r. 35. Odkryte tajemnice
Targające nią silne emocje powoli opadały. Była świadoma, że od pewnego momentu przyjęły barwę czerwieni. Tym razem jednak czuła, że nie zrobi nikomu krzywdy ponad to, aby uniemożliwić napaść na bezbronną osobę. Szkarłatne uczucie uwydatniało jej gniew, poczucie niesprawiedliwości i pragnienie ochrony drugiego człowieka. W trakcie ataku miała wrażenie, że czas zwolnił bieg, a ona była poza nim. Ruchy przeciwnika stały się przewidywalne, dlatego reagowała na nie precyzyjnie, bez nadmiernego wysiłku. Czuła łatwość, z jaką jej to przychodzi, tak odmienną od walki z shinobi. Napastnik był zwykłym człowiekiem, a jednak siłą, którą posiadał, próbował skrzywdzić inną, słabszą od siebie osobę. Wera miała nadzieję, że rozkwaszony nos sprawi, iż więcej nie będzie miał podobnych pomysłów.
Prawdą było, że nieco przestraszyła się własnej stanowczości i brutalności. Była odważna, pewna swego i nie mogła odeprzeć od siebie myśli, że to najpewniej z powodu wspominanej przez osoby z bazy mocy jej oczu.
Nie wiedziała, czy powinna się z niej cieszyć. Do tej pory miała przez nią głównie kłopoty. Polowano na nią, próbowano ujarzmić, a wyzwolona niekontrolowanie pozbawiła kogoś życia. Mimo, iż mistrz próbował przekonać ją, że okoliczności śmierci złodzieja owiec mogły sugerować udział osób trzecich, ona nie potrafiła pozbyć się przeczucia, iż sama była przyczyną brutalnego zajścia. Dlatego czuła ulgę, że tym razem nie doszło do tragedii.
Głębokie oddechy pomogły jej nieco opanować drżenie ciała. Skuliła się w jednej ze swoich kryjówek, w myślach zwracając się do swojego mistrza:
~Wybacz, Kirito-sensei. Jestem tchórzem. Obiecuję, że od rana będę szukała obecności innych ludzi~
Do poranka zostało kilka godzin. Dziewczynka miała nadzieję, że gdy się obudzi, wszystko wyda się o wiele łatwiejsze. Na ten moment jednak ogarniał ją lęk przed odrzuceniem ze strony ludzi po wszystkim, co stało się w przeciągu ostatniego dnia. Do tej pory i tak musiała cały czas walczyć o swoją reputację, starając się puszczać mimo uszu plotki o domniemanym szpiegostwie z jej strony. Mieszkańcy wioski debatowali nad jej pochodzeniem, historią, motywami, nikt raczej nie zdecydował się porozmawiać o tym z nią bezpośrednio. Podjęła się tego jedynie Daitan, w swojej subtelności nigdy nie naciskając, aby powiedziała więcej niż była gotowa powiedzieć.
Podobne rozmyślania, a także ciągły lęk o to, że Korzeń ją odnajdzie, sprawiały, że nie mogła zasnąć. Leżała w jednej pozycji, bojąc się wydać jakikolwiek szmer, który mógłby kogoś zwabić. Trawiły ją epizody połowicznych snów, w których zauważała w ciemności zwierzęce maski, pełzające węże i białe sylwetki wyciągające po nią swoje ręce. Każde ocknięcie było kulminacją paniki, która na tyle rozjaśniała jej umysł, iż wszelkie widziadła znikały. Znów była sama, co stało się jednocześnie azylem i nieznośnym przymusem.
Bezsenną godzinę przerwał jej nagły, niespodziewany gość. Nie była pewna, czy jest to element snu czy coś realnego, ale słyszała zbliżające się w jej stronę kroki psich łap. Postanowiła nie reagować, zakładając, że nawet gdyby było to prawdziwe zwierzę, po dzisiejszej sytuacji najpewniej odejdzie, gdy poczuje jej zapach - jeśli nie ten zwierzęcy, to resztek krwi mężczyzny pobitego w zaułku - zapach niebezpieczeństwa.
Tym bardziej mocno zdziwiło ją, gdy tuż przed jej twarzą pojawił się pies o karmelowo-czarnym futrze. Bez lęku podszedł do dziewczynki i umościł się jak najbliżej, aby czuć przy sobie jej ciepło. Bujna sierść łaskotała ją po twarzy, ale nie był to jedyny powód uśmiechu, który pojawił się na jej ustach.
– Myślałam, że wszyscy będą się mnie bać – wyszeptała. Gdyby miała szansę na odpowiedź, zapytałaby, dlaczego i wyraziłaby swoją wdzięczność. Obecność zwierzęcia jednak wyrażała więcej niż słowa. Zachowanie przybysza pozwoliło jej założyć, że jest to pies, który tak często odnajdywał jej nocne kryjówki. Cieszyła się, że nadeszła chwila, w której może go zobaczyć.
Futrzak położył się tak blisko, że nie mogła swobodnie położyć ręki. Wobec tego postanowiła zaryzykować, kładąc ją delikatnie na grzbiecie zwierzęcia. Czuła, jak serce bije jej nieco mocniej ze strachu, że mimo dzisiejszej przymilności, dla przybysza ten gest może być jednym krokiem za daleko.
Dotknęła jego sierści i... nic się nie zmieniło. Pies nadal leżał obok, choć miała wrażenie, że na moment zastygł w bezruchu, zaraz jednak oddech znów miarowo poruszał jego ciało.
Ulga i poczucie bezpieczeństwa, które nieświadomie owładnęły dziewczynką, sprawiły, że jej powieki niekontrolowanie opadały na oczy, choć nieco się przed tym wzbraniała. Nie trzeba było wiele czasu, aby nareszcie ogarnął ją głęboki sen.
------------------------------------
– Posłuchaj, Yoko – podjęła poważnym tonem koleżanka, co od razu wzbudziło czujność rozmówczyni. – Cokolwiek planujecie w sprawie tego dziecka, powinniście się pospieszyć.
– Co sugerujesz? – dopytała zaniepokojona radą wartowniczka. Z tyłu głowy tliły się jej najgorsze obawy, błagała więc w myślach, aby słowa towarzyszki okazały się o wiele lżejsze. Starsza kunoichi westchnęła głęboko, zanim zdecydowała się na odpowiedź.
– Wieści prędzej czy później się rozniosą. Ja i moi kompani nie puścimy pary z ust, jednak ta kobieta...
– Przecież jasno powiedzieliście jej, aby nikomu o tym nie mówiła, czyż nie? – Yoko weszła jej w słowo.
– Tak. I wyglądało na to, że wzięła tę prośbę do serca.
– Więc w czym rzecz?
– To przeżycie było dla niej trudne, prawie traumatyczne. Podobny szok niełatwo przerobić samemu. Domyślam się, że prędzej czy później będzie potrzebowała o tym powiedzieć. Najpewniej komuś zaufanemu, w tajemnicy, jednak sama wiesz, jak często czyjeś sekrety w taki sposób zmieniają się w coś jawnego, gdy trafią na nieodpowiednią osobę.
– Masz rację... – przyznała wartowniczka, popadając w zamyślenie, co do przyszłości ich misji. Tajemnicze dziecko z jednej strony stawało się powoli coraz bardziej określone, aczkolwiek nowe fakty budziły tylko jeszcze więcej pytań.
– Cały czas zastanawiam się, czy powinnaś mówić swojemu kapitanowi o naszych podejrzeniach co do kekkei genkai...
– Nie ma nad czym się zastanawiać. Chiharu-taichou nie zrobi niczego głupiego. Jestem tego pewna – odparła Yoko, pełna wiary w swojego kapitana. Starsza kunoichi miała nadzieję, że jej towarzyszka naprawdę ma podstawy, aby tak sądzić, ponieważ akurat reakcję klanu Uchiha na podobne rewelacje nietrudno było sobie wyobrazić. – To prawda, że szanuje swój klan i bardzo dba o jego reputację. Jest dla niego ważny z wielu względów. Nigdy jednak nie przedkłada dobra klanu nad dobro jednostki. Zawsze też traktuje ludzi z równym szacunkiem, bez względu na pochodzenie. Dla niego liczą się czyny.
– Obyś się nie myliła, Yoko-san – skomentowała jej rozmówczyni, odpuszczając. Szczerze życzyła jej tego, aby miała rację.
----------------------------
W końcu otrzymał zgodę na korzystanie ze zbiorów biblioteki i archiwum biura Hokage. Hiruzen nie wahał się ani chwili, tym bardziej słysząc o celu kapitana wartowników, jednak wszystko opóźniły obowiązki służbowe związane z pełnioną przez niego funkcją.
Chiharu pojmował owe procedury bezpieczeństwa, mimo to nie mógł powiedzieć, że nie zaczął się niecierpliwić. Kwestia prawdopodobieństwa posiadania przez tajemniczą dziewczynkę sharingana nie dawała mu spokoju i wiedział, że aby nieco uciszyć swoje wybujałe teorie, musi w końcu część z nich wykluczyć, zawężając możliwości.
Przez ostatnią dobę analizował sposoby, w jakie mógłby dowiedzieć się czegoś bardziej pewnego, dlatego wchodząc do archiwum wiedział, czego szuka. W pierwszej kolejności sięgnął po listę konohańskich nukeninów. Zaczął od osób, których ucieczkę datowano dawniej niż cztery lata wstecz, ponieważ najmniej w takim wieku wydawała mu się tajemnicza dziewczynka.
Bez problemu odnajdował nukeninów należących do klanu Uchiha. Było ich co najmniej dwunastu na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat, problemem jednak nie stał się niedobór kandydatów. Każdy z nich, jak zresztą większość nukeninów znajdujących się na liście, już nie żył. Ostatni zmarł siedem lat temu. Ich wizerunki zostały przekreślone czarnym tuszem, co w prawie wszystkich przypadkach oznaczało wyeliminowanie przez specjalny oddział ANBU składający się z oininów.
Chiharu rozpoczął żmudne wertowanie listy od początku, nie mogąc uwierzyć w wynik swoich poszukiwań. Musiał, po prostu musiał kogoś przeoczyć. Przed przyjściem do archiwum liczył na to, że na liście nukeninów znajdzie kilku kandydatów na rodzica tajemniczego dziecka, tymczasem wyboru nie było wcale. Może powinien rozszerzyć swoje poszukiwania zakładając możliwość, iż dziewczynka jest dalszym potomkiem któregoś ze starszych uciekinierów?
Podczas trzeciego podejścia do przeglądania listy, Uchiha w pewnym momencie doznał olśnienia. Jakaś nieuchwytna myśl kłębiła się w jego głowie i dopiero teraz udało mu się ją sprecyzować. Pojął, że sedno sprawy może nie tkwić w tym, co powinien znaleźć na liście, a w tym, czego na niej nie ma.
A z pewnością nie było tam mężczyzny, który stał się nukeninem stosunkowo nie tak dawno temu, bo może pięć lub sześć lat temu, a przynajmniej tak wydawało się Chiharu, pamiętającemu owe nieprzyjemne zamieszanie, jakie to wydarzenie wywołało, choć dokładniejszej daty nie potrafił sobie przypomnieć. Sytuacja wydawała się o tyle kontrowersyjna, iż powodem ucieczki z wioski była miłość do przedstawicielki klanu Hyuuga. Kapitan wartowników wtedy jeszcze nie był kapitanem, a jedynie policjantem patrolującym porządek na ulicach. Wybryk Rojina i jego wybranki uznał za błąd młodości i szkoda mu było pary, szczególnie młodego mężczyzny, gdyż był dobrze zapowiadającym się funkcjonariuszem policji.
Nie słyszał już potem o losach uciekinierów, spodziewając się tego, co ich spotkało, nie dowiadywał się więc również niczego na własną rękę. Zresztą ich temat starano się uciszyć i żyć, jakby nic się nie stało, najpewniej właśnie dla przestrogi, jako akt potępienia dla podobnych postępków. Chiharu uważał to za przesadę, gdyż nie zbiegli z powodów godnych potępienia, jednak nie czuł, że była to jego sprawa, aby walczyć o jej rozgłos. Nim zresztą wcale by dwójce nukeninów już niczym nie pomógł.
Klan wyklął Rojina oficjalnie, kapitan wartowników nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Tym bardziej nie rozumiał więc, czemu nie widnieje on na liście konohańskich zbiegów. Po chwili zastanowienia postanowił sprawdzić pewną teorię. Zakładał, że może ktoś jedynie zaznaczył odejście uciekiniera na głównym spisie ludności, zapominając stworzyć mu oddzielną kartę na liście nukeninów.
Odnalezienie się w tak obszernym dokumencie zajęło mu sporo czasu, ale w końcu natrafił na to, czego szukał. Odkrycie jednak przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Rojin został zupełnie wymazany ze spisu, a jego zdjęcie wyrwane z pełną dokładnością. Czarny tusz skutecznie uniemożliwiał odczytanie jego imienia. Gdyby Chiharu nie wiedział, co się pod nim kryje, mógłby podejrzewać, że ktoś się zwyczajnie pomylił i zamazał owy błędny wpis. Prawdą jednak było, że ten zabieg potraktował Rojina, jakby ten nigdy nie istniał. Kapitan wartowników był pewien, że to on, jedynie przez wypisanych przed nim rodziców, których znał osobiście, szczególnie jego ojca.
Pchany niewyraźnym przeczuciem wertował spis w poszukiwaniu przedstawicieli klanu Hyuuga. Nie sądził, że znajdzie wybrankę Rojina, bo nie mógł przypomnieć sobie jej imienia, a tym bardziej nie pamiętał imion jej bliskich, jednak czarny tusz i wyrwane zdjęcie skutecznie przykuły jego uwagę. Rocznik by się zgadzał, dane jej rodziców brzmiały znajomo, co pozwalało mu założyć, że trafił bezbłędnie.
Nadal jednak nie pojmował, o co z tym wszystkim chodzi. Miał nieprzyjemne wrażenie, że gdyby jeszcze raz sięgnął po spis nukeninów i tym razem przyglądał się tylko uciekinierom z klanu Hyuuga, nie znalazłby wśród nich wykreślonej ze spisu wybranki Rojina. Nie rozumiał, czemu do tego doszło. Nukenini owszem, nie byli chlubą rodzin i klanów, ale nie wykreślano dowodów ich istnienia ze spisu ludności.
~Co to ma znaczyć?~ zapytał sam siebie w myślach, czując, że robi mu się duszno. Zastanawiał się, czy przypadkiem nie odkrył afery o wiele cięższej niż to, czego pierwotnie szukał.
----------------------
Po kilkugodzinnej przerwie na odpoczynek Kirito i Junji byli gotowi do drogi. Tym razem musieli przybyć do bazy na dłużej, aby zdać szczegółowe raporty.
Sowiej masce nie umknęło, że jego towarzysz nieznacznie się spóźnił. Mógł to być jedynie przypadek, niedopatrzenie, ale Kirito podejrzewał, że niedźwiedzia maska został sam wezwany przez Danzo. Wiedział, że wobec takiej możliwości musi być czujny. Jeśli Shimura zaczął go o coś podejrzewać, to nie może wykluczyć z jego strony testów lojalności, w ostatecznym przypadku rozkazu śmierci z rąk kompana misji.
Zachowanie Junjiego nie odbiegało jednak od normy. Wydawał się spokojny i skupiony, jak zawsze. Jednak czy nie tak właśnie powinien się zachowywać, chcąc zamaskować swoją wiedzę i zamiary?
Wyruszyli pod wieczór. Słońce chyliło się ku zachodowi, powoli zapadał zmrok. Biegli w stronę Konohy, poruszając się bezszelestnie, niczym cienie.
Raptem Kirito, który prowadził, zorientował się, że jego kompan się zatrzymał. Gdyby nie talent sensora musiałby w tej kwestii polegać tylko na mniej wrażliwym słuchu. Aczkolwiek odkąd mężczyzna zdecydował się na pomoc w uwolnieniu swojej uczennicy, jego zmysł sensoryczny wyostrzył się jeszcze mocniej, głównie dlatego, że zaczął go używać coraz dłużej. Aktualnie nie pamiętał, kiedy ostatnim razem naprawdę przestał być czujny. Żył właściwie w ciągłym strachu i niepewności, a poleganie na jego najbardziej rozwiniętej umiejętności sprawiało, że czuł choć złudzenie bezpieczeństwa. Wiedział, że prawdziwie pozwoli sobie odpocząć dopiero, jak będzie pewien, że jego uczennica jest bezpieczna z dala od Korzenia.
Ruch Junjiego zbił go z tropu i nasilił pesymistyczne myśli o domniemanych tajnych rozkazach Danzo. Cofając się w stronę towarzysza z całych sił hamował drganie ciała gotowego do walki na śmierć i życie.
– Co się stało? – zapytał neutralnie, nie chcąc dać po sobie poznać jakichkolwiek podejrzeń. Junji milczał, intensywnie się w niego wpatrując.
– Nie wyczuwasz nikogo w pobliżu? – odezwał się w końcu, na co Kirito w skupieniu rozszerzył zasięg wyczuwania chakry, zastanawiając się, czy Junji dostrzegł lub usłyszał przypadkiem kogoś bardzo dobrze maskującego chakrę.
– Nie – odparł, kręcąc głową. Czekał na jakiekolwiek wyjaśnienia ze strony niedźwiedziej maski.
– Należę do Korzenia tylko dlatego, że porwali oni moją żonę – zaczął niespodziewanie Junji. Temat, jakiego się podjął, zdziwił Kirito do reszty. – Odnalazłem ich na własną rękę. To była samobójczy krok, ale nie potrafiłem siedzieć bezczynnie, zanim wioska podjęła jakąkolwiek decyzję w tej sprawie. Złapali mnie. Podczas tortur wyznałem, jak trafiłem na ich trop i czym była moja motywacja. Zgłupiałem całkowicie, kiedy obiecali ją wypuścić, jeśli wykonam misje, które miały być dla niej przeznaczone – zamilkł na moment, po czym kontynuował – Zdaję sobie sprawę z tego, że kłamali. Chcieli wykorzystać nas oboje. Jednak dzięki mojej służbie w Korzeniu widziałem ją i wiem, że trzyma się i stara się być silna.
– Dlaczego mi o tym mówisz?
– Pomogłeś uciec tej dziewczynce, prawda? – zapytał Junji, milczenie towarzysza uznając za odpowiednio wymowne. Kirito zacisnął mocno szczękę. Nie mógł uwierzyć, że właśnie został zdemaskowany. Co jednak oznacza ta cała otoczka, o której opowiadał niedźwiedzia maska? – To, że Tobie się udało, daje mi nadzieję na to, że nam również się poszczęści. Pewnego dnia... Pewnego dnia zabiorę stąd moją żonę i uciekniemy choćby na koniec świata, byle dalej od tej zaplutej organizacji... – mówił, zaciskając mocno pięści. Ze złości w końcu wyładował się uderzając w pobliskie drzewo.
Ten gest nieco spłoszył Kirito, który nadal nie był pewien, czy uwierzyć w to, co mówi, czy uznać to za grę, aby łatwiej było go rozproszyć i zabić. Junji znów spojrzał na niego w taki sposób, jakby chciał spojrzeć mu prosto w oczy.
– Osiągnąłeś swój cel. A teraz uciekaj, póki możesz. Danzo zaczyna Cię podejrzewać. Niebawem dołączy do naszej grupy kolejnego sensora, aby Cię kontrolował. Nie ma czasu na wahanie – tłumaczył z mocą Junji, który, gdy tylko jego świeża teoria się potwierdziła, poczuł większą przychylność do swojego kompana. Podobieństwo ich sytuacji sprawiło, że uznał, iż powinni się lepiej rozumieć.
– Nie mogę teraz uciec.
– Czemu?
– Nie spocznę, póki nie będzie naprawdę bezpieczna – odpowiedział Kirito, a był tak pewny swego, że zadziwił swoją upartością Junjiego, który do tej pory uważał go raczej za mało wyrazistą osobę. Teraz wydało mu się, że właśnie chęć ochrony drugiej osoby nadawała mu innego odcienia.
Niedźwiedzia maska zaśmiał się gromko, jakby reakcja Kirito go w jakiś sposób uradowała. Zaraz się jednak opanował, choć szeroki uśmiech pod maską nie schodził mu z twarzy.
– Rozumiem. Czyli jesteś gotowy na śmierć – podsumował z satysfakcją. Przypomniał sobie siebie z czasu, gdy wyruszył sam na poszukiwania swojej zaginionej ukochanej, kiedy wszystko było wbrew niemu, a on zrobił zupełnie na przekór owej sytuacji.
– Jestem gotowy na wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro