r. 3. Rozdarte serca
[Agashi]
- Jak to nie ma?! – pytałam sama siebie przerażona.
- To już ostatnia garstka. Trzeba jak najszybciej nazbierać świeże zioła, bo ona bardzo cierpi – powiedziała ze smutkiem w oczach mama i wróciła do przygotowywania leczniczego wywaru. Bardzo się spieszyła, bo stan Amashi pogarszał się drastycznie. Momentami kompletnie nie kontaktowała, co wszystkich nas niepokoiło.
- Ja pójdę – stwierdziłam z determinacją w głosie.
- Jesteś tego pewna? Wydaje mi się, że ona bardziej Cię teraz potrzebuje tutaj. Zresztą jak tylko ojciec wróci z misji...
- Może być już za późno – powiedziałam stanowczo. Czułam, że resztka ziół może nie wystarczyć, a przecież to jedyna rzecz, która jej pomaga w walce z chorobą.
- Dobrze – odrzekła po namyśle – Idź, ale uważaj na siebie. Jeśli nie znajdziesz ich blisko wioski, to zawracaj, bo niebezpiecznie jest się tułać tak późną porą.
- Dam sobie radę.
------------
Wyszłam z domu ubrana po cywilnemu, z koszem wiklinowym w ręce. Był ponury, wczesnowiosenny wieczór. Miałam nadzieję, że pod przykrywką wyglądam niewinnie i jeśli nie uniknę napaści, to przynajmniej będę mieć przewagę zaskoczenia.
Całą drogę szłam zamyślona. Z transu wyrwały mnie dopiero zimne krople deszczu, które skapnęły na moją twarz. Stwierdziłam, że niebo płacze za mnie, bo ja już nie potrafię. Było mi ciężko. Stan mojej siostry pogarszał się z tygodnia na tydzień, a ja czułam się bezradna. Na dodatek Rojin do tej pory nie dał żadnego znaku życia.
Otarłam krople z twarzy i zebrałam się w sobie, żeby nie dać się emocjom. Nie po to tu przyszłam, żeby wylewać swoje żale, tylko po to, żeby zebrać ziele dla Amashi.
Okazało się, że akurat rośnie na polanie, na którą nieświadomie zawędrowałam. Skutecznie schowało się pod dużym liściem innej rośliny. Na szczęście znałam ich zwyczaje, więc nie udało im się mnie oszukać.
Gdy zabierałam się za zrywanie, nagle zorientowałam się, że już nie pada, a świat przesłonił jakby cień. Postanowiłam się tym nie przejmować i po prostu jak najszybciej zrobić to, co do mnie należało.
- Widzę, że nie tylko ja preferuję wieczorne spacery w deszczu – usłyszałam męski głos i przestraszona spojrzałam w górę, skąd dochodził. Na drzewie siedział Rojin, a w dłoni trzymał parasol tak, żeby chronił mnie przed deszczem.
- Rojin? Co Ty tu robisz? – spytałam zaskoczona. Na moje słowa zeskoczył na ziemię i dopiero wtedy odpowiedział.
- Mógłbym o to samo zapytać Ciebie.
- Zbieram lecznicze zioła dla siostry – powiedziałam patrząc się smutno na zebrane roślinki.
- Coś z nią nie tak?
- Jest bardzo chora. Tylko to ziele pomaga jej w bólu.
Widząc moją twarz przesiąkniętą smutkiem podszedł i mocno mnie przytulił.
- Tak mi przykro – szepnął. Tak bardzo cieszyłam się, że był przy mnie. Może nie byliśmy kimś więcej niż przyjaciółmi, ale jego wsparcie, nawet jako przyjaciela, było dla mnie na wagę złota.
- Już nie wiem, jak mam jej pomóc. Czuję się taka bezsilna.
- Nie martw się. Na pewno z tego wyjdzie. A teraz nie marnujmy czasu. Jak chcesz, to pomogę Ci zbierać te roślinki – powiedział zwalniając uścisk i uśmiechając się do mnie pocieszająco.
- Ale... Naprawdę chcesz mi pomóc?
- Tak. Tylko... powiedz mi dokładnie jak wyglądają te zioła, bo głupio się przyznać, ale się na tym kompletnie nie znam – stwierdził zakłopotany. Widząc jego minę zaśmiałam się lekko i pokazałam mu, jakie rośliny ma zbierać. Na szczęście kilka minut później przestało padać, więc bez problemu oboje zajęliśmy się robotą i nikt nie musiał trzymać parasola.
- No, to teraz może w końcu powiesz mi skąd się tu wziąłeś, bo jakbyś zauważył nie odpowiedziałeś na moje pytanie, a zadałam je jako pierwsza – widziałam, jak się zmieszał i chwilę zajęło mu zastanowienie się nad odpowiedzią. Był w stroju policyjnym, więc nie miałam pojęcia z czym się waha. Domyślałam się, że musiał być wysłany na zwiady czy coś w tym rodzaju.
- Miałem patrol poza wioską, nic takiego – powiedział drapiąc się po głowie i uśmiechając się głupio.
- Patrol? – powtórzyłam. Może to było logiczne wytłumaczenie, ale widziałam, że kłamie – Przestań, wiem, że to nieprawda.
Westchnął zrezygnowany.
- Masz rację. Ale prawdziwy powód jest dziwny i żałosny.
Słuchałam w ciszy. Wiedziałam, że potrzebuje chwili, żeby to powiedzieć.
- Bo widzisz... Od naszego ostatniego spotkania nie mogłem przestać o Tobie myśleć. Przychodziłem więc tam zawsze, kiedy tylko miałem czas z nadzieją, że jeszcze kiedyś Cię zobaczę – mówił nie patrząc w moją stronę. Oboje oblaliśmy się rumieńcem – I popatrz, w końcu się udało. Przyszłaś.
Dopiero po tych słowach zdałam sobie sprawę z tego, skąd kojarzę to miejsce. Kiedy podniosłam głowę w oddali mogłam dostrzec czubek pamiętnego buku, przy którym się spotkaliśmy. Przywiódł mnie tutaj ślepy los, czy może przeznaczenie? Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie.
- Wiem, to głupie.
- Nie – wyrwało mi się – Ja też o Tobie myślałam.
- Naprawdę?
- Tak. Bardzo miło mi się z Tobą wtedy rozmawiało i w ogóle...
- Miło słyszeć – uśmiechnął się pogodnie. Po tym wyznaniu jakoś lżej nam się pracowało. Atmosfera się rozluźniła i choć nic do siebie nie mówiliśmy, to cisza była niesamowicie wymowna. I tak szybko uwinęliśmy się z robotą.
- No, już starczy – powiedziałam patrząc na kosz pełen leczniczych ziół – Muszę już wracać. Robi się późno.
Istotnie widać było, jak niebo powoli ciemnieje, a deszczowe chmury znów nadciągają.
- Odprowadzę Cię.
- Jesteś tego pewny? Mogą nas zobaczyć...
- Nie martw się. Przejdziemy razem tylko do bramy wioski. Wtedy będę miał pewność, że dojdziesz do domu bezpieczna.
Uśmiechnęłam się na te słowa.
- Dziękuję.
Podczas drogi powrotnej trochę rozmawialiśmy, ale nie wracaliśmy do tematu spotkań. Jednak oboje wiedzieliśmy, że musimy coś wymyślić. W pewnym momencie złapał nas deszcz i schowaliśmy się razem pod parasolem. Było ciasno, a my rumieniliśmy się jak nastolatki. W końcu nadszedł czas rozstania.
Rojin zaproponował, żebyśmy w każdej wolnej chwili przychodzili pod buk, który miał się stać naszym miejscem spotkań, symbolem naszej więzi, początkiem odnowienia naszej relacji. Żadne z nas już nawet nie miało zamiaru narzekać na głupi żart, bo okazał się czymś, co sprawiło, że nasze drogi znowu się zeszły.
Ustaliliśmy, że jeśli nie spotkamy drugiej osoby, to będziemy zostawiać sobie nawzajem listy przytwierdzone do drzewa kunaiem ukrytym na wyższych konarach. Innego rodzaju komunikacji nie dało się zastosować ze względu na tajny charakter naszych spotkań.
---------------
Od tamtej pory kontaktowaliśmy się ze sobą prawie codziennie, a nasze więzi zaciskały się coraz mocniej. W ciągu kilku miesięcy zaczęliśmy ze sobą chodzić. Nie obchodziło nas to, że musimy się ukrywać przed światem. Dla nas liczyła się tylko nasza relacja i wiedzieliśmy, że damy radę zachować nasz związek nawet, jeśli będziemy musieli spotykać się potajemnie do końca naszych dni.
Jednak musieliśmy mieć w zanadrzu plan awaryjny, bo mimo wszystko liczyliśmy się z tym, że ktoś może się dowiedzieć i nas wydać, a wtedy naszą sprawą zajmą się zapewne same klany. Może być nieprzyjemnie. Postanowiliśmy więc wyznaczyć sobie sygnał. Czerwona kartka na buku miała oznaczać wyjście ostateczne, ucieczkę z wioski. Jednak mieliśmy cichą nadzieję, że nigdy nie będziemy zmuszeni do tego skrajnego kroku.
-----------
-------------------- [Rojin]
--------
W sobotę jak zwykle wszyscy razem zasiedliśmy do obiadu. Mama przygotowała pyszne dania, czego nie omieszkaliśmy się jej powiedzieć. Zapowiadało się leniwe popołudnie. W myślach ułożyłem plan. Chciałem spędzić trochę czasu z rodziną, a wieczorem wybrać się pod buk. Miałem nadzieję, że dzisiaj uda nam się spotkać.
- No, dzieciaki, opowiadajcie. Co tam nowego słychać? – spytał ojciec. Był w niesamowicie dobrym humorze, co mnie cieszyło. Czułem, że po obiedzie pójdziemy do ogrodu, a on zacznie nam opowiadać swoje nadzwyczaj ciekawe historie z życia.
- W sumie, nic wielkiego – powiedziałem. – W pracy wszystko w porządku. Bardzo spokojnie ostatnimi czasy – stwierdziłem z delikatnym uśmiechem. W gruncie rzeczy cieszyłem się, że Konoha dzięki policji jest postrzegana za twierdzę i niełatwy cel, więc coraz rzadziej byliśmy ofiarami napadów czy szpiegostwa ze strony innych wiosek.
- Jak to nic wielkiego? – spytała dziwnym, figlarnym tonem Mikoto. – No, przyznaj się. Rojin ma dziewczynę! – na jej słowa aż się zakrztusiłem. Oblał mnie strach, bo stałem właśnie na krawędzi tajemnicy. Jednak miałem nadzieję, że siostra nie jest na tyle głupia, żeby mówić rodzicom totalnie wszystko. Wewnątrz starałem się uspokoić, że przecież nie mówiłem jej o tym, kogo spotkałem tamtej nocy. W sumie to od momentu, w którym oddała mi list, to nawet o tym nie rozmawialiśmy.
- Naprawdę? – odezwał się zdziwiony ojciec. Zaraz jego twarz rozjaśnił uśmiech pełen dumy.
- Oh, to świetnie synku! Powiedz, jak ma na imię? – ciągnęła uradowana mama.
Chciałem coś powiedzieć, ale przerwała mi siostra.
- Nie wiem, jakie ma imię, ale na pewno pochodzi z klanu Hyuuga! Czy to nie niesamowite? – mówiła z ekscytacją. Skąd wie o Agashi? Czyżby mnie śledziła? To było bardzo prawdopodobne. Czułem, że w głębi duszy robi to, żeby mi dopiec. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wielką krzywdę popełnia.
Rodziców zamurowało. Zauważyłem, że matka zastygła oniemiała i z przerażeniem w oczach wpatruje się w ojca. Ten zaś spochmurniał i czułem, że za chwilę spojrzy na mnie z wyrzutem.
Nie mogłem wytrzymać tej atmosfery, więc wstałem i odszedłem od stołu z ponurą miną.
- Dziękuję za pyszny obiad, mamo – powiedziałem dotykając jej ramienia. Wiedziałem, że to moje pożegnanie z tym miejscem.
Kiedy byłem już w pokoju, w trakcie pakowania rzeczy najpotrzebniejszych, przybiegła za mną Mikoto.
- Co Ty robisz? – spytała zdziwiona.
- Pakuję się, nie widać? – odparłem nadal pochylony nad plecakiem. Jeszcze kilka rzeczy i będę gotowy do drogi.
- Czemu?
Zaśmiałem się poirytowany.
- Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, co zrobiłaś, prawda? – powiedziałem wstając. Spojrzałem jej w oczy. Byłem niesamowicie zdenerwowany tym, co zrobiła. Poczuła moją złość i patrzyła na mnie przestraszona. Jednak jej temperament i tak dał o sobie znać.
- Czego Ty ode mnie chcesz? Powiedziałam tylko prawdę! – krzyknęła – Bo odkąd się z nią spotykasz, to nic mi nie mówisz i tylko zbywasz mnie jakimiś wymówkami. Miałam tego dość. Postanowiłam się odegrać, żebyś potem wszystko mi w końcu powiedział. – mówiła z bólem w głosie. Mój gniew zelżał, bo poczułem, że to ja zawiodłem.
- Przepraszam, Mikoto... – powiedziałem zasmucony.
- Nic się nie stało. Ale to znaczy, że zostaniesz? – jej głos ciągle był niepewny i łamiący.
- Nie mogę. Już jest za późno. Klan już wie, czego się dopuściłem. Teraz pewnie zwołają radę i będą debatować, co z nami zrobić. Jestem pewien, że najlżejszą karą będzie separacja i pełny nadzór nade mną i nad Agashi. Jeśli zostanę, to już nigdy jej nie zobaczę.
Miała łzy w oczach. Czuła, że to przez nią wszystko się wydało.
- Rojin... Przepraszam... – powiedziała, a wtedy po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.
- Już dobrze Mikoto – przytuliłem ją mocno – Dam sobie radę. I musisz mi obiecać, że Ty też sobie poradzisz.
- Ale, ja...
- Wszystko będzie dobrze. Jesteś silna i ze mną czy beze mnie będziesz stawiać czoła przeciwnościom losu bez żadnego problemu. – mówiłem patrząc jej w oczy – Niestety na mnie już czas. – powiedziałem zabierając plecak – Przepraszam, Mikoto. Prawdopodobnie już więcej nie będzie nam dane się zobaczyć. Bywaj.
- Ale będziesz wysyłał do mnie listy? Nic nie powiem rodzicom ani nikomu, obiecuję! – mówiła z desperacją.
- Nie mogę, Mikoto. Zbyt duże prawdopodobieństwo, że i tak jakoś je przechwycą i dowiedzą się, gdzie nas szukać. Nie możemy sobie na to pozwolić. Za opuszczenie wioski grozi śmierć. Twój brat jest od teraz nukeninem. Nie powinnaś go żałować. – powiedziałem z powagą. Chciałem ją do siebie jakoś zrazić, żeby łatwiej nam było się rozstać, a jej później żyć. Tak więc bez większych pożegnań po prostu opuściłem rodzinny dom i udałem się pod buk, żeby tam poczekać na Agashi.
-------------
Ku mojemu zdziwieniu już na mnie czekała. Myślałem, że po prostu miała chwilę wolnego, żeby tu wpaść, jednak zauważyłem, że ona również ma na plecach przewiązany pakunek. Wiedziała, że musimy uciekać.
- Jak się dowiedziałaś? – spytałem.
- Amashi podsłuchała rozmowę ojca z wysłannikiem klanu Uchiha i szybko mnie o tym poinformowała. – Widziałem ból w jej oczach. Bardzo ciężko było jej rozstać się z ukochaną siostrą. Jednak była dzielna i już podjęła decyzję. Nie zamierzała zawrócić.
- Ktoś Cię widział?
- Tylko moja mama. Myślałam, że mnie zatrzyma, ale ona tylko chciała się pożegnać. Wiedziała, co nas czeka i kazała nam się zaszyć w miejscu, gdzie nikt nas nie znajdzie. Jestem pewna, że nas nie wyda.
- Ok. W takim razie ruszamy. Nie ma na co czekać. Ucieknijmy póki nie zauważyli naszego zniknięcia. Jak się zorientują, my już będziemy daleko stąd.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro