlatego właśnie nie podobieństwo sprawiło, że oczy Wery zaszły łzami. Sprawiły to wszystkie różnice, które tak mocno uświadamiały dziewczynce, że to nie Tamashi. Ona już nie wróci. Nigdy jej nie zobaczy, nigdy się z nią nie pobawi, nigdy jej nie przytuli. Nigdy nie zamieszkają razem z jej rodzicami, tak, jak planowały w osadzie, a te czasy wydawały się Werze teraz szczególnie odległe.
Myśli te sprawiły, że łzy zaczęły niekontrolowanie spływać po jej policzkach, niczym dwa strumienie smutku. Gdy tylko sobie to uświadomiła, próbowała je wycierać, ale nie potrafiła ich zatrzymać. Nie chciała ich zatrzymać. Była już zmęczona duszeniem w sobie wielu emocji, staraniem się, aby być codziennie silną wobec wszystkiego, co ją spotyka. Nie wstydziła się przed sobą tęsknić za Tamashi, bo czuła podobnie, jak powiedział mistrz, odnosząc się do utraty swojej rodzonej siostry: „(...) cieszę się, że czuję tęsknotę po niej, bo to przypomina mi o tym, jak bardzo była mi bliska".
– N-nie płacz! – zawołała Ayomi, widząc jej stan i uznając, że pewnie wywołały go jej niekoniecznie pozytywne wizje niedalekiej przyszłości. W poczuciu odpowiedzialności za swojego gościa, złapała delikatnie jej dłoń w swoje. – Znajdziemy dla Ciebie dom. Na pewno. Obiecuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro