r. 32. W kręgu sprzecznych uczuć
Pierwsza noc poza domem Daitan była dla niej najcięższa. Świeża sytuacja nie pozwalała jej długo zasnąć, bo nie mogła przestać przypominać sobie wszystkiego od początku, analizować i podważać prawdziwości tego, co pamiętała. Miała nadzieję, że gdy się obudzi okaże się, iż tak naprawdę śpi w łóżku w mieszkaniu staruszki, a wszystko to było tylko koszmarem.
Niestety tak się nie stało. Wydarzenia istotnie miały miejsce i Wera musiała ponieść tego konsekwencje. Dreszcz przechodził ją na samą myśl, co byłoby, gdyby tego wieczoru wcześniej natknęła się na zamaskowane osoby lub gdyby nie szła boczną ścieżką do domu Daitan. Było to jej zupełne widzimisię, a jednak szczęśliwie uchroniło ją od schwytania. Wiedziała, że nie miałaby z nimi szans.
Kolejnej nocy samotność coraz bardziej dawała o sobie znać. Dziewczynka potrzebowała ciepła kogoś, kto ją znał, dlatego usilnie próbowała wyobrazić sobie obok którąkolwiek z osób, które kiedykolwiek były dla niej ważne. Objęła się ramionami, jakby to miało pomóc wyobraźni, ale nie czuła nic, poza chłodem nocy i własną desperacją. Żadna pocieszająca fantazja nie była łatwa do tego, aby w nią uwierzyć, bo Wera była zbyt świadoma, iż jest to kłamstwo.
Tej jednak nocy po raz pierwszy odwiedził ją niespodziewany gość. Futrzasty intruz zbliżył się do niej niepewnie i delikatnie. Zdawała sobie sprawę z jego obecności, ale nie mogła go dostrzec, gdyż podszedł do niej od tyłu. Z braku innych możliwości czujnie leżała, starając się udawać, że śpi, i nasłuchiwała w oczekiwaniu. Bała się, gdy poczuła oddech zwierzęcia na swojej skórze, ale ono tylko obwąchało ją i zaraz położyło się, przylegając do jej pleców. Dla Wery była to dość niestandardowa sytuacja i nie miała pojęcia, jak powinna się zachować, ale po tym, jak spokojnie i miarowo poruszało się ciało futrzastego gościa pojęła, że czuje się on dość swobodnie i po prostu przy niej zasnął. Przyszło jej do głowy, że może potrzebował czyjegoś ciepła w tę nieco chłodną noc, a że jej również ten układ pasował, niedługo potem sama zasnęła z przyjemnym poczuciem zwierzęcej obecności.
Rankiem jej towarzysza już nie było, co sprawiło jej lekki zawód, ale cieszyła się w ogóle z zaistniałej nocą sytuacji. Ku jej ogromnemu zdziwieniu stała się ona powtarzalna mimo, że Wera codziennie zmieniała miejsce na posłanie, nawet w sporych odległościach i nieoczywistych zakamarkach. Zwierzę często ją odnajdywało i układało się cicho tuż obok. Dziewczynka jednak nie odważyła się zaburzyć tego spokojnego rytuału, aby odwrócić się i odkryć tożsamość futrzaka. Bała się, że taki gest wystraszy miłego gościa, a ona znów zostanie sama.
------
Strach stał się cichym towarzyszem codzienności dziewczynki. Na ten moment jej sytuacja wróciła trochę do stanu z okresu, gdy dopiero co przybyła do Konohy, tyle że teraz ludzie nie patrzyli już na nią z czystą kartą, a na twarzy mieli wypisane emocje, które wzbudzała w nich przez teorie, w które wierzyli lub o których usłyszeli i nie mogli przestać o nich myśleć. Kim jest tajemnicze dziecko włóczące się po wiosce i oferujące innym swoją pomoc? Szpiegiem, obcym shinobi czy może zwyczajną, nieszkodliwą sierotą wojenną? Nie mieli pewności, ale większość wolała się w to nie mieszać, aby nie sprowadzić na siebie niepokojących sytuacji, mogących być konsekwencjami takich interakcji.
Wieść o tym, że dziecko uciekło od dającej mu dach nad głową staruszki, obiegła społeczność podobnie, jak plotka o szpiegu. Niestety najczęściej snute przypuszczenia sugerowały, że ta młoda osóbka jest niewdzięczna mimo okazanego jej dobra lub po prostu okradła kobietę i dlatego odeszła. Oczywiście niczego nie dało się potwierdzić lub zaprzeczyć, ponieważ Daitan ani jej zaprzyjaźniona sąsiadka nie miały zamiaru rozpowiadać o całym zajściu. Poza tym wiele osób po prostu milkło w obecności staruszki, jakby chciano zachować pozory przyzwoitości. Niestety wśród osób mieszkających bliżej Daitan były takie, które swoje widziały i nie miały zamiaru zostawiać tego tylko dla siebie.
Od dnia pierwszej wizyty kobiety u Hokage Wera unikała jej jak ognia. Gdy tylko dostrzegała ją z daleka, ulatniała się i Daitan nie potrafiła jej odnaleźć. Obie czuły ciężar na sercu, obie cierpiały z powodu przymusowej separacji, staruszka czując się opuszczona, Wera samotna bez jej bezpiecznych objęć i ciepłych słów. Chowając się przed Daitan dziewczynka zawsze znajdowała kryjówkę, z której mogła ją obserwować, aby choć przez chwilę zobaczyć jej miłą, znajomą twarz. Bolało ją jednak, że od swojej ucieczki widziała u kobiety cień smutku i tęsknoty i choć sama czuła podobnie, nie chciała, aby Daitan nie była w stanie się z niczego cieszyć.
Unikała nie tylko staruszki, ale także była bardzo wyczulona na jakichkolwiek shinobi. Bała się przebywać nawet w odległości od jakiegokolwiek ninja, bojąc się, czy nie jest to mimo wszystko osoba powiązana z Orochimaru i Danzo. Czuła, że nie powinna być długo na widoku, na otwartych przestrzeniach, bo ktoś mógłby ją wypatrzeć. Często się przemieszczała, a czasem, gdy miała wrażenie, że w tłumie widzi kogoś z Korzenia, od razu uciekała. Przez owy lęk wydawała się ludziom jeszcze bardziej podejrzana i rozkojarzona, dlatego niektórzy rezygnowali z tego, aby poprosić ją o pomoc.
Posiłki też postanowiła spożywać w bardziej ustronnych miejscach. Od chwili pojawienia się w Wiosce Liścia czuła się raczej bezpiecznie, pomijając krótkie momenty strachu, gdy przez stroje shinobi bała się, że zaraz któryś z nich okaże się być Orochimaru, dlatego też wtedy było jej raczej obojętnie, czy zje przy ludziach, czy poza ich wzrokiem. Teraz nie chciała dać się złapać, dlatego uznała, że będzie się ukrywać. Wiedziała, że podczas jedzenia jest skupiona na tej czynności i ma zajęte ręce, przez co może być bardziej bezbronna i podatna na ataki. Chowając się w wyludnionych miejscach nie musiała skupiać uwagi na wszystkim, co się dzieje dookoła, bo nie działo się właściwie nic. Było spokojnie, dźwięki były jej znane, więc wystarczyło, że wyostrzyła słuch i uwagę na gwałtowne ruchy w otoczeniu, aby w spokoju coś przekąsić.
Wbrew pozorom dzięki takim sytuacjom zaskarbiła sobie nowe towarzystwo. Zapach jedzenia przyciągał zwierzęta, szczególnie psy i koty, które patrząc na nią błagalnym wzrokiem i przymilając się na wszelkie możliwe sposoby dopominały się o posiłek. Wera co prawda znała te wybiegi, bo pamiętała chociażby psa jednej ze staruszek z rodzimej osady, który zawsze czatował przy właścicielce, gdy gotowała lub jadła, ale nie zawsze zjadał to, co mu dawała, gdy o to prosił, co zresztą zawsze śmieszyło dziewczynkę i jej duchową siostrę. Brązowowłosa nie była pewna, czy zwierzęta naprawdę są głodne i czy nie mają swoich właścicieli, ale teraz pojmowała, jak pod naporem tych uroczych błagań człowiek się łamie. Dzieliła się więc posiłkiem z przymilającymi się gośćmi, ale starała się dawkować to, co rozdaje, wiedziała bowiem, że one zawsze będą prosić o więcej, a ona nie może rozdać im wszystkiego.
Dzięki zwierzętom czuła się mniej samotna, choć zdawała sobie sprawę z tego, że trzymają się jej tylko ze względu na jedzenie. Gdy nie miała nic, długo przy niej nie zostawały, może, że miały ochotę na pieszczoty. Wera jednak nie miała na nie aż tak wiele czasu. Musiała obchodzić coraz większe tereny w poszukiwaniu osób, które potrzebują pomocy i chcą, aby jej udzielono. Zasób pieniędzy kurczył się powolutku, ale widocznie.
-----------------
– Pomocy! Ona zaraz spadnie! – Usłyszała krzyk jakiegoś mężczyzny, kiedy akurat wypatrzyła osobę, której mogłaby zaoferować swoją pomoc. Wiedziała, że szansa na pytanie zaraz przepadnie, ale porzuciła ten plan, bo nie mogła znieść nieprzyjemnego poczucia, że wołanie o pomoc jest apelem skierowanym także do niej i nie powinna go ignorować.
Zbliżyła się szybkim krokiem w stronę, z której dobiegały zaniepokojone podniesione głosy. Kilku cywilów stało pod wysokim, potężnym drzewem, rozpościerając ręce, jakby chcieli próbować złapać trzymającą się kurczowo gałęzi dziewczynkę. Jeden z mężczyzn miał ubranie ubrudzone w taki sposób, że Wera domyśliła się, iż próbował wcześniej wspiąć się na drzewo, najpewniej aby bohatersko zabrać stamtąd dziecko.
– Przynieście jakiś duży koc, szybko! – wołał gorączkowo najstarszy z zebranych pod drzewem cywilów, najpewniej ktoś z rodziny nieszczęsnej dziewczynki, gdyż wyglądał na najbardziej zaniepokojonego. Koc się nie znalazł, ale ktoś użyczył dużej płachty, którą zaraz złapano z kilku stron i naciągnięto.
Mężczyźni trzymali kurczowo materiał, zastanawiając się, czy dadzą sobie radę z zadaniem. Czy dobrze się ustawili i dziewczynka rzeczywiście spadnie dokładnie w obręb przygotowanej płachty? Co, jeśli się częściowo wychyli i spadnie na ziemię? Co, jeśli materiał nie jest odpowiednio naciągnięty lub wytrzymały i mała mimo wszystko z impetem uderzy o grunt? Co, jeśli płachta jest jednak zbyt napięta i pod naporem dziecięcego ciałka ktoś z trzymających nagle puści swój rąbek, bo go nie utrzyma?
Wątpliwości było ogromnie dużo, szczególnie w głowie ojca dziewczynki. Sytuacja nie trwała długo, ale teraz zdecydowanie czuć było zbliżającą się kulminację. Zdenerwowany swoim brakiem kontroli nad zajściem i bojąc się o los dziecka szybko zdołał jeszcze zawołać, w przypływie ostatecznego pomysłu i nadziei:
– Hej, Amida! Pobiegnij pędem, znajdź jakiegoś shinobi i przyprowadź go tutaj! Ale już!
Wywołanemu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Chłopak zaraz zniknął w powiększającym się tłumie gapiów i ruszył w poszukiwaniu jakiegoś ninja do pomocy.
Wera przyglądała się całemu zajściu z odległości. Jej natura sprawiała, że chciała pobiec i ściągnąć dziewczynkę z drzewa, ale rozsądek ją od tego powstrzymywał. Wiedziała, że jeśli użyje umiejętności shinobi, nawet tych bez używania chakry, aby nie złamać pieczęci Mistrza, ludzie dostaną potwierdzenie, iż jest ona kunoichi, a nie cywilem. Mogą nabrać do niej dystansu, tym bardziej wobec tego, jakie wrażenie chciała na nich wywrzeć. Przecież planowała, iż nigdy już nie użyje mocy i umiejętności, których nauczono ją siłą. Dzięki temu miała zyskać zwyczajną rodzinę wśród cywilów i niejako nowy start. Jeśli teraz ukaże swoje oblicze, wzmocni tylko barierę między nią, a poznanymi ludźmi, a przecież już nie było łatwo walczyć z pogłoskami, które o niej krążyły.
Była przekonana o swojej decyzji, mimo, iż bolała ją w sensie moralnym. Tłumaczyła sobie, że pewnie ten chłopak, Amida, zaraz wróci z innym shinobi i dziewczynka na pewno bezpiecznie postawi nóżki na ziemi.
Paznokcie dziecka gwałtownie i desperacko przejechały po gałęzi, której już nie miało siły trzymać. Ręce ześlizgnęły się i poczuło, jak spada. Dziewczynka odruchowo krzyknęła, jakby czując niepokój tych, którzy mieli próbować ją złapać. Ich miny wcale nie wyrażały pewności, że bezpiecznie wyląduje na dole.
Trzymający płachtę mężczyźni nagle ze zdwojoną siłą poczuli dręczącą ich niepewność i nie mieli pojęcia, co w tej jednej chwili zmienić. I choć był to moment oczekiwany, to jednak okazał się tak nagły, jakby nikt się go realnie nie spodziewał. Gapiąca się na całe zajście gawiedź wstrzymała oddech.
Ojciec dziewczynki poczuł spływający po jego skroni pot. Wiedział, że nie wybaczy sobie, jeśli jego dziecku coś teraz się stanie. Nie w tak błahy sposób i to jeszcze w momencie, gdy był przecież na miejscu.
Na początku nie zorientował się, czym jest cień jakby przelatujący nad jego głową, jednak gdy ujrzał swoją córkę w bezpiecznych ramionach osoby miękko lądującej na ziemi, poczuł niewysłowioną ulgę. Trzymana w rękach Wery dziewczynka miała szeroko otwarte oczy i na początku nie pojmowała, co właściwie zaszło. Kiedy jednak jej emocje odtajały rozpłakała się.
– Dz-dziękuję! – wypowiedziała żałosnym głosem. Jej ciałko całe trzęsło się ze strachu pomieszanego z ulgą. Kiedy podszedł do nich jej ojciec, brązowowłosa delikatnie postawiła małą na nogi, a ona podbiegła do niego i wtuliła się w materiał jego koszuli. Ten objął ją najpierw delikatnie, a potem z mocą, jakby docierało do niego, że mogła jej się stać krzywda.
Kiedy mała uspokajała się, szlochając w jego ramionach, on podniósł rozczulony wzrok na shinobi, który uratował sytuację.
– Bardzo Ci dziękuję – powiedział prosto z serca. Zaraz jednak dotarło do niego, na czyją twarz patrzy. Kojarzył to dziecko. Ciągle mówiono o nim od jakiegoś czasu i widział je nie raz na ulicach Konohy. Słyszał wiele plotek, ale nie wiedział, co o nich sądzić, więc je ignorował. Zresztą irytowało go to nadmierne zainteresowanie wokół tej nowej w społeczności osoby. Uważał, że jest ono przesadne i nikomu niepotrzebne. Zawsze wychodził z założenia, iż lepiej zając się swoim życiem, zamiast tworzyć teorie o cudzym.
Czasem miał ochotę sam wybadać teren, jednak za każdym razem odpuszczał, przypominając sobie, że przecież nie ma powodu, aby się interesować obcym dzieckiem. Uznał, że zadziała dopiero, jak będzie miał jakąś pracę do wykonania, którą mógłby mu zlecić, gdyż wtedy byłaby ku temu naturalna okazja. Wbrew swoim założeniom w jego głowie majaczyło jakieś wyobrażenie o tym brązowowłosym dziecku, które w jego mniemaniu najpewniej jest sierotą wojenną, cywilem i po prostu chce jakoś uczciwie zarobić na swój byt.
Teraz czuł, że sam siebie oszukiwał, ale jednocześnie podświadomie odebrał to tak, jakby to on został przez dziecko oszukany. Do tej pory nie dawało powodów, aby uznawać je za shinobi. Owszem, wykazywało dużą sprawność i większą niż na swój wiek siłę, jednak może się to zdarzyć każdemu przy odpowiednich predyspozycjach i ćwiczeniach. Nigdy jednak nie wykazywało się czymś ponad to. Czymś, co mogłoby wskazywać, iż jest ninja. Tym razem nie było wątpliwości. Żaden cywil nie potrafił tak wysoko skakać. Co prawda zazwyczaj shinobi skaczą o wiele wyżej, a dziecko to złapało spadającą w locie na niedużej wysokości, ale to nie zmienia faktu, iż niechybnie potwierdzało to, że jest ono ninja.
Z mieszanymi uczuciami wybijającymi się na nagle spochmurniałej twarzy, mężczyzna wziął córkę na ręce i odszedł w milczeniu, jakby żałował, że podziękował tak prędko, nie znając tożsamości przybyłej osoby. Zdecydowanie musiał sobie to wszystko poukładać w głowie, jednak na ten moment nie potrafił opanować niechęci do tajemniczego dziecka.
Ludzie byli zmieszani tą sytuacją. Na początku widzieli jego radość oraz pozytywne zakończenie przykro zapowiadającej się przygody, dlatego większość osób odetchnęło z ulgą. Niektórzy odeszli z miejsca, inni szeptem rozmawiali, z uznaniem wypowiadając się na temat dziecka, które okazało się być shinobi. Negatywne aspekty, o które je podejrzewano, na tamten moment przygasły wobec tak wzniosłego czynu.
Gdy jednak mężczyzna zmienił swoje zachowanie, zapadła cisza, po której ludzi również zaczęły ogarniać wątpliwości. Niektórzy nie rozumieli jego podejścia, wobec tego, iż dziecko uratowało jego córkę. Uważali, że przecież powinien zachować wdzięczność i nie godząc się z takim zachowaniem odchodzili, kręcąc głowami lub dyskutując o tym. Innych dotykały myśli podobne do tych, jakie miał mężczyzna. Powracały teorie, rodziły się nowe. A w całym tym zamieszaniu nadal tkwiła Wera.
Mocno dotknęło ją to, jak spojrzenie tego człowieka diametralnie zmieniło się na jej widok. Jakby czyn stracił swoje znaczenie wobec tego, kim była w jego oczach. A była jedną wielką tajemnicą, budzącą niepewność i momentami nieuzasadniony lęk. Posmutniała. Powiodła wzrokiem po zmniejszającym się tłumie, napotykając spojrzenia skrajnie różne, jedne patrzące na nią z uznaniem i zachwytem, inne potępiające, jakby co najmniej kogoś zdradziła tym, iż tak naprawdę jest shinobi, a nie cywilem.
Powoli wstała i otrzepała ubranie. Jej humor spadł tak jak wtedy, gdy jedynie przyglądała się dramatycznej scenie, która mogła źle się skończyć. A przecież gdy złapała w swoje ręce dziewczynkę, gdy usłyszała od niej słowa podziękowania i widziała łzy ulgi, przez chwilę tak ogromnie cieszyła się z tego, że zareagowała. Wiedziała, że gdyby nie to, może rzeczywiście żaden shinobi nie zdążyłby na czas. Może zresztą wysłany w tym celu chłopak żadnego w okolicy nie znalazł. Czuła, że powinna była pomóc i dlatego to zrobiła, ale jednocześnie było jej przykro, że ta scena znów może przyprawić osób, które się od niej dystansują.
Nie wiedziała jednak, jak mocno przekonała do siebie niektórych ludzi. Co prawda byli wśród nich tacy, którzy już wcześniej pałali do niej sympatią, jednak z grona tych, którzy mieli wątpliwości, część spojrzała na nią łagodniejszym okiem, wyrabiając sobie nieco własne zdanie.
Jedną z takich osób był Minori Hyuuga. Kręcił się po tych okolicach, mając w planach wykonanie części małej pobocznej misji wartowników od Hokage. Tajemnicze dziecko nie zachowywało się zbyt podejrzanie, ale ostatecznie chciał choć się upewnić, czy jest ono shinobi, czy nie. Nie wyczuwał u niego jednak żadnej chakry. Z takim wynikiem obserwacji powoli się oddalał, kiedy jakiś chłopak krzyknął za nim i w emocjach w skrócie wyjaśnił mu, że dzieje się coś wymagającego pomocy shinobi. Mężczyzna bez zawahania pobiegł we wskazanym kierunku, jednak zatrzymała go jedna rzecz. Dostrzegł, jak ktoś przed nim skacze i w ostatniej chwili łapie w locie spadającą dziewczynkę.
Kiedy dotarło do niego, iż jest to tajemnicze dziecko, zatkało go. Nie rozumiał, czemu okazało się, iż ma umiejętności shinobi, ale nadal nie mógł dostrzec jego chakry Byakuganem. Brał pod uwagę dwie opcje: albo owe dziecko nie posiada chakry, ale jest ninja i specjalizuje się tylko w taijutsu, albo maskuje ono swoją chakrę. Postanowił się o tym przekonać, a przy okazji w jakiś sposób pomóc misji i wyrazić to, jak odbiera działania tajemniczej osóbki.
– Dobra robota – powiedział, cicho, jak na shinobi przystało, podchodząc do Wery. Odezwał się z dystansu, wystarczająco wcześnie, aby jej nie przestraszyć, pamiętając, jak uciekała pierwszego dnia, gdy pojawiła się w wiosce. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie, a ręce włożył do kieszeni, żeby tym samym pokazać, że nie chce jej skrzywdzić i nie jest zagrożona. Uznał, że chyba poskutkowało, bo choć zobaczył, jak dziecko dostrzegając go przeszył dreszcz, to jednak nie uciekło. Prawda była jednak taka, że jego aparycja i czyste intencje owszem, pomogły, ale szok, jaki wywołał tym, że się pojawił, sprawił, iż Wera czuła, jakby nie mogła się ruszyć. – To był czyn godny naśladowania – dodał, chcąc wywołać u dziecka coś więcej niż strach i zdziwienie. Jednocześnie wyjął z kieszeni trochę pieniędzy i dał je brązowowłosej do ręki.
Ta wyciągnęła swoją z opóźnieniem, wahając się, jakby nie do końca rozumiała, czemu dostaje coś od obcego człowieka, któremu nie pomogła. Spojrzała najpierw na trzymane przez niego pieniądze, potem na niego, ale ostatecznie je przyjęła. Wydawało jej się, iż był tak pewny i zawzięty w swojej decyzji, że trzymałby wyciągniętą ku niej dłoń, dopóki by tego nie zrobiła.
Minori zmierzwił jej włosy niedbale, uśmiechając się i zaraz odszedł, nie chcąc sprawiać u dziecka dyskomfortu. Po części osiągnął swój cel, bo dzięki tej interakcji zauważył na ręce dziecka pieczęć, która przypominała mu pieczęć maskującą chakrę, co odpowiadało na jego wątpliwości.
To było dziwne, ale wcale nie czuł się tak lekko i przyjemnie odchodząc. Przecież dobrze zrobił, bo pomógł dziecku finansowo i zdecydowanie był to prawidłowy krok, więc czemu miałby czuć się z tym źle? Rozmyślając nad tym po chwili dotarło do niego, w czym rzecz. Owszem, pomógł temu dziecku, zresztą jak pomagało wielu cywilów, którzy wymyślali dla niego jakieś zadania, aby móc mu zapłacić lub coś podarować. Minori zrobił dokładnie to samo - dał chwilową pomoc i odszedł. Nie było w tym nic złego, ale na pewno nie była to pomoc, jakiej aktualnie owa młoda osóbka najbardziej potrzebowała.
Wartownicy wiedzieli, iż dziecko najpewniej aktualnie jest bezdomne, bo uciekło od staruszki, która mu pomagała. Tułało się po Wiosce Liścia, nie mając dachu nad głową. Na ten moment nikt nie odważył się, aby zaoferować dziecku coś więcej niż pieniądze, jedzenie czy drobne podarki. A jednak dom był tym, czego potrzebowało najmocniej. Dom, opieka, bezpieczeństwo, zaufane osoby - wszystko, co się z tym wiąże. Młody Hyuuga wiedział, jak ważny jest owy aspekt.
Gdy wyobrażał sobie, jakby w takiej sytuacji była chociażby jego siostrzenica, która była pewnie nieco starsza od tajemniczego dziecka, przechodził go dreszcz. Nie tak powinno wyglądać dzieciństwo. Minori czuł, że będzie musiał porozmawiać z resztą swojej grupy wartowników o propozycji zmiany trybu ich misji. Chciał zaproponować, aby mogli w jakiś sposób pomóc temu dziecku znaleźć swój własny dom, swoje schronienie. Wiedział, że jeśli dobrze to poprowadzą i stworzą z nim jakąś nić porozumienia, może zaufanie, mogliby zaoferować mu jedno z mieszkań, jakie Hokage przeznaczył specjalnie dla sierot wojennych i ogółem osób, które w trakcie wojny szukały dla siebie schronienia, nie mogąc się inaczej utrzymać. Na ten moment nie było to możliwe, bo dziecko zupełnie im nie ufało, a rozwiązanie siłowe nie wchodziło w grę, bo pewnie ono i tak by uciekło przy pierwszej lepszej okazji.
Westchnął. W duchu miał nadzieję, że jednak ktoś się przełamie i zaopiekuje tą młodą istotką, dając jej to, czego potrzebuje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro