r. 12. Mam na imię Wera
Kolejne dni były dla dziewczynki pewnego rodzaju stabilizacją. Nikt nie wkraczał do jej celi, a posiłki nadal podawane były przez specjalny otwór w drzwiach. Tak naprawdę jedyną widoczną zmianą, jaka zaszła było to, iż dostarczano jej o wiele większe porcje, a co najważniejsze – cały dzbanek wody, zamiast jedynie kubka. Wera, choć miała nadzieję, że jest to pewnego rodzaju rekompensata za to, co próbowano jej zrobić, to jednak nadal z tyłu głowy czuła wątpliwości. Wbrew temu z każdą dobą odpychała je z bieżących myśli, aż w końcu prawie o nich zapomniała. Potrzebowała potwierdzenia, że to, co zaszło było jedynie incydentem, a ona od teraz znów może odbywać swoją 'karę' w spokoju, a za takie potwierdzenie uznała właśnie monotonię kolejnych dni. W końcu uwierzyła w to tak mocno, iż bardzo zdziwiłaby się, gdyby stało się coś, co odbiegałoby od więziennej normy.
Oczywista więc była jej reakcja, kiedy pewnego popołudnia do jej celi wtargnęło dwóch zamaskowanych shinobi. Tym razem obeszło się bez szarpaniny. Dziewczynka dała sobie posłusznie założyć powrozy na ręce, gdyż przez jej myśli przeszło to, że może wzywają ją, aby zyskała ułaskawienie i mogła opuścić swą celę. Były to jednak tylko pobożne życzenia, a rzeczywistość dawała dobitne znaki swej surowości.
Zaprowadzono ją przed oblicze człowieka, który nadal w myślach Wery figurował jako straszny pan. Nie znała jego funkcji, choć czuła, iż jest on bardzo ważną figurą, która trzyma w ryzach cały podziemny labirynt, a przynajmniej takie sprawia wrażenie.
Człowiek w masce, który przez całą drogę ciągnął ją za powróz, stał teraz za nią, trzymając rękę na jej ramieniu. Przez umysł dziewczynki przez chwilę przemknęła myśl, iż może wysłannik ten mimo swojej roli chce jej tak dodać otuchy, jednak gdy tylko ten naparł na nią i zmusił tym samym do tego, aby klęknęła, jej teorie ulotniły się tak szybko, jak się pojawiły.
Nie patrzyła na to, co dzieje się na sali. Nie potrafiła spojrzeć na tron, a tym bardziej na twarz pomarszczonego, nieprzyjemnego człowieka, od którego biło chłodem emocjonalnym. Ostatnim razem przekonała się o jego oziębłości i niezmienności jego stanowczych decyzji, dlatego teraz pozostało jej jedynie czekać na rozwój wydarzeń. Czy było możliwe, aby pozwolił jej odejść? Czy przeżyte tortury mogły być odpowiednią karą za zbrodnię, jakiej dokonała? Miała cichą nadzieję, że tak właśnie jest, jednak nie potrafiła unieść się euforią, która mogła być zgubna i wręcz przedwczesna, bo polegała jedynie na jej spekulacjach. Stała więc tak z opuszczoną głową, wpatrując się w podłogę. Czekała na cud.
- Tak, jak prosiłeś, Danzo-sama – powiedział ninja w masce, nadal stojący obok dziewczynki. Uderzyło ją to, jak niespodziewanie odkryła się przed nią tajemnica imienia starszego pana. Dziwnym było to uczucie, bo do tej pory osoby, które otaczały ją podczas pobytu w izolacji, były bezimienne, anonimowe. Wera traktowała ich prawie jak jedność, a wszystkie uczucia kierowane do jednostek były przekładane na wszystkich 'oprawców', którzy stanowili jakby jedno ciało. Teraz to się zmieniło. Teraz stał przed nią Danzo - starszy pan, który wydał rozkaz zamknięcia jej w celi.
- Możecie odejść – usłyszała jego głos, a człowiek w masce puścił trzymany powróz, po czym udał się z resztą w stronę wyjścia. Nadal mocno zadziwiała ją ta eskorta, choć domyślała się, że dorośli stawiali na posłuszeństwo, a ona już od pierwszych chwil, kiedy zabrano ją z osady, nie była uległa ich poleceniom, stąd też kilku pilnujących ją ludzi zamiast jednej osoby. Nie potrafiła przytaknąć zniewoleniu, gdyż tak ukochała wolność. Bo mimo tego, iż obie z Tamashi musiały ciężko pracować, będąc na usługach przyszywanej ciotki, to jednak nadal miały wybór - wiele razy udawało im się wykonywać wszystko na swoich zasadach, a w przyszłości malowała im się wizja ucieczki, która była jak najbardziej możliwa do wykonania. Dopiero surowość nowych warunków sprawiła, że spojrzała na swoją przeszłość łaskawszym okiem, jakby z dozą żalu. Oddałaby wszystko, aby było, jak dawniej.
Została na sali sam na sam ze starszym panem. Przyprawiało ją to o dreszcze, gdyż bała się tego, co zrobi czy powie, co nakaże swoim ludziom. A ten milczał chwilę, jakby czekając, aż ogarnie ich cisza, niezmącona nawet dźwiękiem oddalających się kroków, dobiegającym z korytarza.
- 058... Udało Ci się przeżyć. Najpewniej nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, co to oznacza... To wielkie wyróżnienie. Od teraz posiadasz moc, o jakiej marzy wielu shinobi. Moc, a zarazem obowiązek. Element drewna to spuścizna, którą zostawił po sobie pierwszy Hokage, ten, który założył Konohę. Niestety, albo właśnie na szczęście, jego dar jest bardzo rzadki... Nawet mi nie było dane doświadczyć go w całości... - mówił jakby z nutą żalu. – Ale Tobie się udało, mimo tego, iż Twoje szanse były wręcz znikome. Płynąca w Tobie krew zadecydowała o Twojej wytrzymałości. Masz zadatki na silną broń, shinobi o mocy elementu drewna. A kto wie, czy nie drzemie w Tobie coś jeszcze... - zawiesił swą wypowiedź, mając na myśli spekulacje o kekkei genkai wzroku dziewczynki. Bo choć do tej pory obserwując ją nie udało im się spostrzec, aby uaktywniła jakiekolwiek nadzwyczajne oczy, to jednak nadal w pamięci Danzo widniał raport o tym, co o dziwnym zajściu powiedziała jedna z osadniczek zajmujących się dziewczynką.
Na samą myśl o tym, jak niezwykłe oczy może posiadać brązowowłosa, przeszedł go dreszcz ekscytacji. Był gotowy na to, aby pozbawić czarnooką jej własności, jeśli te spekulacje okażą się prawdą.
- Dlatego, obiekcie 058, od jutra zaczyna się Twój trening, a ja będę go nadzorował – ciągnął swój monolog, nie zważając na odruchy dziewczynki. A ta skuliła się, drżąc. Mocno przygryzła wargę, słuchając jego słów, a powieki jej zacisnęły się mocno, jakby nie chciała tu być, jakby nie chciała widzieć człowieka, który wypowiada zdania decydujące o jej losie bez jej zgody.
- Mam na imię Wera... - szepnęła dobitnie, na znak protestu. Nie czuła się żadnym obiektem ani niewolnikiem. Pomimo zamknięcia chciała pozostać sobą, jakby wspomnienia utrzymywały jej determinację, zostawiając ulotną smugę nadziei na odmianę losu, która ujawniała się w najkrytyczniejszych momentach. Danzo stał zdumiony tym, że odezwała się bez pozwolenia po tym wszystkim, czego już zdołała doświadczyć i co zdążyła zaobserwować w zachowaniu jej oprawców. Chciał to zignorować, jednak po krótkiej chwili brązowowłosa kontynuowała, jakby potrzebowała momentu, aby zebrać w sobie siły i wszystkie dobitne emocje, po czym je z siebie wyrzucić w ramach sprzeciwu. – I nie będę żadnym shinobi! Wcale tego nie chcę! Dlaczego... Dlaczego pan chce o tym decydować?! Nie mam zamiaru wykonywać jakichś pieprzonych rozkazów! – wykrzyczała, a jej oczy były pełne łez, które ledwo hamowała. Była ogromnie zdenerwowana i przeraźliwie smutna zaistniałym stanem rzeczy. W końcu sama sobie obiecała, że nie użyje krzywdzącej innych jak i ją samą mocy.
Jednak Danzo jej wybuch i sprzeciw zupełnie się nie spodobał. Był zdegustowany tym, że ktoś próbuje mu się sprzeciwić. Tym bardziej taka przybłęda. Ofiara losu, której on chce otworzyć drzwi do świata shinobi, rozwinąć jej potencjał. Sprawić, iż będzie jednostką użyteczną.
Nie mógł się powstrzymać. Podszedł do niej i otwartą ręką uderzył ją w twarz.
Dziewczynka była tak zdumiona, że zaniemówiła. Mocne uderzenie mężczyzny przeszyło ją na wskroś. Czuła nie tylko niemiłosierny ból policzka, ale i nieprzyjemny ból szyi oraz drganie, jakby fala uderzeniowa przeszyła jej głowę na wskroś.
- Widzę, że nie nauczono Cię pokory i szacunku. To też będziesz musiała nadrobić. Moje zdanie jest niezmienne. Od jutra zaczyna się Twój trening.
Dziewczynka słuchała tego ze zwieszoną głową, oddychając miarowo. Czuła, jak owładnia ją paniczny strach. Nie chciała, aby zmuszona do używania mocy przypadkiem kogoś zabiła. Nie chciała używać elementu drewna, który powodował u niej ogromny ból. Mimo to wiedziała, że nie będzie miała wyboru. Ta myśl przenikała ją coraz bardziej, a tętno przyspieszało. Serce waliło jak młotem, chcąc wyskoczyć z klatki piersiowej. Bezradność wobec losu.
- Kirito! – krzyknął Danzo, a na jego zawołanie w sali ponownie pojawił się jeden z zamaskowanych ludzi. Potwierdził swoją gotowość, klękając przed swoim dowódcą, na co ten powiedział – Zabierz ją.
----------------------
Ten wieczór dziewczynka przepłakała, kuląc się w swojej celi. Bała się tego, co ją czeka. Nie wyobrażała sobie, aby specjalnie wywoływać swoje moce. To budziło w niej ogromną panikę. Żałowała, że sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej, bo jednak na początku swoją moc uważała za fascynujący dar, który obie z Tamashi chciały zgłębić. Miała im też ona w przyszłości zagwarantować przyjęcie do Konohy, do której zamierzały uciec, aby tam odnaleźć swoich krewnych, a w szczególności rodziców blondynki.
Wszystko to jednak poszło w niepamięć. Po traumatycznych wydarzeniach moc shinobi kojarzyła się dziewczynce jedynie z bólem i śmiercią.
„Od teraz posiadasz moc, o jakiej marzy wielu shinobi. (...) Płynąca w Tobie krew zadecydowała o Twojej wytrzymałości"
Słowa starszego pana przyprawiały ją o złość i wewnętrzny protest. Już nie chciała zostać shinobi. Nie bez Tamashi, nie za tak wysoką cenę. Jednak ktoś postanowił podjąć decyzję wbrew jej woli. Miała ochotę jeszcze raz wykrzyczeć, jak niesprawiedliwe było to, że ktoś uzbroił ją w moc, której nie chciała. Przypomniała sobie godziny, które dłużyły jej się w agonii, kiedy myślała, że umrze. Nie uważała, aby moc drewna, jaką posiadła, była warta tego cierpienia. Tym bardziej, że bolało ją każde użycie tego naturalnego elementu, a ona nie potrafiła go kontrolować i wcale jej to nie przeszkadzało, gdyż nie chciała go nigdy więcej używać. Aczkolwiek Danzo był nieugięty. Czarnooka wiedziała, że zostanie zmuszona do treningu siłą, jeśli mężczyzna spotka się z jej sprzeciwem.
A wszystko przez wrodzone moce, które przekazali jej rodzice. W chwili największej rozpaczy i gniewu dziewczynka poczuła nienawiść do ludzi, których właściwie nie znała, choć była ich córką. Po prostu nie mogła zrozumieć, jak mogli zdecydować się na dziecko wiedząc, że będzie naznaczone cierpieniem z powodu tego, co się w niej tli. Gdyby nie moce, z pewnością wszystko potoczyłoby się inaczej – nie zainteresowaliby się nią żadni podejrzani ludzie w maskach, a ona nie stałaby się zabójczynią, tylko dlatego, że spojrzała na kogoś pod wpływem silnego gniewu. Shinobi w jej oczach malowali się jako osoby straszne o nieokiełznanej mocy gotowej ranić innych. Tak widziała w tym momencie siebie i w rozpaczy i bezsilności uznała, że rozumie, czemu Buruki darzyła ją i Tamashi taką nienawiścią. Jednak wtedy jak piorun jej myśli przeszyły słowa starej Warane:
„Zły może być każdy, nawet zwykły człowiek (...). Jeśli nie chcesz być zła, to po prostu postępuj, jak podpowiada Ci Twoje serce. Nie musisz być taka, jak tamci shinobi (...)."
Dziewczynka przypomniała sobie o tamtej nocnej rozmowie, kiedy to ich przyszywana babcia opowiedziała im, ile mogła, o ich przeszłości, a także o rodzicach brązowowłosej, którzy byli związani pośrednio z osadą, a dokładniej ze społecznością drwali, którymi przewodził niegdyś stary Ikami. Kobieta zaznaczyła wtedy, że rodzice Wery porzucili żywot ninja na rzecz doli zwykłych ludzi, a swoją córkę musieli bardzo kochać, gdyż poświęcili resztki swoich sił na próbę wyproszenia łaski ze strony napastników.
~Może oni też nie chcieli być shinobi?~ zastanawiała się dziewczynka, patrząc na rodziców z innej strony, darząc ich większym zrozumieniem i wdzięcznością za to, co zrobili. Rozumiała, co to znaczy chronić swoich najbliższych, choć ona sama czuła, że w tej kwestii zawiodła najważniejszą osobę w swoim życiu.
Mimo ciągłego, tlącego się niepokoju dziewczynka w swoich rozmyślaniach i wspomnieniach odnalazła częściowy spokój, który pozwolił jej na to, aby podjąć jakiekolwiek decyzje dotyczące przyszłości. Nie chciała być liściem kołysanym bezwiednie przez wiatr. Nadal pamiętała kim była i wiedziała, co sobie postanowiła. Najważniejsze dla niej było to, że nie zamierzała nikogo ranić bez przyczyny, a tym bardziej zabijać na polecenie, bo wiedziała, do czego mogą być zdolni shinobi i bała się, że jej oprawcy na czele z Danzo właśnie tacy są – straszni i bezwzględni. Wiedziała też, że nie będzie miała wyjścia i zostanie zmuszona do nauki walki i używania mocy, jak prawdziwy shinobi. Postanowiła więc uczyć się, jednak jedynie tyle, ile będzie od niej wymagane – nic ponad to. Nadal miała cichą nadzieję, że kiedyś znajdzie szansę na to, aby uciec, choć były to bardzo nikłe, czcze prośby. Głównym celem dziewczynki pozostawało przetrwanie w tych trudnych okolicznościach. Nie miała zamiaru poddawać się i zostać bronią kogokolwiek – bez sumienia i własnej wolnej woli.
W tym momencie przypomniało jej się to, iż starszy pan nie mówił do niej po imieniu, a nazywał ją obiektem 058. W przypływie emocji i pod wpływem podejmowanych decyzji rozbiła dzbanek, w którym podano jej wodę do kolacji, a jednym z większych ostrych odłamków ceramiki wyżłobiła w ścianie przy swojej pryczy własne imię. Ten gest jeszcze bardziej ją uspokoił. Uśmiechnęła się pod nosem delikatnie. Nadal pozostawała sobą i żaden dorosły nie mógł jej tego odebrać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro