Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

r. 28. Samotna tułaczka

Spowity mrokiem las napawał ją niepokojem. Nie bała się ciemności samej w sobie, a cieni, które w każdym momencie mogły okazać się czyhającym na nią shinobi wysłanym z rozkazu Danzo. Każdy jaśniejszy punkt otoczenia przyprawiał ją o dreszcze, kiedy miała wrażenie, że dostrzega białą maskę otuloną czarnym płaszczem, takim, jakie mieli na sobie ninja, którzy zabrali ją z osady. Czuła przerażenie na samą myśl, że to wydarzenie mogłoby się w jakiś sposób powtórzyć.

Poruszała się sprawnie, choć niezbyt szybko, aby nie zrobić sobie krzywdy, ani nie zwrócić czyjejś uwagi przypadkowo wywołanym hałasem. Cały czas musiała powstrzymywać się przed użyciem podstawowych technik sensorycznych, które przekazał jej Kirito, bo wiedziała, że gdyby to zrobiła, złamałaby pieczęć ochronną. Mimo wszystko pokusa była ogromna, napędzana strachem o to, że nie jest świadoma, czy ktoś jej nie obserwuje szykując się do ataku.

Dławiące poczucie samotności nadal mocno ją przytłaczało. Nie mogła oswoić się z tym, że naprawdę nie ma i nie będzie już przy niej jej mistrza. Minęła ostatnia szansa, aby z nim porozmawiać, zasięgnąć jakiejś rady czy zwyczajnie spędzić czas w jego obecności, która tak bardzo dawała poczucie bezpieczeństwa i wewnętrzny spokój. Ta myśl ogarniała ją grozą, dlatego tym mocniej powtarzała w głowie wskazówki Kirito, kurczowo trzymając się ich, jako ostatnich cennych informacji, które od niego otrzymała.

Miała wrażenie, że noc nigdy się nie skończy. Przemierzała ciemny las, co jakiś czas przystając i czujnie nasłuchując. Co prawda jej uszu nie docierały żadne dźwięki odbiegające od odgłosów natury, które tak dobrze znała, jednak mimo wszystko żałowała, że nie może zmienić się za pomocą przeklętej pieczęci, bo jednak uszy, przypominające te wilcze, były o wiele czulsze na dźwięki otoczenia, więc dzięki nim czułaby się pewniej i, co za tym idzie, bezpieczniej.

W końcu nastał ranek. Promienie słońca rozproszyły mrok, a wyraźniejszy widok nieco uspokoił dziewczynkę. Przyjemne kolory świata na powierzchni zachwycały ją, bo dawno nie mogła ich tak zwyczajnie podziwiać, ze względu na treningi. Stan ten odmienił się wraz z przywróconą wolnością. Ona jednak wiązała się z odpowiedzialnością, na którą dziewczynka jeszcze nie była gotowa.

Idąc przed siebie natknęła się na potok przecinający jej drogę. Po chwili w zamyśleniu klęknęła na pokrytej rosą trawie, schylając się, aby przemyć twarz rześką wodą. Widząc swoje odbicie w tafli potoku przypomniała sobie chwile, gdy Kirito pokazał jej nałożoną nieświadomie pierwotną pieczęć. Zaraz sięgnęła do kieszeni bluzy, tknięta jednym z ostatnich wyznaczonych przez mistrza poleceń. Kartka z planem kompleksu podziemnych baz znalazła się w wodzie, a rozmiękły papier łatwo rozdarł się na kawałki, które popłynęły z nurtem leśnego potoku. Ślad został zatarty i nikt nie byłby w stanie udowodnić, że kiedykolwiek istniał.

Zimna woda przyprawiła Werę o dreszcze, dlatego założyła na siebie bluzę, do tej pory przewiązaną w pasie. Dotychczasowe szybkie tempo, jakie sobie narzuciła, jak i buzujące w jej ciele emocje, utrzymywały w niej ciepło, jednak teraz, wraz z nadejściem tak pięknie zapowiadającego się dnia, ciężar spadał z jej barków, a wszelkie bodźce zewnętrzne zdawały się być bardziej dotkliwe i realne, choć wcale nie w nieprzyjemny sposób. Wolność była dla niej ważniejsza niż przejmujący chłód, który zresztą powoli ustawał pod wpływem ciepłych promieni słońca.

Nie mogła uwierzyć, że ucieczka istotnie się udała. Co prawda ufała w tym mocno swojemu mistrzowi, jednak nie wyobrażała sobie, że sama wypełni wszystko tak, aby przypadkiem czegoś nie zepsuć. Teraz wolność zdawała się być coraz bardziej realna. Nareszcie nikt nie wydawał jej twardych poleceń i nie obserwował wszystkich jej ruchów. Nie musiała udawać. Nie musiała być ninja, aby przetrwać. Chociaż zauważyła w sobie tę dziwną sprzeczność, że mimo, iż tak długo nie chciała stać się kunoichi, to teraz doceniała przekazane jej umiejętności. Kirito zmienił w niej coś, czego sama nie potrafiła jeszcze zrozumieć.

Po pewnym czasie dotarła do miejsca, o którym wspominał jej mistrz. Poczuła ogromną ulgę, a także zachwyt nad rozpościerającym się widokiem. Przed nią, od podnóża skał, na których stała, rozciągała się Konoha. Coś ją wewnętrznie poruszyło, choć nie pojmowała owych emocji. Podświadomie wzruszyło ją, że to właśnie tu był niegdyś dom jej rodziców. Stąd pochodzili, tu się poznali. Najpewniej nadal mieszkała tu jej rodzina. Na ten moment jednak pomijała te myśli, pamiętając o wspomnianym wygnaniu rodziców. Potrzebowała akceptacji, ale ta do tej pory wcale nie kojarzyła się jej z biologiczną rodziną, bo tak naprawdę nigdy świadomie nie miała jeszcze styczności z nikim, kto do niej należał. O wiele większe poczucie bezpieczeństwa odczuwała ze strony osób, które nie były połączone z nią więzami krwi, ale wzajemnie stworzyli relacje dla siebie najważniejsze.

Jednocześnie dziewczynkę prześladował strach przed tym, co ją czeka. Wskazówki Kirito jasno mówiły o interakcjach z ludźmi, a one były najbardziej nieprzewidywalne. Wera była jednak wewnętrznie zdeterminowana, aby starać się na nie jak najprędzej reagować w bezpieczny sposób. Jej brak doświadczenia w tego rodzaju interakcjach budził pewne wątpliwości, aczkolwiek ona sama nie zdawała sobie jeszcze z tego sprawy.

Zgodnie z ustaleniami sowiej maski zeszła niżej, aż do muru otaczającego Wioskę Liścia. Z góry widziała główną bramę i była pewna, że idąc wzdłuż potężnego ogrodzenia w końcu do niej dotrze. Szła w odległości, ukrywając się wśród drzew i krzewów, pamiętając o tym, że na murach mogą znajdować się strażnicy bacznie obserwujący teren.

Gdy zza liściastej bariery dostrzegła nagły koniec leśnego odcinka, pomyślała, że może być to wspomniana przez mistrza główna droga do bram wioski. Chwila obserwacji pozwoliła jej się w tym upewnić. Szeroki pas uklepanej ziemi prowadził ku otwartym szeroko, ogromnym, kolorowym, drewnianym drzwiom. Ich wielkość zaparła dziewczynce dech w piersiach i spotęgowała strach. Wyobraźnia wykreowała powody, dla których owa brama była taka potężna. Przed oczami malował jej się olbrzym ninja, który sięga górnej belki bramy czubkiem głowy.

Wizje prysły tak szybko, jak się pojawiły, gdy czarnooka usłyszała w niedalekiej odległości ludzkie głosy. Zdecydowanie nie brzmiały one na tubalne głosy olbrzymów.

Skierowała ku nim swoją uwagę, starając się wywnioskować na ich podstawie więcej niż dostrzegała przez krzaczastą osłonę lasu. Głosy zbliżały się w jej stronę, równie szybko chwilę potem się oddalając. Zrozumiała, że w kierunku bramy szli ludzie w niewielkiej grupie. Kolejne dźwięki sprawiały wrażenie, że zostali oni zatrzymani przez wartowników, a po krótkiej wymianie zdań wpuszczono ich do wioski.

Wera żałowała, że od razu nie zaryzykowała, aby wmieszać się w tłum i z tymi ludźmi, którzy z pewnością byli cywilami, co wynikało z ich rozmowy ze strażnikami, przemknęłaby się do wnętrza nie zwracając na siebie uwagi. Starała się jednak uzbroić w cierpliwość, wiedząc, że mistrz przestrzegał ją przed nierozsądnymi działaniami. Usadowiła się wygodniej w gęstych, przydrożnych zaroślach i stamtąd obserwowała okolicę, czujnie nasłuchując.

Po cywilach do Konohy wrócił jeden samotny ninja, wszedł podróżny sprzedawca z rodziną, a po nich grupa shinobi powracająca z misji. Wera czuła, że nie może do nich dołączyć, bo z pewnością zauważyliby obecność kogoś obcego. Na szczęście po jakimś czasie usłyszała z oddali większą ilość głosów. Zaciekawiona wsłuchiwała się w rozmowy, które wręcz mieszały się ze sobą. Nie zależało jej na ich treści, ale sam gwar, jaki towarzyszył przybyszom, sprawił, że poczuła, iż może to być jej okazja na wmieszanie się we wkraczający do Wioski Liścia tłum. Nie wzięła jednak pod uwagę tego, że owa grupa, choć spora, zna się naprawdę dobrze i mimo wszystko zauważy kogoś obcego wśród swoich.

Stroje zmierzających do bramy cywilów były co prawda kolorowe, ale w zupełnie innych krojach niż ubranie dziewczynki, w szczególności rozsuwana bluza z kapturem. To sprawiło, że się zawahała. Z drugiej strony bała się, że żadna kolejna grupa nie będzie odziana podobnie do niej. Szybko zdjęła z ramion bluzę i przewiesiła ją przez rękę. Miała nadzieję, że dzięki temu mniej rzuci się innym w oczy, wyglądając, jakby trzymała materiał na pierwszy rzut oka trudny do sprecyzowania, jako konkretny element stroju.

Postanowiła zaryzykować. Strach jednocześnie ją powstrzymywał, jak i popychał do działania, adrenalina ułatwiała podejmowanie nagłych decyzji, a głód powoli dawał o sobie znać, co również nie było bez znaczenia wobec mijającego nieubłaganie czasu.

Dołączyła się do końcówki korowodu, poza zasięgiem oczu idących. Udało jej się zamaskować swój nierówny oddech i kroki, jak na shinobi przystało. Poruszała się cicho, zupełnie jak cień tłumu kroczącego tuż przed nią.

Serce biło jej jak szalone, gdy przekraczała próg Konohy. Cel podróży został zdobyty, jednak zdecydowanie nie był to koniec wyzwań, mimo, iż dziewczynka poczuła nagłą ulgę, radość i wzruszenie, że wykonała tak dobrze drugą część planu mistrza. Trzecia czekała ją tuż po tym, jak tłum, z którym weszła, przemieści się w głąb wioski, poza zasięg zainteresowania wartowników, a ona będzie mogła swobodnie się od nich odłączyć i pójść swoją drogą, gdziekolwiek zechce.

Zanim jednak jej wyobrażenia zdążyły się ziścić, czterech shinobi pilnujących wejścia do Wioski Liścia zatrzymało podróżnych, wypytując o szczegóły rodzeństwo, które przewodziło grupą. Byli w tym bardzo wnikliwi i podejrzliwi, przez wzgląd na trwającą Trzecią Wielką Wojnę Shinobi.

- Zmierzamy do Tetsugakure. Nasze rodzime tereny zostały zaatakowane, dlatego szukamy nowego miejsca na dom, a tam mieszkają nasi krewni. W Wiosce Liścia nie zostaniemy dłużej niż trzy dni – tłumaczyła rzeczowo i zwięźle młoda kobieta, a starszy brat z powagą przytakiwał jej słowom. Przywódca wartowników, do którego była kierowana wypowiedź, milczał, lustrując rozmówców wzrokiem. W tym samym czasie jego ludzie obeszli grupę wokół, dużą wagę przykładając do niesionych przez przybyszów pakunków. Jeden z wartowników, posiadacz Byakugana, bez problemu sprawdził, co jest w środku, jednak nie zauważył niczego, co mogło wydawać się podejrzane. Ekwipunek zdecydowanie pasował do wypowiedzi kobiety.

Wera przestraszyła się krążących wokół shinobi, ale nie tylko dlatego, że bała się zostać zauważona. Gdy tylko zobaczyła ubiór wartowników poczuła automatycznie strach, gdyż ich ciuchy wyglądały identycznie jak te, w których zawsze widziała Orochimaru. Jej racjonalna część próbowała wyjaśnić sobie, że takie ubrania noszą może wszyscy ninja z Konohy, jednak jej dziecięcy strach zasypywał ją lawiną innych myśli. Czy ci wartownicy mogą znać wężookiego? Jeśli tak, to czy wiedzą o jej zaginięciu i czy nie będą chcieli jej zabrać? Wobec tych wątpliwości odwróciła się bardziej w stronę grupy, aby ukryć twarz przed wzrokiem shinobi. Żeby choć trochę się uspokoić zamknęła oczy, starając się przypomnieć sobie chwile spędzone w towarzystwie Kirito.

~(...) dotrzesz do Wioski Liścia, Konohy. (...) wierzę, że są tam ludzie, którzy będą w stanie Ci pomóc~ wywołała wspomnienie z ostatniego dnia przed ucieczką. Wierzyła mistrzowi, dlatego z całych sił starała się odrzucić strach w kąt i skupić się na jego wskazówkach.

– W porządku – odezwał się szef wartowników, kiedy usłyszał raporty dwóch swoich podwładnych. Już miał przepuścić grupę wojennych imigrantów, gdy wrócił trzeci shinobi i wyszeptał mu zdobyte informacje. – Stop! – zawołał, bo cywile już zaczęli powoli zbierać się, aby iść w głąb wioski.

– Co się stało? – zapytał skonsternowany mężczyzna, będący drugim przywódcą grupy. Mimo, że wszyscy byli już zmęczeni podróżą, tęsknotą za domem, a przede wszystkim strachem o własne zdrowie i życie podczas ucieczki przed wojną, wszyscy posłusznie stanęli, kiedy rodzeństwo poprosiło grupę o wykonanie rozkazu shinobi. Zdecydowanie nie mieli ochoty nikomu się narażać, tym bardziej ubiegając się o azyl.

– Powiedzieliście na początku, że Wasza grupa liczy dwadzieścia osiem osób. Jest Was jednak dwadzieścia dziewięć. Czemu skłamaliście? – wyjaśnił dowódca, w którym wzbudziła się większa podejrzliwość. Nie miał zamiaru narażać swojej wioski na jakiekolwiek zagrożenie, które mógłby wpuścić do środka.

– Jak to? To niemożliwe – odparł przewodzący grupą cywilów mężczyzna, ze zdziwieniem rozglądając się po współtowarzyszach.

– Kochani, przeliczmy się! Raz, raz! Ktoś tu zdecydowanie nie potrafi rachować, ale nie mam zamiaru się kłócić – zarządziła jego siostra, zręcznie przejmując panowanie nad sytuacją. Mocno nie spodobało jej się to oskarżenie ze strony shinobi, jednak równie mocno chciała mieć tę kontrolę za sobą i pozwolić sobie oraz swoim ludziom na zasłużony odpoczynek w tym względnie spokojnym miejscu.

– Chyba policzyliście z nami też to dziecko. Ale ono nie jest z nami – odezwała się dziewczyna, która nudząc się oczekiwaniem obserwowała otoczenie i natrafiła wzrokiem na nieznaną jej postać. Nie sądziła jednak, iż to coś dziwnego, że przy nich stoi, bo przy wejściu do Konohy, tym bardziej w jej wnętrzu, kręciło się wielu ludzi, zarówno shinobi, jak i cywilów. Trudno byłoby znaleźć tu miejsce zupełnie opustoszałe. Kiedy jednak wartownicy obchodzili grupę dziecko nadal stało na swoim miejscu, a dziewczyna miała wrażenie, że nawet podeszło nieco bliżej. Dlatego, gdy tylko zrobiło się o to zamieszanie, które mogłoby przysporzyć problemów jej grupie, zdecydowała się powiedzieć na głos swoje podejrzenia.

– Dziecko? – zapytał stojący obok niej wuj, który do tej pory był zbyt zaabsorbowany wydarzeniami na przodzie korowodu, aby patrzeć wokół siebie. Teraz jednak skierował swój wzrok na dziewczynę, która zabrała głos, a za jego przykładem poszło kilka kolejnych osób. Zmieszana, postawiona w centrum uwagi, szybko odwróciła się, aby wskazać domniemanego winowajcę, ale ze zdziwieniem zauważyła, że dziecka już nie ma.

– Stało tu jeszcze chwilę temu... – odpowiedziała z rezygnacją. Sądziła, że na tym temat się zakończy i kłopot zostanie rozwiązany, gdy tylko się przeliczą, ale zaraz usłyszała głos swojego ojca, który stał nieopodal.

– Tam biegnie! – krzyknął, wskazując palcem małą sylwetkę, która nagle jakby wyłoniła się z lewej strony grupy i pędem pognała w stronę najbliższych zabudowań. Chwilę później zniknęła zdumionym ludziom z oczu.

– Dziwne... Kojarzycie może to dziecko? – zapytał ciszej zdumiony dowódca wartowników, jednak jego podwładni zgodnie zaprzeczyli ruchem głowy. Chciał wierzyć, że to jedna z osób mieszkających w wiosce, ale gdyby tak było, któryś z nich by ją rozpoznał. Wartownicy często zmieniali swoje stanowiska z innymi drużynami Ochrony Wioski, które koordynowała Konohańska Policja, dlatego znali różne rewiry i mieli kontakt z mieszkańcami. Była jednak możliwość, że o kimś nie pomyśleli, więc dowódca zmiany postanowił wypytać o dziecko swoich kolegów po fachu. Potrzebował do tego jednak bardziej dokładnego rysopisu, bo osobiście zdołał dostrzec tylko plecy uciekiniera i to przez krótką chwilę. Pamiętał jedynie kolor stroju, włosów oraz powiewający kawałek niebieskiego materiału trzymanego w prawej ręce. Teraz zastanawiał się, czy może to nie o ten materiał chodzi, a dziecko zwyczajnie ukradło coś nowoprzybyłym. Tak czy inaczej wypadało wyciągnąć z tego jakieś konsekwencje.

– Dlaczego go nie gonicie? – ponownie wybił się zbulwersowany głos mężczyzny stojącego na końcu grupy obok swojej córki, która powiadomiła o intruzie. Trójka wartowników spojrzała na niego skonsternowana, jednak ich szef zachował zimną krew i zmierzył krzyczącego wzrokiem. Nigdy nie lubił uwag do swoich metod pracy, tym bardziej, gdy były niesłuszne. Jako członek Konohańskiej Policji nie mógł sobie pozwolić na podważanie autorytetu.

– Nie mamy ku temu podstaw. To dziecko nie zrobiło nic złego. Po prostu pojawiło się w złym miejscu i czasie. Prędzej czy później odnajdziemy jego rodziców i wyjaśnimy całą sytuację, niech pan się o to nie martwi. To już w naszym obowiązku – wyjaśnił, jak najuprzejmiej potrafił, zachowując chłodny profesjonalizm, choć wewnątrz poczuł się urażony tym, że ktoś obcy usiłował wydawać mu polecenia i oczekiwał ich natychmiastowego wykonania.

– Tyle, że ono na pewno weszło do wioski z nami. Dołączyło się tuż przed bramą i tylko przeszło do środka w naszym towarzystwie. Nigdy wcześniej go nie widziałem, ale takie zachowanie przypomina raczej wkradanie się, jak jakiś szpieg – ciągnął mężczyzna, a córka spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nie sądziła, że ktoś poza nią również zauważył nieproszonego przybysza.

Szef wartowników westchnął głośno, pokazując irytację, choć w głębi duszy czuł niepokój pod wpływem tych wyznań. Jeśli mężczyzna nie kłamał, to dziecko naprawdę mogło być kimś spoza wioski. Co gorsza w takim wypadku istniałaby możliwość, że zostało wysłane, aby szpiegować Konohę w tak trudnych czasach. Podczas wojen młode osoby często były wykorzystywane do takich celów, bo nie wzbudzały aż tak dużych podejrzeń ze względu na domniemywaną niewinność.

Z drugiej strony jeśli mężczyzna się mylił, to mogło być jedno z dzieci mieszkańców wioski, które, wbrew zakazowi, wyszło się bawić poza mury obronne. Jednak to założenie wydawało się teraz kapitanowi wartowników coraz mniej prawdopodobne, gdyż Konoha była wnikliwie patrolowana całe dnie i noce. Mężczyzna zmarszczył czoło, zastanawiając się, jaką decyzję podjąć i jakie rozkazy wydać.

– Może pan opisać, jak wyglądało to dziecko? – zapytał, mając nadzieję na więcej szczegółów. Na szczęście pytany był wzrokowcem, na dodatek bez problemu zapamiętał wygląd dziecka, bo wydało mu się ono od razu co najmniej podejrzane, dlatego też zaraz wyznał wszystko, co uznał za istotne.

– Cóż, poza tym, że miało długie, brązowe włosy i nieco ciemniejszą karnację, miało na sobie czarne ciuchy, prawie tak ciemne, jak jego oczy. Ale moją uwagę najbardziej zwróciły czarne kreski na policzkach. Zdecydowanie w naszych stronach nie nosi się takich osobliwych ozdób wymalowanych na twarzy. Jeśli to w ogóle było namalowane, bo jeśli to shinobi... – opisywał mężczyzna w zastanowieniu.

– Dziękuję panu za pomoc – przerwał mu, chyba zbyt ostro, kapitan wartowników. Czuł, jak atmosfera powoli robi się dość nieprzyjemna. Najpierw zatrzymał imigrantów sądząc, że skłamali, jednak teraz to on mógł zostać oskarżony o zaniedbanie. Całą rozmowę słyszało, oprócz wchodzących, kilka stojących nieopodal osób, a mężczyzna miał wrażenie, że w ich zachowaniu dostrzega niepokój. Panika to zdecydowanie coś, czego chciał uniknąć, dlatego postanowił zakończyć kontrolę grupy wędrowców, po czym na własną rękę rozwiązać problem nieznanego, podejrzanego zachowaniem, jak i wyglądem, dziecka.

– Rzeczywiście, teraz by się zgadzało – przyznał wartownik, który zajmował się przeliczaniem wchodzących. Chciał uratować szefa z niezręcznej sytuacji, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że istotnie grupa już liczebnie była prawidłowa, a jej dłuższe zatrzymywanie działało na niekorzyść kontrolujących. Skinął porozumiewawczo głową w stronę kapitana, starając się złapać jego wzrok.

– Dobrze, w takim razie dłużej państwa nie zatrzymujemy. Możecie przejść – powiedział pewnie szef wartowników, znajdując w sobie siłę, aby zamaskować niepokój i zmieszanie, jakie wywołała w nim niestandardowa sytuacja.

Kobieta, która z bratem przewodziła grupą wędrowców, pokręciła z rezygnacją głową, po czym założyła plecak, wzięła w ręce część bagaży i ruszyła, gdy reszta osób również naszykowała się do drogi. Miała wrażenie, że napotkani shinobi zupełnie nie panują nad tym, co się dzieje, ale udało jej się powstrzymać przed kąśliwym komentarzem w ich stronę. Uznała, że to zupełnie nie jej interes, a dziecko pewnie pochodziło z wioski, tylko ktoś go zwyczajnie nie upilnował.

Tymczasem wartownicy wrócili na swoje stanowiska na wejściu do wioski, zastanawiając się, co dalej zrobić ze sprawą tajemniczego dziecka. Kapitan wartowników w duchu czuł ulgę, że chociaż w tym momencie nikt nie czekał przy przejściu na ich kontrolę. Miał nadzieję, że mimo, iż sprawa narobiła nieco szumu i obudziła niepokój, okaże się bardziej błaha, niż można było zakładać.

– Może jedno z nas pójdzie go poszukać? Jak je zatrzymamy wystarczy parę pytań, a sprawa się wyjaśni – zaproponował najmłodszy z wartowników, który uprzednio przeliczał wchodzących.

– Nie. Nie wydaje mi się, żeby to było dobre rozwiązanie. Nawet, gdyby to był szpieg, to jednak nadal tylko dziecko i możemy je tylko bardziej wystraszyć. I tak już pewnie jest przestraszone, jeśli uciekło. Swoją drogą pewnie też to zauważyliście, ale nie poruszało się ono tak szybko, jak ninja – odezwał się szef wartowników.

– No dobrze, ale to nie wyjaśnia nam wszystkiego. Tamten mężczyzna wspominał coś o kreskach na policzkach. Musicie przyznać, że niewielu cywili wyróżnia się czymś takim. To raczej domena shinobi. Gdyby jeszcze to była osoba dorosła, to pomyślałbym o tatuażu, ale w tym wypadku to raczej wątpliwe... – zastanawiała się na głos Yoko, jedyna kunoichi w zespole.

– Minori? – wywołał kapitan, zwracając się do ostatniego członka drużyny wartowników, użytkownika Byakugana.

– Nie dostrzegłem chakry tego dziecka. To znaczy, że albo jej nie posiadało... – wypowiedział się młody Hyuuga, ale zaraz mu przerwano.

– Albo było shinobi i ją zręcznie ukryło – dokończyła Yoko, a jej twarz wyrażała całkowitą powagę.

Podczas ich wymiany zdań kapitan stał w głębokim zamyśleniu, rozważając różne opcje rozwiązania zaistniałej sytuacji. Niczego nie byli pewni, więc postanowił nie działać pochopnie. W końcu mieszkańcy Konohy mogliby źle odebrać pogoń uzbrojonych shinobi za dzieckiem, tym bardziej, gdyby naprawdę okazało się nie być ninja, ani tym bardziej szpiegiem. Wydawało się, że decyzję powinien wydać ktoś odgórnie, decydując się na lepsze metody rozwiązania problemu.

– Yoko, przejmiesz dowodzenie. Pójdę zdać raport Hokage. Jeśli Trzeci uzna tę sprawę za poważną, to sam podejmie decyzję i wyda nam odpowiednie polecenia – zadecydował reprezentant Konohańskiej Policji.

– Zrozumiano! – powiedzieli zgodnie, z mocą pozostali wartownicy. Nie zwlekając dłużej mężczyzna skinął drużynie głową na pożegnanie i ruszył w stronę siedziby Hokage.

Po drodze miał głowę pełną przemyśleń, dotyczących tego, jak wszystko ubrać w słowa i wytłumaczyć, aby ukazać sytuację taką, jaką widzieli ją wartownicy i przybysze. Miał nadzieję, że Trzeci nie zasugeruje przypadkiem niedopatrzenia z jego strony. To z pewnością byłaby ujma nie tylko dla niego samego, ale przede wszystkim dla klanu Uchiha, a tego mężczyzna by nie zdzierżył. W duchu pocieszał się tym, iż nadal jest spora szansa, że uciekinier jest niewinnym dzieckiem i nie wyniknie z tego nic poważnego.

Wolał nawet nie myśleć o tym, co byłoby, gdyby okazało się być inaczej.

---------------------------------------


– Melduję, że nasz oddział również nie znalazł żadnych śladów po obiekcie 058 – zdał zwięzły raport dowódca ostatniego trio wysłanego w celu poszukiwania brązowowłosej uciekinierki. Nastał moment, którego Danzo nawet nie chciał brać uwagę na samym początku nieplanowanego obrotu sytuacji. Moment, w którym zdał sobie sprawę, że stracił całkowicie kontrolę i nie wiedział, jak ją odzyskać.

A sytuacja była doprawdy patowa. Obiekt 058 zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu. Nie pozostał żaden fizyczny ślad świadczący o jego obecności po tym, jak goniący go shinobi dosłownie na moment zupełnie stracili go z oczu. Nie wyczuwano też chakry dziewczynki w obszarze kilku kilometrów od miejsca zniknięcia.

Poszukiwania utrudniał fakt, że obiekt przekroczył granicę Kraju Ognia, a pojawienie się obcych shinobi po drugiej stronie mogłoby zostać odebrane, jako wtargnięcie i doprowadzić do konfliktu. Dlatego też Shimura wysłał tam tylko pojedynczych ninja, którzy świetnie potrafili się maskować i nie powinni zwracać na siebie uwagi. Przywódca Korzenia nie wiedział jednak, jakie tajemnice skrywają ziemie za tą granicą i czy tamtejsi mieszkańcy nie posiadają równie wysoko wyszkolonych ninja, co Korzeń.

Do tej pory był to obszar Kraju Pól Ryżowych, zdecydowanie spokojny i bezkonfliktowy, aczkolwiek ostatnimi czasy Danzo dochodziły różne niepokojące słuchy i czuł w związku z tym pewną dozę dystansu. Plotki głosiły, że ktoś szykuje się do przewrotu, inne zaś, iż dokonywane są podboje. Shimura do tej pory mało interesował się tym, co jest prawdą, gdyż nie obchodził go tak mało istotny kraj, ale teraz mocno się nad tym wszystkim zastanawiał. Coś niepokojąco zaczynało łączyć się w całość, co zdecydowanie mu się nie podobało.

Mimo wszystko fakty mówiły same za siebie: Shimura miał wiedzę o tym, że kompleksy baz Orochimaru znajdują się także po stronie Kraju Pól Ryżowych, choć nie znał ich lokalizacji. Uczennica trenowana pod okiem Orochimaru ruszyła według jego wskazówek i zniknęła tuż za granicą na tych terenach. Ponadto wężooki oddalił się niepostrzeżenie tuż po tym, jak Kirito poinformował ich, że obiekt 058 nagle zniknął z jego sensorycznych radarów.

Danzo trudno było uwierzyć, że to tylko dziwny zbieg okoliczności. Wspólnik mógł go bardzo zręcznie wykiwać, zabierając mu sprzed nosa obiecujący pod względem domniemanych kekkei genkai obiekt, maskując ślady tak, że zupełnie nic na niego nie wskazywało. Dziewczynka uciekła i Shimura zdał sobie sprawę z tego, że bardzo trudno będzie udowodnić, że było inaczej, mimo, iż udział osób trzecich był prawie pewny, gdyż przywódca Korzenia twierdził, że obiekt 058 nie byłby w stanie sam wykiwać nawet dwójki jego wyszkolonych ludzi. Brązowowłosa była tylko dzieckiem, a jej umiejętności sprowadzały się do tego, czego nauczono ją w podziemnej bazie.

Z trudem trzymał nerwy na wodzy. Jego dłonie samoistnie zaciskały się na kamiennych podłokietnikach. Zamknął oczy, próbując znaleźć lepsze rozwiązanie niż te, które nasuwały się mu do tej pory. Wiedział, że musi podjąć decyzję, a wybór opcji wydawał się znacznie kurczyć z każdym kolejnym raportem. Ostatni był jedynie potwierdzeniem jego obaw. Poszukiwania były bezowocne. Obiekt 058 przepadł. Dalsze ekspedycje wydawały się wobec tego bezcelowe, jeśli miały przynieść podobne skutki.

Właśnie mijała doba od zaginięcia Wery, a przez ten cały czas w jej poszukiwania było zaangażowanych prawie ćwierć podwładnych Shimury, którzy akurat nie byli wysłani na poważniejsze misje. I tak uważał, że to o wiele za duże wysiłki, jak na jeden obiekt, jednak jego chęć posiadania domniemanych nadzwyczajnych oczu popchnęła go do podjęcia takiej a nie innej decyzji. Jego zapał zmalał dopiero wówczas, gdy poszukiwania znacznie się przeciągały, a ich wyniki nie były nawet w najmniejszym stopniu zadowalające. Ponadto jeśli w zniknięciu uczennicy naprawdę brał udział Orochimaru, to Danzo był pewien, że wcale tak łatwo nie zdobędzie informacji o tym, co stało się z brązowowłosą dziewczynką.

Jego intensywne rozważania zmierzające do podjęcia kluczowej decyzji i wydania odpowiednich rozkazów przerwał dopiero niespodziewany głos Kirito.

– To ja powinienem wziąć na barki tę misję.

Te słowa wyrwały Shimurę z potoku myśli. Otworzył oczy i z zaintrygowaniem wsłuchiwał się w słowa sowiej maski. Z jego twarzy ani na moment nie zniknął wyraz poirytowania i gniewu, jakby został on wyryty niczym kamienna maska.

– Przez moje ambicje obiekt 058 posiadł umiejętności sensoryczne wykraczające poza nauki, jakie miałem mu przekazać. Chcę za to odpowiedzieć i naprawić swój własny błąd. Proszę o pozwolenie, czcigodny Danzo – mówił bardzo rzeczowo i bez wyrazu, a jednak Shimura dostrzegł w jego słowach coś więcej. Po raz kolejny Kirito odważył się zaproponować swoje rozwiązanie, mimo, iż był tylko pionkiem w szeregach Korzenia. Takie zachowania podległych shinobi najczęściej denerwowały Danzo, jednak w tym przypadku czuł on mocny wewnętrzny triumf. Działania sowiej maski coraz mocniej upewniały go, jak dobrze postąpił przydzielając mu tak odpowiedzialną, z perspektywy młodego shinobi, misję. Shimura wewnętrznie puszył się jak paw, widząc, że jego twarda ręka stworzyła odpowiedzialnego, stanowczego i rozważnego ninja. Przedtem wycofany, teraz nabierał własnego zdania i nie bał się odezwać mimo, iż mógłby ponieść tego gorzkie konsekwencje.

Przez chwilę zastanawiał się nad jego propozycją. Wydawała mu się dość racjonalnym krokiem, bo jeśli ktokolwiek mógłby odnaleźć obiekt 058, to w pierwszej kolejności osoba, która nie tylko zna jego przyzwyczajenia i zachowania, ale także jest utalentowanym sensorem i pamięta, jaka jest specyfika jego chakry. Poza tym Kirito na ten moment nie miał planowanych kolejnych misji, póki ta dotychczasowa się nie zakończyła, dlatego prowadzenie przez niego poszukiwań dziewczynki mogło być jedynie kontynuacją zadania i zdecydowanie nie zaburzyłoby planów Danzo, co zdecydowanie zaistniało już w przypadku wielu innych shinobi Korzenia, których nagle oddelegował.

– W porządku, przychylę się do Twojej prośby. Jednak nie będziesz działał sam – mówiąc to przeniósł wzrok na innych zamaskowanych shinobi znajdujących się w pomieszczeniu. – Junji dołączy do Ciebie na czas tej misji.

– Zrozumiano – powiedział posłusznie wspomniany mężczyzna zbliżając się do przełożonego. Był wysoki, a jego maskę zdobiły wzory przypominające niedźwiedzia.

Danzo już miał wydać ostatnie polecenie, aby shinobi udali się na spoczynek, ale zanim otworzył usta nagle zmaterializował się przed nim w tumanach dymu jeden z podwładnych ninja. Zdumiony przywódca Korzenia przeczuwał pilną wiadomość, bo tylko w takim przypadku jego ludzie mieli pozwolenie pojawić się na naradach, na które nie zostali wezwani. Ten konkretny shinobi do tej pory pełnił swoją służbę w Wiosce Liścia, infiltrując ANBU.

– Więc? – ponaglił sucho Shimura, wiedząc, że przybyły czeka jedynie na jego znak, aby przemówić.

– Czcigodny Danzo, w Wiosce Liścia pojawił się ktoś, kto pasuje do rysopisu obiektu 058.

Na te słowa przywódca Korzenia mimowolnie poczuł, jak spada z niego pewien ciężar. Zdążył przekreślić szanse na odnalezienie przypuszczalnie cennego obiektu badań, tymczasem okazuje się, iż jest on na wyciągnięcie ręki. Konoha. Jego rewir. Wioska, w której co prawda również ukrywa się w cieniu, ale ma tam swoje wpływy i możliwości. Co mogłoby pójść nie tak?

– Zatem udacie się do Konohy i sprowadzicie ją z powrotem do mnie – Danzo zwrócił się do wybranej do misji dwójki.

– Zrozumiano! – krzyknęli zgodnie Kirito i Junji.

Misja z założenia wydawała się prosta, jednak pierwszy z nich wiedział, jak wiele przeszkód może stanąć im na drodze. Jedną z nich był on sam. Wiedział, że nie ma już odwrotu, a nawet gdyby była taka możliwość nie skorzystałby z niej. Chciał chronić swoją podopieczną do ostatniego tchu i właśnie to miał zamiar zrobić. Pogodził się z myślą o tym, że kiedyś z pewnością przypłaci za to życiem.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro