Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

r. 10. Biały wąż

           Szli w cieniu, omijając wszelkie możliwe osady i miasteczka. Pewnym było, że swe kroki kierują nie w stronę Konohy, a bardziej na północny zachód Kraju Ognia. W innych okolicznościach dziewczynka z pewnością zwróciłaby na to uwagę i próbowałaby reagować, planując ucieczkę, jednak w tym momencie wszystko było dla niej zupełnie obojętne. Szła ze spuszczoną głową, pogrążona we własnych, czarnych myślach. Wszystko, czego doświadczyła w ciągu ostatniej doby było dla niej traumą, z którą nie mogła sobie poradzić. Szok sprawił, że nie potrafiła nawet jakkolwiek zareagować na to, co się z nią dzieje. Obcy, zamaskowani ludzie w ciemnych płaszczach zabrali ją z osady, a ona wydawała się być obojętna i potulna jak owieczka. Szła, nie stawiając oporu. Już nie protestowała, jak miała w zwyczaju jej buntownicza dusza. Zamilkła od momentu, kiedy usłyszała o śmierci swej duchowej siostry.

           Nie potrafiła martwić się o to, co z nią będzie. Wolałaby umrzeć razem z Tamashi. Nie mogła znieść tej pustki, która ogarnęła ją i spowiła tak ciasno, że dziewczynka czuła się wyzuta z emocji. Zupełnie tak, jakby istniała tylko w połowie, jedynie cieleśnie. Była głodna i zmęczona, jednak ignorowała to z uporem, jakby protestując względem rzeczywistości. W tym momencie miała tylko nadzieję na to, że ci ninja są jednak osobami, które zabiły jej rodziców i teraz to samo uczynią i z nią. Wtedy mogłaby znaleźć się tam, gdzie jej bliscy – po lepszej stronie. Niestety okazało się, że ci ludzie nie byli tymi, za których brała ich Wera, a ich zamiary były zupełnie inne, jednoznacznie fachowe. Wykonywali jedynie rozkazy swojego wpływowego przełożonego.

           W końcu dotarli na miejsce. Dziewczynka na początku nie mogła pojąć, czemu nagle zatrzymują się w lesie pośród gęstwiny krzaków, jednak potem zobaczyła, jak kilku zamaskowanych shinobi klęcząc wykonuje gesty rękoma, po czym na ziemi pojawiają się czarne wzory, które odsłaniają tajne przejście do podziemia. Brązowowłosa była w szoku. Pierwszy raz w życiu mogła zobaczyć moc ninja w praktyce, jednak ta ją bardziej przerażała niż zachwycała. Zastanawiała się, jaki los czeka ją na dole.

           Chociaż była zrezygnowana i nie chciała już istnieć, a przyszłość zdawała się być jej obojętna, to mimo wszystko po ludzku się bała. Bała się bólu, bała się trwania, egzystowania w samotności. Wiedziała, że jest to nieuniknione, co powodowało u niej paniczny strach, który wyrażał się drgawkami na całym ciele. Jednak nikt z eskortujących nie przejął się jej stanem. Wydawało się, że właściwie porwana jest dla nich niczym więcej niż rzecz, którą trzeba wziąć i zwyczajnie dostarczyć. Nic ponad to.

           Idąc w głąb tajemniczej bazy dziewczynka trochę otrząsnęła się z zamyślenia. Zaczęła zwracać uwagę na otoczenie oraz oprawców, którzy przerażali ją swoją obojętnością. Nikt nawet na nią nie spojrzał. Nikt nie raczył wyjaśnić jej, gdzie się znajdują i w jakim celu tu przybyli. Chociaż strach łapał Werę za gardło, to starała się nie panikować. Czuła, że to nie poprawi jej sytuacji, a może ją jedynie pogorszyć. Ci ludzie mogą sprawić jej niemożliwe cierpienie lub ją zabić i choć mała nie miała chęci do życia, to jednak coś w jej umyśle nadal trzymało się instynktu przetrwania. Nie powinna się narażać.

           Zamknęła oczy i skupiła się na drodze. Starała się zapamiętać układ korytarzy, który prowadzi do wyjścia, jednak wszędzie było ciemno, a zakręty tak częste, że po piątym straciła rachubę i orientację w tym nieogarniętym gąszczu. W końcu jednak zamaskowani zatrzymali się przed sporej wielkości wrotami, które oświetlały dwie pochodnie umieszczone na ścianach po ich bokach. Przywódca grupki skinął na resztę, a sam niepewnie wszedł do środka. Z wewnątrz dobiegły ich szmery rozmowy, po czym obcy głos kazał im również wkroczyć do pomieszczenia.

           Było w nim o wiele jaśniej niż na korytarzu, a jego obszerność pozwalała bez przesady uznać go za salę. Przybysze ustawili się w szeregu kilka kroków za swoim kapitanem, który klęczał na jednej nodze przed kamiennym tronem, stojącym na podwyższeniu, na które prowadziły okalające je schodki. Wszystko wydawało się jednocześnie surowe i pełne przepychu. Pokój stworzony był z kamienia, jednak jego zdobienia wykonane były z taką dokładnością, że dziewczynka domyślała się, że mężczyzna siedzący na tronie jest kimś w stylu szefa zamaskowanych shinobi, a może nawet kimś ważniejszym, jak władca wioski czy kraju. Ta myśl sprawiła, że Wera nie miała nawet śmiałości, aby na niego spojrzeć. Swój wzrok wbiła w ziemię i w duchu modliła się, żeby zaraz nie usłyszeć wyroku śmierci lub tortur. Nie uważała za absurdalne tego, że dorośli shinobi mogliby chcieć zabić niewinne dziecko. Nadal czuła na sobie odpowiedzialność za śmierć złodzieja owiec, a także swojej ukochanej przyjaciółki. Nie rozumiała, że dla ninja zabójstwa to chleb powszedni i sytuacja, która ją spotkała, wcale nie była tym, co zadecydowało o zabraniu jej z osady. Gdyby nie to, że Ikami i Warane zataili informacje o pochodzeniu dziewczynek, już dawno znalazłyby się w niewoli na rozkaz przywódcy jednej z gałęzi tajnej konohańskiej organizacji.

           - Ona? – zapytał mężczyzna siedzący na podwyższeniu. Jego głos wydał się dziewczynce niesamowicie nieprzyjemny, chociaż człowiek ten wyrzekł zaledwie jedno słowo. Najwyraźniej odnosiło się ono do konwersacji z kapitanem drużyny, rozpoczętej jeszcze przed wejściem do sali reszty shinobi, ponieważ ten odpowiedział, jakby składał wyjaśnienia.

           - Tak. Z tego, co mówili ci ludzie, to przyczyniła się ona do brutalnej śmierci jakiegoś człowieka.

           Mężczyzna o nieprzyjemnym głosie spojrzał na wspomnianą z niedowierzaniem. Zapewne już chciał oskarżyć kapitana o niekompetencje, gdyż mieszkańcy osady mogli zwyczajnie przesadzać lub koloryzować, jednak człowiek w masce kontynuował.

           - Sprawdziliśmy to. Niestety jego szczątki były w tak fatalnym stanie, że nie było możliwe nawet stwierdzenie jego płci, chociaż najpewniej był to mężczyzna.

           Przez chwilę panowała cisza, która wskazywała na zamyślenie przywódcy shinobi w białych maskach.

           - Czy wiecie, jak tego dokonała?

           - Niezupełnie. Nie było świadków tego zdarzenia. Z technicznego punktu widzenia ofiara musiała zostać ciśnięta z ogromną siłą o drzewo. Niestety nie wiemy, czy przed tym odniosła jakieś obrażenia. Jednak mieszkańcy twierdzą, że dziecko użyło do tego mocy jakiegoś demona.

           - Demona? – powtórzył jego przełożony ze zdziwieniem.

           - Tak. Podobno, kiedy jedna z kobiet przybyła na miejsce zbrodni, dziewczynka miała zmienione oczy. Domyślamy się, że mogło chodzić o Sharingana, jednak nie jesteśmy tego pewni, ponieważ po przesłuchaniu pytana zmieniła zeznania. Na początku twierdziła, że były one czerwone, jednak po ponownym przepytaniu przyznała, że równie dobrze mogły być niebieskie lub fioletowe.

           - W porządku... - powiedział, ponownie się zamyślając. – W takim razie zabierzcie ją do wolnej celi. Potem podejmę decyzję, co z nią dalej zrobić. – dodał po chwili, po czym skinął ręką na shinobi, dając im znak, aby bezzwłocznie wykonali jego polecenie.

           - Dobrze – odpowiedział mu kapitan oddziału, potwierdzając jasność słów przełożonego.

           Słysząc te słowa dziewczynkę oblał paniczny strach. Jej serce chciało wręcz uciec z klatki piersiowej, a oddech niebezpiecznie przyspieszył. W przypływie tak dobitnych uczuć postanowiła zaryzykować. Miała nadzieję, że ktokolwiek na sali zechce ją wysłuchać. Widziała w tym szansę na wydostanie się na wolność lub odesłanie do osady. I chociaż obie te wizje nie były dla niej niczym łatwym, ze względu na jej samotność bez przyjaciółki i piętno śmierci na niej odciśnięte, to jednak jawiły jej się jako jedna ważna opcja – ta bez cierpienia i bólu fizycznego, przynajmniej teoretycznie. Dlatego tak zmotywowana krzyknęła, próbując wyrywać się trzymającej ją za ramiona dwójce shinobi.

           - Zostawcie mnie! Wcale nie chciałam go zabić! On... on zaatakował moją przyjaciółkę! Ja tylko próbowałam go zatrzymać, kiedy uciekał! Naprawdę nie chciałam zrobić nikomu krzywdy!

           Pod wpływem emocji spojrzała z nadzieją na osobę zasiadającą na podwyższeniu. Jej oczom ukazał się ciemnowłosy mężczyzna z twarzą po części owiniętą bandażami. Jego strój przypominał styl ubioru najstarszych osób w znanej jej osadzie, które nie wykonywały już żadnej pracy, a jedynie służyły radom dla młodszych od siebie. Miała nadzieję, że to jest dobry znak, który wskazuje na wyrozumiałość starszego pana. Niestety jej zapał zgasł, kiedy ujrzała wyraz jego pomarszczonej twarzy. Wyrażał on dezaprobatę, wręcz niechęć – przypominał jej mimikę ciotki Buruki, kiedy dziewczynka odezwała się nieproszona. „Dzieci nie powinny się odzywać w gronie dorosłych". Zrozumiała, że najpewniej ten człowiek również należał do osób wyznających tę zasadę.

           Uświadamiając sobie własną niemoc przygryzła wargę, zadając sobie ból, który częściowo wyrażał ten psychiczny, po czym przestała się szamotać. Już nie stawiała oporu, kiedy zamaskowani shinobi ciągnęli ją za sobą przez labirynt korytarzy.

----------------

           Agashi Hyuuga i Rojin Uchiha. Interesował się nimi już odkąd usłyszał o kontrowersyjnym mezaliansie i ucieczce pary z wioski. Debatując z Hiruzenem naciskał, że powinni schwytać i zabić ich jak najszybciej. Tego oczekiwały ich klany. A to, że oczy dezerterów zostaną zniszczone 'dla bezpieczeństwa', to już zupełnie poboczna sprawa. Taki obrót sytuacji byłby wręcz wymarzoną okazją dla kapitana Korzenia, aby niepostrzeżenie zyskać parę niezwykłych oczu do swojej kolekcji. Kusząca propozycja.

           Jednak Trzeci Hokage nie wyraził zgody na podobny proceder. Może nie wiedział o dokładnych planach Danzo, ale znał jego zapędy i niecne knowania. Życie ludzkie nic dla niego nie znaczyło – wartość miała jedynie siła i ochrona wioski wszelkimi sposobami i za każdą cenę. Sarutobi wysłał więc za zbiegami niezwłocznie oddział ANBU, aby trzymać rękę na pulsie, a kiedy zrozumiał, że shinobi nie szukają schronienia w innych wioskach, a ponadto zamierzają zrezygnować z funkcji ninja na rzecz życia wśród zwykłych ludzi, postanowił ich oszczędzić. Nakazał jedynie stałą obserwację dla ich bezpieczeństwa, a także zapobiegł wyciekowi informacji o zbiegach do Księgi Bingo. Sytuacja stałaby się niesamowicie niebezpieczna, gdyby ktokolwiek spoza Konohy dowiedział się o użytkownikach Byakugana oraz Sharingana, którzy stali się nukeninami. Byłaby to wielka szansa dla wiosek, które chciałyby zdobyć te niezwykłe moce konohańskich klanów, a na to Hokage nie mógł pozwolić.

           Na początku para zbiegłych shinobi była pod stałą obserwacją, jednak kiedy okazało się, że nie zagraża im żadne potencjalne niebezpieczeństwo, oddział ANBU był wysyłany jedynie raz na tydzień, aby sprawdzić, czy nadal wszystko jest pod kontrolą. Niestety to okazało się zgubne, gdyż pewnego dnia odnaleziono ciała zamordowanych shinobi. Hiruzen był tym faktem przerażony, jednak częściowo odetchnął z ulgą, słysząc o tym, iż ich oczy nie zostały zabrane, a pamięć nie była penetrowana. Uznano, że zabił ich ktoś przypadkowy, jednak o dużych umiejętnościach, komu przeszkadzało jedynie to, że ci ludzie dawniej byli shinobi. Może kiedyś jego bliscy zostali zabici przez ninja? Może tym człowiekiem był jakiś wędrowny samuraj samouk lub pustelnik? Niestety były to tylko domysły. Jedyne, co pozostawało zrobić, to przetransportować ich ciała do Konohy i pochować poza jej granicami, na cmentarzu dla shinobi wyklętych, który był objęty specjalną barierą na tyle silną, że chroniła go i nie pozwalała zobaczyć niczego w jej wnętrzu, dopóki się przez nią nie wkroczyło, a jednocześnie tak misternie stworzoną, że była trudna do wykrycia nawet przez wprawionego shinobi.

           Jednak głowę Hokage zaprzątała jedna myśl, którą niezwłocznie podzielił się ze swoim doradcą: nigdzie nie znaleziono ciała dziecka Agashi i Rojin'a. Czy zabójca jej rodziców zabrał dziewczynkę na wychowanie? A może chciał ją zabić w bardziej brutalny sposób w innym miejscu? Jednak co w momencie, kiedy zaszło coś zupełnie innego? Hiruzen był poirytowany swoją niewiedzą, a właściwie brakiem odpowiedzi na własne pytania. Niestety brakowało im śladów i dowodów, aby określić, co konkretnie zaszło i kto był tego sprawcą. Jedyne ogólne informacje zostały zawarte w raporcie oddziału ANBU, który pierwszy pojawił się na miejscu masakry. Stwierdził on, że najpewniej najważniejsze tropy, które dotyczyły kierunku oddalenia się sprawcy, zostały zadeptane przez grupę drwali, którzy przechodzili tamtędy w drodze do pracy.

           Tamtego dnia w głowie Danzo malowały się złość i frustracja. Jak zwykle jego naiwny przełożony zachował się nieodpowiedzialnie, co mogło być katastrofalne w skutkach. Co, jeśli ktoś jednak zabrałby te oczy? Co, jeśli dziewczynka została porwana i żyje? Co, jeśli ona również odziedziczyła niezwykłe zdolności?

           Emocje swoje ukrywał przez Hiruzenem, zupełnie, jak swe poczynania. W duchu śmiał się, jak nędzna wydaje mu się władza Trzeciego, w porównaniu do własnej sieci wpływów i manipulacji. Jego elitarna część ANBU - Korzeń, zbierała coraz to więcej członków, którzy byli mu oddani bezgranicznie - czy to z szacunku czy ze strachu - to było mu zupełnie obojętne. Poza tym posiadał kompleks podziemnych baz rozsianych po całym obszarze Kraju Ognia, a przedsięwzięcie to dzielił z niesamowicie uzdolnionym shinobi o cechach węża - Orochimaru. Może nie pałał do niego wielką sympatią, właściwie uważał go za szalonego, ale sprawdzał się on jako narzędzie do osiągnięcia zamierzonych celów. Zresztą Danzo cieszył się z jego chęci współpracy, ponieważ, mimo jawnej nierówności w ich działalności, to wężooki nigdy nie narzekał – wręcz przeciwnie, przyjmował polecenia doradcy Hokage w milczeniu, bez żadnych sprzeciwów. Dlatego też Shimura spełniał wszystkie jego zachcianki w zamian za sumienną i dyskretną pracę. Pozwalał mu na budowę laboratoriów i baz, a także odbywanie w nich eksperymentów na ludziach. Shimura uważał, że to, co poczyna białoskóry, jest ohydne, jednak tolerował to szaleństwo, które niekiedy dawało efekty, nad którymi on sam się zachwycał i miał nadzieję wykorzystać je do własnych celów. Najbardziej fascynowały go eksperymenty nad tkankami Pierwszego Hokage, które posiadały Element Drewna. Miał ambicję, aby wprowadzić tę moc do ciała podwładnego sobie shinobi, aby mógł go uczyć i który stałby się jego tajną bronią. Wprawdzie sam miał prawą rękę utkaną z materiału biologicznego Hashiramy, jednak znał on swoją słabość, a dokładniej wiek starczy, który był mu przeszkodą w swej niedołężności. Dlatego więc w głowie miał wizję młodego człowieka o mocy kontroli drewna, który mógłby wykonywać wszystkie jego polecenia.

           Okazje do realizacji tego planu były w zasięgu ręki – niepewne czasy przysparzały chaosu, śmierci i samotności, co dawało miejsce do wkroczenia kogoś, kto obiecywałby zagubionym, porzuconym ludziom opiekę i moc, w celu zemsty. Właściwie Danzo raczej nie chciał maczać w tym palców. Po pierwsze dlatego, że ludzie mu nie ufali, nie tylko ze względu na aparycję, ale też butne zachowanie, czego nie można było zarzucić Orochimaru, który wykazywał się złudną empatią i łatwo zaskarbiał sobie zaufanie szczególnie młodych osób. Po drugie Shimura nie chciał się narażać na przypadkowe odkrycie swoich zamiarów. W końcu nie tylko on posiadał swoje tajne sposoby na obserwację ludzi i sytuacji. Dlatego też uznał, iż jego rolą będzie zarządzanie, sprawdzanie i ewentualne szkolenie tych, co przeżyją eksperyment.

           A był on niesamowicie ryzykowny. Orochimaru po wielu próbach przyznał, że tkanki Pierwszego najlepiej przyswajają małe dzieci. Umieszczał je wtedy w wielkich zbiornikach z odpowiednią mieszanką cieczy, po czym wegetowały tak długi czas, wchłaniając komórki z cennym elementem drewna. Mimo wszystko wielki odsetek dzieci nie przeżywał tej tzw. metody serum ciekłego. Jednak to w tamtym momencie nie było problemem. Dopóki gdzieś w świecie shinobi będą wojny i inne ciężkie konflikty, dopóty naukowiec nie będzie miał problemu z materiałem do badań. Oczywiście wśród napływających obiektów zdarzały się też dzieci starsze albo nastoletnie, które na znak Danzo, owładniętego obsesją związaną z tkankami Hashiramy, dostawały serum z nich stworzone 'na sucho', a więc poprzez wstrzyknięcie dożylne. Był to niesamowicie drastyczny i bolesny proceder, którego nie przeżywał prawie nikt. Jeśli jednak jakimś cudem Shimura odstąpił od podania komórek w ten sposób, to tracił zainteresowanie obiektem, spisując go na straty. Nie oznaczało to jednak wypuszczenia osoby na wolność, a jedynie zmianę zwierzchnika na Orochimaru, który sam pracował nad ambitnym projektem własnej pieczęci mocy, budowanej na podstawie genów zwierzęcych. Uważał on, że taka mieszanka może stworzyć istotę idealną, za którą sam siebie uważał, ponieważ był jednocześnie człowiekiem i białym wężem. Uznawał to za znak od sił przedwiecznych, który miał dać mu gwarancję powiedzenia się takowego przedsięwzięcia.

           Dlatego teraz decyzja o tym, co stanie się z nowym nabytkiem, należała głównie do Danzo i chociaż ten wiedział, że dziewczynka jest już za duża na 'metodę ciekłą', więc musiałaby przyjąć komórki Pierwszego dożylnie, co stanowiło spore ryzyko utraty życia, to jednak Shimura nie chciał odpuścić. Zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli odda dziecko w ręce Orochimaru, to nie będzie miał nad nim tak dużej kontroli, jaką posiadał teraz, a oprócz tego, jakie eksperymenty zaplanowałby dla niej wężooki, Danzo nie miałby pewności, że wspólnik nie zorientuje się z kim ma do czynienia i również nie zechce zabrać dziecku jego oczu. Bo chociaż nie było potwierdzone, czy dziewczynka rzeczywiście posiada jakieś nadzwyczajne zdolności, ponieważ zeznania 'wieśniaków' jawiły się szefowi Korzenia jako prawdopodobne bujdy stworzone w ich wybujałej wyobraźni, to jednak wolał on sprawdzić ten aspekt i mieć do niego dostęp jako pierwszy oraz, jeśli to możliwe, wyłączny. Aż nie mógł powstrzymać ekscytacji na myśl o połączeniu kekke genkai klanu Uchiha lub Hyuuga z Elementem Drewna.

           Na jego twarz wkradł się złowieszczy uśmiech. Jednak nie utrzymał się on długo, ponieważ do sali bocznymi drzwiami wkroczyli podwładni Orochimaru. Było ich dwóch, obaj ubrani w staranne, acz proste, biało-czarne szaty. Wyglądali na pracowników, jednak jednocześnie byli tak zadbani, że nie sposób było odgadnąć ich rangi w oczach ich przełożonego. Może to właśnie było ich powodem do dumy, gdyż nie wyglądali na zlęknionych obecnością starszego mężczyzny. Stanęli w rzędzie przed kamiennym podwyższeniem nie okazując takiego szacunku i uniżoności, jak ich poprzednicy, członkowie Korzenia. Nie zamierzali kłaniać się przed obcym zwierzchnikiem, który zawsze traktował ich, jakby z wielkim trudem przychodziła mu rozmowa z 'motłochem'. Dlatego bez zbędnych ceregieli powiedzieli, z czym przychodzą.

           - Mistrz Orochimaru pyta, jakie są zalecenia względem obiektu 058. Czy podjął pan już decyzję?

           Mina Danzo, odkąd tylko weszli, wyrażała poirytowanie, jednak to pytanie mimowolnie połechtało jego ego. Przypomniało mu dobitnie o tym, ile zależało właśnie od niego. Dlatego też pozwolił sobie na chwilę zawieszenia, jakby w zamyśleniu, chociaż w rzeczywistości już dawno podjął decyzję o losie najpewniej odnalezionej po latach córki uciekinierów z Konohy. Napawał się zniecierpliwieniem czekających, wiszącym w powietrzu. W końcu jednak wydał werdykt.

           - Podajcie jej zastrzyk. Jeśli przeżyje, przekażę Wam dalsze instrukcje.

           - Zrozumiano – przytaknął z determinacją w głosie ten, który uprzednio zadał pytanie. Zdawać by się mogło, że wydano tu jedno z rutynowych poleceń, nie zaś pośredni wyrok śmierci. Czuć było, że takowe sytuacje są tutaj rutyną, a takie emocje, jak współczucie czy żal uległy całkowitemu wręcz zatarciu. Jednak nikt nie zwracał już uwagi na to, jak cały ten proceder był przerażający, ponieważ praktycznie wszyscy zostali pochłonięci obojętnością.

           Jak tylko podwładni Orochimaru potwierdzili zaakceptowanie polecenia, skinęli tylko lekko głową w stronę Danzo, po czym wyszli. W sali został już tylko stary Shimura.

           Nikt nie zauważył niewielkiego białego węża, ukrytego w skalnych żłobieniach ścian ogromnej kamiennej sali.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro