r. 25. Upór nadziei
Kolejne dni zdawały się czarnowłosej zadziwiająco spokojne. Tamashi od czasu pierwszej dłuższej rozmowy nie poruszała tematu tego, co zaszło, podczas kiedy była nieprzytomna. Jej działania z pozoru można było uznać za pogodzenie się z sytuacją i próbę powrotu do zwyczajnego funkcjonowania, jednak Kiyoki czuła, że jest inaczej.
Blondynka z uporem dążyła do odzyskania pełnej sprawności, w czym pomagała jej czarnowłosa. Nadal bacznie obserwowała dziewczynkę i czuwała nad nią, opiekując się fizycznie, ale także będąc zmotywowaną wesprzeć Tamashi psychicznie. Nie potrafiła jednak wyczuć odpowiedniego momentu, by zaoferować jej swoją pomoc, a nie chciała wywołać nieprzyjemnych emocji w niebieskookiej, przywołując bolesny temat. Dlatego z cierpliwością czekała, nie wywierając na niej presji.
Stan Tamashi poprawiał się z każdym dniem. Powoli odzyskiwała pewność uchwytu dłoni, wolniej się męczyła, jej zmysły osiągały stabilność i nie musiała jeść już mniejszych, podzielonych porcji posiłków. Z pomocą Kiyoki próbowała wstawać na nogi i utrzymywać równowagę mając nadzieję, że niebawem będzie mogła się poruszać już zupełnie samodzielnie.
Z wdzięczności, ale również potrzeby znalezienia sobie zajęcia podczas dłużących się dni spędzanych na poddaszu, blondynka wykonywała część obowiązków domowych razem z czarnowłosą. Obie szyły, cerowały i prały, wzbudzając wzajemnie swój podziw - Tamashi patrzyła z uznaniem na swoją opiekunkę widząc kunszt wyuczonych ruchów igłą i nicią, zaś Kiyoki podziwiała motywację i upór niebieskookiej. Z poczuciem ulgi zauważyła, że wpojone przez matkę poniżające, pełne ignorancji podejście do blondynki po prostu zniknęło, zastąpione żywymi uczuciami i spostrzeżeniami, tym razem zupełnie własnymi.
Mimo starań i aktywności dziewczynki czarnowłosa dostrzegała, że jej podopieczna bardzo często wygląda, jakby myślami była zupełnie gdzie indziej. Zastanawiała się, o czym nie mówi i co w sobie dusi.
Tę odpowiedź udało jej się poznać stosunkowo niedługo, bo niecałe dwa tygodnie po odzyskaniu przez Tamashi przytomności. Kiedy jak co rano weszła na górę z balią pełną wody przygotowanej na poranną toaletę, zastała blondynkę przemieszczającą się ostrożnie wzdłuż ściany. Szła powoli, z dużym skupieniem, asekurując się ręką opartą o skos poddasza.
Słyszała kroki Kiyoki na schodach, dlatego mimo, że stała tyłem do wejścia, głos dziewczyny wcale jej nie zaskoczył ani nie przestraszył.
– Widzę, że coraz lepiej Ci idzie – skomentowała czarnowłosa z cieniem dumy i radości w głosie. – Aczkolwiek mogłaś na mnie poczekać z ćwiczeniami. Jeszcze trochę czasu minie, zanim będziesz mogła samodzielnie chodzić, sama o tym wiesz. Nie przyspieszysz tego forsowaniem się, a tylko nadwyrężysz organizm. Musisz uzbroić się w cierpliwość – mówiła wkraczając do pokoju i stawiając balię nieopodal pryczy niebieskookiej.
Zajęta tą czynnością nie patrzyła na Tamashi, jednak nawet gdyby skierowała na nią swój wzrok nie mogłaby dostrzec tego, jak na twarzy odwróconej do niej tyłem dziewczynki maluje się psychiczny ból. Ściągnięte brwi, a w oczach dostrzegalna pustka, jak gdyby blondynka kurczowo trzymała się odtwarzanych w pamięci wspomnień. Zagryzła wargę, zaciskając piąstkę wolnej ręki.
– Ile jeszcze będę musiała czekać? – wyszeptała z goryczą niebieskooka. Jej ton momentalnie zwrócił uwagę Kiyoki, która uświadomiła sobie, że mogła sformułować swoje słowa mniej dobitnie. Przyzwyczajona do gorzkiej szczerości czasem zapominała, iż może ona kogoś zranić. Zdumiona wpatrywała się w Tamashi i dostrzegła jej zaciśniętą dłoń. Spuściła wzrok. Teraz miała pewność, a nie tylko przeczucie, że blondynka nadal mocno przeżywała przekazane jej informacje i czuła na sobie ich ciężar mimo tego, że każdy dzień oddalał ją od przykrych wydarzeń.
– Co masz na myśli? – zapytała cichym głosem czarnowłosa, przerywając powstałą między nimi nieprzyjemną barierę bezdźwięku. Bała się, że dziewczynka może mieć zupełnie inne, bardziej niepewne plany na przyszłość niż zakładała. W duszy pragnęła, aby Tamashi została w osadzie.
Niebieskooka chwilę milczała, zwieszając głowę. Przygnębienie i beznadzieja mocno ją dotykały, dlatego nie miała pewności, czy podczas mówienia nie zacznie płakać. I choć pocieszanie ze strony Kiyoki było dla niej bezpieczną ostoją przypominającą jej o wsparciu otrzymanym niegdyś od Wery, właśnie ze względu na nią czuła, że nie chce teraz okazywać słabości. Chciała, aby tym razem ona pokazała innym i samej sobie, że potrafi znaleźć wewnętrzną siłę, aby powiedzieć na głos, co czuje i zrobić to, co samodzielnie postanowi.
– Muszę dowiedzieć się, gdzie jest Wera. Muszę ją odnaleźć – mówiła pewna swoich słów, co sprawiło, że mimo wielu emocji jej głos wcale się nie załamał. Kiyoki czuła, że nie ma zbyt dużej szansy, aby ją odwieść od podjętej decyzji.
– Jak chcesz to zrobić? – zapytała z nieskrywanym niepokojem czarnowłosa, szczerze ciekawa jej odpowiedzi. Podejrzewała, że dziewczynka rzuca słowa na wiatr i nie ma pojęcia, o czym mówi. W końcu nawet ona sama przeczuwała, że odnalezienie brązowowłosej nie będzie takie proste, o ile w ogóle możliwe do wykonania, jeśli nie było się prawdziwym shinobi.
Tamashi odwróciła się w jej stronę tak stabilnie, że gdyby Kiyoki właśnie teraz weszła na poddasze byłaby w stanie uwierzyć, iż jej podopieczna wróciła do pełnej sprawności. Czarnowłosa domyślała się jednak, że to wszystko z powodu silnej motywacji płynącej prosto z serca blondynki i wspomnień o osobie, za którą tęskniła.
– Chcę porozmawiać z Twoją mamą. Powiedziałaś, że to ona sprowadziła tutaj tych ninja, więc na pewno wie, gdzie ich szukać – oznajmiła niebieskooka z determinacją wypisaną na twarzy.
– Rozumiem... – wyszeptała Kiyoki nie patrząc na rozmówczynię. Uśmiechnęła się delikatnie. Za każdym razem zastanawiała się, jak mocna musi być więź między Tamashi i Werą, a takie sytuacje sprawiały, że tylko utwierdzała się w przekonaniu, iż jest ona nierozerwalna. W duchu cieszyła się, że dziewczynki, mimo braku pełnego wsparcia i ciepła ludzi wokół, same stworzyły owe ciepło w swoich sercach.
Po tych słowach czarnowłosa wstała i wyszła bez żadnych wyjaśnień. Teraz to blondynka stała w zdumieniu, wpatrując się w otwarte drzwi wychodzące na schody, na których przed chwilą zniknęła Kiyoki.
Niebieskooka zmarszczyła brwi, a w jej głowie pojawiły się wątpliwości co do tego, co planuje córka Buruki. Jeśli zostawiła ją samą, to czy nie chce jej pomóc dotrzeć do swojej matki? Czyżby obraziła się na nią przez to, co planuje? Blondynka nie chciała zranić jej uczuć, bo istotnie bardzo ją polubiła przez ostatni czas, jednak nie mogła tak po prostu zapomnieć o Werze i wrócić do zwyczajnego, choć pewnie już lżejszego i przyjemniejszego dzięki życzliwości Kiyoki, życia w osadzie.
Jej determinacja sięgała zenitu i dziewczynka czuła, że chce teraz działać i nie może dłużej zwlekać. Miała świadomość, że bez pomocy czarnowłosej pewnie o wiele trudniej będzie jej iść samotnie w takim stanie, jednak była zmotywowana tak, że poszłaby nawet na czworaka, jeśli nie mogłaby się poruszać inaczej.
Przeszła kilka kroków ku wyjściu z poddasza, aczkolwiek stawiała je zbyt szybko i nie mając siły, aby utrzymać równowagę lub się zatrzymać, upadła na kolana przed samymi schodami. Zacisnęła oczy zszokowana i zagryzła zęby by nie krzyknąć z powodu nagłego bólu. Oblał ją pot na samą myśl, jak blisko było, aby przekroczyła krawędź podłogi i spadła po stopniach na parter. Mimo to nie zamierzała się poddawać, choć strach sprawiał, że miała ochotę cofnąć się do środka i położyć spokojnie na pryczy. Wiedziała jednak, że na jej miejscu Wera z pewnością by tak nie postąpiła, a przynajmniej tak wydawało się Tamashi.
Usiadła na deskach i po chwili wpadła na pomysł, jak zejść na dół w miarę bezpiecznie. Opuściła nogi na pierwszy stopień, a następnie ostrożnie zsuwała się niżej i niżej. Na początku bała się, czy jej ręce będą na tyle stabilne, aby nie przechyliła się i nie wypadła, tym bardziej, że schody nie posiadały żadnej barierki. Na szczęście trzymała się bliżej ściany, a każdy kolejny pokonany stopień sprawiał, że czuła się pewniej. Była już prawie na końcu, kiedy stanęła przed nią Kiyoki, trzymając w dłoniach coś, co przypominało wystrugane solidnie kije.
Kiedy jednak blondynka podniosła wzrok zorientowała się, że są to drewniane kule, które pomagają w przemieszczaniu się mimo uszkodzenia nóg. Niebieskooka pamiętała, jak podobnych używał niepełnosprawny mężczyzna z osady, pan Garou. Te były jednak zupełnie nowe i choć Tamashi nie mogła w to uwierzyć, ale była szansa, że zostały stworzone specjalnie dla niej. I wcale się nie myliła, bo choć czarnowłosa nie powiedziała stolarzowi do czego są jej potrzebne kule i wyjawiła mu jedynie wzrost i posturę przyszłej właścicielki, to mimo wszystko zleciła to tylko ze względu na blondynkę, która w głębi serca stawała się dla niej jak młodsza siostra.
– Proszę. Są Twoje – powiedziała Kiyoki, podając kule dziewczynce.
Ta patrzyła na nią zdumiona, ale zaraz przyjęła prezent i delikatnie położyła go sobie na nogach. Chwilę później umieściła jedną kulę po swojej prawej, a drugą po lewej stronie i spróbowała złapać je tak, aby się na nich podeprzeć. Bała się, że upadnie, gdyż nigdy nie używała tego typu przedmiotów, jednak gdy tylko wstała czarnowłosa pomogła jej utrzymać równowagę i wygodnie się oprzeć.
– Chodźmy – zarządziła Kiyoki ruszając w stronę wyjścia z chaty. Niebieskooka nadal nie była pewna swoich ruchów z kulami w rękach, ale pamiętając o źródle motywacji przemogła się, aby podążyć za starszą dziewczynką.
-----------
Obie niespiesznie przemierzały ścieżki osady. Kiyoki specjalnie szła dosłownie kilka kroków przed Tamashi, aby w razie, gdyby ta się zachwiała, móc szybko zareagować, zamortyzować jej upadek swoim ciałem lub właśnie dzięki większemu wzrostowi i wadze takie zdarzenie zahamować.
Blondynka była na początku zbyt skupiona na poruszaniu się o kulach i spoglądaniu na plecy wskazującej kierunek czarnowłosej, aby zwracać uwagę na ludzi wokół. Osadnicy jednak zwracali swoją uwagę aż nadmiernie. Patrzyli na nią zupełnie inaczej niż przed incydentem. I choć wtedy również mieli o sierotach wojen shinobi różne mniemanie i niektórzy z nich uważali, że Buruki dobrze robi wykazując się twardą ręką, większość jednak darzyła współczuciem obie dziewczynki i chętnie im pomagała, gdy o to poprosiły z polecenia ich przyszywanej ciotki.
Dzięki dawnej decyzji Ikamiego o tym, aby drwale, którzy byli z nim tamtej nocy zabrać osieroconą Werę, nie rozpowiadali pozostałym osobom w osadzie o tym, że jest ona córką shinobi, przez tak długi czas nie była ona dyskryminowana przez osadników, tak samo, jak Tamashi, której pochodzenie ukrywano. Wpajane innym przez starsze małżeństwo kłamstwa chroniły dzieci aż do tej chwili.
Prawda jednak wyszła na jaw, a nienawiść w stronę shinobi tląca się nadal w osadnikach nagle znalazła swoje ujście w oburzeniu i wewnętrznym sprzeciwie. Strach przed nieznanym wznieca w ludziach coś, co sprawia, że chcą się tego źródła usilnie pozbyć, odrzucić je lub zignorować. Jednak strach przed wyobrażonym niebezpieczeństwem podgrzany strzępkami prawdziwych historii popycha człowieka do zachowań radykalnych i gwałtownych, których czasem nawet on sam się nie spodziewa.
Blondynka podniosła głowę dopiero w momencie, kiedy pod jej nogi upadł niezbyt dobrze wycelowany ogryzek jabłka. Zszokowana, jakby wyrwana z transu i nieświadomości otaczającej rzeczywistości podniosła głowę i rozejrzała się dookoła na tyle, na ile pozwalały jej nieco krępujące ruchy kule.
Wielu mieszkańców osady wyglądało tak, jakby zupełnie nie zwracali na nią uwagi, w teorii będąc w trakcie codziennych obowiązków. W praktyce wielu z nich w ten sposób chciało okazać tlące się w nich negatywne emocje, aby pokazać dziewczynce dobitnie, że nie zasługuje na ich atencję. Te osoby najczęściej nie były pewne tego, co zaszło, ale były poddenerwowane samym faktem, iż przybłędy spowodowały chaos i mogły sprowadzić na nich niebezpieczeństwo.
Inni patrzyli na nią ze współczuciem, najpewniej mając odmienne zdanie o doniesieniach lub wierząc, że Tamashi nie jest dzieckiem shinobi w przeciwieństwie do Wery, a jeśli jest, o czym myśleli niechętnie, to nieszkodliwym.
Ostatni typ osób niestety nie potrafił zatrzymać swoich emocji nawet mimo tego, że ich celem była zaledwie kilkuletnia dziewczynka. W ich żyłach gotował się nieujarzmiony gniew.
– Przyznaj się, jesteś shinobi, jak ta druga przybłęda! Udawałyście niewinne, a cały ten czas planowałyście nas wszystkich powybijać! I Ty jeszcze masz czelność pokazywać się nam na oczy?! Wynocha z naszej osady! – krzyczał jeden z mężczyzn, którego głos zdominował na chwilę inne odgłosy życia i natury. Blondynka nie od razu odnalazła go wzrokiem, ale kiedy to zrobiła po plecach przeszedł jej dreszcz. Rozpoznała Osumi, człowieka, który był właściwie ich najbliższym sąsiadem i do tej pory zachowywał się w stosunku do niej bardzo uprzejmie, często nawet oferując swoją pomoc.
Nie miała pojęcia, czy to ta sama osoba rzuciła w jej kierunku jabłko, gdyż inni wokół mieli ku temu właściwie równe możliwości. Swoim brakiem reakcji tylko wyrażali aprobatę co do słów mężczyzny lub wstrzymywali się od głosu w momencie tak ważnym z perspektywy niebieskookiej, która skuliła się w sobie ze stresu. Bolał ją brzuch i w myślach błagała, aby to był tylko sen. Nie potrafiła znieść tak drastycznej zmiany podejścia do niej osób, które nigdy wcześniej w żaden sposób nie utrudniały jej życia, a często nawet po prostu ją wspierały, traktując obie dziewczynki lepiej niż pozwalała na to Buruki. Wtedy w swoim małym serduszku wierzyła w to, że stała się częścią tej niewielkiej społeczności.
Teraz jednak miała ku temu wiele wątpliwości. Co prawda nie była pewna tego, co sądzą osoby milczące oraz w tamtym momencie nieobecne, ale ogromnie bała się myśli, że informacja o tym, iż Wera, więc najpewniej i ona, są dziećmi shinobi, zmieniła wszystko.
– Powinien się pan wstydzić, Osumi-sama! Co ona panu takiego zrobiła, co? To tylko dziecko! – krzyknęła Kiyoki, podchodząc bliżej zbulwersowanego mężczyzny. To wyrwało Tamashi z wiru myśli i strachu. Był to kolejny raz, kiedy czarnowłosa zadziwiała ją obliczem, którego wcześniej nie znała. W oczach zebrały jej się łzy. Bardzo cennym było dla niej poczucie, że ktokolwiek nie widzi w niej problemu i powodu do niepokoju.
– Nie tylko dziecko. Nasi ojcowie i dziadkowie wiedzą, jak niebezpieczni potrafią być shinobi. Pamiętasz, jak wyglądało ciało znalezione niedaleko pastwiska? Z nas też może zostać taka krwawa papka, jeśli tylko to „dziecko" sobie tego zachce. Nie mam zamiaru tolerować jej w pobliżu mojej rodziny – do rozmowy dołączył Urufuki, jeden z najmłodszych drwali. Stanął między Kiyoki a Osumim, jakby w geście obrony.
Czarnowłosa nie miała ochoty z nikim się szarpać tym bardziej wiedząc, że nie ma szans z dwoma wyższymi od niej mężczyznami. Dalsze wywody również uznała za bezcelowe czując, że to tylko jeszcze bardziej rozjuszy jej rozmówców, a może i kolejne osoby zebrane wokół. Fuknęła więc na nich ze złością i odwróciła się na pięcie z zamiarem odejścia.
– Chodź, Tamashi – poleciła niebieskookiej rozstępując zebranych gapiów, zagradzających im drogę do zamierzonego celu.
---------
Kilka minut później były już w mniej uczęszczanej części osady. Dopiero wtedy Kiyoki wyrwała się z pełnych oburzenia rozmyślań, w których wyobrażała sobie wypowiadane ostre słowa w stronę napotkanych mężczyzn, a nawet sytuację, w której pięściami daje im solidną nauczkę. Spojrzała przez ramię na Tamashi, która co prawda nie płakała, ale miała zwieszoną głowę i smutny wyraz twarzy. Również wyglądała na zamyśloną, jednak z pewnością jej myśli miały zupełnie inne zabarwienie niż te należące do czarnowłosej.
– Nie przejmuj się ich gadaniem. Nie mają pojęcia, o czym mówią – zwróciła się do niej łagodnie Kiyoki, której lekka irytacja w głosie była jawnie skierowana w stronę Osumiego i Urufukiego. Blondynka tylko pokiwała głową, jednak niestety mimo, iż próbowała, przykre myśli nie dawały jej spokoju.
Czy naprawdę stanowiła dla mieszkańców osady zagrożenie? Nie chciała nikomu robić krzywdy i nie potrafiła dopuścić do siebie myśli o tym, że mogło być inaczej. Z drugiej strony domyślała się, że Wera również nie chciała nikogo skrzywdzić, a jednak najpewniej to ona przypadkowo zabiła mężczyznę, który próbował ukraść owieczkę.
Dzięki tej myśli, mimo przypływu negatywnych wspomnień, skupiła się na duchowej siostrze, więc wróciła jej motywacja, która przyćmiła smutek spowodowany ciosem emocjonalnym, jakim były dla niej wypowiedzi mieszkańców osady. Przypomniała sobie, że jeśli uda się tropem brązowowłosej, to i tak prędzej czy później opuści to miejsce, kto wie, czy nie już na zawsze.
Mimo, że taki scenariusz był po części ziszczeniem się planu, który od jakiegoś czasu obmyślały z Werą, teraz budził on w niej bardziej lęk przed nieznanym niż ekscytację. Obecność czarnookiej zawsze dodawała jej otuchy. Brak dziewczynki sprawiał, że czuła na sobie większy ciężar odpowiedzialności za wszystko, co robi. Jednak to właśnie owy brak jednocześnie popychał ją do niestandardowych zachowań i większej odwagi, aby tylko odnaleźć swoją przyjaciółkę.
Kiyoki w końcu się zatrzymała, co od razu zauważyła Tamashi i postąpiła tak samo. Ze zdumieniem wpatrywała się w plecy swojej przewodniczki. Stała tak blisko niej, że siłą rzeczy nie mogła zobaczyć tego, co ją zatrzymało.
Blondynka po chwili namysłu obeszła czarnowłosą nadal patrząc na nią i jej reakcję. Starsza dziewczynka wbiła wzrok w dobrze widoczny punkt przed sobą i stała tak chwilę w milczeniu, a jej włosy uniosły się wraz z mocniejszym podmuchem wiatru.
Spojrzenie niebieskookiej również skierowało się w tamtą stronę. Zorientowała się, że dotarły na niewielki, lokalny cmentarz. Przed jednym z nagrobków stała postać, którą obie bez trudu rozpoznały. Widząc ciotkę Buruki dziewczynka domyślała się, że to w tamtym miejscu pochowano babcię Warane.
– Mamo. Tamashi chciałaby z Tobą porozmawiać – zaczęła spokojnym głosem Kiyoki. Mimo to kobieta wzdrygnęła się na sam dźwięk jej słów. Chwilę jeszcze klęczała przed grobem, jakby zbierając się w sobie, po czym podniosła się i spojrzała na dziewczynki oczami pełnymi łez.
– Sądziłam, że nie będziesz chciała mieć ze mną nic do czynienia – mówiła, patrząc prosto w oczy niebieskookiej. Jej wzrok był smutny i pełen żalu, a zachowanie wcale nie przypominało blondynce Buruki sprzed incydentu. Niegdyś butna i niedelikatna teraz zdawała się wrażliwa i krucha.
Tamashi nie miała pojęcia, jak zareagować na tą sytuację. Stała więc w ciszy zaciskając usta. Czym było to dziwne uczucie? Czy wobec tego, co zaszło, powinna współczuć ciotce? I co oznaczają jej słowa? Czy nie pała do niej nienawiścią, jak niektórzy mieszkańcy osady? W końcu była pierwszą osobą, po której niebieskooka mogłaby się tego spodziewać.
Coś jednak diametralnie się zmieniło i blondynka usilnie chciała zrozumieć co.
– Bardzo Cię przepraszam, Tamashi. Wiem, że to niczego nie zmieni. Zdaję sobie sprawę, jaką krzywdę Wam wyrządziłam, ale chcę, żebyś wiedziała, że tego żałuję – kontynuowała Buruki, a dziewczynka coraz bardziej nie mogła uwierzyć w co, co słyszy. Czy to tylko sen? – Jesteście dziećmi shinobi. Nienawiść do ninja tliła się w każdym z nas po tym, co zaszło – głos ciotki stał się bardziej melancholijny. – Byłam jeszcze małą dziewczynką, kiedy mieszkaliśmy w Wiosce Ukrytej w Liściach. Podobno większość z nas czuła się bezpiecznie mieszkając razem z shinobi, bo obiecali nas chronić. Tego ataku jednak nikt nie przewidział – zatrzymała się na chwilę w swoich wyjaśnieniach, zatapiając się we własnej pamięci. Wracała do wspomnień wpatrując się w dal, ponad wierzchołkami drzew na południu.
------
Przed oczami jawił jej się pokój, w którym wraz z matką spędzały czas, zajmując się niedawno urodzoną młodszą siostrzyczką. Sielankę przerwał nagły huk. Nie miała pojęcia, co się właściwie wydarzyło. Nastała głęboka cisza, przerwana mocnym dzwonieniem w uszach. Potem pamiętała już tylko gruzy budynków, ogień i rozdzierające serce krzyki, błagania o pomoc lub płacz tych, którzy stracili najbliższych.
Na miejscu zginęła jej siostra. Nie miała szans, jako niemowlę, przeżyć przygnieciona fragmentami sufitu. Kiedy matka z desperacją wydostała ciało swojego najmłodszego dziecka, głęboko raniąc przy tym ręce, coś w niej pękło. Z furią w oczach wyszeptała słowa, które Buruki wyryły się mocno w pamięci:
– Moja mała Iroshi... shinobi... zawiedli nas... Odebrali mi Ciebie... – szeptała kobieta jękliwie, a łzy spływały jej strugami po policzkach. – Nigdy im tego nie wybaczę.
Przed starszym dzieckiem udawała jednak silną. Otarła twarz i ukryła smutek pod maską pozornego spokoju. Nie sądziła, że Buruki słyszała słowa zapowiadające zemstę.
Matce udało się zabrać córkę w bezpieczniejsze miejsce. Kazała jej uciekać w stronę szpitala, w którym pracował ojciec, jednak nie posłuchała od razu. Co prawda odwróciła się z zamiarem odejścia, aczkolwiek zaraz spojrzała za siebie, śledząc wzrokiem rodzicielkę. Nie rozumiała, co chce zrobić, ale mocno ją to niepokoiło.
Jej przeczucia były słuszne. Kobieta chwilę później zabrała najbliższy ostry przedmiot wystający z gruzów i pobiegła z nim w stronę shinobi z obcymi symbolami na opaskach. Z zaskoczenia udało jej się zranić jednego z nich, jednak gdy potem z krzykiem atakowała wręcz na oślep, zaraz ją zatrzymano. Kilka precyzyjnych ciosów sprawiło, że zginęła na miejscu.
Buruki stała sparaliżowana ze łzami w oczach. Wiedziała, że powinna zrobić to, co kazała jej matka, jednak nie mogła ruszyć się z miejsca. Nie potrafiła jej opuścić. Nie chciała wierzyć w to, że umarła.
W szoku, goryczy i rozpaczy już miała puścić się biegiem na oślep w stronę shinobi, którzy zabili jej rodzicielkę, ale zanim się zorientowała ktoś mocno chwycił ją w pasie i jednym skokiem zabrał w inne miejsce. Dziewczynce przewracało się w żołądku od takiego sposobu przemieszczania się, a także przez to, co przed chwilą się wydarzyło. Tajemnicza osoba postawiła ją dopiero pod drzwiami szpitala. Okazała się nią być kobieta shinobi, przyjaciółka jej matki o imieniu Orikoshima.
– Wybacz spóźnienie, Buruki-chan – zaczęła, przygryzając wargę, aby się nie rozpłakać przed dzieckiem. – Dasz radę iść? – zapytała, starając się ocenić na oko stan dziewczynki, jednak poza kilkoma ranami na rękach i nogach oraz umorusanym pyłem ciałem nie zauważyła poważniejszych obrażeń, dlatego odetchnęła z ulgą. Wiedziała jednak, że muszą się nią zająć profesjonalni lekarze. – Wejdź do środka. Jest tam teraz dużo ludzi, ale nie masz się czego bać. Na pewno ktoś się Tobą zaopiekuje i zabierze Cię do taty.
Dziewczynka zacisnęła piąstki, wbijając wzrok w chodnik. Miała ochotę płakać i krzyczeć jednocześnie. Nie miała zamiaru pogodzić się z tym, co się wydarzyło. To nie mogło się wydarzyć naprawdę.
– Spóźniła się pani – powiedziała cichym głosem. Orikoshima spojrzała na nią zdumiona i lekko wystraszona. Domyślała się, co dziecko miało na myśli i to wpędzało ją w jeszcze większe wyrzuty sumienia, chociaż zupełnie nikt nie spodziewał się tego ataku, tym bardziej, że dzielnica, w której mieszkała rodzina Buruki, stała się pierwszym celem napastników. – Siostrzyczka i mama... – dukała dziewczynka, a kunoichi kruszyło się serce. Chciała ją przytulić i wesprzeć, jednak wiedziała, że walki nadal trwają i jeśli zostanie tu dłużej, to ofiar takich jak Buruki będzie o wiele więcej.
Położyła dłoń na ramieniu dziewczynki i już chciała coś powiedzieć, kiedy usłyszała nad sobą głos mistrza:
– Oriko, pospiesz się! Potrzebujemy Cię!
– Już! – odkrzyknęła posłusznie, jednak zanim odeszła zwróciła się jeszcze do Buruki: – Przepraszam, że Was zawiodłam, że nie udało mi się Was ochronić... Ale Ty, Buruki jesteś bardzo dzielna. Dlatego na pewno uda Ci się obronić Twojego tatę. To będzie Twoja misja. Odnajdziesz go, prawda? – mówiła, a dziewczynka wpatrywała się w nią jak zaczarowana. Na chwilę przestała płakać, choć w jej oczach nadal błyszczały łzy. Posłusznie przytaknęła, biorąc sobie słowa kobiety do serca. Musi ochronić tatę i tylko to się liczy.
Kilka dni później ocaleni z jej społeczności podjęli decyzję o tym, aby opuścić Konohę. Mimo burzliwych nastrojów nastawionych przeciwko shinobi część osób nie obwiniała ich o to tragiczne zdarzenie i wyrażała chęć, aby jednak pozostać w wiosce, która była dla nich ukochanym domem. Do tej grupy należał ojciec Buruki, Zurimaru.
Dziewczynka nie rozumiała do końca tego, o czym tak burzliwie dyskutowali dorośli. Co prawda słowa matki w jej pamięci nadal budziły w niej niepokój tak samo, jak złe słowa rzucane w jej obecności przeciw ninja, ale czuła też, że spokojny głos ojca z wyjaśnieniami i jego łagodny wzrok nie mogą się całkiem mylić.
Mężczyzna tłumaczył wszystko córeczce na tyle, na ile potrafił. Był jednak zapracowanym człowiekiem, tym bardziej opiekując się rannymi po ataku, dlatego jego trud wkładany w ocalenie Buruki od traumy i nienawiści był niweczony przez postawy otaczających dziewczynkę ludzi opiekujących się nią pod jego nieobecność, szczególnie dziadków od strony matki, którzy ostatecznie, w głębokiej konspiracji z wszystkimi osobami o podobnym podejściu do shinobi, odeszli z wioski zabierając wnuczkę ze sobą mimo jej protestów i płaczu.
Jeszcze długo mała tęskniła za ojcem, utraconą matką i siostrą, a ból podsycany słowami społeczności, w której dorastała, zmieniał się szybko w nienawiść. Z czasem przez wpajane jej nastawienie za całe swoje cierpienie zaczęła obwiniać shinobi. To pasowało do słów rodzicielki przed śmiercią, było łatwym wyjaśnieniem i celem skumulowanych negatywnych emocji. Łatwiej również było obwinić ojca o zdradę ideałów ich społeczności i żyć, jakby on również zmarł tego dnia, niż w sercu czuć ból tęsknoty i rozdarcie, którego jako dziecko nie potrafiła w pełni zrozumieć, a nikt nie kwapił się, aby jej w tym pomóc.
Ikami i Warane długo nosili w sercach nienawiść za to, co wydarzyło się w Wiosce Ukrytej w Liściach. Ich postawy udzielały się i mocno uwydatniały w zachowaniu oraz charakterze dorastającej Buruki. Ukierunkowany gniew był jedynym, co u nich wyraźnie zauważała i było tak bardzo związane z jej ukochaną, utraconą najbliższą rodziną. Przez wielki ból, którego nie potrafili ukoić, nawet nie pomyśleli o tym, że wnuczka nie potrzebuje osądzenia winnych tragedii, a wsparcia, zrozumienia i ciepła z ich strony.
Nigdy tego nie pojęli, a gdy zauważyli, jak wielka nienawiść wypełniająca serce dorosłej już Buruki potrafi wyrządzić realną szkodę innym ludziom tylko przez wzgląd na miano shinobi, oblał ich strach. Próby zmiany jej postawy były jednak bardzo nieskuteczne, a czasem nawet mocno szkodliwe, gdyż tylko umacniały w ich wnuczce owe zachowania.
Swoje uwagi przekazywali jej w taki sposób, że młoda kobieta czuła się o wszystko obwiniana, jakby do tej pory tylko ona miała tak radykalne podejście. Czuła się oszukana i opuszczona, gdyż dziadkowie nie pokazywali jej drogi do wyjścia z nienawiści do shinobi jako coś, co chcą przejść razem z nią. Brzmiało to bardziej jak nagana i coś, czego powinna się wstydzić. Zachowywali się tak, jakby owa nienawiść już ich nie dotyczyła, a pozbycie się jej było czymś tak łatwym, jak mrugnięcie.
Wewnętrznie bolało ją to, iż ta jedyna rzecz tak mocno wpajana od dziecka, która niejako stała się jej częścią i wyjaśnieniem przeszłości, została nagle kategorycznie uznana za najgorsze zło. Brakowało jej zrozumienia i cierpliwości od tych dwóch najbliższych w tamtym momencie osób. Tego jednak nie otrzymała i miała ogromną ochotę, aby wykrzyczeć dziadkom, że to oni sprawili, iż stała się tym, kogo teraz nie potrafili zaakceptować.
Zrozumieniem i wsparciem zdołała otoczyć ją tylko jedna osoba, której wyjątkowo zaufała, a był nią chłopak imieniem Jun. Oboje byli w podobnym wieku, dlatego każde z nich przeżyło koszmar ataku na Konohę. Jun stracił wtedy starszą siostrę i babcię od strony matki, a jego dziadkowie od strony ojca zabrali go potajemnie z Wioski Ukrytej w Liściach. Buruki sądziła, że chłopak rozumie ją lepiej niż ktokolwiek inny w osadzie.
Jej zdanie zmieniło się jednak diametralnie, kiedy kilkanaście lat później, gdy zostali małżeństwem, Jun zaproponował powrót do Konohy. Wyznał, że bardzo tęskni za rodziną, która w niej została i chce się z nią zobaczyć. Nie był pewien, czy zdecydują się na pozostanie w wiosce ninja, jednak zapowiedział, że nie chce już wracać do osady, w której jego zdaniem zaszła nienawiść zatruwa serca i umysły ludzi na szkodę kolejnych pokoleń. On sam czuł się ofiarą dawnej decyzji osadników, którzy rozstali się ze swoimi najbliższymi żyjąc, jakby ci nie istnieli, tylko przez fakt, iż pogodzili się z błędem popełnionym przez shinobi.
W tamtym momencie, mimo swoich przejść z pierwszych tygodni po zabraniu jej od ojca, Buruki zupełnie nie podzielała zdania mężczyzny. Poczuła się niejako zdradzona, gdyż do tej pory była przekonana o tożsamym spojrzeniu na niewypowiedzianą kwestię opuszczenia Konohy. Mimo wielkiej miłości, jaką darzyła Juna, dawny ból i silne przekonania sprawiły, że odrzuciła go i rozstali się w atmosferze skrajnego niezrozumienia. Kilka dni później mężczyzna istotnie opuścił ich małą społeczność i słuch po nim zaginął. Większość osadników, włącznie z Buruki, przeszło z tym do porządku dziennego. Początkowe oburzenie zmieniło się w zachowanie, które mogło sprawiać wrażenie, iż człowiek o imieniu Jun nigdy w ich społeczności nie istniał.
Ślad po nim jednak pozostał nie tylko w ludzkich wspomnieniach, o których nikt nie mówił głośno, ale też w córce, która przyszła na świat niecały rok po jego odejściu. Kiedy Buruki dowiedziała się o tym, że jest w ciąży, jej emocje z dnia ostatniej rozmowy z ukochanym odżyły, przez co czuła się jeszcze bardziej samotna i zła na niego oraz na siebie. Właśnie wtedy zaczęła zauważać sprzeczne emocje, które coraz jawniej jej towarzyszyły. Z jednej strony czuła silny gniew na Juna za to, że ją opuścił, z drugiej zaś powoli przyznawała się przed samą sobą, że chyba rozumie jego pobudki. Bała się powiedzieć o tym komukolwiek, znając wyrażane na każdym kroku podejście konsekwentnie wypierające istnienie młodego mężczyzny. Obiecała sobie, że całą swoją miłość do niego, która nie ugasła, przeleje na swoją ukochaną córkę, która została ostatnim tak wyraźnym dowodem na to, że Jun istniał i kim dla niej był.
Kolejnym momentem, w którym poczuła silniejsze skrajnie sprzeczne emocje, była chwila, w której przygarnęła Tamashi. Gdy na początku przyniesiono do niej tę małą bezbronną istotkę, Buruki była pełna wewnętrznego zachwytu nad nią, ale przede wszystkim pragnęła otoczyć ją opieką, biorąc ją za sierotę, którą sama po części się czuła. Te kilka pierwszych dni było dla niej miodem na serce, kiedy zauważała, jak jej rodzona córka troskliwie opiekuje się małą, jak gdyby była jej prawdziwą rodziną. Zaznała szczęścia mimo nowego obowiązku i zmęczenia.
Wszystko to zgasło, gdy tylko do osady zawitali shinobi z Konohy szukając swojego dziecka. Większość osadników nie wiedziała wtedy o zgubie przygarniętej przez Buruki, a ci, którzy wiedzieli, nie połączyli obu tych faktów ze sobą lub po prostu się nad tym nie zastanawiali. Jednak opiekująca się niebieskooką kobieta była bardzo czujna i słysząc przypadkiem dyskusję Ikamiego i Warane zrozumiała, iż mimo tego, że przed ninja zarzekali się o niewiedzy na temat ich zaginionej córki, tak naprawdę domyślali się, iż jest nią właśnie Tamashi.
Buruki poczuła się jak w najgorszym koszmarze. Zdołała mocno pokochać dziecko, które okazało się być shinobi, czyli należało do kategorii ludzi, których darzyła pogardą i nienawiścią. Czy wobec tego mogłaby zrobić wyjątek? Czy świadomość posłyszanego faktu pozwoliłaby jej dalej beztrosko zajmować się blondynką z taką miłością? Kobieta czuła, że jest zupełnie rozdarta wobec decyzji, którą ma podjąć. Umysł jednak podpowiedział jej brutalną wizję w oparciu o ostatnie słowa jej ukochanej matki. Bo czy zemsta za dziecko cywila na dziecku shinobi nie brzmi idealnie? Czy nie tego chciałaby jej matka: aby ninja będący jego rodzicami cierpieli tak, jak ona, kiedy w jednej chwili straciła Iroshi?
Te myśli doprowadzały Buruki do cierpienia, bo choć zemsta była zgodna z rozpierającym ją ciągle gniewem i poczuciem niesprawiedliwości, to jednocześnie nie wiedziała, czy będzie w stanie być niedelikatna względem dziecka, które pokochała.
Ostatecznie tę barierę udało jej się pokonać. Skupiała się wtedy na tym, co przeżywała i widziała w dniu ataku na Konohę, na cierpieniu bliskich oraz na tym, co i jak do tej pory mówili jej o shinobi dziadkowie. Kiedy jednak uwalniała się z tego amoku płakała poza zasięgiem wzroku innych osób. Nienawidziła siebie za to, co robi i jak krzywdzi niebieskooką, później tak samo od początku traktując kolejną przybłędę. Jednocześnie nienawidziła się za to, że nie potrafi odpowiednio i w pełni odpłacić się za cierpienie swoich bliskich, jeśli się hamuje i wbrew wszystkiemu żałuje tego, co czyni. Bo czy zemsta jest słuszna, jeśli podważamy jej sens?
Kobiecie łatwiej było znęcać się nad Werą, ponieważ od początku wiedząc o jej pochodzeniu starała się z całej siły nie dopuścić do siebie uczucia miłości do niej, które wzmagałoby sprzeczne emocje. Poczucie troski i chęć opieki nie pozwoliły jej mimo wszystko nawet w najmniejszym stopniu nie poczuć owego uczucia do brązowowłosej, choć było ono słabsze niż to, którym darzyła Tamashi.
Z każdym dniem zdawało jej się, że wyrzuty sumienia dotyczące negatywnych zachowań względem dziewczynek coraz mocniej dają o sobie znać. Powracały one już nie tylko w chwilach samotności, ale także w obecności przybłęd, kiedy widziała w ich oczach psychiczne cierpienie tak bardzo przypominające to, co sama odczuwała. Mimo wdziewanej maski obojętności i usilnego trwania przy byciu osobą oschłą i surową czas sprawiał, że czuła, jak jej wola zemsty topnieje, a zmęczenie psychiczne i spychana na bok empatia biorą górę. Wtedy myślała, jak bardzo chciałaby nie dać rady, poddać się i postępować zgodnie z tłumionym do tej pory sumieniem.
I kiedy toczyła tę wewnętrzną walkę doszło do incydentu nieopodal owczego pastwiska. Jej ukochana Tamashi została zraniona, w brutalnych okolicznościach zginął obcy człowiek, a sprawcą zdawała się być Wera, której oczy przywodziły na myśl najprawdziwsze demony. Był to jeden z najmocniejszych bodźców, które Buruki wzięła za znaki będące karą od zmarłych dusz za jej myśli o odpuszczeniu zemsty. Czy tak łatwo powinna niweczyć swoje ideały? Czy jej utracona rodzina nie zasługuje na tak idealną zemstę na shinobi?
Popychana bardziej strachem o życie swoich aktualnie najbliższych osób, a więc Kiyoki i Tamashi, niż żywą zemstą, podjęła decyzję o wydanie brązowowłosej shinobi, którzy niegdyś odwiedzili ich osadę podając drogi kontaktu w razie jakichkolwiek problemów z ninja, szczególnie w celu wydania tych, którzy nieproszeni przybłąkają się do ich społeczności. Pozorna otoczka troski wcześniej od razu wzbudziła w osadnikach podejrzliwość ze względu na poprzednie przejścia związane z obietnicami shinobi. W tamtym momencie jednak Buruki uznała to za idealne rozwiązanie jej problemu.
Nie obchodziło ją zbytnio to, co shinobi zrobią z dziewczynką, a przynajmniej tak próbowała sobie powtarzać mimo, iż w głębi serca miała nadzieję, że odpowiednio zaopiekują się jedną ze swoich. Z drugiej jednak strony idealnym dopięciem zemsty byłoby właśnie to, gdyby dziecko shinobi poczuło strach i niebezpieczeństwo ze strony osób sobie podobnych - ninja, którzy pokazaliby swoją prawdziwą naturę, jaką Buruki widziała, gdy zamordowali jej matkę.
Do głowy wbijała sobie usprawiedliwienie, że Wera najpewniej zabiła człowieka i jest niebezpieczna, więc tym bardziej powinna zostać odizolowana od zwyczajnych, teoretycznie bezbronnych ludzi. Z tą myślą też przyszła, aby zobaczyć moment, w którym dziewczynka była wyprowadzana z osady.
Już wtedy Buruki czuła się skrajnie rozchwiana emocjonalnie. Silnym wstrząsem były dla niej wydarzenia związane z przybłędami i incydentem, a dokładką okazała się być silna kłótnia z Warane oraz jej nagła śmierć. Kobieta czuła się winna temu, co zaszło. Nie mogła pogodzić się z odejściem babki, bo chociaż darzyła ją sporą niechęcią, to pamiętała ich wspólne chwile jeszcze kiedy mieszkały w Wiosce Ukrytej w Liściach i nadal miała nadzieję, że coś w ich relacji się odmieni i te czasy w jakiś sposób wrócą. Śmierć jednak sprawiła, że stało się to niemożliwe i nie mogły tego zmienić żadne łzy i chęci.
W przypływie skrajnych emocji, szczególnie bólu po stracie, pustki i sprzeczności, w porywie chwili postanowiła tak ubrać w słowa swoją odpowiedź na ostatnie pytanie Wery, aby prawdziwe wydarzenia, które przyprawiły ją o cierpienie, wypowiedziane w innym kontekście i bez szczegółów, wprowadziły czarnooką w błąd, aby poczuła to, co Buruki, kiedy straciła swoją młodszą siostrę.
Wbrew temu, czego oczekiwała, mimo osiągnięcia swojego celu wcale nie poczuła ulgi czy przyjemności na widok pustych oczu dziewczynki, której odebrano już wszystko. W tamtym momencie kobieta żałowała swojej decyzji, ale wiedziała, że jest już za późno, aby ją zmienić. Pozostało jej jedynie pogodzić się z rzeczywistością, którą wykreowała nawet, jeśli wielka część tej kreacji była popychana lawiną decyzji i zachowań ludzi w jej otoczeniu.
---
– Obcy shinobi zaatakowali Konohę. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować zginęło wielu ludzi, w tym cywile. Wśród nich moja mama i siostra – oczy Buruki wypełniły się łzami. – Ta nienawiść... Wierzyłam, że potrzebuję zemsty... Cierpienie Wasze i Waszych bliskich miało być odpłatą za to wszystko... – ciągnęła płacząc. Cierpiała na samą myśl o tym, czego dokonała, ale wiedziała, że jest winna Tamashi wyjaśnień. – Ale myliłam się. Bardzo się myliłam. Nikt nie zasługiwał na przeżywanie tego samego bólu. Tym bardziej Wy, które zupełnie nie miałyście z tym nic wspólnego oprócz tego, że urodziłyście się jako dzieci shinobi – przyznała, oczyszczając swoje sumienie, choć nadal czuła ciężar odpowiedzialności za wszystko, co zrobiła. – Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się wynagrodzić Wam to wszystko... ale będę się starać z całej mocy, aby to uczynić – powiedziała na koniec kobieta, starając się zatrzymać łzy. Była zdeterminowana, aby dokonać tego, co zapowiedziała. Czuła się gotowa, aby ponieść konsekwencje swoich czynów wynikających z mylnych przekonań i silnych negatywnych emocji. Nareszcie ogarnęła ją ulga. W końcu była sobą: Buruki, pragnącą podążać za swoimi prawdziwymi uczuciami. Jej serce stało się wolne od negatywnych słów wlewanych jej przez innych ludzi.
Tamashi nadal trudno było uwierzyć w taki rozwój wydarzeń. Zupełnie nie spodziewała się wypowiedzi ciotki, ani nigdy wcześniej nie domyślała się prawdziwej przyczyny jej zachowań. Poczuła, że nagle otrzymała wsparcie nie tylko od Kiyoki, ale i od jej matki. Żałowała, że Wera nie jest razem z nią, doczekawszy tak mocno dającego nadzieję momentu.
Chwila namysłu zdawała się blondynce wiecznością, jednak tak naprawdę nie trwała zbyt długo. Kiedy udało jej się przyswoić nowe wiadomości, w końcu odezwała się, zdecydowana co do tego, o co poprosić Buruki.
– Przykro mi, że straciła Pani tak bliskie osoby. Ale dlatego na pewno Pani rozumie, że ja nie chcę stracić Wery. Proszę pomóc mi ją odnaleźć – powiedziała stanowczo niebieskooka. Dystans zaznaczony tytułowaniem kobiety 'Pani', sprawił, że Buruki poczuła ukłucie w sercu. Jej wyznanie co prawda oczyściło atmosferę, ale złamało też barierę między nimi. Tamashi nie miała już obowiązku nazywać jej ciotką, którą nie była z krwi, ani do tej pory nie zachowywała się tak, aby poczuła, że chce się tak do niej zwracać. Była wolna i Buruki rozumiała, że powinna się z tym pogodzić.
– Oczywiście. Ale nie wiem, czy jest to jeszcze możliwe – wyznała niepewnie kobieta, w której głosie nadal czuć było smutek i wstyd. – Ci shinobi... Nie wyglądali na godnych zaufania. Nie mam pojęcia, jakie mieli co do niej plany.
– To proszę mnie też im oddać! – wypaliła Tamashi, którą coraz bardziej przerażały wątpliwości Buruki. Nie mogła się pogodzić z tym, że nie wie, gdzie jest i jak się czuje jej duchowa siostra, a na samą myśl o tym, że ktoś może ją źle traktować, robiło jej się niedobrze.
– Nie ma takiej opcji! To może być niebezpieczne! – oponowała kobieta. Kiyoki również spoglądała z niepokojem na blondynkę. Nie chciałaby, aby narażała się na coś podobnego.
– Jeśli tak, to tym bardziej musi Pani mnie oddać! Jeśli Wera jest w niebezpieczeństwie, ja... – kontynuowała niebieskooka głosem pełnym sprzeciwu. Sama dziwiła się, że potrafi tak mocno postawić się komuś dorosłemu. Tym bardziej przyszywanej ciotce, której do tej pory zwyczajnie się bała. Teraz jednak nie miało to najmniejszego znaczenia. Czuła, że nawet bez jej wyznania nie odpuściłaby, bo chodziło o życie przyjaciółki.
– Może jest jeszcze inny sposób – przerwała jej stanowczo Buruki. Zdumiona Tamashi na chwilę ucichła, chcąc dowiedzieć się, co kobieta ma na myśli. – Wiem, jak kontaktować się z tymi shinobi. Spróbuję... Spróbuję przekazać im, że chcemy, żeby oddali nam Werę z powrotem.
– Mama ma rację – odezwała się Kiyoki. – Gdybyśmy im Ciebie oddały, to jeśli jest tam niebezpiecznie, to może obie, nawet razem, nie poradzicie sobie z tymi dorosłymi ludźmi. W końcu to są shinobi. Ale może się okazać, że Wera nam udowodni, że wszystko jest w porządku i wtedy może obie zdecydujecie się z nimi wrócić. Jeśli to uczciwi ninja, to ją do nas przyprowadzą. Jeśli nie, to wtedy będziemy szukać innego rozwiązania.
Tamashi ze zdumienia otworzyła tylko szerzej oczy. Ostatnie dni zaskakiwały ją coraz mocniej, a zmiany, jakie zaszły w ludziach jej znanych, były tak silne, że przed incydentem nie mogłaby uwierzyć w to, iż dojdzie do nich tak szybko. Czy to ta drastyczna sytuacja tak wstrząsnęła ich sercami? A może był to bardzo długi proces, a jego kulminacją był właśnie incydent? Blondynka nie była tego pewna, ale wiedziała jedno - już nie jest zupełnie samotna. Czuła, jakby Kiyoki i Buruki teraz pomagały jej nieść bagaż trosk i odpowiedzialności za odzyskanie Wery.
Tej nocy zasnęła z ogromnym poczuciem ulgi. Nadzieja wypełniała jej serce i choć nie była pewna, co się wydarzy, wierzyła w to, że wspólnymi siłami uda im się osiągnąć upragniony cel.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro